Fałszywe wideo z Krzysztofem Stanowskim. Smutny obraz polskiego dziennikarstwa
Krzysztof Stanowski został oskarżony w mediach społecznościowych o brak rzetelności dziennikarskiej, manipulowanie widzami oraz niejasne powiązania z politykami PiS. „Dowodem” w sprawie było spreparowane wideo, które politycy i dziennikarze upubliczniali bez wcześniejszej weryfikacji. Film zebrał już ponad 5,5 mln wyświetleń na platformie X.
Krzysztof Stanowski i spreparowane nagranie, które trafia do sieci
.Przycięty w wybranych miejscach materiał wideo na temat Krzysztofa Stanowskiego – upubliczniony na platformie X przez Zbigniewa Stonogę, wielokrotnie karanego skandalistę – okazał się dla wielu osób, w tym dziennikarzy i polityków, wystarczającą podstawą do tego, by kierować oskarżenia pod adresem twórcy Kanału Zero i dzielić się nimi z użytkownikami mediów społecznościowych. To smutny obraz poziomu debaty publicznej w Polsce.
Nagranie rzekomo obciążające Krzysztofa Stanowskiego przedstawia kolegium redakcyjne Kanału Zero. Podczas narady Stanowski zabrania pozostałym dziennikarzom poruszania tematów niewygodnych dla osób, z którymi Kanał ma być powiązany – w tym wypadku chodzi o kwestię Funduszu Sprawiedliwości. Materiał jest przygotowany tak, że przy pierwszym kontakcie sprawia wrażenie autentycznego. Bardziej wnikliwa analiza nagrania pozwala jednak dostrzec w nim szereg nieścisłości, które każą potraktować ten materiał jako wątpliwy.
W nagraniu nie zgadzają się daty wydarzeń, o jakich rozmawiają dziennikarze Kanału Zero. Z narady wynika, że odbywa się ona 24 maja. Tymczasem jedna z osób obecnych na zebraniu przywołuje wydarzenie, które miało miejsce dopiero kilka dni później. Ponadto w ten sam dzień – 24 maja – Kanał Zero opublikował materiał Marii Stepan na temat Funduszu Sprawiedliwości, który – zgodnie z treścią nagrania – Krzysztof Stanowski chciał przemilczeć.
We wtorek twórca Kanału Zero potwierdził, że nagranie zostało celowo spreparowane przez niego samego w celu sprawdzenia, jak zareaguje na nie środowisko dziennikarskie, politycy i opinia publiczna. Zbigniew Stonoga, który upublicznił wideo jako pierwszy, początkowo przekonywał, że zostało dokładnie zweryfikowane. Wycofał się jednak ze swych słów, gdy Krzysztof Stanowski ogłosił, że nagranie było prowokacją dziennikarską.
Brak weryfikacji, dezinformacja i podkręcanie emocji, czyli media społecznościowe i pseudodziennikarstwo w pigułce
.Materiał upubliczniony na platformie X zebrał już 5,5 mln wyświetleń. Udostępniały go i przesyłały dalej nie tylko osoby prywatne, ale też prominentni dziennikarze i politycy, oskarżając przy tym Krzysztofa Stanowskiego i jednoznacznie uznając go winnym manipulacji, tuszowania faktów i współpracy z politykami obecnej opozycji.
Łatwość z jaką spreparowane wideo obiegło polski internet oraz sposób, w jaki się to dokonało, dowodzą kilku faktów, nad którymi warto się pochylić.
1. Po pierwsze pokazują, jak potężną bronią jest dezinformacja i jak łatwo się rozprzestrzenia. Postępujący rozwój sztucznej inteligencji oraz innych narzędzi umożliwiających manipulowanie materiałami audio i wideo idą w parze ze słabnącą zdolnością, a nawet chęcią użytkowników mediów społecznościowych do weryfikacji komunikatów i newsów, którymi są zewsząd bombardowani każdego dnia.
Jednocześnie spora część polskich użytkowników platformy X wykazała się zdrowym sceptycyzmem wobec rewelacji upublicznionych przez Zbigniewa Stonogę. Stosunkowo szybko wyłapano manipulacje zawarte w materiale wideo i stworzono front przeciw dezinformacji. W obliczu trwającej wojny hybrydowej z Rosją i Białorusią to mimo wszystko dobry prognostyk, świadczący o tym, że polskie społeczeństwo stać na wypracowanie odporności na fake newsy.
