Tomasz WÓJCIK: Polskie wydanie kapitalizmu. Słabe związki zawodowe. "Solidarność" bez idei

Polskie wydanie kapitalizmu.
Słabe związki zawodowe. "Solidarność" bez idei

Photo of Tomasz WÓJCIK

Tomasz WÓJCIK

Przez 25 lat przedstawiciel Polski z ramienia NSZZ „Solidarność” w Międzynarodowej Organizacji Pracy, a przez 18 lat członek Rady Administracyjnej Międzynarodowego Biura Pracy w Genewie. Dr chemii, były pracownik naukowy Politechniki Wrocławskiej. Związkowiec, działacz opozycji demokratycznej w latach 60., 70. i 80. Od 1983 r. członek, a w latach 1987–1989 przewodniczący RKS Dolny Śląsk, w latach 1990–1998 przewodniczący dolnośląskiej „Solidarności”. Poseł na Sejm III kadencji.

W międzynarodowym ruchu związkowym obecne były kiedyś trzy nurty: związki zawodowe o zabarwieniu socjalistycznym (w rozumieniu zachodniej demokracji), związki chrześcijańskie oraz komunistyczne. Tworzyły one trzy światowe federacje.

Dziś federacji chrześcijańskich związków już nie ma, utworzyły one wspólną światową federację, łącząc się ze światową federacją wolnych związków zawodowych. Znikł więc z agendy ruchu związkowego na świecie problem chrześcijańskiego rysu, a pozostała tylko skuteczność. Tymczasem główną misją „Solidarności” jest obrona godności człowieka, zaś cele szczegółowe, czyli bezpieczeństwo pracy, ochrona zdrowia czy warunki płacowe są pochodną tej podstawowej wartości. Mimo że ten zapis nadal obecny jest w statucie, najważniejsze stały się sprawy materialne.

Daleko idąca laicyzacja związków zawodowych, obserwowana na Zachodzie, dała znać o sobie i u nas. Ale to fenomen „Solidarności” sprawił, że ruch związkowy w Polsce miał inne, wyjątkowe oblicze.

.Polacy odrzucili komunizm jako system, bo mieli dość kłamstwa i zniewolenia. Naród o wysokim stopniu religijności, dużej liczbie katolików, gdzie wartości chrześcijańskie były głęboko zakorzenione, miał aspiracje do życia w prawdzie. W sposób naturalny rodził się odruch sprzeciwu.

Sprzeciw nie dotyczył tylko warunków życia, był także skierowany przeciw zaborcom, Polska nie była bowiem krajem niepodległym, choć świadomość tego nie była powszechna. Dla mnie było to oczywiste – gdy chodziłem do szkoły, mijałem sowieckie koszary. Pamiętajmy też, że komunizm był systemem permanentnego niedoboru, a do tego doszedł kryzys gospodarczy. Próby manewrowania różnymi grupami społecznymi, przekupywania, uspokajania mogły być skuteczne do czasu. Gdy powstała „Solidarność”, komuniści nie patrzyli spokojnie na tworzący się niezależny ruch, starali się zminimalizować sprzeciw, zastanawiali się jak związek opanować. Dlatego „Solidarność” od początku była „nafaszerowana” agenturą. Zapewniała ona nie tylko wiedzę, ale także umożliwiała sterowanie żywiołowo tworzącym się ruchem. Dzisiaj wiadomo, że udało się to tylko częściowo chociaż niektórzy prominentni działacze „Solidarności”, będący legendą niezależnego związku, byli zwykłymi donosicielami albo agentami wpływu.

Rządy Edwarda Gierka to był czas liberalizacji systemu komunistycznego, który przejawiał się m.in. zezwoleniem na emisję filmów amerykańskich. A one pokazywały blichtr, bogactwo, piękne samochody, plaże, wypoczynek. To było tło tych obrazów. Na podstawie filmów fabularnych wyrobiliśmy sobie fałszywe wyobrażenie o kapitalizmie, jako systemie powszechnego dobrobytu i bezproblemowego życia. Miałem okazję w latach siedemdziesiątych wyjechać do Paryża i widziałem, w jakich warunkach żyją Polacy. Przekonałem się, że bieda istnieje wszędzie na świecie.

