Józef K. czuł się jak w transie, słuchając słów sędziego, z których jedynie niektóre dochodziły do niego w zrozumiałej formie. Pozostałe tworzyły dziwną miksturę nieznanych pojęć i skomplikowanego języka, odbijającą się echem w jego głowie, nie pozostawiając jednak po sobie najmniejszego śladu. Czy K. zrobił coś złego? W dniu zatrzymania był przekonany, że to pomyłka. Nic nieznaczący błąd administracji, dający się wyjaśnić od ręki. Przecież był niewinny.
W sali rozpraw K. nie miał już tej pewności. Po miesiącach nieporozumień i prób wyjaśnień obywatelski rezon opuścił go na zawsze. Czym jest niewinność w świecie uzależnionym od milionów urzędniczych decyzji i interpretacji, kluczących wśród niedopowiedzeń i sprzeczności? Czym jest wolność? Duszna sala utrudniała skupienie. Nie mógł pozbyć się niepokojącego wrażenia, że biały orzeł drwiąco spoglądał na Temidę, której jedynie zarys był dostrzegalny z ławy oskarżonych.
Polsce nie grozi Orwell, którym tak często straszą media głównego nurtu. To, co powinno spędzać nam sen z powiek, to Polska urzędniczej omnipotencji, która wprawdzie rozwijała się w najlepsze przez ostatnie ćwierćwiecze, jednak punkt kulminacyjny osiąga w Sejmie VIII kadencji. Polityczna burza dotycząca reformy sądownictwa jest jedynie ostatnim aktem kafkowskiego dramatu, którego najgorszym aspektem jest to, że obie strony wydają się zainteresowane jego rozwojem.
Dlaczego Prawo i Sprawiedliwość działa w ten sposób? Konwencjonalnym wytłumaczeniem opozycji byłoby zapewne albo szaleńcze pragnienie władzy Jarosława Kaczyńskiego, albo marzenie o dyktatorskich rządach. Gdy kurz po politycznej zawierusze opadnie, będziemy jednak mogli dostrzec prawdziwą przyczynę tego stanu rzeczy: to mianowicie, iż PiS jest partią na wskroś lewicową, a owa lewicowość oparta jest na dwóch filarach: na dbaniu o pokrzywdzonych przez system oraz na braku zaufania do instytucji (tak istotnych dla każdego konserwatywnego rządu).
Ten brak zaufania jest kluczem do zrozumienia istoty reform Trybunału Konstytucyjnego, służby cywilnej czy w ostatnich dniach — sądownictwa. Mówiąc nad wyraz skrótowo, strategia Prawa i Sprawiedliwości jest oparta na wierze, iż mechanizmy państwa można zreformować nie tyle poprzez reformę ich samych, ile poprzez wymianę jednostek kierowniczych. Ba, zdaniem partii rządzącej jest to najodpowiedniejsza droga do sukcesu.
Niezależnie od tego, czy bardziej obawiamy się Orwella, czy Kafki, ta droga nie zaprowadzi nas do lepszej Polski. Aby zapewnić jej skuteczność, należy bowiem zarówno zagwarantować dostrojenie urzędniczej machiny do politycznej linii partii, jak i powiększyć swobodę urzędniczych decyzji.
Pierwszy aspekt doprowadzi jedynie do powiększenia istniejącej patologii wymiany szerokiej rzeszy administracji po zmianie elit na Wiejskiej. Drugi natomiast wpisze się w istniejący trend przekazywania coraz większego zakresu władzy nieobieralnym urzędnikom (obecnie głównym tego źródłem jest inflacja prawa oraz jego skomplikowanie i niejasność, dające pole do interpretacji). Nawiasem mówiąc, zważywszy na asymetrię w traktowaniu przez urzędników elity i zwykłych obywateli, rozdymana władza urzędnicza stoi w sprzeczności z pierwszym filarem legitymacji Prawa i Sprawiedliwości do rządzenia, tj. dbania o pokrzywdzonych.
Dotychczasowe elity są obecnie dysfunkcjonalne do tego stopnia, iż nie stanowią alternatywy wobec Prawa i Sprawiedliwości dla większości Polaków. Po prawie trzech dekadach instrumentalnego traktowania zwykłych obywateli nie stanowią już punktu odniesienia, szczególnie w sytuacji, w której same nie są w stanie zdefiniować przyczyn swojej słabości.
Doskonale to widać na przykładzie reformy sądownictwa przeprowadzanej obecnie przez ministra Zbigniewa Ziobrę. Głównym argumentem przeciwko tej reformie ze strony opozycji jest odwołanie (po raz kolejny) do abstrakcyjnych wartości wolności, sprawiedliwości czy demokracji. Nie są one oczywiście bez racji. Pozostają dziś jednak bez jakiejkolwiek mocy wpływania na życie polityczne i społeczne.
.Trudno bowiem przekonać Polaków do wykładów dotychczasowych autorytetów o ważkości niezależności jurystycznych elit i jej związku z demokratycznym charakterem państwa (po raz kolejny — mimo wielu racji stojących za tymi argumentami) w kontekście sędziowskiej opieszałości, przedłużających się spraw sądowych i ogólnego poczucia niesprawiedliwości tkwiącego w rzeszach obywateli.
Dodatkowo z uwagi na inflację pojęć i oskarżeń ze strony opozycji przestały one nieść ze sobą jakąkolwiek treść. Dość powiedzieć, że aksjologiczne argumenty pojawiały się nawet w sporze o wycinkę drzew w Puszczy Białowieskiej.
Innymi słowy, mamy do czynienia ze zderzeniem dwóch całkowicie różnych narracji: odwołanie do abstrakcyjnych w swej formie wolności politycznych i osobistych kontra odwołanie do wolności ekonomicznej. Złą wiadomością dla opozycji jest to, że to wolność ekonomiczna jest bazą dwóch pozostałych, a nie na odwrót.
Złą wiadomością dla Polski — że taka wykluczająca konfrontacja w ogóle istnieje.