Głośny rabunek, jak w Luwrze zdarza się co kilka lat [prof. Małgorzata OMILANOWSKA]

Głośny rabunek dzieł sztuki zdarza się co kilka lat, a najczęściej celem złodziei są dzieła złotnictwa, wyroby jubilerskie, jak teraz w Luwrze – powiedziała prof. Małgorzata Omilanowska, dyrektor Zamku Królewskiego w Warszawie. Jak dodała, malarstwo i rzeźby znacznie trudniej jest sprzedać.
Zuchwały rabunek w Luwrze
.Zatrzymano pięciu nowych podejrzanych w sprawie kradzieży klejnotów koronnych z paryskiego Luwru – przekazała prokurator Laure Beccuau w radiu RTL, dodając, że nadal nie znaleziono precjozów. Do kradzieży doszło 19 października w Galerii Apollina. Na miejscu zdarzenia i w pobliżu uciekający pozostawili m.in. kask, rękawiczki, jedną z żółtych kamizelek, których użyli, podszywając się pod robotników, a także krótkofalówkę i pojemnik z łatwopalną cieczą. Zgubili też jeden ze zrabowanych przedmiotów – koronę cesarzowej Eugenii, żony Napoleona III. W 2008 roku Luwr nabył ją za 6,72 mln euro.
Wartość zrabowanych ośmiu klejnotów ocenia się na 88 mln euro. Przestępcy porzucili na ulicy ciężarówkę z podnośnikiem, którym posłużyli się, by wejść do Galerii Apollina. Ustalono, że pojazd został skradziony w departamencie Dolina Oise, w małej miejscowości o nazwie – nomen omen – Louvres (francuska nazwa Luwru to Louvre).
– Tego typu kradzieże zdarzały się zawsze i nadal będą się zdarzać. Cechą dystynktywną wydarzenia w Paryżu było to, że to napaść niebywale zuchwała. Nie dostrzegłam w niej wielkiego profesjonalizmu, opartego na wyrafinowanym planie. Raczej zuchwałość, młodzieńczą brawurę i przekonanie, że jeśli wszystko zostanie przeprowadzone szybko, to się uda – powiedziała prof. Małgorzata Omilanowska, dyrektor Zamku Królewskiego w Warszawie, historyk sztuki i była minister kultury i dziedzictwa narodowego. – Żeby to się udało, rabusie musieli mieć naprawdę dużo szczęścia. Tym razem dopisało im, nie nam. Myślę, że właśnie tego typu napadów obawiają się wszystkie instytucje, także bankowe. Są nieprzewidywalne i trudno się przed nimi zabezpieczyć – oceniła.
– Mamy rozbudowane systemy bezpieczeństwa, oparte na dozorze bezpośrednim, alarmach, kamerach – zaawansowana technika – ale przede wszystkim ludzi. I pamiętajmy, że w muzeach – tak samo jak w bankach – zasada jest taka, że najważniejszy jest człowiek – zaznaczyła. – Nasi opiekunowie sal i strażnicy mają przede wszystkim za zadanie przeprowadzić ewakuację i zapewnić bezpieczeństwo ludziom. Jeśli na teren muzeum wdziera się grupa zamaskowanych bandytów, nikt nie jest w stanie przewidzieć, co zrobią. Nie można zakładać, że przyszli tylko kraść i nie użyją przemocy. A napad w Luwrze odbył się w chwili, gdy w Galerii Apollina przebywali zwiedzający. Na tej wiedzy opierała się ta akacja – że człowiek jest ważniejszy niż klejnoty – podkreśliła Omilanowska.
Przypomniała o rabunku, do jakiego doszło w 1990 r. we Lwowskiej Galerii Obrazów, jednym w największych muzeów we Lwowie. – Dymitr Szelest – mój znajomy, który przyjeżdżał do Polski na stypendia i pracował jako muzealnik – rzucił się w pogoń za przestępcami, by ratować obrazy, którymi się opiekował. I oni go zastrzelili. Umarł na schodach muzeum – powiedziała.
Głośny rabunek dzieł sztuki – jak dodała Omilanowska – zdarza się co kilka lat, a najczęściej celem złodziei są właśnie kosztowności, dzieła złotnictwa, wyroby jubilerskie. – Rzadziej malarstwa czy rzeźby, które są znacznie trudniejsze do sprzedania – zauważyła.
Eksperci spekulują co do losu zrabowanych z Luwru cennych obiektów. Wśród hipotez pojawia się także ta mówiąca o przetopieniu klejnotów. – Taki los spotkał najpewniej barokową monstrancję, którą skradziono w 1980 r. z kościoła w Świętej Lipce – przypomina dyrektor Zamku Królewskiego. – Była przepiękna, wielka, ciężka, w kształcie lipy. Nigdy się nie odnalazła. Raczej nie ma wątpliwości, że złodziej przetopił ją na sztabki srebra – dodała.
