Radek ORYSZCZYSZYN: "Ćwierć wieku po zmianie ustrojowej. Miasto, które przeniosło się do Internetu"

"Ćwierć wieku po zmianie ustrojowej. Miasto, które przeniosło się do Internetu"

Photo of Radosław ORYSZCZYSZYN

Radosław ORYSZCZYSZYN

Socjolog, publicysta. Pracownik Instytutu Socjologii na Uniwersytecie w Białymstoku, członek Stowarzyszenia “Miasta w Internecie”.

To miasto, które powinno być marzeniem świeżo upieczonego absolwenta. Kogoś, kto z dyplomem dobrej uczelni w garści poszukuje miejsca, gdzie mógłby zbudować dom, spłodzić syna i posadzić drzewo.

.Jest tu wszystko, co ważne, do normalnego, spokojnego, bezpiecznego życia. Pełen dostęp do edukacji każdego szczebla – możesz oddać dziecko do żłobka, możesz zrobić doktorat. Opieka zdrowotna na wysokim, jak na Polskę, poziomie. Kino, teatr, opera.

Wszędzie blisko. Szerokie, bezpieczne ulice, na których nie tworzą się korki. Oświetlone obwodnice okalające miasto z każdej strony. Sklepy, hipermarkety, dyskonty. Niecałe cztery tysiące za metr ładnego mieszkania w samym centrum z widokiem na park. Jedno z najbezpieczniejszych miast wojewódzkich w Polsce.

To miasto jest pełne zieleni. Wielki park wdziera się do centrum i dotyka niemalże rynku. Zauroczonego jego zielonością spacerowicza mogą wyprowadzić poza same rogatki, do lasu, gdzie bez przesadnego szczęścia można się natknąć na łosia, jelenia lub sarnę. To wszystko zaledwie kilka kilometrów od ścisłego centrum. Od śródmieścia, które posiada wszystko, co spragnionemu miejskiego gwaru amatorowi rozrywki potrzeba. Dziesiątki kin, teatrów, pubów. Przestronny, zadbany, czysty i oryginalny rynek.

.Jest tu wszystko, co ważne.

A jednak – w badaniu CBOS „Polska regionalna”, zrealizowanym kilka tygodni temu, Białystok znalazł się nie w gronie, ale w ogonie wymarzonych miast do życia. Dwóch na trzech mieszkańców Polski ocenia to miejsce jako wyjątkowo mało atrakcyjne do zamieszkania.

Ministerstwo Infrastruktury i Rozwoju alarmuje, że w ciągu dwóch lat podlaskie musi pilnie wydać 135,5 mln złotych ze środków unijnych. A to dlatego, że ponad 300 projektów „wisi na kołku” z powodu niskiej skuteczności działania samorządów.

Także tutaj, od zmiany ustrojowej mija już niespełna ćwierć wieku. Zero. Tyle wynosi liczba poważnych inwestorów którzy przybyli od tego czasu do regionu z pomysłem rozruszania rynku pracy i lokalnych przedsiębiorstw.

.Nie mam na myśli inwestorów z branż innowacyjnych. Nie mam na myśli inwestorów świata nowoczesnych technologii. Chodzi o kogokolwiek. Zero – tyle wynosi liczba dużych firm, które w ciągu ostatnich 25 lat skłonne były zainwestować tu swój kapitał.

Tymczasem samorząd osiąga wirtuozerię w unikach, woltach i zmyłkach, dostarczających mieszkańcom ułudy dobrobytu i rozwoju.

Białostocka modernizacja sprowadza się bezrefleksyjnego kopiowania tego, z czego gdzie indziej już dawno zrezygnowano. Regionalne lotnisko, bez szans na minimalny return of investment w jakiekolwiek perspektywie czasowej, było oczkiem w głowie marszałka, prezydenta, a także lokalnych bonzów. Na tę nierealną i niepotrzebną inwestycję, której nawet nie rozpoczęto, wydano 4 miliony złotych. W tym samym czasie dowiedzieliśmy się, że – po wieloletnich zaniedbaniach samorządu – likwidowanych jest kolejnych osiem połączeń kolejowych łączących Białystok z Warszawą.

Nie dość, że regionalne instytucje kuleją w wydawaniu środków, to i tak podlaskie pozostaje w ogonie pod względem przyznanego wsparcia. Z 670 milionami euro jesteśmy na szarym końcu, wyprzedzając tylko znacznie mniejsze od nas lubuskie i opolskie. Każde z pozostałych województw „ściany wschodniej”: warmińsko-mazurskie, lubelskie, podkarpackie, dostało blisko dwa razy więcej.

Dystans nie maleje, ale się powiększa. W 2002 PKB na głowę w podlaskim było mniejsze od średniej krajowej o 23%. Dzisiaj jest to już prawie 30%. Co siódmy mieszkaniec Białegostoku nie ma pracy, co stawia to miasto na czele niechlubnej listy miast wojewódzkim z najwyższą stopą bezrobocia.

.Jeszcze pięć lat temu, bezrobocie wynosiło tu 7%. Dzisiaj jest dwukrotnie wyższe.

