Magda Omilianowicz: Bestia. Studium zła (2) Popychadło

Bestia. Studium zła (2)
Popychadło

Photo of Magda OMILIANOWICZ

Magda OMILIANOWICZ

Reporterka. Autorka artykułów o tematyce społecznej i podróżniczej oraz jedenastu książek non-fiction w tym zbiorów reportaży „Kalejdoskop”, wywiadów z podróżnikami „Pod podszewką świata”, zbioru podróżniczych opowieści „Się jedzie” i dwóch części wywiadów z niezwykłymi kobietami „Przekraczające granice”.

zobacz inne teksty Autorki

„Bestia. Studium zła” to historia Leszka Pękalskiego – zabójcy, który przyznał się do 67 makabrycznych morderstw. Finalnie skazano go za jedno. Jest największą tajemnicą powojennej kryminalistyki. Magda Omilianowicz była pierwszą dziennikarką, która przeprowadziła wywiad ze słynnym „wampirem z Bytowa”. Rozmawiała też z jego bliskimi, z rodzinami ofiar, z prokuratorem, z psychologami, z kobietą, która jako jedyna przeżyła atak „wampira”

Tułaczkę po państwowych placówkach rozpoczął Leszek od Domu Małego Dziecka w Głodzinie, a kiedy placówkę zlikwidowano, przeniesiono go do podobnego ośrodka w Przytocku. Bywały okresy, kiedy przebywał w domu rodzinnym. Został posłany do przedszkola, potem do szkoły podstawowej w Nadarzynie, ale już od pierwszej klasy nauka sprawiała mu znaczne trudności. Miał kłopoty z wieloma przedmiotami, dlatego nie przepuszczono go do następnej klasy.

Poza tym był trudnym dzieckiem – upartym, niegrzecznym i niezdyscyplinowanym. Zawsze trzymał się na uboczu, nie potrafił zaaklimatyzować się wśród rówieśników. Dzieci też nie lubiły Leszka. Kiedy tylko mogły dokuczały mu, popychały. On mścił się, czając się za rogiem albo w załomach korytarza, i straszył młodsze dziewczynki, które z piskiem uciekały lub szły na skargę.

Z powodu kłopotów w nauce i widocznego braku troski o niego na prośbę nauczycieli dom Leszka odwiedziła opieka społeczna, która po stwierdzeniu poważnych zaniedbań wychowawczych, wystąpiła z wnioskiem o umieszczenie chłopca w ośrodku opiekuńczym. Leszek miał jedenaście lat, kiedy w 1977 roku trafił do zakładu w Przytocku, prowadzonego przez siostry zakonne. Spędzony tam czas Pękalski wspomina jako najpiękniejszy w jego życiu. W Przytocku przebywały dzieci ze znacznie głębszymi upośledzeniami, więc po raz pierwszy nie czuł się najgorszy, bo byli gorsi od niego. I po raz pierwszy w życiu ktoś o niego dbał, karmił, a czasami przytulał.

Kilka miesięcy później, w sierpniu 1977 roku z Przytocka skierowano go do Ośrodka Szkolno-Wychowawczego w Bytowie, a potem do słupskiej zawodówki dla młodzieży opóźnionej. Nauczyciele wspominają, że był pilny, ale mało zdolny. Należał do najsłabszych uczniów. Jedyny przedmiot, z którego miał lepsze stopnie, to geografia. Godzinami mógł siedzieć nad mapą i wykazywał się fenomenalną pamięcią. Błyskawicznie zapamiętywał nazwy miast, państw, przylądków. Z polskiego też był niezły. Robił niewiele błędów i pisał dość dobre prace.

Był szalenie dociekliwy. Podczas wypraw do parku, kiedy pani prosiła, żeby opisać listek czy gałązkę, Lesio przyglądał się bardzo uważnie i pokazywał to, czego inne dzieci nie dostrzegały, na przykład siateczkę żyłek. Bardzo lubił pytać. Najczęściej padało pytanie: „Dlaczego?”. „A co to za roślina? Dlaczego ma taki kolor? A czemu rośnie tutaj? A dlaczego …?”. I tak w kółko.

