Kiedy nie pływam na żaglowcach, a więc trzysta sześćdziesiąt pięć dni w roku, odliczając tych kilka, gdy miałam okazję popłynąć polską białą fregatą, studiuję równolegle historię sztuki oraz germanistykę na Uniwersytecie Warszawskim, a także prowadzę gromadę zuchową w podwarszawskich Markach. Te dwie aktywności nadają rytm mojej codzienności, którą czasem załamują bardziej lub mniej niespodziewane okoliczności. Mój udział w Rejsie Niepodległości należy raczej do kategorii tych niespodziewanych, wydarzających się u zbiegu licznych przypadków. Tak też, zupełnie niedoświadczona w kwestii żeglarstwa, znalazłam się pośród uczestników konkursu,
w którym nagrodą miał być udział w jednym z odcinków rejsu dookoła świata. Od momentu wybrania zdjęcia przedstawiającego moją małą ojczyznę do aplikacji konkursowej do zamustrowania się na pokładzie Daru Młodzieży dzielił mnie kilkumiesięczny czas nabywania coraz większej wiedzy i świadomości, czym właściwie jest żegluga na pokładzie tak dużej jednostki. Na tydzień zmieniłam uczelnię i adres zamieszkania na rzecz intensywnego szkolenia w murach Akademii Morskiej w Gdyni by ostatecznie wypłynąć na nieznane wody, nie tylko w sensie geograficznym.
O moim dziesięciodniowym pobycie na pokładzie Daru Młodzieży lubię myśleć, jako o doświadczeniu z innego wymiaru rzeczywistości. To rzeczywistość, w której potrzeby człowieka sprowadzają się do minimum, czas płynie wolniej, a ludzie są jakby bardziej skłonni do nawiązywania relacji niż zazwyczaj. Wrażenie innego wymiaru odniosłam dopiero po powrocie i zderzeniu z tymi dziedzinami życia, które narzucają zobowiązania, a które tak bezrefleksyjnie porzuciłam odbijając od brzegu gdyńskiego portu. Tymczasem dni spędzone na morzu w roli załogantki były długie i beztroskie, czas wyznaczał stały rytm wacht i posiłków, przeplatanych przez nadrabianie braków snu, szantowiska na pokładzie i karciane rozgrywki. Wachty, czyli dwie czterogodzinne służby w trakcie doby, były pośród tych aktywności elementem wprowadzającym w specyfikę pracy na morzu przy różnorodnych zajęciach, od trzymania odpowiedniego kursu statku, przez obieranie ziemniaków po tak chlubnie wysławiane w wielu szantach, glansowanie mosiądzów. Zawsze wyczekiwaną i przyjmowaną z entuzjazmem odskocznią od tych monotonnych czynności były alarmy do żagli, które wymagały mobilizacji i skutecznej współpracy całej załogi, przełamywania strachu przed wchodzeniem na pięćdziesięciometrowe maszty i dobrej znajomości żeglarskiego nazewnictwa, aby zrozumieć szybkie polecenia bosmana. Gejtawy, gordingi, fały, bram, bombram to tylko nieliczne przykłady pojęć, które wprowadziłam do swojego słownika.
Nierzeczywistym, z dzisiejszej perspektywy, wydaje się krajobraz morza, ogromnej powierzchni rozciągającej się aż po horyzont oraz nieba zmieniającego się wraz z porą dnia i pogodą. Możliwość oglądania wschodów i zachodów słońca, każdego dnia w zupełnie innej odsłonie, to motyw zdecydowanie usprawiedliwiający konieczność codziennego wstawania na rozgrzewkę i pełnienia wachty do zmroku.
Dzielenie zachwytów nad pięknem krajobrazu, wzajemne wsparcie w przełamywaniu lęków czy – zahaczające o pytanie o sens życia – dyskusje z bosmanem, którego wieloletnie doświadczenie pracy na morzu nauczyło wielu mądrości i trudnej sztuki gawędziarstwa, potrafią prawdziwie połączyć ludzi w silną i zżytą wspólnotę. W różnorodności osobowości, które spotkały się na dwa tygodnie na pokładzie jednego statku, każda jedna zaznacza się w mojej pamięci jako wyjątkowa, a w szerszej perspektywie, jako grupa ludzi, która potrzebowała ograniczenia przestrzeni by nawiązać bliskie relacje. Teraz pozostaje nam wspierać się w trudach powrotu do rzeczywistości i czekać na ponowne spotkanie w Panamie, podczas Światowych Dni Młodzieży.
Nasza obecność podczas wydarzeń towarzyszących spotkaniu młodych z papieżem Franciszkiem ściśle wiąże się z ideą Rejsu Niepodległości, jaką proponuje Ministerstwo Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej oraz pallotyńska fundacja misyjna Salvatti, główni organizatorzy i inicjatorzy pomysłu na uświetnienie w ten sposób setnej rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości.
W duchu hasła „Pokażcie światu jak Polska jest piękna” reprezentowaliśmy ojczyznę w roli ambasadorów polskości, uczestnicząc w wydarzeniach promujących Polskę za granicą, organizowanych w Tallinnie oraz Kopenhadze, dwóch portach na trasie pierwszego odcinka. Uczestnicy kolejnych etapów poniosą dalej opowieść o Polsce w portach, do których zawinie jeszcze żaglowiec – Bordeaux, Teneryfa, Kapsztad, Singapur, Los Angeles, Panama… Prawdziwy i napawający dumą jest pierwiastek polskości w Darze Młodzieży, statku pływającym pod biało-czerwoną banderą, który jednoczy Polaków na każdym zakątku świata, do którego zawinie. Siłę tej więzi odczułam w momencie opuszczania portu w Gdyni, kiedy tłumy Polaków przybyły pożegnać statek wypływający w historyczny rejs dookoła świata. Każdy kolejny odcinek będzie na swój sposób wyjątkowy, mój zyskał wiele ze względu na swój inauguracyjny charakter, choć nie mniej wzruszająca była możliwość przywitania i oprowadzania po pokładzie statku – kawałku polskiej ziemi, Polonii w Tallinnie i Kopenhadze.
I choć przekonuję się, że nie łatwo jest dać wyraz całej gamie emocji i myśli, które towarzyszą wpatrywaniu się w linię horyzontu, uśmiechom dzieci ubranych w biało-czerwone barwy wchodzącym na pokład Daru Młodzieży w towarzystwie rodziców, którym nieraz do oczu cisną się łzy czy kurczowemu chwytaniu się want podczas wspinania się na maszty to wiem, że ten inny wymiar rzeczywistości, którego doświadczyłam był piękny i wyjątkowy. Od teraz zaczynam rozumieć i podzielać, właściwą wszystkim żeglarzom, tęsknotę za morzem i mam nadzieję, że wraz z udziałem w Rejsie Niepodległości moja przygoda z żeglarstwem dopiero się rozpoczyna.