Thomas ROSE. Dobry wybór dla Polski

Nowy ambasador USA w Polsce Thomas Rose to postać, która w swojej karierze łączyła dziennikarstwo i politykę. Znany jest z silnie konserwatywnych poglądów i zaangażowania na rzecz sojuszu z Izraelem. Jak przekonywał jego przyjaciel, były republikański polityk Gary Bauer, dobrze zna też Polskę i jej historię.

Nowy ambasador USA w Polsce Thomas Rose – życiorys

.Po ośmiu miesiącach od ogłoszenia przez prezydenta Donalda Trumpa nominacji, Thomas Rose został zatwierdzony przez Senat na nowego ambasadora Stanów Zjednoczonych w Polsce i po zaprzysiężeniu wkrótce oficjalnie rozpocznie swoją misję. Choć jak niemal wszyscy nominowani przez Trumpa kandydaci na ambasadorów Rose jest nominatem politycznym, a nie zawodowym dyplomatą, pod wieloma względami jest też nietypowym: w przeciwieństwie do wielu innych ambasadorów wybranych przez Trumpa, nie należy do najbliższego kręgu ludzi Trumpa, nie jest wpływowym biznesmenem ani jednym z dużych sponsorów jego kampanii wyborczej.

Jak powiedział sam Thomas Rose, swoją nominację zawdzięcza wstawiennictwu miliarderki Miriam Adelson, jednej z największych darczyńców Partii Republikańskiej i wdowie po wpływowym magnacie kasynowym z Las Vegas, Sheldonie Adelsonie. Małżeństwo Adelsonów, podobnie jak Rose, znane jest z silnego poparcia dla Izraela.

Swoją karierę Thomas Rose zaczynał jako dziennikarz – najpierw jako freelancer pracujący w drugiej połowie lat 80. dla radia PBS i CBS, który relacjonował wydarzenia związane z apartheidem w Republice Południowej Afryki, a także kryzysy w innych częściach świata: obalenie filipińskiego dyktatora Ferdinanda Marcosa, czy upadek muru berlińskiego. W 1987 r. otrzymał nominację do nagrody Emmy za produkcję telewizyjnego dokumentu na temat Żydów w ZSRR, którym zabroniono emigracji do Izraela, a w 1989 r. napisał książkę na temat medialnego poruszenia i wielkiej akcji uwolnienia trzech wielorybów spod zamarzniętego morza w Arktyce. Książka doczekała się hollywoodzkiej ekranizacji w 2012 – „Big Miracle” („Na ratunek wielorybom”).

Karierę w polityce Thomas Rose zaczął w 1990 r. jako zastępca burmistrza w Indianapolis, w rodzimym stanie Indiana, by później pełnić szereg innych ról w lokalnej polityce. Później wrócił do świata mediów, lecz głównie jako komentator i menedżer w USA, Wielkiej Brytanii, Kanadzie i Izraelu. Przez siedem lat był wydawcą i dyrektorem izraelskiego anglojęzycznego dziennika „Jerusalem Post”.

Thomas Rose wrócił do polityki po wyborczym zwycięstwie Trumpa w 2016 r., jako główny strateg i starszy doradca wiceprezydenta Mike’a Pence’a, z którym Rose współpracował, gdy Pence był gubernatorem Indiany. Choć Pence stał się jednym z głównych krytyków Trumpa na prawicy i jego rywalem w prawyborach, bliskie związki Rose’a z byłym wiceprezydentem nie zaszkodziły mu w zdobyciu nominacji Trumpa.

– Tom zawsze bardzo wspierał prezydenta Trumpa, a ja przez lata nigdy nie słyszałem, żeby w jakikolwiek sposób krytykował prezydenta Trumpa – powiedział Gary Bauer, były republikański polityk i doradca w Białym Domu za prezydentury Ronalda Reagana, z którym Rose przez lata prowadził publicystyczny program radiowy, a potem podcast Rose&Bauer Show.

Bauer powiedział, że decyzja jego przyjaciela, by ubiegać się o stanowisko w Warszawie nie była przypadkiem, bo od wielu lat był zainteresowany Polską i dobrze znał jej historię. Doradzał też Pence’owi w sprawach polityki międzynarodowej.