Jeden z najsłynniejszych napadów w PRL
.Wspomniała także o jednym z najsłynniejszych napadów w PRL, gdy złodzieje wdarli się nocą do katedry gnieźnieńskiej w 1986 r. – Straciliśmy wówczas relikwiarz świętego Wojciecha. To była srebrna trumna z postacią świętego na wieku, podtrzymywana przez anioły. Nawet złapano odpowiedzialnych za ten rabunek, ale było już za późno – część srebra została już przetopiona, a pozostałe fragmenty uszkodzone. To nawet nie było złoto – zauważyła.
– W 2003 r. z Kunsthistorisches Museum w Wiedniu, gdzie trwał remont elewacji, skradziono złotą salierę, solniczkę autorstwa Celliniego. Złodziej wykorzystał rusztowania wokół budynku. Wspiął się po nich i dostał do sali. Nie zrobił tego po to, by cenny obiekt przetopić, tylko by odsprzedać go temu samemu muzeum – powiedziała. Nie powiódł się plan złodzieja – policja złapała go trzy lata później, a salierę odzyskano. Wróciła do wiedeńskiego muzeum.
– W 2019 r. miała miejsce kradzież w Dreźnie. Wdarto się do pomieszczeń, w których przechowywane są klejnoty Wettynów. Zrabowane wówczas kosztowności zostały odnalezione, a złodzieje złapani i skazani. Skradzione obiekty były nieco uszkodzone, ponieważ rabusie nie przechowywali ich w odpowiednich warunkach. Jest więc nadzieja, że także klejnoty skradzione z Luwru uda się odnaleźć i że nie będą zniszczone. Przy całej tej zuchwałości, jaka cechowała przeprowadzony przez nich napad, żyjemy przecież w świecie pełnym kamer i urządzeń namierzających. Śledczy mają znacznie większe możliwości, niż mieli 20 czy 30 lat temu – zauważyła.
Obrazy także stanowią przedmiot rabunków, choć – zwróciła uwagę Omilanowska – rzadziej, ponieważ „rynek dzieł sztuki jest scyfryzowany”. – Gdy jakiś obraz ginie, dostęp do wiedzy o nim jest tak powszechny, że nie za bardzo pozwala to na swobodne handlowanie nim czy udawanie, że to spadek po babci. 20 lat temu wystarczyło pojechać do innego kraju i sprzedać dzieło w antykwariacie. Z takim zamiarem ukradziono około 40 lat temu niewielki obraz Brueghela młodszego z Muzeum Narodowego w Gdańsku. Ostatnio powrócił na miejsce, ponieważ „wypłynął” na rynku antykwarycznym w Holandii. Przez cały ten czas figurował jako jedna z naszych strat – powiedziała.
Nawet wytrawni kolekcjonerzy narażeni są na to, że obiekt kupiony na aukcji lub wypatrzony w antykwariacie okaże się skradzionym przed laty dziełem sztuki. Taka sytuacja przytrafiła się polskiemu malarzowi, grafikowi i kolekcjonerowi Franciszkowi Starowieyskiemu. – Udzielał kiedyś wywiadu telewizyjnego. Ekipa przyjechała filmować go w domu – opowiada Omilanowska – Siedział w fotelu, a na ścianie za jego plecami wisiał zegar, jak się okazało, skradziony przed laty. Starowieyski kupił go w dobrej wierze od handlarza. Po szybkim dochodzeniu oczywiście oddał cenny obiekt.
Malarstwo. Wszędzie malarstwo
.Przez pryzmat romantycznej hegemonii słowa, noblowskich sukcesów i tematycznej jednoznaczności naszego narodowego malarza – Jana Matejki – Polaków uznaje się za naród wybitnie uwrażliwiony na słowo, wizualnie zaś, za sprawą mrocznego klimatu, nieco nieczuły. Czy sztuka ma w Polsce silne audytorium? – pyta prof. Łukasz HUCULAK na łamach „Wszystko co Najważniejsze”.
Nie jest to rozrywka łatwa. Malarstwo współczesne wielu kojarzy się ze zjawiskami o stuletniej tradycji: z kubizmem, abstrakcją, surrealizmem itd. Tymczasem artyści, nie unikając najróżniejszych eksperymentów, poszukują nowych kierunków i inspiracji, tak w odleglejszej przeszłości, jak i najbardziej utopijnej przyszłości. I choć naiwnością byłoby liczyć na masowe zapotrzebowanie na tę formę kultury, są przypadki, które dowodzą, że nie należy wcale godzić się z elitarnością ograniczoną do wybranych grup społecznych.