* * *

– Pamiętam Leszka. Po tym wszystkim, co się wydarzyło, trudno byłoby go zapomnieć – mówi jedna z wychowawczyń. – Ja go wspominam jako ucznia ociężałego, ale spokojnego i posłusznego. To prawda, że zyskał miano odludka, bo nie miał koleżeńskich relacji z rówieśnikami. Zawsze był na uboczu, nigdy nie uczestniczył ani w życiu środowiska szkolnego ani internatowego. Był niemal izolowany w gronie uczniów, pewnie dlatego, że nie dbał o swój wygląd zewnętrzny i o higienę. Zawsze chodził taki brudny, zapuszczony, brzydko pachniał, zniechęcając tym innych do kontaktu. Wobec nas – nauczycieli i wychowawców – potrafił być przemiły, a nawet przymilny. Wzbudzał nasze współczucie, bo znaliśmy jego domową sytuację, wiedzieliśmy, że jest odrzucony przez rodzinę. Przy tym był zabiedzony, osamotniony i wiecznie głodny. Dlatego niejednokrotnie Leszek uzyskiwał nasze wsparcie w formie darów rzeczowych. Sama pamiętam, jak przynosiłam dla niego z domu jakąś odzież. Zaskarbił sobie też względy kucharek w internacie, które dawały mu dodatkowe porcje jedzenia. Przypominam sobie, że całkiem nieźle dawał sobie radę z językiem polskim, a na tle innych uczniów wykazywał się dużą znajomością geografii, szczególnie w kontekście układu państw świata, stolic, a także orientacji na mapie, również Polski. Chętnie uczestniczył też w organizowanych przez szkołę wycieczkach krajoznawczych.

* * *

W pierwszych latach Leszek miał spore trudności z zaadaptowaniem się w nowym środowisku, więc wychowawczyni zapisała go do harcerstwa. On, dwunastoletni wtedy chłopak, bardzo się z tego cieszył, bo czuł się dumy i wyróżniony. Z przyjemnością biegał na zbiórki, zdobywał sprawności, jeździł na biwaki. To też były nieliczne ze szczęśliwych chwili w jego życiu.

Kiedyś wziął udział w obozie z dziećmi zdrowymi. Po tym turnusie bytowski ośrodek dostał pochwałę z komendy hufca za to, że dzieci upośledzone tak dobrze sprawowały się na obozie.

Ze wszystkich wychowawczyń Leszek najbardziej lubił panią Basię. Lgnął do niej jak szczeniak, na wycieczkach nie odstępował na krok, odwiedzał w domu, pisywał do niej listy.

* * *

– Pamiętam go dobrze, bo Leszek jest moją największą klęską wychowawczą – mówi Barbara. – To była taka fajtłapa, którą każdy mijający zaczepiał. Przypominam sobie, jak na przerwach stał w kącie, zawsze na uboczu. Kiedy inne dzieci mu dokuczały, nie potrafił się bronić. Zasłaniał się tylko i piszczał: „Zostaw mnie, nie rusz mnie”. Czasem mnie to złościło i mówiłam mu: „Szturchnij, Leszek, którego, to się od ciebie odczepią”, ale on nie umiał. Zupełnie nie umiał się bronić. Na zabawach szkolnych też zwykle sterczał pod ścianą. Nigdy nie poprosił żadnej dziewczynki do tańca, choć pamiętam, że patrzył na nie takim dziwnym wzrokiem.

Po skończeniu szkoły często do mnie pisywał i co dwa, trzy miesiące przyjeżdżał. Było mi go żal, bo nie miał nikogo bliskiego, a jego jedynym marzeniem była dobra, kochająca i dbająca o siebie rodzina. Rozpaczliwie szukał ciepła. Często mówił mi, że chciałby mieć żonę. Skarżył się, że żadna dziewczyna go nie chce. Kiedyś powiedział, że chce żonę z Parchowa, z ośrodka dla upośledzonych dzieci. Podejrzewam, że ktoś ze wsi z niego zażartował, a on wziął to sobie do serca. Siedział u mnie w domu i namawiał, żebym zadzwoniła do siostry przełożonej i załatwiła mu żonę. Tłumaczyłam mu:

„Lesiu, te dziewczyny są chore, mielibyście chore dzieci. To nie byłoby dobre”.

„Ja nie chcę mieć dzieci – mówił. – Chcę mieć tylko żonę, żeby z nią chodzić na spacery, gotować razem obiady, rozmawiać”.

„Leszku, a czy ty już kiedyś miałeś coś z kobietą? – zapytałam go wtedy. – Jeśli nie chcesz, nie musisz odpowiadać”.

On się chwilę namyślał, a potem z uśmiechem powiedział, że nie. To było jakieś trzy lata przed jego aresztowaniem. Ile morderstw miał już wtedy na koncie? Ciarki mnie przechodzą, kiedy dzisiaj o tym myślę.

