Zmienia się liczba posłów w Parlamencie Europejskim. Co oznacza to dla Polski?

W 2024 r. wzrośnie liczba posłów i posłanek do Parlamentu Europejskiego. Jeden dodatkowy mandat będzie udziałem m.in. Polski. W poniedziałek 22 kwietnia w Strasburgu rozpoczyna się ostatnia sesja PE obecnej kadencji.
.Wybory do Parlamentu Europejskiego odbędą się 6–9 czerwca 2024 r. W nowym składzie PE zbierze się na sesji w lipcu.
Zwiększenie liczby mandatów odzwierciedla zmiany demograficzne w UE
.We wrześniu ub.r. Parlament Europejski zatwierdził decyzję Rady Europejskiej o zwiększeniu liczby mandatów, aby odzwierciedlić zmiany demograficzne, jakie zaszły w UE od 2019 roku. Propozycja Rady Europejskiej została oparta na propozycji Parlamentu zalecającej dodanie 11 mandatów.
W kadencji 2024-2029 w europarlamencie zasiądzie 720 przedstawicieli krajów UE, czyli o 15 więcej niż obecnie.
Po zmianie najliczniej reprezentowanym krajem w Parlamencie Europejskim wciąż pozostaną Niemcy (96 mandatów – liczba się nie zmienia), Francja, która do tej pory miała 79 przedstawicieli zyska dwa dodatkowe mandaty, Włochy (76 – bez zmian), Hiszpania (59 – plus 2 mandaty), Polska (52 – plus jeden mandat), Rumunia (33 – bez zmian), Holandia (29 – plus dwa), Belgia (21 – plus jeden), Grecja (21 – bez zmian), Czechy (21 – bez zmian), Szwecja (21 – bez zmian), Portugalia (21 – bez zmian), Węgry (21 – bez zmian), Austria (19 – plus jeden), Bułgaria (17 – bez zmian), Dania (14 – plus jeden), Finlandia (14 – plus jeden), Słowacja (14 – plus jeden), Irlandia (13 – plus jeden), Chorwacja (12 – bez zmian), Litwa (11 – bez zmian), Słowenia (8 – plus jeden), Łotwa (8 – plus jeden), Estonia (7 – bez zmian), Cypr (6 – bez zmian), Luksemburg (6 – bez zmian), Malta (6 – bez zmian).
Prawo UE dopuszcza maksymalnie 750 posłów i posłanek plus przewodniczący/przewodnicząca. Liczba miejsc przypadająca na dany kraj jest ustalana przed każdymi wyborami europejskimi.
„Degresywna proporcjonalność” w Parlamencie Europejskim
.Podział miejsc uwzględnia liczebność populacji państw członkowskich, a także potrzebę minimalnego poziomu reprezentacji obywateli europejskich z mniejszych krajów. To zasada „degresywnej proporcjonalności”, zapisana w Traktacie o Unii Europejskiej. Oznacza ona, że podczas gdy mniejsze kraje mają mniejszą liczbę posłów i posłanek do Parlamentu Europejskiego niż kraje większe, eurodeputowani z większych krajów reprezentują większą liczbę obywateli niż ich odpowiednicy z mniejszych krajów.
Minimalna liczba miejsc w Parlamencie Europejskim przypadająca na kraj to sześć, a maksymalna to 96.
Kryzys europejskiej lewicy
O osłabieniu ruchów socjalistycznych i socjaldemokratycznych, które jeszcze kilka lat temu rządziły wieloma krajami Europy, już w 2018 roku pisał Jan ROVNY, adiunkt w Centre of Europe Studies w Sciences Po (CEE) oraz w Interdyscyplinarnym Centrum Badawczym ds. Oceny Polityk Publicznych (LIEPP).
W jego opini istnieje pokusa łączenia porażki europejskiej lewicy z ostatnią recesją gospodarczą. To podczas tego kryzysu lub krótko po nim wiele rządów lewicowych (w Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Danii) utraciło mandatową większość. Niezaprzeczalnie recesja, skutkująca ogromnymi kosztami społecznymi, spowodowała dużą niestabilność wyborczą i otworzyła polityczne drzwi dla różnych populistycznych rywali. Naiwnością byłoby jednak sądzić, że kryzys gospodarczy był jedynie katalizatorem. Stał się raczej katalizatorem, który przyspieszył proces, który obserwujemy od co najmniej trzech dekad.
„Osłabienie lewicy politycznej wynika w dużej mierze z głębokich przemian strukturalnych i technologicznych, które zmieniły oblicze społeczeństw europejskich, przekształciły wzorce gospodarcze kontynentu i nadały nowe znaczenie polityce tożsamości. Tradycyjne lewicowe partie straciły nie tylko kontakt z własną, główną narracją polityczną, ale utraciły również większość tradycyjnego elektoratu. Elektorat nie tyle odszedł od lewicy, ile raczej zniknął jako określona grupa społeczna” – zaznacza autor.