.Moje osobiste doświadczenie, nie jako związkowca, ale jako Polaka, człowieka ukształtowanego w rodzinie, gdzie ciotki i wujkowie walczyli w Armii Krajowej i gdzie ta tradycja była bardzo żywa, a stosunek do systemu komunistycznego klarowny, jasny i niepodlegający żadnym dyskusjom czy wątpliwościom. Moja obecność w „Solidarności” była naturalną konsekwencją tego wychowania. Ludzie o takich tradycjach rodzinnych, jak moje, w sposób oczywisty zasili szeregi „Solidarności”, nadając jej rys patriotyczny i niepodległościowy.

Z dzisiejszej perspektywy oceniam jednak, że „Solidarność” została użyta jako pas transmisyjny, transporter przemiany ustrojowej, którą zaplanowali partyjni decydenci, a która w znacznym stopniu wymknęła się im spod kontroli.

Władze zmuszone były wyrazić zgodę na utworzenie niezależnego ruchu. Nadanie mu charakteru związku zawodowego było dla komunistów niewygodne, ale gdyby ten ruch miał inny charakter, późniejsza zewnętrzna ingerencja, po wprowadzeniu stanu wojennego byłaby niemożliwa. Fakt, że nowy ruch był związkiem zawodowym, stwarzał nową jakość i możliwość ingerencji Międzynarodowej Organizacji Pracy. 14 grudnia 1981 roku, a więc nazajutrz po wprowadzeniu Stanu Wojennego, Otto Kersten, przewodniczący Konfederacji Wolnych Związków Zawodowych w Brukseli, wystosował list do Biura Rady Administracyjnej MBP w Genewie z wnioskiem o powołanie komisji śledczej w sprawie aresztowań i prześladowań działaczy związkowych po wprowadzeniu stanu wojennego. W szybkim trybie, czyli po roku i trzech miesiącach, co dla tej organizacji jest tempem wręcz ekspresowym, interwencja Kerstena została rozpatrzona i powołano komisję śledczą, która miała zająć się sprawą złamania przez Polskę Konwencji MOP nr 87, aresztowania i prześladowania działaczy związkowych. Wtedy władze w Polsce zastosowały manewr, który wstrzymał działanie komisji śledczej, zapowiadając wystąpienie Polski z Międzynarodowej Organizacji Pracy. List z taką zapowiedzią zawiesza wszystkie procedury, w tym działanie komisji śledczej, i zawiesza uprawnienia państwa – członka MOP. Powtarzano to przez kolejne, trzy lata.

Pogłębiał się kryzys ekonomiczny. Erozję gospodarki, wynikającej wprost z systemu komunistycznego, potęgowała ostrożność zachodniego biznesu, który nie angażuje się, gdy sytuacja polityczna jest niepewna. Do tego należy doliczyć sankcje gospodarcze nałożone na Polskę po wprowadzeniu stanu wojennego. Wobec wciąż tlącego się sprzeciwu społecznego, władza zdecydowała się na pewne rozwiązanie, które zapoczątkowało późniejsze przemiany. W roku 1987 Polska po raz pierwszy nie ponowiła zapowiedzi wystąpienia z Międzynarodowej Organizacji Pracy, oficjalnie więc mogłaby wejść komisja śledcza na teren kraju, ale już nie weszła, bo jednocześnie zezwolono na tworzenie niezależnych związków zawodowych w zakładach pracy. W roku 1987 powszechnie tworzono zakładowe organizacje związkowe, powstawały też porozumienia międzyzakładowe i struktury regionalne, które zaczęły dochodzić do głosu. Nikt tego nie łączył ze sprawą komisji śledczej z Genewy, ponieważ nikt o tym wówczas nie wiedział, a to była oczywista konsekwencja nieponowienia zapowiedzi wystąpienia z MOP przez Polskę. Sytuacja dojrzewała do zmian.