Wiem, że Leszek nie rezygnował z poszukiwań kandydatki na żonę. Pisał listy, a kiedyś zdobył adres bardzo chorej dziewczynki, kaleki z wodogłowiem, która wcześniej była w naszym ośrodku. Jeździł do jej domu i prosił ojca, żeby mu ją dał pod opiekę. Zdaje się, że w końcu jej rodzina wyrzuciła go za drzwi.

Mnie też się kiedyś oświadczył. Zbieraliśmy w lesie głóg. W pewnej chwili mnie zapytał, czy się nie obrażę, jeśli zada mi pytanie, po czym wykrztusił, czy gdybym nie była mężatką, wyszłabym za niego. Tłumaczyłam, że jestem od niego starsza o dwadzieścia lat, ale Leszek nie chciał słuchać, tylko cały czas powtarzał: „Ale mnie nikt nie chce! Nikt!”.

Nigdy nie podejrzewałam, że Leszkowi może chodzić o seks. Zawsze myślałam, że – mówiąc o żonie – bardziej ma na myśli matkę, że szuka kobiety, która by go przytuliła, pogłaskała, wynagrodziła mu ciężkie dzieciństwo.

Pamiętam, że jakiś czas temu zawiozłam mu używany telewizor. Leszek bardzo się ucieszył, zaczął opowiadać, co u niego słychać i poprosił, żebym poczekała na jego wujka, bo chciałby, żeby wujek mnie zobaczył. Wuj wrócił do domu mocno podpity i zaczął się żalić, że utrzymuje Leszka, że Leszek jest taki chory, niedobry, bezużyteczny. Płakał mi prawie na ramieniu, mówiąc, jaki on z kolei jest dla niego dobry i życzliwy. A ja zawsze miałam takie niejasne podejrzenia, że wujek wykorzystywał Leszka seksualnie. Nie wiem, może krzywdzę tego człowieka… Może się mylę…

Przypomina mi się jeszcze jedno zdarzenie związane z Leszkiem. Byłam na grzybach ze znajomymi. Nie wiem, skąd on tam się wziął, dość, że kręcił się przy nas. W pewnej chwili jedna z koleżanek podeszła do mnie i – wskazując na niego – zapytała, kto to jest, ten trzęsący się chłopak, który tak dziwnie patrzy, bo ona się go boi. Uspokoiłam ją, że to mój były uczeń, który zawsze tak patrzy i kiedy się denerwuje cały drży. Powiedziałam, że on nic jej nie zrobi. Kto wie, czy się nie myliłam? Może, gdyby zdarzyła się dogodna okazja i w pobliżu nie byłoby ludzi, Leszek skrzywdziłby i ją.

O tym, że go aresztowano, dowiedziałam się w szkole od swoich uczniów. Na przerwie ktoś do mnie podszedł i spytał: „Czy pani wie, że nasz Lesio zabił?”. Moją pierwszą myślą było, że to może przypadek, że nieumiejętnie zabrał się do dziewczyny i stało się. Dopiero po kilku dniach dowiedziałam się, że jest podejrzany o serię morderstw. Potem słyszałam o nim jeszcze różne rzeczy. Podobno przed wielu laty ktoś z jego rodziny, jakiś dziadek czy pradziadek, też kogoś zabił, ale czy to prawda? Może teraz ludzie tylko tak gadają.

Doszły mnie też słuchy, że Leszek, będąc w szkole, zgwałcił jakąś dziewczynkę. Nie wiem, czy chodziło o naszą placówkę, czy o Słupsk. To oczywiste, że gwałty w szkołach takich jak nasza zdarzają się. Nie sposób temu przeciwdziałać ani wszystkich upilnować, choćby kadra stawała na głowie. Nasi wychowankowie mają często silny popęd płciowy, nad którym nie mogą zapanować. Tych bardziej pobudliwych i agresywnych prowadzimy do lekarza, który aplikuje im tabletki uspokajające. Jednak Leszek do nich nie należał. Nie wykazywał takich skłonności. Nigdy żadna dziewczynka nie skarżyła się, że ją molestował. zrzut-ekranu-2016-10-07-o-17-25-11

Przez jakiś czas myślałam o tym, żeby załatwić sobie widzenie z nim i zapytać go o jedno: dlaczego mnie nie zabił? Przecież miał mnóstwo okazji. Wiele razy byłam z nim sam na sam w lesie, często odwiedzał mnie w domu. Męża nie było, dzieci w szkole, byliśmy zupełnie sami. Policjanci, którzy ze mną rozmawiali, twierdzą, że widocznie mam wyjątkowe szczęście…

Magdalena Omilianowicz

Fragment powieści „Bestia”, wyd. „Od deski do deski” POLECAMY: [LINK]

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 16 października 2016