Wakacje w mieście. Sztuka codzienności na nowo

Nie każdy musi uciekać na Mazury, w Bieszczady czy pod palmę. Lato i wakacje w mieście, choć z pozoru mniej spektakularne może być równie inspirujące jak egzotyczna podróż. Warunkiem jest jedno: otwartość. Na rytm miasta, jego ciche zakątki, nieoczywiste propozycje i sztukę celebrowania chwili. Dla wielu dorosłych, którzy cenią spokój, komfort i jakość – wakacje w miejskim wydaniu mogą okazać się wybawieniem.

Nie każdy musi uciekać na Mazury, w Bieszczady czy pod palmę. Lato i wakacje w mieście, choć z pozoru mniej spektakularne może być równie inspirujące jak egzotyczna podróż. Warunkiem jest jedno: otwartość. Na rytm miasta, jego ciche zakątki, nieoczywiste propozycje i sztukę celebrowania chwili. Dla wielu dorosłych, którzy cenią spokój, komfort i jakość wakacje w miejskim wydaniu mogą okazać się wybawieniem.

Kultura na wyciągnięcie ręki – wakacje z duszą

.Lato to czas, kiedy kultura schodzi z piedestału. Teatry wychodzą na dziedzińce, muzyka brzmi w parkach, a kino pod gołym niebem potrafi zaskoczyć repertuarem lepszym niż multipleksy. Warto sięgnąć po lokalny kalendarz wydarzeń, koncert jazzowy na rynku, wieczorne oprowadzanie po muzeum, czy warsztaty pisania haiku w bibliotece mogą być tym, czego potrzebujemy, by obudzić w sobie twórczą iskrę.

Smak miasta – kulinarne odkrycia bez biletu lotniczego

Miasto latem pachnie inaczej. Otwierają się sezonowe ogródki, food trucki, miejskie targi z regionalnymi przysmakami. Dla wielu podróż przez kuchnie świata bez opuszczania dzielnicy może być równie satysfakcjonująca, co wyprawa do Porto czy Neapolu. Zwłaszcza gdy towarzyszy jej ciekawa rozmowa, która nie zna pośpiechu.

Zielone enklawy – mikroodpoczynek w miejskiej dżungli

Choć beton bywa dominujący, coraz więcej miast inwestuje w zieleń: parki linearnie ciągnące się wzdłuż rzek, ogrody społeczne, dachy zamienione w mini-oazy. Wakacje w mieście to idealny moment, by je odkryć – czy to z książką w ręku, czy podczas jogi na trawie. Miejska natura może zaskakiwać, daje wytchnienie i pozwala zwolnić bez konieczności przemieszczania się godzinami.

Własny rytuał – luksus czasu

Być może najważniejsze, co oferują wakacje w mieście, to czas. Czas na to, co zazwyczaj odkładamy, powolne śniadania, rozmowy bez patrzenia na zegarek, spacer bez celu, przeglądanie starego albumu. Miejsce nie musi się zmieniać, by zmieniła się jakość naszej codzienności. Paradoksalnie nzostając, możemy zyskać więcej niż wyjeżdżając. Bo w końcu odpoczynek to stan ducha, nie lokalizacja.

Nie musimy szukać wakacji daleko, by naprawdę odpocząć. Wystarczy zmienić perspektywę. Zamiast narzekać na upały i korki, spróbujmy dać miastu szansę. Bo może właśnie ono, latem nieco bardziej leniwe i dostępne, stanie się najlepszym towarzyszem naszych wakacyjnych dni.

Literatura ma moc, by otwierać umysły i łagodzić, prowadząc do pokoju

.W maju 1933 roku palono książki. I to nie kilka, tysiące. W całych Niemczech posłuszni studenci gromadzili się przy wielkich ogniskach, by wrzucać do płomieni dzieła takich autorów jak Erich Maria Remarque czy laureat Nagrody Nobla Thomas Mann. Obok nich płonęły także książki Ernesta Hemingwaya, Jacka Londona czy Helen Keller.

Te publiczne spektakle odbywały się w atmosferze niemal rytualnej, przypominającej dawną gorączkę, z jaką palono czarownice i heretyków; miały w sobie coś, z pogańskich obrzędów i ich chuci. Najbardziej pamiętny z tych aktów miał zaś miejsce w Berlinie, gdzie około czterdziestu tysięcy ludzi zebrało się, by usłyszeć Josepha Goebbelsa, który, krzycząc „Nie dla dekadencji i moralnego upadku!”, poprowadził tłum do wielkiego ogniska, złożonego z książek.