Ojcem „Okrągłego Stołu” nie był – jak powszechnie się sądzi – Czesław Kiszczak. Dowodzi tego list Jerzego Urbana, ówczesnego rzecznika rządu PRL, z 3 stycznia 1981 roku, skierowany do I sekretarza PZPR Stanisława Kani.  Urban prezentuje w nim koncepcję „stworzenia rządu koalicyjnego” z częścią opozycji i środowiskami kościelnymi oraz wizję kompromisu rozumianego jako „zgodę na pewne żądania w zamian za całkowitą likwidację innych żądań”. To niemal całościowy plan działań, których realizacja doprowadziła do stworzenia koncesjonowanej opozycji, obrad „Okrągłego stołu”, wyborów z czerwca 1989 roku, a w konsekwencji do legalizacji PRL. List Urbana to w istocie polityczne podwaliny tworu nazywanego później III RP.

Odzyskaliśmy niezależność polityczną, ale cały proces społeczny był w dużej mierze sterowany. Już w 1986 roku wielu oficerów SB, na przykład oficerów obiektowych w zakładach pracy, nagle porzucało służbę i przechodziło do biznesu. Tak tworzyły się podwaliny materialne nowego systemu. Powstawały też spółki trójosobowe wewnątrz zakładów pracy (dyrektor, księgowy i sekretarz PZPR). Dyrektor jako szef spółki podpisywał umowę sam ze sobą jako z szefem spółki, na wynajem jakiejś istotnej części zakładu. Umowa ta była zwykle niezwykle niekorzystna dla zakładu. Po roku zakład wobec spółki był tak zadłużony, że ona go przejmowała, ale nie w całości, ale tylko niektóre jej elementy, te najbardziej efektywne. Pozostałe części majątku, stanowiące kłopotliwy balast, pozostawały obciążeniem dla Skarbu Państwa.

„Solidarność” miała wtedy jeszcze charakter patriotyczny, ale już wówczas wielu członków związku opuszczało jego szeregi. Sprytnym pociągnięciem władz było założenie w 1983 roku OPZZ. Wiele osób, nie wierząc w sens konspiracji oraz w to, że coś może się zmienić, znalazło się w OPZZ. Trafili tam ci, którzy mieli społeczny pazur, a brak im było predyspozycji do pracy podziemnej. A w OPZZ mogli niby realnie działać, wpływać na opinie, kogoś obronić przed zwolnieniem, udzielić wsparcia. Później już im było wstyd wracać do „Solidarności”.

Po 1989 roku, gdy rozeszła się informacja, że „Solidarność” rozpina parasol nad rządem Mazowieckiego, choć to był parasol nad Polską, a nie nad rządem, stało się to politycznym i  socjotechnicznym ciosem dla związku.

.W Polsce nastał kapitalizm, który daleki był od wyobrażeń kształtowanych przez zachodnie filmy. Galopująca inflacja pożerała oszczędności całego życia, wiele osób straciło pracę i znalazło się na bruku. Brak perspektyw i zderzenie wyobrażeń z bolesną niekiedy rzeczywistością wywoływało rozgoryczenie, a winą za zaistniałą sytuację obarczano „Solidarność”. Nikt nie pamiętał, że to ona  proponowała uwłaszczenie i złożyła wniosek o dekomunizację. Warto przypomnieć, że Komisja Krajowa NSZZ „Solidarność” uchwaliła 1 kwietnia 1992 roku gotowy projekt ustawy dekomunizacyjnej i wręczyła go ministrowi Antoniemu Macierewiczowi. To dzięki obecności w Radzie Administracyjnej Biura Organizacji Pracy w Genewie, do której wpłynęła skarga komunistycznych związków zawodowych na dyskryminację byłych komunistów przez czeską ustawę dekomunizacyjną, mogłem się z nią zapoznać i przygotować projekt.  Otrzymał go też Klub Parlamentarny „Solidarności”, któremu przewodniczył Bogdan Borusewicz. Projekt przewidywał nie tylko lustrację, ale także odsunięcie od publicznych funkcji osób odpowiedzialnych za system komunistyczny. Wzorowany był na rozwiązaniach czeskich, ale z pewnym retuszem, dzięki czemu ustawa była nieco łagodniejsza od rozwiązań przyjętych przez południowych sąsiadów. Mimo to projekt został strasznie skrytykowany, wręcz opluty. I przepadł. Nikt potem nigdy do tej idei nie wrócił.

