Tomasz SEKIELSKI: "Jak organizuje się walki kogutów"

"Jak organizuje się walki kogutów"

Photo of Tomasz SEKIELSKI

Tomasz SEKIELSKI

Pisarz, dokumentalista, reporter i dziennikarz telewizyjny oraz radiowy. Zdobywca najważniejszych nagród dziennikarskich: Wiktorów, Telekamer, zdobywca tytułu Dziennikarz Roku. Współtworzył “Fakty” TVN, „Kropka nad i” (TVN), „Prześwietlenie”(TVN24), „Teraz MY”(TVN), „Czarno na Białym”(TVN24). Autor filmów dokumentalnych „Władcy Marionetek” oraz „8:38” a także powieści sensacyjnej „Sejf”. Od stycznia 2013 w TVP prowadzi autorski program „Po prostu”.

Ryc.: Fabien Clairefond

„Z setki ludzi może tylko jeden zasługuje na podjęcie z nim dyskusji, a reszta niech gada, co dusza zapragnie, gdyż prawem ludzi jest głupota”
Artur Schopenhauer, Erystyka, czyli sztuka prowadzenia sporów

.Prawdziwym problemem debaty publicznej w Polsce nie są głupie wypowiedzi i wymądrzanie się ludzi, którzy nie mają nic do powiedzenia. Kłopot w tym, że w naszym kraju już prawie w ogóle się nie rozmawia, nie prowadzi się merytorycznych sporów.

Zamiast wymiany nawet głupich poglądów jest krzyk i okładanie się po głowach, bo to dobrze się sprzedaje. Nieważne są argumenty i fakty.

Na palcach policzyć by można polityków, którzy nie boją się mówić tego, co myślą. Większość wypluwa z siebie przetrawione już przez kogoś innego przekazy dnia albo jakieś inne formułki podsunięte przez specjalistów od politycznego PR. Wiadomo, przekaz musi być spójny, a partia ma mówić jednym głosem. W swojej masie politycy zaczynają przypominać malutkie trybiki w marketingowej maszynie. Wszelkie indywidualności prędzej czy później są wycinane. Ci, którzy myślą zbyt samodzielnie, są przecież zagrożeniem dla wodzowskiego systemu.

Mamy więc maraton politycznej paplaniny i marketingowej retoryki. W rolach głównych występuje niemal na okrągło grupa tych samych dwudziestu, no może trzydziestu partyjnych działaczy. Zamieniają się jedynie miejscami, krążąc od jednego do drugiego studia. I biznes się kręci, jak mawiał klasyk – „ciemny lud to kupi”. Najwyraźniej lubimy, tak jak inżynier Mamoń z filmu Rejs, tylko te piosenki, które znamy.

To nie żart. Wyniki oglądalności nie kłamią – znana polityczna twarz, partyjny celebryta działa jak magnes na widzów i nie ważne jest, co mówi. A ponieważ liczą się przede wszystkim słupki oglądalności, wydawcy programów publicystycznych nie będą ryzykować – postawią na sprawdzonego zawodnika. Chcesz na ostro – zaproś np. Niesiołowskiego lub Hofmana. Ma być kontrowersyjnie, dzwoń po Palikota albo Brudzińskiego. Od czasu do czasu zaproś też jakiegoś ministra, może będzie cytat.

W tłumie gadających głów tracą na znaczeniu prawda i kłamstwo.

Politycy porozumiewają się z wyborcami ponad głowami dziennikarzy, używając reklamowych sloganów. Trzeba być bardzo czujnym, zupełnie jak w sklepie, w którym zachęcają nas do kupowania świeżo krojonego mięsa, co wcale nie oznacza, że mięso, które kupimy, jest świeże – ono jest jedynie świeżo pokrojone.

.Dzisiejsze media są jak maszynka do mielenia mięsa. By funkcjonować, potrzebują non stop świeżej dostawy newsa. Nie ważne, czy towar jest wysokogatunkowy, czy też pachnie padliną – wszystko da się sprzedać, trzeba tylko ładnie opakować.

Dlatego też nieznany szeroko poseł X, który może i ma coś ważnego i ciekawego do powiedzenia, przegra w wyścigu o widza z polityczną błyszczącą wydmuszką. On nie zrobi reatingu, a jak nie będzie reatingu, nie będzie reklam i kółko się zamyka.

Jest jeszcze druga strona medalu. Bardzo często to partie polityczne narzucają dziennikarzom rozmówców. Zdarzyło mi się nie raz, że poseł zaproszony do programu TV najpierw dzwonił do biura prasowego swojej partii, by dostać zgodę na występ. Nieraz też słyszałem od polityków, że oni osobiście to mają inne zdanie, ale muszą prezentować linię partii. Jak będą krnąbrni, to mogą się nie znaleźć na listach wyborczych.

