Anna BIAŁOSZEWSKA: "Moja Warszawa (5). Mam marzenie"

"Moja Warszawa (5). Mam marzenie"

Photo of Anna BIAŁOSZEWSKA

Anna BIAŁOSZEWSKA

Redaktor prowadząca Piękna Muzyki i działu kultura. Prawniczka. Pierwsza red. naczelna "Wszystko Co Najważniejsze" w latach 2013-2016.

Ryc. Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autorki

Bardzo często słyszę „Jak się mieszka w Centrum to trzeba się przyzwyczaić…”

Trzeba się przyzwyczaić, że każda impreza, która się odbywa – oczywiście najczęściej w Centrum, bo miasto nie ma od lat żadnych nowych terenów rekreacyjnych, które by były odpowiednio skomunikowane – uniemożliwia mi swobodne wyjechanie z domu i powrót do niego…

Trzeba się przyzwyczaić, że za sprawą bałaganu, bezmyślności, braku sprawności w organizacji ruchu tworzą się w mieście gigantyczne korki nawet w weekend – w tych korkach stoją jednakowo autobusy i samochody, a chmura spalin unoszących się dokoła aż zatyka przechodniów.

Trzeba się przyzwyczaić, że gdy idzie pochód, manifestacja, nie mogę z Ochoty dojechać na Powiśle – o Pradze nie wspomnę, bo nie ma objazdów, bo estakady są rozebrane a remont opóźniony jak zwykle o ileś tam miesięcy…  Trzeba się przyzwyczaić do chaosu komunikacyjnego w mieście, spowodowanego całkowicie bezplanowym kierowaniem remontami. Przykład? Nowo wyasfaltowana na ulica, która po dwóch miesiącach jest krajana piłami, bo inna spółka miejska właśnie sobie ustaliła, że będzie kłaść nowe rury pod jezdnią… I zdanie, które doprowadza mnie do szału:”Bo inaczej się nie da”.

Zobaczmy jak zorganizowane są manifestacje (o wiele liczniejsze), maratony (o wiele potężniejsze), marsze (rzeczywiście wielotysięczne) w Londynie czy Paryżu. Dlatego, że ktoś tam lepiej analizuje, lepiej przewiduje zachowania tłumu, lepiej przygotowuje imprezę masową i ją zabezpiecza? 

My zaś musimy  przyzwyczaić się, że gdy jest mecz na Legii to mam nie wracać do domu przed 22, bo nie będę miała gdzie zaparkować samochodu pod swoim blokiem – i co z tego że mam kartę abonamentową, meldunek od urodzenia, a samochodu nie wsadzę pod pachę… Przyzwyczaić się do hord chuliganów ciągnących przez osiedle, które to hordy dzięki powiększonym trybunom także się rozrosły… I do sąsiadki, która boi się iść do sklepu po drobne zakupy, bo banda łobuzów ją zaczepiała po drodze…

Musimy się przyzwyczaić do rozrastającej się ilości urzędników we wszelkich miejskich instytucjach, których im więcej tym trudniej cokolwiek załatwić.

Musimy się przyzwyczaić, że historyczne kamienice popadają w ruinę albo są wyprzedawane deweloperom, którzy błyskawicznie uzyskują zgodę konserwatora miejskiego na wyburzenie, choć ileś lat ruszyć nie było można „bo zabytek”… I do kolejnych apartamentowców i biurowców wbudowywanych w parki, znikające po trochu wszelkie zielone skwerki, bo w Centrum musi być szkło, beton i stal, każdy metr jest na wagę złota, a nie jakiś trawnik czy drzewo…

Musimy się przyzwyczaić do brudu i bałaganu, bo mieszka się w Centrum… Przyzwyczaić się do dziadostwa, tanich remontów, które trzeba szybko poprawiać bo tynki znów opadają ze ścian kamienic, ale za to na froncie dumnie króluje tablica „Remont z funduszy unijnych sfinansowało Miasto Stołeczne Warszawa”.

A ja nie chcę się przyzwyczajać! Dlaczego na litość, mam przyzwyczajać się do tego że jest źle? Nie jestem bezsilna i nie mam zamiaru dać się ograbić ze swoich podstawowych praw, bo w imię czego miałabym z nich zrezygnować?

Nie uważam żebym miała się wyprowadzać w góry tylko dlatego, że w mieście jest nieustający bałagan, brak jakiejkolwiek koordynacji i elementarnego myślenia o jego mieszkańcach, które potem wywołuje konflikty – czasami mam wrażenie, że specjalnie podsycane przez polityków – byle tylko wygrać wybory samorządowe i dostać się do ratusza. Bo skoro nie umiemy rządzić poprzez tworzenie, rządzimy przez destrukcję…

W Warszawie poza nowocześniejszymi tablicami informacyjnymi, wymianą płyt chodnikowych na kostkę Bauma nie zmienił się przez lata styl zarządzania. Bo władze miasta ignorują jego mieszkańców.

