Arkadiusz JORDAN: "Sieć jest największym wrogiem wypowiadanych dziś słów"

"Sieć jest największym wrogiem wypowiadanych dziś słów"

Pomysł pochodzący z laboratoriów Twittera, aby móc modyfikować treść wpisywanych wcześniej słów szybko podzielił sieć na przeciwników i zwolenników możliwości kształtowania już nie tylko informacyjnej teraźniejszości i przyszłości, ale także przeszłości.

To, co wpisaliśmy kiedyś powinniśmy móc zmienić, tak jak zmieniają się nasze myśli, pomysły, idee. Nie tylko powinniśmy mieć prawo wycofać nasze wpisy z sieci, mieć „prawo do zapomnienia”, ale też uzyskać „prawo do zmodyfikowania myśli z przeszłości”. A więc np. zmienić imię dziewczyny, z którą deklarujemy chęć spędzenia całego życia, jeśli po kilku tygodniach, miesiącach czy latach zdecydowaliśmy się zmienić naszą decyzję. Przecież – argumentują zwolennicy posiadania wpływu na internetową przeszłość – także najbardziej trwały tatuaż możemy zmodyfikować, nawet jeśli nie sposób go usunąć.

To wielkie pole do nadużyć – przekonują inni. Od prymitywnych dosyć sposobów rozsyłania reklamowego spamu i pozycjonowania stron, gdy zmieniamy treść wpisu, który już polubiły setki osób przekazując go do swoich obserwujących, a my nagle modyfikujemy jego treść zasypując odbiorców niechcianą treścią; po modyfikację opinii wcześniej wygłaszanych, wyparcie się ich, co w prosty sposób prowadzić będzie do obniżenia wiarygodności Twittera jako medium. Jeśli każdy może w każdej chwili zmienić swój wcześniejszy wpis, jaki sens ma trwanie w przekonaniu, że Twitter niesie wiarygodną informację od wiarygodnego nadawcy.

Raz wydrukowana książka – nie podlega modyfikacji, co najwyżej dom wydawniczy, który szanuje swoich czytelników już po wydrukowaniu zauważa błędy i uzupełnia książkę erratą (mam wrażenie, jakby i ten zwyczaj powoli znikał z polskiego rynku wydawniczego). Nie podlega modyfikacji treść przedstawiona czytelnikom „w papierze”. Oczywiście, nawet stateczny Wall Street Journal może nazwać kanclerz Angelę Merkel panią premier, a korekta tego określenia znajdzie się dopiero w wydaniu elektronicznym. Jednak „zesłana do druku” treść w inny sposób nie podlega już modyfikacjom. Ostatecznością jest skierowanie całego nakładu na przemiał i druk pisma czy książki od początku.

Prawo do modyfikacji treści z przeszłości jest dalej idącą ingerencją w filozofię konstytuującą dziś prawa sieci, niż prawo do zapomnienia. Prawo do zapomnienia, o który bój toczą dziś – w dużym uproszczeniu – Europejczycy z Amerykanami, to prawo do usuwania informacji, które są fałszywe, a którego to fałszu dowiedziono w postępowaniu sądowym. Dziś nawet to jest niemożliwe do osiągnięcia, firmy amerykańskie blokują to prawo. A cóż dopiero nie tyle prawo do usunięcia, co do modyfikacji wpisu.

Oczywiście, mówimy o automodyfikacji, nie zaś modyfikacji wpisów innych osób. Ale i to zagraża, jak twierdzę, podstawowej linii utrzymywania wiarygodności nowego medium, jak jest Twitter.

Zauważmy, poprawienie błędu ortograficznego przebiega dziś na Twitterze w sposób następujący: usuwamy wpis z błędem i w to miejsce publikujemy wpis poprawny. Pomysły, abyśmy mieli możliwość poprawiania błędów ortograficznych (np.korygowania ściśle określonych liczby liter) we wpisach z przeszłości, w ściśle określonym czasie, nie jest moim zdaniem dobrym rozwiązaniem. Wykręca w sposób niepotrzebny istotę działania tego serwisu.

Głośne w ostatnim czasie zachowania pokazują patologie serwisów społecznościowych. Nagłaśniane są przez media tradycyjne czujące zagrożenie ze strony serwisów społecznościowych. I tak oto nagłośniono utratę pracy przez kobietę, która pozwoliła sobie na rasistowski żart na Twitterze. Nagłośniono stworzenie fałszywego konta polityka i popłoch, jaki wprowadziło to w mediach tradycyjnych, które zacytowały wpis (na ten temat wkrótce napiszę więcej). Wreszcie ostatnio opisano, jak zmyślny użytkownik Twittera podał wyniki losowania 1/8 finału Ligi Mistrzów wcześniej na swoim twitterowym koncie. Bezbłędnie opisał, jaki będzie wynik losowania UEFA. Jak to możliwe? Dosyć prosty zabieg: wpisał wszystkie możliwe „trafienia” a następnie, już po losowaniu, usunął zbędne wpisy. To, co pozostało, wraz z datą i godziną wpisania na Twitterze, rozpowszechnił jako dowód na fałszerstwo ze strony UEFA.

Zabawne? Być może. Ale w dłuższej perspektywie dostarczające amunicji przeciw nowym mediom mediom tradycyjnym, dziennikarzom przekonującym: zobaczcie, mówicie, że dziennikarze mediów tradycyjnych mijają się z prawdą, a czy nie widzicie, co dzieje się z informacją na Twitterze czy Facebooku? Gdzie jest prawda i wiarygodność, jeśli nie w systemie tradycyjnych mediów, w tradycyjnym dziennikarstwie?

To, co ma dziś do zaoferowania Twitter to wiarygodna informacja z pierwszego źródła: wpisy osób publicznych, prezesów firm, polityków, ludzi kultury, sportowców, często dziennikarzy. Korzystamy z tego narzędzia wierząc że słowo napisane nie będzie za chwilę wykrzywione, zmienione, zmodyfikowane.

Dlatego opowiadam się za tym, aby nie można było modyfikować swoich wcześniejszych wpisów w sieci. Co do usuwania już wpisanych treści mam pewien problem. Oczywiście, treści naruszające dobre imię, treści w sposób ewidentny mieszczące się w „mowie nienawiści”, nie powinny być publicznie widoczne; nie powinny być łatwo „googlowane”. Ale już wpisy kompromitujące nadawcę informacji tylko dlatego, że buńczucznie zapowiada on sukces np. biznesowy jakiegoś przedsięwzięcia, które okazuje się klapą, powinny – jak dzieje się to dziś – zaświadczać o jego błędzie. Trudno, wpisane – niemodyfikowane.

Tak, sieć jest największym wrogiem wypowiadanych dziś słów. Jeśli mówimy w serwisie społecznościowym: „wygra partia X.” miejmy cywilną odwagę przyznania : „pomyliłem się; zawierzyłem własnej intuicji lub złym danym sondażowym lub jednemu i drugiemu albo po prostu: chciałem, aby ta partia wygrała”. Ale modyfikacja wpisu z przeszłości, już po wygranych wyborach: „wygra partia Y.” jest moim zdaniem nie fair.

Arkadiusz Jordan
pobierz plik

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 22 grudnia 2013