W 1993 roku uchwalona została ustawa o przedsiębiorstwach państwowych. W mojej ocenie była to największa korupcja po 1989 roku. Zamiast uwłaszczenia, które postulowała „Solidarność”,  przekazano 15 proc. akcji przedsiębiorstwa w ręce załóg pracowniczych. W ten sposób kupowano zgodę załogi na sprzedaż przedsiębiorstwa. Wiadomo, że 15 proc. nie znaczyło nic, ale prawie nikt w „Solidarności” z tego nie zdawał sobie sprawy i temu się nie sprzeciwiał. Często bywało tak, że ten, kto kupował fabrykę, podnosił kapitał, wówczas wartość akcji pracowniczych spadała na przykład z piętnastu do trzech procent. Zdarzało się, że kupujący ustawiał stolik przy wejściu do zakładu i od ręki wykupywał akcje pracownicze. Tak jak w Zakładach Papierniczych w Kwidzyniu. Potem w ciągu tygodnia wykupiono wszystkie samochody w okolicy i… koniec. Skończyły się spieniężone akcje, skończyła się też praca.  Podobnym pomysłem były fundusze inwestycyjne. Efekt był ten sam, czyli nastąpiło wyprowadzenie kontroli majątku poza państwo. Ludzie czuli się rozgoryczeni, mieli podstawy do tego, żeby winić za to „Solidarność”, bo taka była propaganda. Choć „Solidarność” w tym nie uczestniczyła i nie miała z tego żadnych profitów.

Od tego czasu zaczął się gwałtowny spadek liczby członków związku. Jak rozwiązywano zakład, znikały miejsca pracy i organizacje związkowe, a w nowym zakładzie już nie było związków.

Winą „Solidarności” było to, że zajęła się kwestiami czysto materialnymi, a porzuciła idee. Przywiązanie do wartości pozostało w warstwie powierzchownej, w warstwie celebracji – mamy sztandary, obchodzi się rocznice, odprawiane są Msze św. To wszystko jest bardzo ważne, ale to nie wystarcza. Nie mamy pogłębionej myśli o pracy.

.Mam odwagę tak o tym mówić, bo przez ponad dwadzieścia lat prowadziłem wykłady z międzynarodowych standardów pracy.  Mówiłem też o aksjologii i filozofii pracy, czyli o podstawach tego, czym jest praca. Takich wykładów w samej „Solidarności” miałem ponad dwieście. Kodeks pracy jest przecież wytworem cywilizacji, przed kodeksami była praca, a warunki pracy były niekiedy lepsze niż obecnie. Wyjątkowość pracy ludzkiej wynika z wyjątkowości człowieka, który jako jedyne stworzenie na świecie potrafi i musi pracować. Papież Leon XIII zapisał to w encyklice Rerum Novarum.  A św. Paweł w swoich listach pisał: „Nie zajmujcie się rzeczami niepotrzebnymi”. Oznacza to, że nie za każdą czynność należy się zapłata, tylko za tę, która jest potrzebna.

Z zapisów w encyklice Rerum Novarum wynika też, że praca nie jest towarem. Z pracy powinien być zysk, a mówi się o kosztach pracy. Pracodawcą nazywa się tego, kto zatrudnia, a to pracownik daje swoją pracę. Stosowana terminologia wprowadza pojęciowy zamęt. Mamy system pojęć, który wypacza pierwotny sens. Nieporozumienie współczesności polega na tym, że na pracę człowieka patrzy się z perspektywy efektywności gospodarki. Gospodarka ma być efektywna i praca musi się do tego dostosować, stąd różne pomysły wyceny wartości pracy.

