Antoni CICHY: Świat żyje na serwerach, a kiedy Internet szwankuje, jakby umierał

Świat żyje na serwerach, a kiedy Internet szwankuje, jakby umierał

Photo of Antoni CICHY

Antoni CICHY

Dziennikarz sportowy, pasjonat tenisa. Publikuje na łamach magazynu Tenisklub. Student dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Wrocławskim.

zobacz inne teksty Autora

Wieczorem 21 października 2016 przestały działać strony internetowe Twittera, Amazona, Netflixa, Spotify, eBay, PayPal, SoundCloud, AirBnB, CNN, Reddit, New York Times, Boston Globe, Financial Times, The Guardian, HBO, Etsy, Github, Vox… Atak  odbył się poprzez urządzenia podłączone do internetu (t.zw. Internet Rzeczy, jak choćby inteligentne lodówki czy urządzenia pomiarowe). Ponad 70 proc. z nich jest niezabezpieczona. Próba generalna przed – choć brzmi to nieprawdopodobnie – „wyłączeniem internetu”? I kolejne pytanie: jak wyglądałby „świat bez internetu?”

 

.Świat bez Internetu dla pokolenia najmłodszego, które dorastało wychowywane przez WiFi, Neostradę, dźwięk powiadomienia o nowej wiadomości na Facebooku, wydaje się większą fikcją niż sama koncepcja Internetu, kiedy tworzył ją Stanisław Lem. O ile ktoś, nie licząc pokolenia starszego, doświadczonego PRL-em, nie mówiąc już o wojnie, pamięta, że były czasy, kiedy nie tylko Internet nie należał do ogólnodostępnych, bez żadnych limitów, ale po prostu nie istniał.

Teoretycznie świat bez Internetu mógłby istnieć. Przecież kiedyś – przypomnijmy sobie – istniał! Ba, żyliśmy bez samochodów, pralek czy – wydawałoby się zbędnych – telefonów komórkowych, skoro mieliśmy zwykłe telefony.

Podywagujmy. Tracimy dzisiaj samochód – trzeba przesiąść się do tramwaju, autobusu, ewentualnie samolotu. Drożej, może dłużej, ale na pewno do celu da się dotrzeć. Zabierają nam pralkę – wyciągamy zakurzoną miednicę, proszek i zabieramy się do prania ręcznego. Przestaje działać telefon komórkowy – jak już się umawiamy, to przed wyjściem, nie spóźniamy się, bo i tak o spóźnieniu nie powiadomimy; kontakt rzadszy, wciąż możliwy.

Tak, kilka prezentów nowoczesności moglibyśmy włożyć do pudełka i przy większym wysiłku przetrwać. Nawet z korzyściami. Komórka nie wibrowałaby co chwilę, a w autobusie czy tramwaju byłaby chwila na wyciągnięcie książki czy spokojne wysłuchanie nowej płyty. Ale… Wykluczając  jazdę „na gapę”, trzeba kupić bilet. Bez Internetu prawdopodobnie byłoby to bardzo trudne, jeśli nie niemożliwe. Przy bardziej optymistycznym splocie zdarzeń udałoby się wejść w jego posiadanie, ale pewnie autobus i tramwaj już dawno zdążyłyby odjechać, a samolot wzbić się w powietrze. Kiosk ruchu? Relikt przeszłości. Może nie taki jak zamek czasów średniowiecznych, ale starsi obywatele (wcale nie emeryci) już z rozrzewnieniem zaczynają spoglądać na stare, dobre kioski. Brzmi jak hipoteza pisana w oparach opium?

.Jeśli wykluczymy stopniowe wygaszanie Internetu – co wydaje się rzeczywiście jakimś absurdem, ale nie byłoby tak bolesne – to tak wyglądałby świat, gdyby nitki niewidzialnego połączenia poprzerywać z minuty na minutę. Kupno biletów stałoby się niemożliwe, bo rządzą systemy internetowe, które od razu przypisują miejsce, kody i zabezpieczenia. Tak, bilet w kasie wciąż można kupić, ale przecież nikt na maszynie do pisania ich nie sporządza. A kto sprawdziłby przejazdówkę zapisaną w setkach cyferek w legitymacji szkolnej czy plastikowej karcie typu wrocławska Urban Card?