Bo – jak bardzo chcą nam to wmówić – mieszkańcy Warszawy to „słoiki”, którym wystarczy dać zniżkę na bilet miesięczny, opłaconą z ich własnych podatków i to wystarczy. Bo można im obiecać fajną imprezkę na ten weekend kiedy nie jadą do domów, niech sobie przyjadą do Centrum i się zabawią, damy im fronty Traktu Królewskiego i Łazienki… Na podwórka nie zajrzą – iście wsie potiomkinowskie…

Nie buduje się tożsamości i świadomości mieszkańców, bo jeszcze zaczną protestować przeciwko jakimś decyzjom urzędników, a to przecież byłoby strasznie niewygodne, gdyby tak zaczęli patrzeć im na ręce albo egzekwować, czy mieszać się do decyzji… Nie, najlepiej zostawić to „ fachowcom”, przecież ludzie sami nie wiedzą czego chcą, po co im dawać głos, niech pracują, płacą podatki i posłusznie stoją w korkach, obiecamy im piątą linię metra za dwie kadencje kiedy już wszyscy będziemy ustawieni- nawet jak o tym przypomną to przecież nie pozwą nas za to. To tylko obietnice wyborcze, ich nie składa się po to żeby dotrzymać a tylko by wygrać wybory…

I niech nie pytają, nie domagają się, nie sprawdzają.. A jak już się tacy znajdą najlepiej nazwać ich uwstecznionymi, mało europejskimi, niefajnymi, z wiecznymi pretensjami – wyśmiać, wyszydzić – i jest spokój, i nic może się nie zmieniać. Przyjdą wybory to się poszczuje jednych na drugich, budżety partyjne zasilą kampanie samorządowe, wszystko wrzuci się w koszty a potem odzyska przy obsadzie stanowisk.

Mam marzenie.

Marzy mi się taka władza w Warszawie, która zanim wystartuje do wyborów spyta mieszkańców miasta czego by chcieli, zamiast obdarzać ich kolejnym „fantastycznym” programem wykutym przez partyjnych marketingowców i planistów, gdzie zamiast nazwy Płock, Szczecin, Wrocław czy Katowice komendą „zamień” wpisuje się „Warszawa”.

Marzy mi się Warszawa, w której zanim ktoś podejmie decyzje o postawieniu jakiejkolwiek konstrukcji – poczynając od placu zabaw, a na rozbudowie stadionu skończywszy – najpierw zapyta o zdanie mieszkańców osiedla lub dzielnicy, których to ma dotyczyć. Tacy ludzie, którzy będą dbali żeby się tu dobrze wszystkim mieszkało, a nie tylko przebywało od poniedziałku do piątku i zapłaciło tu podatki.

Marzy mi się Warszawa, której rozwój będzie planowany dalekosiężnie jak robił to Starzyński i że plany te będą realizowane, a nie byle do następnej kampanii wyborczej i wydawać setki tysięcy złotych tylko po to by PRem przykrywać własną nieudolność.

Marzy mi się taka władza, która będzie dbała o mieszkańców i łączyła ich a nie rządziła i dzieliła ich za pomocą umiejętnie kierowanych dotacji unijnych,  w zależności od tego, który burmistrz wyrazi poparcie Ratusza. Taka która nie będzie „odskocznią” lub „zapleczem” w drodze do Sejmu, Senatu czy PE.

Marzy mi się Warszawa, w której będzie uczyć dzieci w przedszkolach i szkołach – historii Warszawy, jej legend, ważnych miejsc, zdarzeń, które się tutaj rozgrywały, zarówno tych ostatnich jak i tych dawnych. W której przywróci się pamięć i tożsamość, nauczy ludzi znowu mówić z dumą „jestem Warszawiakiem!”.

Chciałabym to znowu usłyszeć na ulicach warszawskich. Na nagrobkach Starych Powązek niejednokrotnie napis głosi „obywatel miasta Warszawy” ponieważ był to powód do dumy.  Marzy mi się żeby znów mieszkali tu obywatele a nie „słoiki”.

Mam marzenie, że miasto oddane zostanie Warszawiakom a nie będzie zawłaszczane dla rządzących nim. Bo jeśli zgodzimy się na bylejakość to będziemy musieli się przyzwyczaić…

Anna Białoszewska

 

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 15 marca 2014