Rosja rozumie tylko język siły. Polska musi nauczyć się nim mówić [Michał KŁOSOWSKI] 

Atak rosyjskich dronów na wschodnią Polskę

Atak rosyjskich dronów na wschodnią Polskę nie był przypadkiem. To był test dla kraju i dla Sojuszu Północnoatlantyckiego, który spisał się znakomicie. Sojusznicze współdziałanie samolotów holenderskich, polskich i włoskich sprawiło, że żaden z dronów nie dotarł do dużego miasta; zostały one strącone nad obszarami o niskiej gęstości zaludnienia. To niewątpliwy sukces polskiego wojska i obrony przeciwlotniczej. Sukces także polityczny: nie daliśmy się podzielić. O poranku kryzys sprawnie został zarządzony przez wspólne działania Kancelarii Prezydenta i Premiera – pisze Michał KŁOSOWSKI

.Kłopot leży jednak gdzie indziej. Jeśli bowiem przeciwnik zna tylko siłę, trudno odpowiadać inaczej niż siłą. Są bowiem momenty, w których nie wolno się wycofać. To także dylemat moralny wokół pytania o to, jak daleko sięgać może obrona konieczna. Nawet jeśli miniony incydent, w którym rosyjskie drony wdarły się w polską przestrzeń powietrzną, wydaje się na pierwszy rzut oka mało istotny, jest jednak sygnałem alarmowym, symbolicznym, ale brzemiennym w skutki. Pokazuje bowiem, że Rosji trzeba wyraźnie dać do zrozumienia, że NATO i Polska będą się bronić wiedząc, że można ją zatrzymać.

Nie oszukujmy się. Wojna na Ukrainie jest zbyt opłacalna dla zbyt wielu, by szybko się zakończyła. Korzystają na niej producenci broni, geopolityczni gracze w Brukseli, Moskwa, Pekin, a nawet część ukraińskich elit. Wbrew narracji możliwe, że tylko dwóm ludziom na świecie naprawdę zależy na jej końcu: prezydentowi Stanów Zjednoczonych i… papieżowi. Reszta nauczyła się żyć z wojną, bo wojna generuje zyski i polityczne przewagi, jest też szansą na modernizację. A że giną ludzie? Statystyka w obliczu pojawiących się na kontach pieniędzy.

W tym kontekście jednak Polska, jako kraj wschodniej flanki NATO, który płaci największą cenę za wspieranie Ukrainy w jej słusznej walce obronnej z Rosją, nie może być jedynie tarczą. Musi być również mieczem. Udowodniliśmy, że potrafimy się bronić. Teraz czas pokazać, że mamy zdolność projekcji siły i każdy taki incydent znajdzie odpowiednią odpowiedź. Bo w XXI wieku to nie wystarczy, by odpierać ataki, trzeba też potrafić wyznaczać granice i to w każdej niemalże domenie wojny.

O jakiej projekcji siły mowa? Oczywiście przecież nie o wysyłaniu żołnierzy na Ukrainę czy o zwrotnych uderzeniach, które mogłyby wywołać globalny pożar, tak jak gdyby NATO miało włączyć się w wojnę na Ukrainie. To byłoby politycznym samobójstwem dla całego regionu, nawet jeśli – jak pisze w swojej książce prezydent Andrzej Duda – chcieliby tego niektóry w Kijowie. Ale w geopolityce istnieje szerokie spektrum działań pomiędzy biernością a otwartą wojną. Od ćwiczeń wojskowych w newralgicznych punktach, przez cyberataki, po demonstracje siły w przestrzeni powietrznej i morskiej.

I tu właśnie nie trzeba daleko szukać. Królewiec, rosyjska eksklawa wciśnięta między Polskę a Litwę, to naturalny punkt nacisku. Nie jako pole otwartego konfliktu, ale jako obszar, w którym można zademonstrować, że nie wszystko Rosji wolno. Że jeśli Moskwa igra z polską przestrzenią powietrzną, to Polska i NATO potrafią odpowiedzieć w miejscu, którego Kreml nie może zignorować; blokada portów, przypadkowe drony, działania w cyberprzestrzeni a nawet lokalne manewry przy północnej granicy Polski.

Królewiec jest bowiem z jednej strony dla Rosji swoistym kontynentalnym lotniskowcem, gdzie ilośc broni na metr kwadratowy jest zatrważająca, z drugiej zaś oderwaną od kraju wyspą, bardzo podatną na wszelkie wszelkie wzburzenia. Może warto spojrzeć w tamtym kierunku? Pamiętając oczywiście, że termin rosyjskiej prowokacji nie został wybrany przypadkowo: zamknięcie polskiej granicy z Białorusią, ćwiczenia Zapad, gromadzące realną siłę uderzeniową na Białorusi czy w końcu wystąpienie Ursuli von der Leyen w Brukseli, zdającej sprawozdanie z funkcjonowania Wspólnoty w ostatnim roku. Czas nie został wybrany przypadkowo, sposób i miejsce odpowiedzi również powinien został dobrze przemyślany. Jednak to, że odpowiedź taka powinna zaistnieć nie ulega wątpliwości. Byle była to odpowiedź mądra, a nawet być może… cwana. Jeśli bowiem dla Rosji wszystko jest wojną, nauczmy się myśleć jak Rosjanie.

.Historia uczy bowiem, że agresor zatrzymuje się dopiero wtedy, gdy napotyka granicę. Brak reakcji nie oznacza deeskalacji, często oznacza przyzwolenie. Izrael pokazuje to dziś w najbardziej dramatyczny sposób: stawianie granic bywa eskalacyjne, ale ich brak prowadzi do jeszcze większej przemocy, która pociąga większe jeszcze ofiary.

I to chyba najbardziej przeraża. Świat, w którym wojna staje się biznesem, popadł w spiralę zbrojeń. Wymaga to odwagi, by powiedzieć „stop”. Polska nie może być jedynie biernym obserwatorem, który czeka, aż sojusznicy zrobią coś za nas. Musimy nauczyć się języka, który Rosja rozumie najlepiej – języka siły. Inaczej może być za późno jeśli nie chcemy wojny na swoim terytorium.

Michał Kłosowski

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 10 września 2025