Kim jest Miłosz MOTYKA, minister energii

Działacz PSL, dotychczasowy wiceminister klimatu i środowiska Miłosz Motyka został szefem nowego resortu energii i jednocześnie najmłodszym członkiem rządu Donalda Tuska; we wrześniu br. skończy 33 lata.
W latach 2017-2023 Miłosz Motyka pełnił funkcję prezesa Forum Młodych Ludowców
.Dnia 24 lipca Andrzej Duda powołał Miłosza Motykę na funkcję ministra energii.
Zgodnie ze zapowiedzią premiera Donalda Tuska nowe Ministerstwo Energii będzie rozstrzygać kwestie, które dotychczas były w gestii częściowo ministra klimatu i środowiska oraz ministra przemysłu.
– Ja gwarantuję także pełną współpracę nowego Ministerstwa Energii, pana Miłosza Motyki, z dotychczasowymi moimi partnerami, którzy kwestiami energetyki się zajmowali, a więc i pełnomocnika Wrochny (Wojciech Wrochna – Pełnomocnik Rządu ds. Strategicznej Infrastruktury Energetycznej – PAP), ale przede wszystkim wszystkich spółek Skarbu Państwa, tych, które działają w obszarze energii – podkreślił premier Tusk, przedstawiając kandydaturę Motyki na stanowisko ministra energii.
Miłosz Motyka od 14 grudnia 2024 r. jest podsekretarzem stanu w Ministerstwie Klimatu i Środowiska, odpowiedzialnym za sektor odnawialnych źródeł energii oraz elektroenergetyki. Urodził się w Myślenicach w 1992 r.
Z wykształcenia jest magistrem inżynierem środowiska, jest absolwentem Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie. Zaangażowany w działalność społeczną, w latach 2017-2023 Miłosz Motyka pełnił funkcję prezesa Forum Młodych Ludowców. Absolwent Szkoły Liderów Politycznych.
Od 2019 r. rzecznik prasowy oraz sekretarz Rady Naczelnej Polskiego Stronnictwa Ludowego. Od 2024 r. radny sejmiku Województwa Małopolskiego VII kadencji, gdzie pełni funkcję wiceprzewodniczącego Komisji Ochrony Środowiska i Bezpieczeństwa Publicznego.
PSL Polsce zawsze potrzebne
.Współcześnie, kiedy dwie główne partie pozostają w zwarciu i nie wiadomo, do czego ten konflikt doprowadzi, Polska potrzebuje partii takiej jak PSL „Piast” i liderów takich jak Wincenty Witos – pisze Michał STRĄK.
W jubileuszowym Roku Wincentego Witosa trudno nie porównywać sytuacji PSL Waldemara Pawlaka i Władysława Kosiniaka-Kamysza z PSL „Piast” Wincentego Witosa. Zachodzi tu ciekawa analogia. Od momentu odrodzenia Polski w 1918 r. do objęcia samodzielnych rządów przez sanację w 1926 r. minęło 8 lat. Tyle trwał okres kreatywnej roli ruchu ludowego w ówczesnej polityce na najwyższym szczeblu. Również 8 lat trwał okres, kiedy po 1989 r. PSL grało pierwszoplanową rolę w polityce ogólnokrajowej. Kluczowa różnica jest taka, że w dwudziestoleciu międzywojennym zejściu ludowców ze sceny politycznej towarzyszyły represje, przymusowa emigracja i marginalizacja aż do końca istnienia II RP, a po 1997 r. PSL na legalnych i dobrowolnych zasadach przeszło do opozycji. Później, w okresie wchodzenia do Unii Europejskiej, współtworzyło koalicję z SLD.
W dwudziestoleciu międzywojennym słabością Ruchu Ludowego była wielość partii osadzonych na wsi i ich rozproszenie. Tylko największa z nich, PSL „Piast”, mogła odgrywać kluczową rolę. Po przełomie 1989 r. PSL stopniowo budowało swą pozycję. Apogeum jego znaczenia przypadło na lata 1993–1995, kiedy premierem rządu był Waldemar Pawlak, a przedstawiciele ugrupowania sprawowali władzę i współdecydowali o polityce kraju. Udział w rządzie zachowali do 1997 r., lecz wówczas pozycja PSL była znacznie słabsza niż jego koalicjanta – SLD. W latach 2001–2003 oraz 2007–2015 PSL – wpierw w koalicji z SLD, a następnie z PO – wróciło do władzy. Jego pozycja była jednak daleka od sukcesu lat 1993–1995, a nawet 1995–1997.
