.Fabuła tej produkcji Netflixa tylko pozornie przypomina film katastroficzny, do jakich przyzwyczaiło nas współczesne kino. Oto astronomowie obserwujący odległe galaktyki odkrywają, że w stronę Ziemi zmierza wielka na kilka kilometrów kometa, która za pół roku spowoduje tak wielką zagładę (głównie za pomocą trzęsień ziemi i tsunami), jaką spowodowała katastrofa, po której wyginęły dinozaury. Reszta to opowieść o tym, jak w dzisiejszym świecie taka wiadomość przedzierałaby się do świadomości społecznej, począwszy od głów państw, przez biznes i media, na zwykłych chłopakach z przedmieść kończąc. Opowieść, dodajmy, niezwykle trafnie diagnozująca to, z czym stykamy się na co dzień lub co przeczuwamy obserwując przekazy medialne.
Mamy zachłyśniętą władzą panią prezydent, skupioną bardziej na słupkach poparcia i zapewnieniu sobie dobrej przyszłości niż na odpowiedzialności za państwo i ludzi. Mamy wizjonerskiego, nieco narcystycznego biznesmena, właściciela globalnego koncernu, który niemal od razu szuka możliwości zarobku na nadchodzącej katastrofie. Mamy media, dla których opowieść o rychłym końcu świata jest równie ważna jak opowieść o życiu prywatnym popularnej gwiazdy; Mamy wreszcie odbiorców tych mediów, którzy przyzwyczajeni do nieustannych “bad news” natychmiast robią z całej sprawy złośliwe memy.
Katalog postaw, postaci i diagnoz jest jeszcze dłuższy. Można wręcz zaryzykować stwierdzenie, że może być ich tyle, ile widzów. Tyle, ile jest naszych własnych, osobistych filtrów otaczającego nas świata.
Tytułowe “patrzenie w górę”, gdzie zaczyna być już widać naprawdę zbliżającą się do Ziemi kometę, to oczywiście figura retoryczna odnosząca się do wiary w badania naukowe albo do ogólnego pojęcia prawdy. “Patrzeć w górę” w tym kontekście oznacza więc słuchać naukowców dowodzących istnienia kolejnych zjawisk (istnienia pandemii, skuteczności szczepionek, globalnego ocieplenia – teorii może być masa) albo po prostu szukać prawdy. Takiej przez duże “P”. Dociekać tego, jaki naprawdę jest świat, jakie rządzą nim i nami mechanizmy, co nami kieruje, do czego to wszystko zmierza. Stąd też patrzenia w górę odradzają ludzkości wszyscy, którzy w nieświadomości mają interes, jak politycy, wyprane z odpowiedzialności media i biznes.
Dla jednych film jest oczywistym wręcz manifestem ekologów, ostrzegających przed rychłą zagładą planety. Inni widzą w nim zrodzoną w pandemii koronawirusa tragikomedię ukazującą zbiorowe zidiocenie sporej części cywilizowanego świata. Jeszcze inni zobaczą tu opowieść o radykalizacji podziałów społecznych, dezinformacji oraz paszkwil na polityków, media i biznes, skupiający jak w soczewce największe ich współczesne bolączki.
Ale można też doszukać się tu obserwacji iście filozoficznych, ostrzegających, już od Platona, przed braniem “obrazu” za rzeczywistość. Bo faktycznie, w świecie tu przedstawionym nic nie jest tym, czym powinno być.
Wysoki rangą generał okazuje się najzwyklejszym złodziejem; pani prezydent – wyrodną matką i kiepską przywódczynią; naukowiec – podatnym na pochlebstwa i pieniądze zakompleksionym człowiekiem; oczywisty fakt rychłej zagłady brany jest za fakt medialny, który można kwestionować, wyśmiewać, traktować jak towar do sprzedaży czy temat porywającej tłumy piosenki. Tylko sama śmierć zdaje się być definitywnym końcem, przed którym staramy się uciec za wszelką cenę, a który i tak nas dosięgnie, choćby w najodleglejszej z galaktyk.
.Film przebił się do zbiorowej świadomości w tempie błyskawicznym, w przytłaczającej większości widzów wywołując zachwyt i prowokując dyskusje. Recenzje w mediach posypały się jedna za drugą. Choć to krytykom filmowym należy zostawić ocenę powodów formalnych, dla których tak się stało, można już teraz zauważyć, że dyskusji jest znacznie więcej niż przy innych filmach o tej tematyce czy podobnego gatunku.
“Don’t look up” osiadł w zbiorowej świadomości, prowokując do przemyśleń, irytując lub zmuszając do głośnego myślenia. Kiedyś taką rolę spełniały opinie autorytetów, wyrażane w formie książek, esejów, sztuk teatralnych czy kina moralnego niepokoju. Choć produkcji Netflixa sporo do tamtych brakuje, może to jest już jakaś miara odmienności współczesnej epoki. Jacy my, taki i moralny niepokój.
Anna Druś