W kulturze, która gloryfikuje wiedzę opartą na linearnym myśleniu oraz szybkim rozwiązywaniu problemów, udzielanie i otrzymywanie rad stało się społeczną normą w komunikacji międzyludzkiej. Wniknięcie w to, co naprawdę dzieje się podczas udzielania lub przyjmowania nieproszonej rady, stawia zasadność tego zwyczajowego działania pod znakiem zapytania.
Każdy z nas lubi czuć się ekspertem i mówić innym, co mają robić. Płacimy ekspertom za ich diagnozy i podane na tacy rozwiązania. Tak działa świat konsultingu, medycyny, a czasem nawet i psychologii. Wychodzimy od drugiego człowieka z gotową receptą na swoje zdrowie, szczęście i powodzenie w biznesie. Sięganie po ekspercką opinię jest uzasadnione w przypadku, gdy mamy zaufanie do czyjejś wiedzy i potrzebujemy jej, by przeżyć, wyleczyć się lub sprawić, żeby nasz biznes rozkwitł. Pytając innych o ich zdanie, warto jednak pamiętać, że w sobie samych mamy wiele odpowiedzi, których poszukujemy na zewnątrz.
Taka świadomość może też być przydatna, gdy niepytani dajemy rady, bawiąc się w ekspertów od życia innych ludzi. „Powinnaś przyciemnić włosy”, „Powinnaś z nim porozmawiać” – mówimy lub słyszymy. Otrzymując niechcianą radę, czujemy jednak opór, frustrację, a nawet złość. Dlaczego? Nikt nie lubi, gdy mówi się mu, co ma robić. Dawanie rady zakłada ukrytą diagnozę i ocenę. Możemy czuć się krytykowani. „Powinnaś przyciemnić włosy” oznacza po prostu, że w ocenie danej osoby nie wyglądamy wystarczająco dobrze. „Powinnaś z nim porozmawiać” może spotkać się z myślami: „Przecież to zrobiłam, i to nie raz! Dlaczego nie masz do mnie zaufania, że wiem, co robić w moim położeniu? Za kogo ty się uważasz, by dawać mi rady, nie znając dobrze mojej sytuacji?”.
Inną możliwą reakcją na dawanie rad jest ignorowanie ich i pomijanie. Działamy tak, jakbyśmy tych rad nie słyszeli, czyniąc z nich zbędny wypełniacz codziennych rozmów typu small talk. Ktoś życzliwy mówi nam: „Rzuć palenie, umrzesz w końcu od tego”, a nasz działający selektywnie umysł nie dopuszcza do siebie tej informacji i aktywuje mechanizm obronny. Pomija to i nie słyszy. Zbywa i zmienia temat. Zmiana to proces, a w jej pierwszym etapie ujawniają się nasze opory. Dotyczy to przede wszystkim wstępnego etapu, przedrefleksyjnego, czyli fazy kontemplacji, po której następuje świadome rozważanie wprowadzenia zmiany, jej przygotowanie i wdrożenie. To dlatego dawanie choćby najsłuszniejszych rad innym osobom, znajdującym się na etapie przedrefleksyjnym, okazuje się często bezowocne i może być frustrujące dla obu stron.
Dlaczego jeszcze dawanie szybkich rad może budzić w rozmówcy złość? Udzielający rady przyjmuje pozycję zwaną w analizie transakcyjnej wewnętrznym stanem rodzica. Gdy mówimy innym, co mają robić, odrywamy się od własnych nierozwiązanych spraw i przez chwilę możemy poczuć się lepiej. Udzielający rady stawia bowiem siebie w roli „tego, który wie”. Na przykład kiedy po partnersku opowiadamy komuś o swoim życiu, licząc na to, że zostaniemy wysłuchani, a ta osoba odpowiada nam radą, to traktuje nas jak dziecko, które nie potrafi poradzić sobie ze swoją sytuacją.
Gdy pomaganie innym poprzez udzielanie im rad motywowane jest chęcią podbudowania swojego ego, łatwo jest o nagłą zmianę ról i przejście z roli wybawcy do roli ofiary, kiedy to niewdzięczny słuchacz odrzuca lub ignoruje przekazane mu z dobrej woli wskazówki. Taniec w tzw. dramatycznym trójkącie, w którego rogach są ofiara, wybawca i kat, toczy się na co dzień wśród milionów ludzi, w tym pracujących w zawodach związanych z pomaganiem innym. Na końcu – odrzucony przez ofiarę, która stała się katem – rozczarowany wybawca stwierdza: „Przecież chciałem tylko pomóc. Powinien być mi wdzięczny”. Nie zdaje sobie sprawy, że nieproszona ocena to forma przemocy, a druga strona nie chce czuć się bezsilnym dzieckiem, któremu mówi się, co ma robić.
Czyjaś sugestia lub inspirująca myśl może być jednak początkiem zmiany, pod warunkiem że druga strona jest chętna ją przyjąć. Jak zatem inaczej budować nasze relacje? Zamiast udzielać rad, trzeba zadawać pytania, pomagając drugiej osobie odkryć jej wewnętrzną moc i znaleźć własne rozwiązania. Stanie się dzięki temu wzmocniona i wdzięczna. Poza tym słuchać, słuchać i jeszcze raz słuchać. Wyjść poza nawykową koncentrację na sobie oraz odnoszenie tego, co mówi rozmówca, do swoich doświadczeń, skąd jest prosta droga do udzielenia mu rady. Otworzyć przestrzeń do tego, by mógł się wypowiedzieć, i słuchać z zaciekawieniem. Słuchacz powinien dać się prowadzić i niczego nie zakładać. Powinien towarzyszyć rozmówcy w procesie odkrywania rozwiązań, rozumiejąc, że już samo wypowiadanie myśli na głos pozwala je uporządkować.
Takie są właśnie założenia profesjonalnego coachingu. To dlatego stosowanie metod coachingowych w rodzicielstwie, edukacji, medycynie i biznesie pomaga wyzwolić ukryty potencjał do zmiany na lepsze. Na przykład uznawana na świecie metoda coachingu wellness może pomóc pacjentom w zdrowieniu dzięki wsparciu ich w wypracowaniu dobrych nawyków mentalnych, zmianie stylu życia, budowaniu lepszych relacji, godzeniu się z chorobą, podążaniu za swoimi potrzebami czy stawianiu granic. Humanistyczne podejście oparte na wierze w człowieka i jego zdolność znajdowania własnych rozwiązań w zgodzie z wewnętrzną prawdą i intuicją to jeden z największych prezentów, jakie możemy dawać sobie wzajemnie w naszych związkach miłosnych i przyjacielskich, nie zapominając o relacjach zawodowych, których celem jest pomaganie.
Zanim zatem sami zapytamy kogoś innego o to, co powinniśmy zrobić, warto przypomnieć sobie, że jesteśmy ekspertami od własnych spraw. Możemy zadać sobie samym następujące pytania: „Co na to moja wewnętrzna mądrość? Co na to moja intuicja?”, i przeznaczyć czas na wsłuchanie się w odpowiedzi. Możemy poprosić przyjaciół, aby nie udzielali nam rad, tylko zadawali pytania. Zamiast rozpraszać energię na powierzchowne rozmowy w poszukiwaniu zewnętrznych rozwiązań i szybkich odpowiedzi, których przyjmowanie ma często emocjonalne skutki w postaci frustracji i poczucia niższości, warto rozważyć spojrzenie w głąb siebie, bo nasze wnętrze pełne jest odpowiedzi, których warto nauczyć się słuchać.
Ewa Stelmasiak