Dziś PSL znów współtworzy rząd. Mimo silnej pozycji negocjacyjnej – pochodnej zaskakująco dobrego wyniku wyborczego – zabrakło jednak konstruktywnej stanowczości cechującej to ugrupowanie w okresie jego największych sukcesów. W tym kontekście zasługują na uwagę konstruktywne i krytyczne słowa prezydenta Andrzeja Dudy kierowane pod adresem PSL. Z zewnątrz trudno ocenić, czy brały się one z troski o dalsze losy PiS, czy wzywały ludowców do bardziej stanowczej postawy.
„Potrzeba nam również otwartej dyskusji na temat tego, jaki polityk powinien sprawować urząd premiera. Czy należy to stanowisko powierzać liderowi partii, która podczas wyborów uzyskała największą liczbę głosów (bądź przywódcy największej partii koalicyjnej), czy też poszukiwać partii, która potrafi zgromadzić wokół siebie jak największą koalicję? Liczba zebranych głosów jest ważna, ale nie najważniejsza. Po trzydziestu latach wolnej Polski widać wyraźnie wielorakie zróżnicowanie wśród osób głosujących w wyborach, które ma swe źródło zarówno w historycznych zaszłościach, jak i współczesnych doświadczeniach. Stąd bierze się złożoność sceny politycznej. Jedną miarą nie można jednak mierzyć i wyborców, i polityków. Kluczowe znaczenie ma podział na emocjonalnych wyznawców i racjonalnych wyborców. Do tych pierwszych należy około 65 proc., a do drugich około 30 proc. Polaków uczestniczących w wyborach. Ci pierwsi stawiają na jedną z dwóch największych partii, a głosy tych drugich rozkładają się na trzy lub więcej ugrupowań” – zaznacza autor.
Jeśli nie chcemy, by kraj pogrążał się w głębokich konfliktach, nie można twierdzić, że prawo budowania koalicji rządowej należy się liderowi partii, która w wyborach zdobyła najwięcej głosów. Być może większą wagę powinniśmy przykładać do tego, które ugrupowanie cieszy się największym poparciem wśród umiarkowanych Polaków albo posiada zdolność prowadzenia dialogu z różnymi partiami i największą akceptację w różnych środowiskach. By taki scenariusz był w ogóle możliwy, konieczna jest ponadpartyjna zgoda i przyzwolenie przynajmniej jednej z dwóch największych partii. Choć obecnie to mało prawdopodobne, w obliczu zaostrzającego się sporu politycznego warto stawiać podobne pytania.
Ponownie wrócę do Wincentego Witosa. W 1926 r. spór polityczny w Polsce osiągnął apogeum. I Piłsudski, i Witos wiedzieli, że kraj stanął nad przepaścią. Wcześniejsze parlamentarne rozwiązania polityczne traciły na aktualności. Przyszłość była niepewna i malowała się w ciemnych barwach. Piłsudski wyprowadził wojsko na ulice Warszawy. Wówczas Witos zgodził się ustąpić z funkcji. Zrezygnował ze stanowiska premiera, świadom, że gra nie toczy się już o to, która strona sporu ma rację, ale o egzystencję państwa, za które jako premier był odpowiedzialny. Podobna – choć w znacznie mniejszej skali – była sytuacja na przełomie lat 1994–1995. Podobnie jak Witos zachował się premier Pawlak. Wraz z trzema ministrami wyszedł z rządu, pozostawiając w nim resztę ministrów i nie zrywając koalicji.
Cechą charakterystyczną ruchu ludowego, zarówno w XIX i XX wieku, jak i współcześnie, jest odporność na manię wyższości. Partie chłopskie nigdy nie uważały się za lepsze od pozostałych. Zawsze były siłą, która może łączyć się z innymi i wspólnie tworzyć koalicję rządową. Jednocześnie ludowcom nie brakowało ambicji, by w ramach obozu rządzącego ubiegać się o najwyższe cele, np. o urząd premiera.
W przeszłości głos na PSL oddał prof. Leszek Kołakowski. Uzasadnił swój wybór stwierdzeniem, że taka partia będzie Polsce zawsze potrzebna. Sądzę, że jest to prawda, ale z pewnym zastrzeżeniem. Działacze PSL dobrze czują się w roli drugoplanowej. Moi młodsi koledzy wykazują być może za mało wiary we własne siły, i w wartości, które wynieśli ze środowisk, w których się wychowali. Jeśli PSL ma być nadal partią potrzebną Polsce, jego liderzy muszą być świadomi ponad 100-letniej roli i znaczenia ruchu ludowego w dziejach Polski. W tej długiej historii tkwi jedno ze źródeł siły i otwarcia na różne środowiska. Nie warto z tego rezygnować.
Tekst dostępny na łamach Wszystko co Najważniejsze: https://wszystkoconajwazniejsze.pl/michal-strak-psl-polsce-zawsze-potrzebne
PAP/MB