Mur dronowy dla Polski móglby być sfinansowany z pożyczki Komisji Europejskiej

Pieniądze z programu pożyczek na obronę SAFE mogą posłużyć do tego, żeby powstał „mur dronowy” – powiedział rzecznik Komisji Europejskiej Thomas Regnier. Według niego będzie to jednak zależeć od tego, czy państwa członkowskie przedłożą takie projekty w swoich planach krajowych.

Ochrona krajów UE na pierwszej linii frontu

.Komisarz ds. obrony Andrius Kubilius poinformował, że w przyszłym tygodniu zamierza odbyć wideokonferencję z ministrami obrony państw członkowskich na temat zbudowania systemu obrony przed dronami.

– Komisarz będzie kontynuował prace nad murem dronowym – potwierdził Regnier. – Ostatnie wydarzenia w Rumunii i Polsce po raz kolejny uwypukliły, że Unia Europejska powinna mieć możliwość się bronić. Obejmuje to ochronę naszych krajów na pierwszej linii frontu i Ukrainy przed potencjalnymi atakami dronów – dodał.

Pytany o to, czy ta inicjatywa będzie finansowana z nowego programu pożyczek SAFE na projekty obronne, rzecznik KE odpowiedział, że taka możliwość. Państwa członkowskie korzystające z pożyczek będą musiały jednak zawrzeć takie projekty w swoich planach narodowych.

– Instrument SAFE może przyczynić się do budowy muru, jeśli państwa członkowskie w swoich planach krajowych, które przedłożą nam do 30 listopada, będą rzeczywiście domagać się pewnych elementów, które mogłyby potencjalnie przyczynić się do powstania tego muru – powiedział.

Jak dodał, Ukraina też będzie mogła z tego korzystać, ponieważ także będzie uczestniczyć w programie SAFE.

Mur dronowy to element planu dozbrajania Europy

.Program ten opiewa na 150 mld euro. Polsce przyznana została największa część z tej puli na kwotę 43,7 mld euro. W dalszej kolejności po nieco ponad 16 mld euro otrzymać mają Rumunia, Francja i Węgry. Łącznie z pożyczek ma skorzystać 19 państw UE.

Pożyczki w ramach SAFE, udzielane krajom UE, a zaciągane przez KE, będą gwarantowane unijnym budżetem. Środki będzie można przeznaczać zarówno na sprzęt wojskowy, jak i amunicję.

Program preferencyjnych pożyczek SAFE został ustanowiony w czasie polskiego przewodnictwa w Radzie UE, o co zabiegała polska prezydencja. Jest elementem planu dozbrajania Europy w związku m.in. z rozwijaniem potencjału militarnego przez Rosję.

Styropianowy mikronalot

.Nalot rosyjskich dronów wabików na Polskę bez wątpliwości wykazał, że nie jesteśmy przygotowani na odparcie prawdziwej inwazji dronów. Stąd właśnie biorą się tak powszechne w ciągu ostatnich dni krytyczne, choć kompletnie nawzajem sprzeczne opinie co do podjętej przez NATO akcji obronnej w polskiej przestrzeni powietrznej – pisze Jan ROKITA.

Zjednej strony zdrowe i naturalne jest oczekiwanie, aby siły zbrojne miały zdolność zniszczenia każdego wrogiego drona nadlatującego nad Polskę, o ile serio traktujemy elementarny wymóg, byśmy czuli się jako tako bezpieczni we własnym kraju.

Kiedy więc premier i minister obrony oznajmiają nam, iż spośród coś koło dwóch tuzinów wrogich dronów, nadlatujących nad Polskę, zestrzelono trzy czy cztery z nich, to zaiste trudno podzielać pewność siebie i samozadowolenie, jakie przy tej okazji manifestują nasi politycy i generałowie. I trudno też dziwić się licznym i pełnym obaw głosom mówiącym: „Jak to, tylko trzy lub cztery? To co by się stało, gdyby jutro nadleciało nad Polskę parę tysięcy dronów, jak to się dzieje coraz częściej na Ukrainie?”.

Z drugiej strony nie trzeba być znawcą wojny i militariów, aby dostrzec, iż użycie pocisków wystrzeliwanych z najnowocześniejszych myśliwców NATO przeciw dwóm tuzinom nieuzbrojonych dronów, zbudowanych ze sklejki i styropianu – to oczywisty przykład przysłowiowego strzelania z armat do wróbli.