Proza życia w świecie 2.0., w świecie, do którego już się przyzwyczailiśmy tak bardzo, że z trudem wyobrazilibyśmy sobie inny świat.

.W ławkach szkolnych niechybnie radowaliby się co gorsi uczniowie. Zniknęłyby bowiem oceny, nieobecności, uwagi. Dzienniki szkolne dawno przecież odeszły do lamusa, papierowe indeksy jedynie co niektórym studentom zostały na pamiątkę czasów studenckich. Świat żyje na serwerach, a kiedy Internet szwankuje, jakby umierał. Plan może spisują jeszcze rodzice dzieci ze szkoły podstawowej, bo studenci nie muszą. Wystarczy jedno, drugie kliknięcie i już są na stronie uczelni. Nie są, nie sprawdzą planu zajęć. Tak krok po kroku waliłby się internetowy świat.

Te przykłady nie wystarczą? Wieczorem, po dniu pełnym walki z miednicą i brudnymi ubraniami, z poszukiwaniami kiosku ruchu zmęczony człowiek pragnąłby odpocząć na koncercie, przedstawieniu, meczu – co kto woli. Tylko jak pobrać bilet, skoro większość firm nie oferuje już drukowanych, a jeśli oferuje, to za zniechęcającą opłatą. Czasu na przesyłkę za mało, a koncert, mecz czy przedstawienie w teatrze już wieczorem. Dobrze, byłyby telefony – pod warunkiem że nie komórkowe, kasjerka zadzwoniłaby do firmy rozprowadzającej wejściówki, upewniła się, że my to my, i dała odpowiednie potwierdzenie. Nic trudnego. I znów rodzi się „ale”, bo mało prawdopodobne, że w jednej bądź drugiej firmie z biletami, ktoś notowałby na kartce dane klientów. Dzięki Bogu, gdyby choć drukował.

Jeśli nie, zostałaby rozrywka w domowym zaciszu. Pod warunkiem, że film bądź ulubioną muzykę można byłoby odtworzyć z płyty. O telewizji – tym wyczekiwanym meczu – moglibyśmy zapomnieć. W dobie cyfryzacji zostałoby, no właśnie? Kupić gazetę, ale jakim sposobem dziennikarz wysłałby tekst? Pojechał na mecz, napisał długi artykuł, ale musiałby wrócić do redakcji. I co z tego? Tekst należy wysłać do drukarni, a jak wysłać, skoro maile, wszystkie serwery nagle zamarły? Ktoś musiałby popędzić do tejże drukarni i dostarczyć przygotowane szpalty na zewnętrznym nośniku. O korespondencjach ze spotkań ligowych rozgrywanych kilkaset kilometrów dalej moglibyśmy zapomnieć. O meczach reprezentacyjnych w Anglii czy Hiszpanii? Aż… strach się bać.

Na Twitterze też nie przeczytalibyśmy, co o danej konfrontacji ma do powiedzenia prezes Zbigniew Boniek. Nie przeczytalibyśmy, jak obecną sytuację polityczną komentuje nasz ulubiony, waleczny publicysta. Felieton dostalibyśmy do rąk najwyżej w gazecie, ale czy w tym ogólnym zamieszaniu ktokolwiek opanowałby sytuację tak, by pismo powstało już nazajutrz? Nie, w telewizji tego wszystkiego ani nie zobaczylibyśmy, ani nie usłyszelibyśmy. Dekoder spełniałby tą samą rolę co stojący nieopodal wazon. Ba, wazon chociaż służy kwiatom, dekor nie służyłby niczemu i nikomu.

.I wrócilibyśmy do czasu, kiedy jedynym źródłem informacji było analogowe, najzwyklejsze radio, pod warunkiem, że jeszcze się go nie pozbyliśmy. Jak w PRL-u, ale podobno młode pokolenia po obejrzeniu filmów Barei chętnie spróbowałyby tej śmiesznej rzeczywistości. Może byłoby jak u Barei, ale wcale nie śmiesznie. Co najwyżej dla postronnych, którzy bez Internetu żyli, żyją i będą żyli. Bo komedia oczywiście śmieszy, ale uczestnictwo w niej – już niekoniecznie.

Antoni Cichy

 

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 22 października 2016