Partyjną dyscyplinę widać szczególnie podczas tzw. debat, w których bierze udział kilku polityków. Tu dodatkowo liczy się bezczelność i mocny głos, by zakrzyczeć innych.

Dziennikarz zapraszający do wspólnej dyskusji Mariusza Kamińskiego i Julię Piterę nie liczy na merytoryczną rozmowę, ale na emocje, wzajemne oskarżenia i ostre słowa.

Ktoś, kto przy jednym stole sadza Kazimierę Szczukę i Tomasza Terlikowskiego, z pewnością nie liczy na filozoficzną dysputę.

.Sam nie jestem bez winy. Zdarzało się, że nie mając pomysłu na program, albo przygotowując go na ostatnią chwilę, dobieraliśmy gości tak, jakbyśmy ustawiali walkę w ringu. Byle było widowiskowo, a jak są emocje, to są i widzowie.

Walki politycznych kogutów, albo jak kto woli bulterierów, są na rękę i dziennikarzom, i politykom. Ani jedni ani drudzy nie muszą się specjalnie do nich przygotowywać. Dziennikarz jedynie kieruje ruchem i odlicza czas do końca. Politycy zaś ograniczają się do wzajemnego przerywania sobie i wyprowadzania z równowagi, każdy chwyt jest dozwolony. Ważne, by trzymać linię partii i bronić dobrego imienia swojego wodza.

.Takie publicystyczne młócki cieszą się olbrzymią popularnością, skoro więc także widz jest zadowolony, to show must go on. Nie ma się zemu dziwić, przecież żyjemy w kraju, w którym najbardziej oglądanym programem telewizyjnym jest serial M jak Miłość. Nasza polityka też przypomina telenowele. Rano w jakimś radiu ktoś powie coś o kimś. To nie musi być nic ważnego, może być w trybie przypuszczającym, wystarczy mały pikantny cytat, który zostanie poddany dziennikarskiej interpretacji i obróbce. Ten, o którym mowa, jeśli nawet nie słyszał, to usłyszy od dziennikarzy, którzy zadadzą mu odpowiednie pytania.

I zaczyna się zabawa w głuchy telefon, niczym w Rozmowach kontrolowanych:

– Złapali Bujaka.
– Eee, kogoś ważniejszego.
– Boże Święty!
– Ojca Świętego złapali.
– Słyszała pani? Jaruzelski porwał papieża.
– Nie. Kiedy?
– Dzisiaj z samego rana!
– Reagana aresztowali?!

Po południu nie wiadomo, o co dokładnie poszło, ale polityczna awantura kręci się na całego. Z obowiązkowym finałem w wieczornych programach publicystycznych.

.W natłoku krążących informacji rano już nikt do sprawy nie będzie wracał. Pojawi się kolejny pseudo news i zamiast dyskutować o sprawach naprawdę ważnych, media wraz z politykami skupiają się na plotkach, spekulacjach i sporach personalnych.

Debata publiczna przypomina dziś bazarowe dysputy – gdzie jedna baba drugiej babie itd.

Programy publicystyczne tak jak polityka żyją emocjami, niestety głównie tymi negatywnymi. Ku uciesze publiki trwa szczucie jednego na drugiego.

Gdy rozmawiałem ostatnio z Janem Rokitą, zwrócił on moją uwagę na jeden interesujący fakt, który znakomicie tłumaczy, dlaczego Platformie i PiS-owi na rękę jest trwająca od lat polsko-polska wojna. Oto po aferze Rywina, która wywróciła do góry nogami scenę polityczną, podczas wyborów w 2005 r. na tzw. POPiS głosowało w sumie około 6 milionów wyborców, dwa lata później gdy Tusk i Kaczyński byli już śmiertelnymi wrogami, ich partie zebrały razem około 12 milionów głosów. W 2011 r. było co prawda nieco gorzej, ale wciąż dużo – obie partie poparło w sumie około 10 milionów Polaków. Rachunek jest prosty: tak jak konflikt na linii PO i PiS napędza obu partiom wyborców, tak i napędza widzów stacjom telewizyjnym.

.Awantury NM3_przod_newdobrze się sprzedają. Już wyobrażam sobie, jak rekordy popularności bije „super debata” z udziałem Stefana Niesiołowskiego, Adama Hofmana, Eugeniusza Kłopotka, Janusza Palikota i Jacka Kurskiego. „Proszę mi nie przerywać”, „Ja panu nie przerywam, to pan mi przerywa”, „skandal, skandal, skandal”.

Oczywiście nic by z tej debaty nie wynikało, nic poza znakomitymi wynikami oglądalności, a przecież o to właśnie od dawna chodzi. Dziś w telewizji warto rozmawiać, ale tylko wtedy, gdy słupki telemetrii się zgadzają.

Tomasz Sekielski
Tekst ukazał się w wyd.3 kwartalnika opinii „Nowe Media” [LINK]

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 20 grudnia 2013