Co amerykańska strategia bezpieczeństwa narodowego oznacza dla Europy Środkowej? [Marek MAGIEROWSKI]

W najnowszej Strategii Bezpieczeństwa Narodowego administracja prezydenta Donalda Trumpa maluje obraz Europy, który choć przesadzony – trafia w kilka bolesnych punktów. „Wymazanie cywilizacyjne”, „utrata tożsamości”, „paraliż instytucjonalny” – te pojęcia budują narrację o kontynencie, który z kluczowego sojusznika stał się dla USA partnerem słabym, niepewnym, uwikłanym w wewnętrzne sprzeczności. Marek MAGIEROWSKI na łamach „The National Interest” precyzyjnie analizuje ten dokument, twierdząc że jego tekst czytany z perspektywy Europy Środkowej odsłania znacznie szerszy problem: redefinicję całego geopolitycznego Zachodu.
Trumpowski świat „twardych ludzi”
.To, kogo Donald Trump nazywa „tough guys”, a kogo tylko „nice guys”, nie jest jedynie anegdotą. W tym uporządkowaniu kryje się cała wizja polityki międzynarodowej obecnej administracji: wiary w państwa silnych przywódców, niekoniecznie demokratów, ale potrafiących „dowieźć efekt”. W tym świecie Javier Milei, Bukele, Xi czy Putin funkcjonują jako równorzędni rozmówcy, podczas gdy europejscy liderzy, tacy jak von der Leyen, Merz czy Kallas, jawią się jako figuranci, niezdolni do rozwiązywania realnych kryzysów – analizuje Marek Magierowski.
Europa, patrząc z Waszyngtonu, ugrzęzła w stagnacji, politycznej poprawności i demograficznym zapaściu. Nie umie obronić ani swoich granic, ani Ukrainy. W tym kontekście zaskakuje tylko to, jak mocne i jednoznaczne słowa znalazły się w oficjalnym dokumencie strategicznym USA – podkreśla były polski ambasador w Izraelu.
Europa w kryzysie własnej opowieści
.Każdy człowiek jest istotą narracyjną. I w tym kontekście czytać należy to, czy diagnoza z Białego Domu jest prawdziwa. Magierowski wskazuje: jest przesadzona – ale nie bez podstaw.
Europa owszem, cierpi na brak wizji. Jej polityczna wyobraźnia kończy się na zarządzaniu kryzysami, a nie na ich rozwiązywaniu czy kreśleniu dalszych, ambitnych planów. Zamiast spójnej narracji cywilizacyjnej mamy oto bowiem rytuały i deklaracje. Zamiast realnej siły moralizatorski ton oderwany od wpływów geopolitycznych. Nic więc dziwnego, że w rozmowach o przyszłym pokoju w Ukrainie to nie europejskie stolice, lecz „twardzi gracze” mają głos, czytamy w tekście.
Rosnący dystans cywilizacyjny
.W swoim tekście Marek Magierowski bardzo precyzyjnie uchwycił linie pęknięcia, które dziś coraz wyraźniej oddzielają Stany Zjednoczone od Europy. To nie zwykłe różnice interesów czy spory o konkretne regulacje a różnice głęboko zakorzenione bo filozoficzne, ideowe, mentalne, ekonomiczne; wymieniać można długo. Wystarczy przyjrzeć się temu, jak obie strony Atlantyku definiują swoją tożsamość, swoje obowiązki wobec świata i, a może zwłaszcza, swoje lęki. Te dwie cywilizacje, bo coraz trudniej nazwać je inaczej, dryfują od siebie szybciej niż wskazują na to bieżące spory polityczne.
Po pierwsze, coraz bardziej widoczna jest rozbieżność ideowa, wielokrotnie podkreślana w tekście Strategii Bezpieczeństwa Narodowego USA. W dzisiejszych Stanach Zjednoczonych konserwatywny obóz prezydenta Donalda Trumpa postrzega siebie jako ostatni bastion obrony chrześcijańskiej cywilizacji przed naporem „wokeness”, globalistycznych ideologii i nowej, progresywnej moralności. Ta narracja, ukształtowana w rytmie ewangelikalnych kazalnic, konserwatywnych think-tanków i medialnych debat, mających nawet swoich mesjaszy, przekłada się na bardzo konkretną wizję Europy: kontynentu, który zatracił swoje religijne korzenie, stał się liberalny do granic samowyparcia i który swoją sekularyzacją, zwłaszcza w oczach wielu amerykańskich konserwatystów, podważa fundamenty wspólnej cywilizacji Zachodu. Z Europy sojusznika staje się Europa może nie przeciwieństwem ale koślawym, lustrzanym odbiciem USA, na co zwraca uwagę autor. Może nie w kategoriach geopolitycznych, ale kulturowych: jako miejsce, które zamiast bronić Zachodu, z miłości do swoich ideałów gotowe jest demontować to, co ten Zachód przez wieki budowało. Dla Europejczyków takie postrzeganie jest szokujące, ale dla Amerykanów z kręgu MAGA autentyczne i oczywiste.
