Wygra Ameryka rasistowska i mizoginiczna - Sueddeutsche Zeitung

Stany Zjednoczone są częściowo rasistowskim i mizoginicznym krajem i to tłumaczy poparcie dla Donalda Trumpa - ocenił na kilka dni przed wyborami prezydenckimi w USA niemiecki dziennik

Stany Zjednoczone są częściowo rasistowskim i mizoginicznym krajem i to tłumaczy poparcie dla Donalda Trumpa – ocenił na kilka dni przed wyborami prezydenckimi w USA niemiecki dziennik „Sueddeutsche Zeitung”. W przeciwieństwie do „krzykliwego” Trumpa, Kamala Harris ma do zaoferowania kompetencje – napisano w redakcyjnym komentarzu, który ocenił, że zwyciężyć może Ameryka rasistowska.

Niemiecki dziennik ocenia, że Ameryka rasistowska nie chce kobiety – prezydenta

.Komentator „Sueddeutsche Zeitung” Boris Herrmann określił kandydata Republikanów mianem „najbardziej skutecznego kłamcy naszych czasów”. „Stworzył on wokół siebie machinę manipulacji, która nie ma sobie równych, (…) także dzięki przyjaznemu wsparciu (miliardera i właściciela platformy X) Elona Muska” – czytamy w dzienniku.

W publikacji podkreślono, że Trump stał się idolem dla wielu Amerykanów, ponieważ „bezlitośnie przekracza granicę wulgarności”. „Mówi im, że ksenofobia może być fajna, a seksizm zabawny. Nie wstydzi się powiedzieć tego, co wielu chciało powiedzieć od dawna, ale trzymało to dla siebie” – zauważono.

„Pozornie niezniszczalna popularność Trumpa to najbardziej zasmucająca świadomość. Mówi to też coś o Ameryce. Jest to, przynajmniej częściowo, kraj rasistowski i mizoginiczny” – oceniła „Sueddeutsche Zeituing”.

Zdaniem gazety Kamala Harris ma do zaoferowania coś, czego brakuje jej krzykliwemu przeciwnikowi, Donaldowi Trumpowi – kompetencje. „W międzyczasie Harris słusznie zdecydowała się jeszcze wyraźniej podkreślić niebezpieczeństwo, jakie oznaczałby powrót Trumpa do władzy. Pokazuje też wyraźniej, że, poza pojednaniem, stawia na kompetencje, których jej przeciwnikowi wyraźnie brakuje” – zaznaczył Herrmann.

W jego opinii wielu Amerykanów odrzuca Harris tylko dlatego, że nie chcą u władzy kobiety, a już na pewno nie kobiety o afroamerykańskich i azjatyckich korzeniach.

Co zadecyduje o losie wyborów prezydenckich w USA?

.Amerykański system wyborczy nie jest niesprawiedliwy, jest po prostu inny. Stany Zjednoczone są federacją 50 stanów, z których każdy ma własny rząd i własne prawodawstwo. Dlatego procedury głosowania mogą się różnić w zależności od stanu, co może prowadzić do kontrowersji, jak miało to miejsce w 2020 roku.

Każdy stan musi przydzielić określoną liczbę „elektorów”, w sumie 538, do wyboru prezydenta federalnego. Kolegium elektorów wybiera ostatecznie i formalnie prezydenta, zwykle w grudniu. Liczbę elektorów każdego stanu określają dane demograficzne. Na przykład Kalifornia, stan najbardziej zaludniony, ma 54 elektorów, podczas gdy Wyoming, najmniej zaludniony, ma tylko 3 elektorów. Jednak proporcjonalnie do liczby ludności mniej zaludnione stany mają więcej elektorów. Ma to na celu nadanie nieco większego znaczenia mniejszym stanom, w przeciwnym razie wybory rozstrzygałyby się tylko w tych 5–6 największych.

W prawie wszystkich stanach (z wyjątkiem Maine i Nebraski) kandydat, który wygra wybory, zdobywa głosy wszystkich elektorów. Jest to zasada „winner takes all”. Nie jest zatem nielogiczne stwierdzenie, że 5 listopada 2024 r. odbędą się nie jedne, lecz 50 wyborów prezydenckich.

„Ten punkt ma kluczowe znaczenie dla zrozumienia, w jaki sposób ten system jest mniej niesprawiedliwy, niż się uważa. Na przykład Kalifornia jest stanem, w którym przeważają Demokraci. Hillary Clinton zdobyła tam 62 proc. głosów w 2016 roku, Biden 64 proc. w 2020, a Kamala Harris bez wątpienia osiągnie podobny wynik. Republikanie mieszkający w Kalifornii wiedzą, że nawet jeśli wszyscy się zmobilizują, trudno będzie im zmienić wynik głosowania, więc nie będą brać udziału. Tak to już jest, że w stanach, w których wygrywa jedna ze stron, wyborcy opozycji głosują mniej chętnie. Gdyby przydział elektorów opierał się na reprezentacji proporcjonalnej, sytuacja bez wątpienia wyglądałaby inaczej, ale tak nie jest. Całkowita liczba głosów uzyskanych przez kandydata nie ma większego znaczenia. Hillary Clinton uzyskała ich więcej w 2016 r., ale Donald Trump zdobył więcej głosów elektorskich i więcej stanów” – pisze na łamach Wszystko co Najważniejsze Nathaniel GARSTECKA.

PAP/WszystkocoNajważniejsze/MB

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 31 października 2024