– Polska często pojawiała się w naszych rozmowach, Tom zawsze bardzo chwalił Polaków i zna historię Polski w XX wieku lepiej niż ktokolwiek inny – powiedział Bauer.

O podziwie dla Polski

.O swoim podziwie dla Polski przyszły ambasador wielokrotnie mówił podczas lipcowego wysłuchania w Senacie. Przedstawiał ją jako najlepszego sojusznika, jakiego Stany Zjednoczone mogłyby sobie wymarzyć. Zapowiadał też, że będzie się starał o poprawę relacji między Polską a Izraelem i przekonywał, że Polska jest niesłusznie obwiniana w Izraelu o współudział w Holokauście. Mówił również, że mimo swoich krytycznych wpisów na temat polityki rządu Donalda Tuska – krytykował m.in. zapowiedzi wprowadzenia podatku cyfrowego – ma doskonałe relacje zarówno z rządem, jak i PiS oraz zobowiązał się, że nie będzie faworyzował żadnej ze stron w rywalizacji politycznej.

– Jeśli Stany Zjednoczone będą miały interes w jakiejś sprawie, jeśli będzie to miało bezpośredni wpływ na Stany Zjednoczone, będę energicznym obrońcą prezydenta i jego programu – deklarował.

Zdaniem Daniela Frieda, byłego ambasadora USA w Polsce, zachowanie neutralności politycznej w Warszawie będzie kluczowe dla jego sukcesu na placówce.

– Jeszcze go nie poznałem, ale on wydaje się być inteligentnym gościem, który wie dużo o polskiej polityce. I jeśli jest tak mądry, na jakiego wygląda, nie będzie opowiadał się po żadnej ze stron w polskiej polityce, bo opowiadanie się po którejkolwiek ze stron w polityce dowolnego kraju to droga do nieudanej ambasadorskiej kariery – powiedział były dyplomata.

Zaznaczył jednak, że jego atutem jest bycie częścią kręgu Donalda Trumpa.

– To jest niezbędne, ponieważ w obliczu braku regularnego procesu politycznego w Waszyngtonie, dostęp do świata Trumpa i jego najbliższego otoczenia jest teraz kluczowy dla osiągnięcia czegokolwiek. Georgette (Mosbacher) była w tym po prostu genialna – dodał nawiązując do ambasador USA w Polsce za pierwszej kadencji Trumpa.

Podczas swojej kariery publicystycznej, Rose – syjonistyczny Żyd przedstawiający się na portalu X jako „nie do końca tajny agent judeochrześcijańskiego spisku MAGA – dał się poznać jako silny orędownik Izraela oraz ostry krytyk liberalizmu, powielający wiele z tez stawianych przez Trumpa. Z tego m.in. powodu jego kandydatura nie uzyskała ponadpartyjnego poparcia w Senacie. W komisji spraw zagranicznej poparcia udzielili mu tylko Republikanie, a w środę wraz ze 106 innymi nominatami uzyskał 51 na 98 głosów – również tylko polityków partii rządzącej. Jego poprzednicy, Mark Brzezinski i Georgette Mosbacher zostali zatwierdzeni przez aklamację.

Zyskaliśmy pokój na pokolenie

.Wałęsa i Havel ostrzegali Clintona, mówiąc, że jeżeli NATO nie przyjmie nowych członków wraz z nadarzającą się okazją, Rosja będzie znowu rościć sobie prawo do tak dużej części swojego dawnego imperium, jaką zdołają zająć jej wojska – piszą Jerzy KOŹMIŃSKI i Daniel FRIED na łamach „Wszystko co Najważniejsze”.

Dwa lata temu prezydent Rosji Władimir Putin rozpętał pełnoskalową wojnę, aby wymusić na Ukrainie powrót do rosyjskiego imperium. Innym krajom europejskim pozostającym niegdyś pod kontrolą Kremla udało się tego losu uniknąć zapewne dlatego, że są one członkami NATO. 12 marca 2024 r. obchodziliśmy dwudziestą piątą rocznicę rozszerzenia NATO o Polskę, Czechy i Węgry. Krok ten nie tylko otworzył innym byłym rosyjskim państwom satelickim drogę do Sojuszu, ale również umożliwił ich późniejsze przystąpienie do Unii Europejskiej. Wydaje się zatem, że rozszerzenie NATO było zdecydowanym sukcesem. Nie w oczach krytyków. Obwiniają oni rozszerzenie Sojuszu o zrażenie Rosji lub o wkraczanie w jej naturalną „strefę wpływów”.