Drugą linią pęknięcia stała się zmiana podejścia do prawa międzynarodowego i instytucji globalnych. Administracja prezydenta Donalda Trumpa nie owija w bawełnę: era, w której Stany Zjednoczone godziły się, by ramy prawne formułowane w Brukseli, Genewie czy Nowym Jorku definiowały granice ich działań, skończyła się. Wystarczy spojrzeć na rosnący dystans wobec ONZ, który widać było podczas ostatniego Zgromadzenia Generalnego w Nowym Jorku, ostre sankcje nakładane na sędziów Międzynarodowego Trybunału Karnego czy na niemal bezwarunkową akceptację działań Izraela w Strefie Gazy. Fundamentem tego podejścia jest jedno hasło, które w amerykańskiej polityce bezpieczeństwa znaczy dziś wszystko: „national security first”. To nie tylko slogan. To doktryna polityczna, która wyprzedza każde inne rozważanie, tak moralne, prawne czy instytucjonalne. A dla Europy, przywiązanej do globalnych ram prawnych i wielostronności, brzmi jak herezja. Amerykanie bowiem mówią dziś, że nie zamierzają podporządkowywać się „międzynarodowemu porządkowi”, który w praktyce bywa narzędziem interesów innych potęg, w tym europejskich czy innych, wprost z nimi rywalizujących. To myślenie w Europie budzi oburzenie, w USA rosnącą pewność siebie.
Trzecia linia podziału przebiega przez obszar, który będzie kształtował XXI wiek bardziej niż jakakolwiek dyplomatyczna deklaracja: sztuczna inteligencja. Ameryka widzi w niej nie tylko szansę, ale kolejny historyczny „frontier”, technologiczny odpowiednik Dzikiego Zachodu. To tam powstaje nowa gospodarka, nowa siła państwa, nowa globalna dominacja, nowe szanse i nowe zagrożenia. „Być pierwszym” to kredo, które napędza amerykańskich przedsiębiorców, analityków, polityków, infduencerów i wszelkiej maści liderów, nawet religijnych. Europa myśli inaczej: dla niej sztuczna inteligencja to przede wszystkim ryzyko utraty miejsc pracy, destabilizacji społecznej, dehumanizacji relacji, zagrożeń etycznych, marginalizacji. Amerykanie uspokajają: „stracimy kilka zawodów, ale stworzymy znacznie więcej”. Europejczycy odpowiadają z niepokojem: „być może powstaną nowe miejsca pracy, ale to te utracone mogą stać się początkiem erozji naszego modelu społecznego”. To nie jest spór o technologie a o to, czym w ogóle jest cywilizacja: czy ma być napędzana tempem innowacji, czy ochroną stabilności społecznej. W tej różnicy stylów widać dwie mentalności, dwie wrażliwości, dwa światy.
Gdzie w tym wszystkim Europa Środkowa?
.Właśnie ten zestaw pęknięć ideowych, prawnych, technologicznych, ekonomicznych, światopoglądowych sprawia, że Atlantyk jeszcze nigdy w historii nie był tak szeroki, choć fizycznie pozostał ten sam – uważa Marek Magierowski. I to one stanowią tło dla amerykańskiej oceny Europy: jako kontynentu słabego, spóźnionego, ugrzęzłego w debatach, które Ameryka uznała za jałowe. To dlatego w ocenie administracji Donalda Trumpa Europa przestała być partnerem pierwszej potrzeby. A dla nas, w Europie Środkowej, zrozumienie tej zmiany staje się fundamentalne, twierdzi autor. Bo tylko wtedy będziemy w stanie zidentyfikować, gdzie kończy się sentyment za wspólną historią, a zaczyna brutalna logika nowych czasów. I tu dochodzimy do sedna. Dla wielu Amerykanów Europa to nadal wyłącznie „stary Zachód”. Europa Środkowa pozostaje czymś na pograniczu: nie do końca Zachodem, nie do końca Wschodem. To przekleństwo, ale i szansa. Marek Magierowski słusznie przypomina podział Donalda Rumsfelda na „Starą” i „Nową” Europę choć dzisiaj byłoby to raczej: „Stara” i „Młoda” Europa.
Pytanie które stawia w swoim tekście w „National Interest” były polski ambasador: jak region powinien pozycjonować się wobec strategii Donalda Trumpa? Czy lepiej grać rolę „twardych ludzi ze Wschodu”, co może otworzyć drzwi w Waszyngtonie, ale zamknąć je w Berlinie i Paryżu? Czy jednak występować jako Europejczycy – mimo że w USA to słowo nie budzi dziś entuzjazmu?
To dylemat geopolityczny i tożsamościowy zarazem.
Polska jako potencjalny most
.Marek Magierowski zauważa, że niewiele państw potrafi dziś utrzymać naraz świetne relacje z Waszyngtonem, Berlinem i Brukselą. Polska ma tę szansę: proamerykański prezydent, premier proeuropejski. Problemem nie jest geografia, lecz polaryzacja. W Polsce dominują dziś dwa plemiona: pro-Trump i anty-Trump. Tymczasem w relacjach międzynarodowych liczy się ciągłość i przewidywalność, a nie tribalizm. Europa szczególnie zaś Środkowa stoi dziś przed jednym z najpoważniejszych sprawdzianów od 1989 roku. Musi zdefiniować siebie na nowo: nie jako peryferia Zachodu, nie jako skansen „starej Unii”, ale jako młode, ambitne centrum politycznej energii. Tylko wtedy rozmowa z Ameryką – niezależnie od tego, kto mieszka w Białym Domu – będzie partnerska. I tylko wtedy unikniemy tego, o czym Marek Magierowski pisze w gorzkiej puencie: że jako kontynent „nigdy nie przegapiamy okazji, by przegapić okazję”.
oprac. Michał Kłosowski