Jest jednak odwrotnie, człowiek musi żyć i do godnego życia potrzebna jest gospodarka, skuteczna i efektywna. Ale to ona jest potrzebna do życia, a nie życie dla gospodarki. Ta zmiana perspektywy ma znaczenie fundamentalne. To, co widzimy we współczesnym świecie, to jest postrzeganie gospodarki jako głównego celu, w tym gubi się człowiek i jego godność.

.Związki zawodowe na Zachodzie zgubiły pierwotny sens tych pojęć, a część związków o charakterze socjalnym nigdy ich nie miała. Skupiały się one na aspektach praktycznych, koncentrowano się na tym, aby pracownik mógł zarobić, nie był przemęczony, miał za co żyć. To jest oczywiście ważne, nie można tego negować. Ale, jeżeli zgubimy aspekt godności człowieka, zostanie tylko wymiar socjoekonomiczny, zaczyna się zwracać uwagę na sprawy marginalne. Na przykład pojawia się problem ochrony homoseksualistów. W życiu nie zetknąłem się z tym problemem. Spotkałem się natomiast z dyskryminacją z powodu wyznawanej religii. Ale o tym się już nie mówi. Podnosi się problem rozdawania prezerwatyw w zakładach i debatuje o tym na forum międzynarodowym. Takimi sprawami ludzie absorbują swoje umysły. Związki zawodowe też. Zgubiona została perspektywa godności człowieka.

Związki zawodowe, poza krajami skandynawskimi, gdzie tradycyjnie są silne i dość liczne, są w rozsypce. W Polsce do wszystkich związków łącznie należy niecałe 9 proc. zatrudnionych. We Francji jest podobnie, członków związków jest poniżej dziewięciu procent. Protesty i strajki, tak dolegliwe we Francji, organizowane są przede wszystkim przez, mającą komunistyczne korzenie, centralę związkową CGT. Związki te opanowały pewne profesje, na przykład pracowników metra, czy kontrolerów lotów i są w stanie sparaliżować kraj.  W Polsce wciąż jednak obowiązuje pewna etyka, niektórych rzeczy się nie robi. Tę etykę złamały ostatnio pielęgniarki z Centrum Zdrowia Dziecka, odchodząc od łóżek pacjentów. Kiedyś było to nie do pomyślenia.  Zgodnie z konwencjami międzynarodowymi prawa do strajku nie mogą mieć urzędnicy państwowi. A rola pielęgniarki jest nieporównywalnie społecznie ważniejsza, jeśli chodzi o pełnioną funkcję. Przecież za pielęgniarki mogliby zastrajkować solidarnie np. kierowcy.

Poważnym problemem jest to, że nie mówi się, nie dyskutuje, nie analizuje się idei pracy. Dobry przedsiębiorca doprowadzi do tego, by prowadzony był dialog. Wie, że konflikt prędzej czy później obróci się przeciw jego zakładowi.

.W Polsce ludzie dziś nie rozumieją po co mają należeć do związków zawodowych, nie widzą takiej potrzeby. Z drugiej zaś strony przedsiębiorcy nie chcą mieć u siebie związków. Póki nie przekona się ludzi, że z obecności związków zawodowych w zakładzie pracy i z członkostwa w związku wynikają obopólne korzyści dla przedsiębiorców i pracowników, żadne przepisy tego nie zagwarantują. Brak czasu na refleksję, to jest pięta achillesowa wszystkich związków zawodowych, przede wszystkim w Polsce. Dlatego postuluję, aby wiedzę o pracy wprowadzić do programów szkolnych. Gdyby uczono tego w szkołach, byłaby nadzieja na zmianę mentalności w przyszłym pokoleniu.

Tomasz Wójcik

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 1 lipca 2016