Autor nakreśla to, jaka była europejska lewica w jej szczytowym okresie. Charakterystyczną cechą powojennej lewicy europejskiej (odmiennej od ówczesnej lewicy we wschodniej Europie) była demokratyczna walka o prawa ludzi pracy. Wkrótce po zakończeniu drugiej wojny światowej większość lewicy europejskiej głównego nurtu odrzuciła komunizm i przyjęła demokratyczną ścieżkę ku emancypacji i wsparciu klasy pracującej. Podczas złotego okresu powojennego lewica uczestniczyła w budowie europejskich systemów opieki społecznej, a tam, gdzie odniosła największy sukces – w Skandynawii – stworzyła uniwersalny, egalitarny, finansowany głównie z podatków i zarządzany przez państwo system opieki społecznej.
W tej konstrukcji partie lewicowe opierały się głównie na znaczącej i względnie homogenicznej grupie elektoratu klasy pracującej. Elektorat ten był od końca XIX wieku określony przez silne poczucie przynależności grupowej lub „świadomości klasy”. Ta świadomość została zbudowana od kołyski i trwała aż po grób. Przekazywana była z pokolenia na pokolenie i kultywowana przez cały szereg organizacji, takich jak domy kultury, kluby sportowe, chóry, koła gospodyń i inne. Wraz ze związkami zawodowymi, organizującymi prace w przestrzeniach fabrycznych, a później w biurach, instytucje te pomogły zbudować subkulturę klasy pracującej, która przeniknęła zarówno sferę społeczną, jak i polityczną, i która zapewniła stabilność wyborczą europejskiej lewicy.
„Sukces lewicy spowodował w sposób dialektyczny jej upadek. Po pierwsze, emancypacja klasy pracującej – przede wszystkim poszerzenie dostępu do szkolnictwa wyższego – zmieniła klasę pracującą i jej zależność od lewicowych subkultur i organizacji. Po drugie, umożliwienie przez lewicę dążenia do swoich praw pozwoliło młodszym pokoleniom na szukanie osobistego wyzwolenia od tradycyjnych hierarchii, w tym tej związanej z lewicą” – pisze Jan ROVNY.
Tradycyjna klasa robotnicza, tak jak ją sobie wyobrażamy z czasów Henry’ego Forda, już nie istnieje. Większość pracowników Volvo z ich ponadprzeciętną płacą, stabilizacją i bezpieczeństwem pracy trudno za taką uznać. Dzisiejsza klasa pracująca jest znacznie mniej widoczna i znacznie bardziej rozproszona. Dzisiejsza klasa pracująca to masy niewykwalifikowanych pracowników sektora usług, w większości gastronomii, usług sprzątania lub transportu. Często ich praca jest krótkookresowa lub na część etatu i nisko płatna. Ci ludzie nie stykają się ze sobą w taki sposób, jak robili to tradycyjni robotnicy. Często pochodzą z różnych środowisk mniejszości, a więc dzielą ich granice kulturowe. Krótko mówiąc, ci ludzie mają znacznie ograniczoną zdolność organizowania się i faktycznie się nie zrzeszają. Jak pokazują moje badania przeprowadzone wraz z Allison Rovny, ich przynależność polityczna jest słaba, a – ze względu na brak subkultury kształtującej – łatwo ulegają różnego rodzaju wpływom.
Poszerzenie dostępu do szkolnictwa wyższego zwiększyło teżindywidualną zdolność ludzi do przetwarzania bardziej złożonych informacji i podejmowania własnych decyzji. Ponieważ wykształcenie przekłada się także na lepszą pracę, proces ten zrodził więc bardziej świadomych i finansowo niezależnych obywateli. Pokolenie roku 1968 opowiedziało się za polityką bardziej społecznie liberalną i mniej zhierarchizowaną, tworząc nowe ruchy społeczne, a później partie polityczne, które poparły co prawda lewicową ekonomię, ale które definiowane były przez swoją społeczną i kulturową otwartość.
„W kontekście zmieniającej się klasy pracującej i rozwijających się nowych ruchów politycznych tradycyjne lewicowe partie stały się partiami nowej klasy średniej – przede wszystkim coraz większej liczby białokołnierzykowych urzędników państwowych. W ten sposób tradycyjna lewica odpowiedziała na wyzwanie Zielonych, przyjmując bardziej ekologiczny profil” – zaznacza autor artykułu.
PAP/Wszystko co Najważniejsze/JT