Gatunkowe podziały, sunące wzdłuż technicznej specyfikacji: malarstwo, rzeźba, rysunek, tak ważne jeszcze w XIX wieku, zaczęły tracić na znaczeniu już w wieku XX, a we współczesnej praktyce artystycznej i wystawienniczej uległy niemal całkowitemu zatarciu.
Słusznie, bo nie o technikalia, czyli użyte środki, tu chodzi, ale o cel – estetyczne ekstazy i intelektualne olśnienia.
Technika nie stawia już dziś poważniejszych wyzwań. Owszem, maluje się nadal, lecz coraz śmielej żonglując mediami. Coraz więcej twórców konstruuje swoje pokazy, odnosząc się do tytułowych zagadnień zarówno na płaszczyźnie, jak i w trójwymiarze, nierzadko także przy użyciu elektroniki i instalacji multimedialnych. Wszystko, co dziś mamy w ramach sztuk wizualnych zaszeregowane wedle użytego warsztatu, w samych początkach sztuki, kiedy była ona rytuałem lub wywodzącym się z rytuału spektaklem, stanowiło służący scenicznej ekspresji rekwizyt: maski prehistorycznych szamanów, świątynna architektura, iluzjonistyczna skenografia antycznej Grecji.
Wydaje się, że mimo stałego poszerzania technicznych możliwości, zwłaszcza w aspekcie „mobilności” (nowe media) malarstwo otacza wciąż specjalna aura, czyniąca zeń obiekt pożądania, jeśli nie masowy, to wciąż poszukiwany. Krótki przegląd dominujących w tym sezonie wydarzeń wystawienniczych Paryża, wciąż chyba kulturalnej stolicy świata, przynosi liczne dowody.
Peinture dominuje w najważniejszych paryskich muzeach i jeśli oceniać po zainteresowaniu publiczności – nie może być lepiej. Uwaga większości koncentruje się, rzecz jasna, na trwającej do końca lutego wystawie Leonarda da Vinci. Tymczasem trudno oprzeć się w Luwrze wrażeniu, że coś się zepsuło. Status Giocondy, która nawet na czas tej wystawy pozostała na swoim miejscu w Grande Galerie, wytrzymuje porównania jedynie z gwiazdami tej miary co Ronaldo czy Lady Gaga. Dopchać się jak najbliżej gwiazdy i mieć z nią zdjęcie to dość, aby spędzić w kolejce pod szklaną piramidą pół dnia.
Nierzadkim widokiem są amatorzy sztuki posypiający na korytarzowych ławeczkach niczym kloszardzi, okutani kurtkami, z plecakiem pod głową. Wszystko to sprawia, że dla świadomego odbiorcy wizyta w Luwrze to dziś jedynie uciążliwa konieczność. Może należałoby tych wszystkich, którzy odwiedzają Luwr jak wieżę Eiffla, zanęcić gdzieś w antyszambrach dobrą reprodukcją, a pozostałym udostępniać arcydzieło w drodze płatnych egzaminów?
Pustkami świeci zazwyczaj Petit Palais. Lecz co tam działający na dworze hiszpańskim neapolitańczyk Luca Giordano, kiedy po drugiej stronie – w Grand Palais – mamy wielkie wystawy El Greca i Toulouse-Lautreca? Biografia El Greca dowodzi, jak trudno przebić się ze swoją propozycją na stabilnych i dojrzałych rynkach sztuki. Wzgardzony w Wenecji, następnie odrzucony w Rzymie, ostatecznie rozwinął skrzydła w Toledo, realizując nie tylko zlecenia malarskie, ale i architektoniczno-rzeźbiarskie. Wystawa pokazuje go jako pokrewnego Leonardowi erudytę, renesansowego artystę-intelektualistę, w pełni zasługującego na status kamienia milowego historii sztuki, fundatora malarskiej nowoczesności.
Wystawa Hansa Hartunga w Musée d’Art Moderne de la Ville de Paris prezentuje stałą zdolność malarstwa do odświeżania przez zawłaszczanie wszystkiego, co pozornie estetyce mogłoby szkodzić, również destrukcji użytej w porządku tworzenia. Nowe narzędzia (miotły), nowe procedury (grattages – skrobanie).
LINK DO TEKSTU: https://wszystkoconajwazniejsze.pl/prof-lukasz-huculak-malarstwo-wszedzie-malarstwo/
PAP/ Piotr Jagielski/ LW