2. Niestety prowokacja dziennikarska Krzysztofa Stanowskiego dowiodła zarazem, że to emocje biorą górę nad rozsądkiem wśród olbrzymiej części użytkowników mediów społecznościowych. Osoby niechętne Stanowskiemu z dużą łatwością i nieskrywanym zadowoleniem wchłonęły informacje, które umocniły ich przekonania, potwierdziły, że wróg jest wrogiem i pozwoliły poczuć satysfakcję z moralnego zwycięstwa. Następnie wydały wyrok i podzieliły się w mediach społecznościowych materiałem, który nie został przez nie uprzednio w żaden sposób zweryfikowany. Łatwiej mieli ci, którzy darzą twórcę Kanału Zero sympatią lub mają wobec niego neutralny stosunek. U nich sceptycyzm wziął górę, a to pozwoliło szybciej i skuteczniej wykryć dezinformację. Czy byłoby jednak tak samo, gdyby materiał dotyczył osoby im niechętnej?
Plemienny podział na prawicę i lewicę można w tym przypadku włożyć między bajki. Dziś środowiska bardziej konserwatywne, którym bliżej do Krzysztofa Stanowskiego, śmieją się z progresywnych i lewicowych, których reprezentanci łatwiej łyknęły przynętę. Kilka dni temu to ci drudzy śmiali się z pierwszych, gdy połowa polskiego internetu zajmowała się tropieniem domniemanych mężczyzn w kobiecych dyscyplinach sportowych, powielając przy tym fake newsy i ferując wyroki bez sięgnięcia do jakichkolwiek źródeł.
3. To prowadzi do kolejnej kwestii, mianowicie powszechnego braku odpowiedzialności za słowo. Ludzie w internecie nadal czują się anonimowi. Ponadto media społecznościowe są tak skonstruowane, by zachęcać użytkowników do dzielenia się swoimi emocjami i przemyśleniami – ta praktyka stała się powszechnie akceptowalna i niemal równie oczywista, jak poranne mycie zębów. W konsekwencji przestrzeń internetowa jest codziennie zalewana morzem niesprawdzonych informacji, których autorami nie są eksperci i autorytety w danych dziedzinach, ale przypadkowi internauci. Media społecznościowe przyjmą wszystko. Niemal każde stanowisko – nawet wątpliwe intelektualnie czy moralnie – spotka się zarówno z krytyką, jak i afirmacją. W tak skonstruowanym świecie internetowym na każdego eksperta, który mógłby merytorycznie odnieść się do danego wpisu i – jeśli trzeba – wyprowadzić jego twórcę z błędu, przypadają jednak setki osób, jakie bezrefleksyjnie, kierując się wyłącznie emocjami, utwierdzą autora opublikowanych słów w jego przekonaniach. Czy są one zgodne z faktami, czy nie – to ma znaczenie drugorzędne.
4. Z pomocą powinny przychodzić profesjonalne media, zatrudniające dziennikarzy, których praca polega m.in. na tym, by w przeciwieństwie do anonimowych użytkowników internetu poddawali weryfikacji informacje, jakimi mają zamiar się podzielić. Kiedy to niemożliwe, ponieważ temat jest zbyt obszerny i skomplikowany, rzetelni dziennikarze proszą o komentarz ekspertów i dają im przestrzeń do wypowiedzi. W ten sposób na mglistym szlaku pojawiają się latarnie, dzięki którym podróż przez infosferę jest bezpieczniejsza.
Na polskim rynku medialnym takich latarni jest zaledwie kilka. Brak weryfikacji informacji i odpowiedzialności za słowo, podgrzewanie emocji oraz żerowanie na sensacji i konflikcie to znaki rozpoznawcze pseudodziennikarzy. Takie osoby nie tylko nie pomagają poprawić kondycji debaty publicznej, ale stanowią jeden z głównych powodów systematycznego spadku jej jakości. Pod rękę z nimi idą nieodpowiedzialni politycy, celebryci, artyści i ludzie mediów, którzy wchodzą w rolę ekspertów, nie mając do tego mandatu. W przypadku Krzysztofa Stanowskiego te osoby dostały taki materiał, jakiego oczekiwały. Idealnie wpisywał się w ich sposób myślenia i budowaną narrację. Weryfikacja faktów nie miała już znaczenia. Liczyła się siła przekazu, dlatego fake news był przez nich bezrefleksyjnie powielany.
.Krzysztof Stanowski za sprawą spreparowanego nagrania uwypuklił każdy ze wspomnianych mankamentów polskiej debaty publicznej. Nie po raz pierwszy jak na dłoni widać problemy, z jakimi zmaga się dziennikarstwo w Polsce oraz zagrożenia płynące z kontynuacji kursu, na jakim obecnie znajduje się większość krajowych mediów. Wbrew pozorom nie jest to problem o marginalnym znaczeniu. Jakość debaty publicznej jest odzwierciedleniem kondycji wspólnoty. Od niej zależy natomiast nasze bezpieczeństwo.