"Gdy rodzimy biznes inwestuje w media"
Na początku zeszłego roku obserwatorów czeskiego rynku mediów zaskoczyła decyzja Andreja Babiša, właściciela największego w kraju koncernu grupującego przedsiębiorstwa o profilu żywnościowym i rolniczym – jego majątek magazyn Forbes ocenia na około 1,4 miliarda dolarów. Babiš przedstawił dość ambitny plan wydawania regionalnego tygodnika 5+2 Dni, który byłby bezpłatnie dystrybuowany w ponad 70 lokalnych odsłonach. Dyskusję podsycała nie tylko skala projektu – zaangażowanie 160 dziennikarzy, milionowy nakład –, ale też fakt, że Babiš stoi na czele nowopowstałego ruchu politycznego „ANO 2011” (Tak 2011), który zamierza startować w wyborach w 2014 roku. Mimo, że ruch charakteryzuje się silną antykorupcyjną retoryką i obiecuje poprawę kultury politycznej kraju, ostatnie działania jego lidera na rynku mediów – m.in. plany przejęcia portalu wiadomości Aktualne.cz i stworzenia własnego kanału telewizyjnego – stały się przedmiotem krytyki. Pojawiły się sugestie, że interesy potentatów biznesu są istotniejsze niż jedynie „zainteresowanie biznesem”, jak to ujmuje Babiš. Jakkolwiek by nie było, firmy należące do Babiša mają niemal całkowitą wyłączność na umieszczanie reklam w nowym tygodniku.
Andrej Babiš nie jest jedynym przedsiębiorcą w regionie wyszehradzkim, który ostatnio połakomił się na media. W ciągu ostatnich kilku lat zaobserwowano znaczny wzrost nowego typu własności na rynku mediów. Charakteryzuje on się ukierunkowaniem na biznes i czerpaniem zysków głównie spoza rynku mediów.
W samych tylko Czechach około tuzina mediów informacyjnych znajduje się obecnie w rękach lokalnych przedsiębiorców. Dziennik o profilu gospdarczym Hospodářské noviny oraz tygodniki Respekt i Ekonom są w rękach barona węglowego Zdenka Bakali. Co więcej, właściciel największej w kraju agencji zajmującej się zakupem mediów, Jaromír Soukup, kontroluje imperium medialne, w skład którego wchodzi kilka magazynów informacyjnych i lifestyle’owych oraz czwarty największy kanał telewizyjny, TV Barrandov, ostatnio przejęty od innego czeskiego magnata przemysłowego, Tomáša Chrenka.
Na Słowacji, Grupa J&T, inwestycyjny gigant współzałożony przez dwóch najbogatszych słowackich finansjerów Patrika Tkáča i Ivana Jakaboviča, kontroluje drugą pod względem wielkości komercyjną sieć TV JOJ. Ponadto od 2009 roku, za pośrednictwem jednego ze swoich klientów, przypuszczalnie prowadzi też ukazującą się codziennie gazetę Pravda. W portfelu akcji Ivana Kmotríka, właściciela największego na Słowacji przedsiębiorstwa zajmującego się publikacją i dystrybucją, znajduje się wpływowy telewizyjny kanał informacyjny TA3.
Na Węgrzech, na takiej liście musiałby się znaleźć właściciel firmy konstrukcyjnej Közgěp, Lajos Simicska, który w 2011 roku zakupił dziennik Metropol od mającego siedzibę w Szwecji Metro International. Inny węgierski potentat biznesu, który stał się magnatem medialnym, Gábor Széles, zajmujący stanowisko dyrektora grupy biznesowej Ikarus, jest w posiadaniu dziennika Magyar Hírlap i stacji telewizji kablowej Echo TV.
Poza zajmującym drugie miejsce na liście najbogatszych Polaków Zygmuntem Solorzem-Żakiem, właścicielem platformy multimedialnej Cyfrowy Polsat, w Polsce w zasadzie nie ma przypadków tego typu udziałów w rynku medialnym, przynajmniej na poziomie krajowym. Sytuacja uległa pewnej zmianie, kiedy 51% udziałów w spółce Presspublica (wydawca Rzeczpospolitej, jednego z głównych dzienników, jak i innych tytułów), zostało w 2011 roku przejęte przez mającego siedzibę w Wielkiej Brytanii fundusz inwestycyjny Mecom Grzegorza Hajdarowicza – przedsiębiorcy z dorobkiem inwestycyjnym w różnych działach gospodarki, między innymi farmaceutyce i produkcjach filmowych.
Przytoczone powyżej przypadki, gdy lokalne elity biznesu nabywają udziały na rynku mediów, są częścią o wiele szerszych zmian w zakresie własności mediów w Europie Środkowo-Wschodniej. Ich główną cechą jest stopniowy odpływ zachodnich inwestorów z regionu. Pierwsze oznaki tego trendu można było zauważyć już w latach 2006-2007, wraz z wycofaniem się funduszu inwestycyjnego Mecom z Litwy oraz wyjściem Verlagsgruppe Handelsblatt z Czech, Słowacji i Bułgarii. Proces ten zaczął znacznie przybierać na sile w 2008 roku, w odpowiedzi na światowy kryzys ekonomiczny.