Przykład, który na Kremlu musi budzić szyderczy uśmiech, niezależnie od tego, czy celowo zdecydowano tam o tego typu styropianowej prowokacji przeciw Polsce (jak zapewniają zgodnie Donald Tusk i Jarosław Kaczyński), czy też nalot dronów wabików był tylko przypadkowym odpryskiem kolejnego prawdziwego ataku na Ukrainę (jak sugeruje Donald Trump czy szef litewskiej dyplomacji Kiejstut Budrys). Skądinąd zresztą ta ostatnia kwestia nie ma aż tak wielkiego znaczenia. Istotne jest bowiem tylko to, że w obliczu styropianowego mikronalotu musieliśmy dla jego odparcia zmobilizować potężny arsenał NATO, by w finale zniszczyć trzy lub cztery nieuzbrojone drony.

Z lekką ironią można by rzec: chwała Bogu, że tylko trzy czy cztery, bo gdyby miały zostać zniszczone całe dwa tuziny, to ów mikronalot nadszarpnąłby zapewne ograniczony potencjał sojuszniczej obrony przeciwlotniczej na całej flance wschodniej. No i znów powraca to samo pytanie, tyle że w ciut odmiennej wersji: „To ilu eskadr najnowocześniejszych myśliwców NATO trzeba by użyć dla odparcia prawdziwego nalotu tysięcy uzbrojonych dronów, takiego jak na Ukrainie?”.

Paradoksalnie rację mają zarówno ci, którzy alarmują, iż nie umieliśmy zniszczyć wrogich dronów, jak i ci, którzy wskazują na kompletną niewspółmierność użytych środków obrony. Moskale bowiem, świadomie bądź przypadkowo (tego nie jestem pewien pomimo tej podejrzanej zgodności między Tuskiem i Kaczyńskim), zaaranżowali nam znakomite ćwiczenie obronne, i to tym politycznie cenniejsze, że przeprowadzone na oczach szerokiej publiczności. Ani politycy, ani generałowie nie są już w stanie ukryć przed opinią publiczną rezultatu tego ćwiczenia. Owszem, jako obywatele dostrzegliśmy i doceniliśmy determinację władz państwa polskiego oraz dowódców polskich sił zbrojnych i sił sojuszniczych, aby odeprzeć nalot ze wschodu. Ani Polska, ani NATO nie zignorowały tego nalotu. I to jest precedensowy fakt, którego doniosłości nie sposób przecenić. Jednak zarówno od państwa polskiego, jak i od sojuszników z NATO oczekiwalibyśmy czegoś więcej: nie tylko politycznej woli przeciwstawienia się, ale także umiejętności i odpowiednich po temu środków militarnych.

Chodzi tu przecież nie o akcję z użyciem jakichś superwyrafinowanych i kosztownych technologii, ale o proste drony ze sklejki i styropianu, które jednak pewnego dnia mogą zostać wyposażone przez Moskali choćby w miny, na których zaczną wylatywać w powietrze przypadkowi ludzie. Owszem, jest tu pewien mocny argument usprawiedliwiający.

Tak naprawdę bowiem koncept wielkiej wojny małych i tanich dronów został rozwinięty dopiero w roku 2024 w toku wojny na wschodzie, kiedy Kijów i Moskwa, pod wpływem własnych doświadczeń wojennych, powołały nowe struktury wojskowe do koordynacji masowej produkcji i użycia dronów: Siły Systemów Bezzałogowych Ukrainy oraz rosyjskie Centrum Zaawansowanych Technologii Bezzałogowych Rubikon. Tylko Ukraina ma w tym roku wyprodukować aż cztery miliony małych dronów, a Moskwa zapewne co najmniej drugie tyle.

Nie łudźmy się zatem: jeśli Donaldowi Trumpowi nie uda się zatrzymać wojny na wschodzie, to w okolicach naszych granic latać będą miliony dronów, także tych na serio uzbrojonych, z których część – przypadkowo bądź prowokacyjnie – wlatywać będzie do Polski. Fatalną rzeczą byłoby przyzwolenie na taki stan rzeczy, ale jeszcze bardziej fatalną każdorazowe wzywanie włoskich AWACS-ów i holenderskich F-35 do walki z samolocikami ze sklejki i styropianu.

Jedynym politykiem, któremu więc można ufać, iż wie, co mówi o tej sprawie – jest Wołodymyr Zełenski. Jego armia każdego dnia niszczy setki, a czasem i tysiące wrogich dronów, sama wystrzeliwując ich prawdopodobnie jeszcze więcej. Po styropianowym nalocie na Polskę ukraiński przywódca zaoferował nam konsultacje i pomoc, gdy idzie o walkę z dronami. Zełenski napisał przy tej okazji: „Oto moja odpowiedź na pytanie, czy nasi polscy przyjaciele potrzebują naszych konsultacji: nikt na świecie nie ma dziś takiego systemu [do walki z nalotami dronów]. Mamy go tylko my i Moskale”.

Tekst dostępny na łamach Wszystko co Najważniejsze: https://wszystkoconajwazniejsze.pl/jan-rokita-styropianowy-mikronalot/

PAP/MB

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 19 września 2025