Choć białostockie licea od lat plasują się w czołówkach ogólnopolskich rankingów, każdej jesieni pociągi pełne są świeżo upieczonych maturzystów, wyjeżdżających na studia do Warszawy, z plecakami pełnymi słoików z bigosem i marzeń o lepszym życiu. Wracają, w co drugi weekend i święta, aby uzupełnić zapasy i wydać trochę pieniędzy w tutejszych sklepach i restauracjach. Bo te są na takim samym poziomie, co w Warszawie, tyle że znacznie tańsze.

Dla tych osiemnastolatków z marzeniami w głowach, w Białymstoku nie ma tego, co ważne.

Ci, którzy tu zostają, tworzą jedną z najbardziej innowacyjnych szkół technicznych w Polsce. Łazik marsjański skonstruowany przez studentów białostockiej politechniki deklasuje konkurentów z całego świata. W zdegradowanej dzielnicy na obrzeżach miasta działa największa agencja reklamowa w tej części kraju, z biurem rodem z Sillicon Valley, a przede wszystkim ze sztabem kilkudziesięciu młodych, pełnych pomysłów i chęci do działania, głów.

Każdego lata, Białystok staje się europejskim centrum muzyki elektronicznej, dzięki grupie zapaleńców, którzy za niewielkie pieniądze ściągają u największe światowe gwiazdy i robią promocję rozpoznawalną na całym kontynencie.

To, co najważniejsze, robione jest wbrew hamującej sile skostniałej struktury instytucji samorządowych i lokalnych układów.

.Projekt młodych inżynierów powstał bez lokalnego wsparcia. Interaktywna agencja młodych copywriterów postawiła na internet i wielkie firmy, które zlecają jej kampanie promocyjne prawdopodobnie nie wiedzą nawet, że kupują pomysły od ludzi pracujących w postindustrialnej dzielnicy, kilkadziesiąt kilometrów od puszczy z żubrami i granicy białoruskiej. Festiwal muzyczny promowany przez internet rozsławia miasto lepiej, niż miliony wydawane przez magistrat na kampanie, wyjazdy, filmy, pokazy, spoty, których skutków nie rejestrują żadne socjologiczne, marketingowe i ekonomiczne wskaźniki wpływu.

Białystok jest miastem, w którym najważniejsze są otwarte umysły, działające mimo przeszkód i wstecznictwa lokalnych władz. Władz zarządzających wspólnym dobrem starymi, gospodarskimi metodami epoki PRL-u: aby droga była równa i szeroka; aby na ulicach nie grasowali bandyci; aby w sklepach były pełne półki. Aby miasto rosło w siłę, a ludziom żyło dostatniej. Co z tego, że ludzie stąd uciekają, skoro ci, którzy uciekają, i tak nie będą tutaj głosować?

.Białystok jest miastem, które powoli się zwija i przenosi do Internetu. Od czasu gdy skrajnie upolitycznione lokalne gazety powoli umierają śmiercią naturalną, to w Internecie toczy się autentyczna publiczna debata o lokalnych sprawach. To za pośrednictwem sieci dociera tu kultura, a naukowcy mają pełen dostęp do najnowszych publikacji z całego świata. Małe i średnie firmy sprzedają swoje produkty i usługi przez sieć.

Wszystko to dzieje się w „drugim obiegu”, nie dostrzeganym przez władze, zajęte myśleniem o tym, co by tu jeszcze wyasfaltować i jak wygrać kolejne wybory.

Pierwszy obieg to ci wszyscy, którzy dzięki tej azjatyckiej modernizacji za europejskie pieniądze, mogą wygodnie żyć, rządzić i rozdzielać publiczne fundusze to tu, to tam.

Drugi obieg to cała reszta, która stara się tu rozwijać, zarabiać, marzyć i kocha Białystok milion razy bardziej od polityków malujących serduszka na plakatach wyborczych. To moi znajomi i przyjaciele: właścicielka szkoły językowej, ludzie z fundacji zajmującej się obywatelskością, mechanik samochodowy, właściciel baru z burgerami, didżej popołudniami rozwożący pizzę na telefon i wielu innych.

.Cofnęliśmy się o ćwierć wieku. Mam wrażenie, że Białystok nie jest tu wyjątkiem. W obliczu sztywnej struktury lokalnych układów i braku wizjonerów, którzy nie betonują miasta (dosłownie i w przenośni), ale realizują marzenia, w całej Polsce są tysiące takich miejsc, jak Białystok. Miejsc, z których można albo uciec, albo zrobić coś „obok” głównego nurtu.

Prawdziwy i wartościowy Białystok, to jego ludzie w tętniącej, dynamicznej sieci trzystu tysięcy węzłów, pulsującej pomysłami. To, co najważniejsze w Białymstoku, robi się w drugim obiegu tej niezależnej sieci. Za pomocą Internetu, niezależnie od lokalnych władz, które zazwyczaj tylko przeszkadzają. Czy to nie jest może właśnie jedyna możliwa, polska droga do społeczeństwa obywatelskiego?

Radosław Oryszczyszyn

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 10 stycznia 2014