Za wyjątkiem Polski, której jako jedynemu państwu w Unii Europejskiej udało się uniknąć recesji, we wszystkich krajach Europy Środkowo-Wschodniej nastąpiło odwrócenie trendu wzrostowego w gospodarce – średnio rzędu 8% w 2009 roku. Miało to bezpośredni wpływ na sektor reklamowy, zwłaszcza w mediach drukowanych, których nakład spadał od dawna. Spośród państw Grupy Wyszehradzkiej, najsilniej dotknięta została Słowacja, gdzie wydatki na reklamę w gazetach spadły o 27%, co stanowi wartość dwukrotnie wyższą niż w Czechach. Sytuacja wciąż nie jest aż tak dramatyczna jak w państwach nadbałtyckich – w Estonii ogłoszeniodawcy zdecydowali się na 44-procentowe cięcia wydatków na reklamy w gazetach, na Łotwie zaś na cięcia 58-procentowe. W konsekwencji malejących przychodów do budżetów organizacji zrzeszających media, nastąpiły redukcje personelu i obniżki pensji.
Obserwując spadek zysków i zdając sobie sprawę z niewielkiej szansy na zmianę tej sytuacji, kilku wydawców zdecydowało się sprzedać część lub nawet całość swoich udziałów w rynkach Europy Środkowo-Wschodniej. Przykładami są szwedzki Bonnier, poprzedni właściciel łotewskiego dziennika Diena, który w 2009 roku stracił 75% wpływów z reklam, niemiecki WAZ, który wycofał się z Rumunii, Bułgarii i Serbii, szwajcarski Ringier, którego rynkiem jest Rumunia, brytyjski Nordcliffe International, do 2010 roku właściciel słowackiego dziennika Pravda oraz Mecom, który, sprzedając wspomnianą już spółkę Presspublica, wycofał się z polskiego rynku krajowego w 2011 roku, nie zaprzestając jednak publikacji tytułów regionalnych w Polsce.
W odróżnieniu wcześniejszej sytuacji, nabywcami we wszystkich tych przypadkach nie były inne międzynarodowe korporacje, ale lokalni przedsiębiorcy, gotowi zaryzykować inwestycje w przynoszący straty segment rynku. Oznacza to, że mimo iż międzynarodowi aktorzy wciąż są widoczni na rynku medialnym Europy Środkowo-Wschodniej – zwłaszcza w Czechach, Estonii i na Węgrzech, gdzie kontrolują nawet 85% nakładu gazet codziennych i większość udziałów telewizji – to jednak ich obecność w regionie znacznie spadła w ciągu ostatnich czterech-pięciu lat. Wydaje się, że wraz z nadejściem recesji, nastał koniec długiego okresu internacjonalizacji mediów, który trwał nieprzerwanie od początku lat 90, gdy sprywatyzowano rynki medialne.
Całkiem możliwe, że obserwujemy właśnie nową fazę w rozwoju systemu medialnego Europy Środkowo-Wschodniej, w którym właściciele lokalni, zwłaszcza lokalne elity biznesowe, odgrywają coraz większą rolę.
Jakie konsekwencje dla dziennikarstwa i możliwości wypełniania przez nie swoich demokratycznych funkcji niesie za sobą ten nowy model, szczególnie w kontekście zmieniającej się sytuacji ekonomicznej? Nie zapominając o różnicach między poszczególnymi właścicielami mediów, trzeba stwierdzić, iż przypadki z różnych miejsc w regionie sugerują, że media informacyjne są często nabywane przez lokalnych przedsiębiorców nie po to, by przynosiły zyski, lecz raczej celem uzyskania wpływów i przewagi w biznesie oraz/lub korzyści natury politycznej.
Niestety, po licznych przypadkach w Bułgarii, Rumunii i na Łotwie, takie instrumentalne wykorzystywanie mediów przez wpływowych oligarchów przestaje kogokolwiek dziwić. Co ciekawe, podobne strategie mające na celu promocję oraz ochronę politycznych i biznesowych sprzymierzeńców, przy eliminowaniu przeciwników lub konkurencji, są stosowane przez właścicieli mediów w Europie Środkowej. Dotyczy to zwłaszcza przypadków obejmujących bliskie powiązania z partiami politycznymi albo nawet bezpośrednie zaangażowanie personalne w politykę.