Dlaczego NATO postanowiło otworzyć się na kraje, które dopiero co wymknęły się spod moskiewskiej kontroli? Co chciały w ten sposób osiągnąć Stany Zjednoczone? Na czym zależało Polakom i innym narodom Europy Środkowo-Wschodniej? Czy decyzja o rozszerzeniu została podjęta wbrew ryzyku lub na przekór rosyjskim interesom? Autorami niniejszego artykułu są Polak i Amerykanin, którzy w latach 90. XX wieku pełnili w swoich krajach funkcje rządowe i ściśle współpracowali przy rozszerzeniu NATO. Biorąc pod uwagę to, że dyskusja o zaletach rozszerzenia nie ustaje, wysuwane wtedy argumenty nie straciły na aktualności.

Podobnie jak wiele innych narodów Europy Środkowo-Wschodniej, również Polacy doszli na początku lat 90. do wniosku, że bez członkostwa w NATO ich świeżo odzyskana wolność mogłaby być zagrożona. Byli zdania, że przed Zachodem, a szczególnie Stanami Zjednoczonymi, otworzyła się szansa na podjęcie działań. Lech Wałęsa i Václav Havel, którzy skutecznie poprowadzili odpowiednio Polskę i Czechy do obalenia komunizmu w roku 1989, a następnie zostali wybrani na urząd prezydenta, przedstawili taki właśnie pogląd prezydentowi Billowi Clintonowi w pierwszych miesiącach jego kadencji.

Administracja Clintona przyjęła wprawdzie ze zrozumieniem wyrażane przez Polaków i inne narody obawy i aspiracje, ale na początku ważniejsze były dla niej relacje z Rosją, więc na rozszerzenie NATO nie chciała się zgodzić. W kręgach amerykańskich uważano bowiem pierwotnie, że gdyby postsowiecka Rosja obrała demokratyczny i prozachodni kurs, przełożyłoby się to na bezpieczeństwo Europy, w tym Europy Środkowej.

Przekonanie to miało się jednak zmienić po poważnej (a czasem gorącej) dyskusji wewnątrz administracji USA. Doradca ds. Bezpieczeństwa Narodowego Anthony Lake był szczególnie niezadowolony z polityki, która odcięłaby kraje Europy Środkowej od zachodnich instytucji, pozostawiając je w „szarej strefie”. Wraz z kilkoma innymi członkami administracji Clintona obawiał się, że traktowanie narodów środkowoeuropejskich jako bytu odrębnego od reszty Europy utrwaliłoby wyznaczony żelazną kurtyną podział i skazałoby je na rosyjską dominację. Nie mniej ważne jest to, że w Europie Środkowej roku 1993, a szczególnie w Polsce, rozwijała się demokracja wolnorynkowa, zapewniając przyszłemu pokoleniu okres przeważnie gwałtownego wzrostu gospodarczego i politycznej stabilności, podczas gdy w Rosji reformy były wprowadzane nierówno, przy jednoczesnym wzroście znaczenia partii nacjonalistycznych już od 1993 r. Uwzględniając te realne uwarunkowania, budowanie pozimnowojennego bezpieczeństwa w wymiarze europejskim i transatlantyckim wyłącznie na nadziejach związanych z Rosją wydawało się wątpliwe.

Administracja Clintona doszła do wniosku, że warunkiem powstania niepodzielonej i wolnej Europy jest usunięcie linii demarkacyjnej wyznaczonej żelazną kurtyną. Oznaczało to otwarcie się kluczowych instytucji zachodnich, zaczynając od NATO i Wspólnoty Europejskiej (dzisiejszej UE), na narody Europy Środkowej, o ile te wypracują zachodnie standardy, takie jak demokracja, wolny rynek i dobre relacje z sąsiadami.

Cały tekst dostępny na łamach „Wszystko co Najważniejsze:” https://wszystkoconajwazniejsze.pl/jerzy-kozminski-i-daniel-fried-zyskalismy-pokoj-na-pokolenie-havel-walesa-clinton/

PAP/ Oskar Górzyński/ LW

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 9 października 2025