Co ma to wspólnego z tym, co widzimy dzisiaj? W końcu zdaje się, że książek już palić nie trzeba; zastąpiły je głupawe filmiki na Instagramie i TikToku oraz wypowiadający się na każdy temat celebryci. Słowo, zastąpił obraz, a rozum, emocja. Opisał to Dukaj w „Po piśmie”.

Od wydarzeń w Niemczech minął prawie wiek; niespełna sto lat później rozgrywa się jednak na naszych oczach kolejny niepokojący spektakl, który pod pozorem moralności zyskuje na sile. W Ameryce, kraj ogarnia fala zakazów książek, cenzury i, w niektórych miejscach, groźby ich palenia; dotyczy to także – a może zwłaszcza – uniwersytetów. Biblioteki szkolne i publiczne są czyszczone z pewnych pozycji, często na podstawie jednej skargi – najczęściej dotyczącej książek poruszających tematy seksualności, płci, Holokaustu czy rasizmu, napisanych przez autorów z danej mniejszości, którzy czują się urażeni w ten czy inny sposób; nadpisywanie historii trwa w najlepsze. Bibliotekarze rezygnują z pracy lub zostają zwolnieni; niektórzy są szykanowani, a innym się grozi. Pod różnoraką przykrywką mnożą się skargi na stare książki, równolegle z próbą oczyszczenia programów nauczania historii z czegokolwiek, co mogłoby wywołać u niektórych uczniów poczucie „wstydu” a u innych poczucie dumy innej niż ta, która obecnie króluje w mainstreamie.

Cenzura nie jest niczym nowym – ataki na książki i pisarzy są starsze, niż może się nam wydawać. A jednak nigdy wcześniej nie przybrały takiej skali, takiego tempa i charakteru. Może nie jest to literatura najwyższej próby, ale sposób w jaki J.K. Rowling była szykanowana i atakowana niech będzie tylko niewielką miarą tego, co się dzieje.

Coś jednak różni ten zorganizowany i mocno partyzancki atak od wcześniejszych prób cenzury. To nie jest tylko kwestia kilku książek uznanych za nieodpowiednie dla młodzieży. To czystka idei.

Przeciwnicy literatury postanowili, że pewne z nich zawierają pomysły, które mogą zaburzyć starannie na nowo porządkowany świat; inni zaś uznali, że literatura zagraża staremu obrazowi świata, opartemu na seksizmie, rasizmie i dyskryminacji. Dla obu grup książki są niebezpieczne, bo zmuszają do myślenia. Są też niebezpieczne dla polityków i technologicznych możnowładców, wybijają bowiem z zastanych przekonań i dobrze-znanego-świata.

Na naszych oczach toczy się bowiem nowa „wojna idei”. Podobnie jak każda wojna, ta również, choć może przede wszystkim, dotyczy kontroli, strachu i władzy. Ci, którzy chcą ograniczyć dostęp do literatury, wiedzą, że kontrola nad ideami to kontrola nad społeczeństwem, nad umysłami. Dlatego co roku czekam na ogłoszenie literackiego Nobla — to jeden z najlepszych wskaźników tej walki. Przede wszystkim dlatego, że wskazuje, gdzie w danym momencie jest wrażliwość świata; wrażliwość, której tak bardzo w każdej wojnie potrzeba.

Podczas II wojny światowej, kiedy naziści palili książki i ludzi, w Stanach Zjednoczonych podjęto niezwykłą decyzję: zaczęto rozdawać książki. W 1943 roku, w ramach programu zainicjowanego przez konsorcjum amerykańskich wydawców, miliony egzemplarzy książek były drukowane i rozdawane żołnierzom. Celem było podniesienie morale i zachęcenie do czytania, bo, jak głosiło motto programu: „Książki to broń w wojnie idei”.

Stając wobec kolejnej wojny o idee, musimy pamiętać, jak ważne są książki. Uczą, informują i inspirują. Aby wygrać tę wojnę, trzeba walczyć o prawo do czytania tego, co chcemy. Trzeba po prostu więcej czytać, mniej poddawać się interaktywnym emocjom.

Tekst dostępny na łamach Wszystko co Najważniejsze: https://wszystkoconajwazniejsze.pl/michal-klosowski-ksiazki-to-bron-w-wojnie-idei-dlatego-co-roku-czekam-na-ogloszenie-literackiego-nobla/

Oprac. LW

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 22 czerwca 2025