Tuż przed wyborami krajowymi na Słowacji w 2010 roku, reporter należącej do J&T TV JOJ został zawieszony za przygotowanie krytycznego raportu, który ujawniał kontrowersyjny sposób finansowania rządzącej partii SMER. Naczelny TV JOJ przyznał później, że dostał bezpośrednie polecenie od jednego z właścicieli J&T, by nie publikować raportu. W innej prywatnej stacji telewizyjnej na Słowacji, kanale informacyjnym TA3, należącym do reklamowego potentata Ivana Kmotríka, dziennikarze zostali poinstruowani co do tego jakie osoby i firm powinny zostać uwzględnione w emitowanym bloku informacyjnym. Kryterium wyboru stanowiły personalne i polityczne powiązania tych podmiotów lub to, czy zamawiali oni emitowanie reklam w kanale TA3.
Najbogatszy przedsiębiorca Europy Środkowej, Petr Keller z Czech, będący właścicielem firmy inwestycyjnej PPF, miał rzekomo niejednokrotnie ingerować w politykę redakcyjną biznesowego tygodnika Euro zanim został on sprzedany biznesowemu partnerowi Milanowi Procházce w 2011 roku. Ostatecznie doprowadziło to do rezygnacji redaktora naczelnego oraz kilku innych dziennikarzy, którzy później założyli swój własny dziennik online.
Nagłe zmiany w linii redakcyjnej bywają też konsekwencją wykupu gazet w regionie. Najlepiej pokazuje to przykład Magyar Hírlap, która przeszła transformację z gazety liberalnej na prawicową. Nastąpiło to w okresie gdy jej właścicielem był Gábor Szěles, znany jako sympatyk i sponsor rządzącej partii Fidesz. Próba dokonania przesunięć w linii redakcyjnej – co prawda w innym kierunku – przypisywana jest także nowemu właścicielowi Rzeczpospolitej, Grzegorzowi Hajdarowiczowi. Sprawa stała się głośna przy okazji jego ostatniego konfliktu z redakcją, dotyczącego raportu na temat domniemanego wykrycia trotylu na pokładzie prezydenckiego samolotu, który rozbił się w Smoleńsku w 2010 roku. W następstwie publikacji tych kontrowersyjnych doniesień zwolniono trzech dziennikarzy, włączając w to zastępcę redaktora naczelnego.
Jednak nawet media informacyjne znajdujące się w rękach przedsiębiorców, którzy rzekomo wykazują więcej szacunku dla redakcyjnej niezależności, nie są zupełnie wolne od negatywnych skutków takiego rodzaju własności: kiedy stają przed obliczem wyzwania, jakim jest pisanie na tematy związane ze sferą interesów właściciela, mogą wykazywać skłonności do autocenzury. Problem ten najlepiej obrazuje przypadek czeskiego tygodnika Respekt, który jest swoją drogą cenionym magazynem śledczym odpowiedzialnym za ujawnienie wielu skandali korupcyjnych związanych z wielką polityką i biznesem. Jak donosi jeden z redaktorów, tygodnik zadecydował, że nie będzie podejmował tematów związanych z interesami swojego właściciela, miliardera Zdenka Bakala. Decyzja została podjęta pod wpływem obaw, że czytelnicy nie będą mieli zaufania w tym zakresie, niezależnie od wyników śledztwa.
Nie ulega wątpliwości, że organizacje zrzeszające media informacyjne w Europie Środkowej, w szczególności media drukowane, znalazły się w trudnej sytuacji. Konieczność radzenia sobie z „podwójnym kryzysem” malejących nakładów i recesji gospodarczej, których reperkusje wciąż odczuwalne są w regionie, sprawia, że są one mocniej ograniczone w możliwościach wyboru swoich właścicieli. Tym samym stają się bardziej podatne na naciski natury politycznej i ekonomicznej – a te są ze sobą ściśle powiązane w tym regionie, zwłaszcza poprzez dystrybucję reklam na poziomie krajowym.
W walce o przetrwanie, niezależność strukturalna od domen wielkiego biznesu i polityki – tradycyjnie uznawana za normatywny warunek wolnego i niezależnego dziennikarstwa – wydaje się być dobrem luksusowym. Media nieustannie muszą mierzyć się z ryzykiem udziału w lokalnych polityczno-ekonomicznych sieciach i strukturach władzy, których częścią są ich właściciele. Nie trzeba zaznaczać, że w takich okolicznościach, pełniona przez nie rola organu nadzorczego (ang. watchdog) jest zawężana.
W środowisku pluralistycznych mediów stanowi to mniejszy problemem, o ile wciąż istnieją wśród nich te, które dostarczają opinii publicznej bezstronnych informacji i prowadzą śledztwa niezależne od interesów swoich właścicieli. Jednakże, nie musimy sięgać daleko, by zilustrować skutki sytuacji, gdy znaczna część rynku mediów skoncentrowana jest w rękach przedsiębiorców, którzy stali się politykami. Cień byłego premiera Włoch, Silvio Berlusconiego, wciąż jest dobrze widoczny, nawet z perspektywy Europy Środkowej, gdzie z pewnością nie brakuje jego gorliwych naśladowców.
Vačlav Štétka
Tłumaczyła Agnieszka Rostkowska
Tekst ukazał się w wyd.5 kwartalnika opinii „Nowe Media”