"Cyberwojna. Wojny wygrywają nie armie, lecz historie"
Jedną z najważniejszych wiadomości ostatniego tygodnia stało się zablokowanie przez władze rosyjskie kilku ważnych stron internetowych – portali informacyjnych (lenta.ru; grani.ru) oraz stron należących do najważniejszych opozycjonistów (kasparov.ru; blog Aleksieja Nawalnego na platformie Live Journal). Blokada stron w sieci dla nikogo, kto uważnie obserwuje działania władz, nie powinno być niespodzianką.
Wojna rządzi się swoimi regułami, nawet jeśli jest to wojna niewypowiedziana wprost, wojna “dziwna” czy “pełzająca”. Jedną z głównych reguł wojny epoki informacyjnej trafnie sformułował wybitny amerykański naukowiec Joseph Nye: wojny wygrywają nie armie, lecz historie.
Równolegle z początkiem rosyjskiej wojskowej agresji na Krymie rozpoczęła się ofensywa przeciwko Ukrainie w sferze informacyjnej. Negatywny obraz wydarzeń znanych jako Euromajdan tworzony był w zasadzie od pierwszych dni protestu. Jednak bezpośrednio po podpisaniu porozumienia z 21 lutego i ucieczce Wiktora Janukowycza z Ukrainy rosyjska machina propagandowa włączyła najwyższy bieg.
Na temat narracji rosyjskiej powiedziano niemało. W największym skrócie brzmi ona następująco: władza w Kijowie została przejęta przez garstkę ugrupowań skrajnie radykalnych, wręcz neonazistowskich; rozpoczęła się prześladowania mniejszości, na ulicach panuje chaos; marionetkowy rząd ukraiński nie kontroluje sytuacji, ludziom grozi śmiertelne niebezpieczeństwo; Rosja tak naprawdę przejawia braterską troskę, pragnąc ochronić naród ukraiński.
Głównym nośnikiem tej narracji stały się media tradycyjne, przede wszystkim najważniejsze z nich – telewizja (określana przez niezależnie myślących Rosjan wdzięcznym mianem “zombopudła”). W zasadzie jedyną ostoją analizy niezależnej, podważającej narrację skonstruowaną na Kremlu, pozostaje Internet. Jednak nawet ta przestrzeń powoli się zamyka.
Jedną z najważniejszych wiadomości ostatniego tygodnia stało się zablokowanie przez władze rosyjskie kilku ważnych stron internetowych – portali informacyjnych (lenta.ru; grani.ru) oraz stron należących do najważniejszych opozycjonistów (kasparov.ru; blog Aleksieja Nawalnego na platformie Live Journal).
Blokada stron w sieci dla nikogo, kto uważnie obserwuje działania władz, nie powinno być niespodzianką. Od kilku lat w Rosji funkcjonuje ustawodawstwo umożliwiające blokowanie dostępu użytkowników do określonych treści opublikowanych w sieci. Kluczową rolę w systemie odgrywa Federalna Służba Nadzoru nad Komunikacją Masową i Mediami (Roskomnadzor). W przypadku odnotowania treści niepożądanych zwraca się ona do administratora lub właściciela strony z wymogiem ich usunięcia. W przypadku niedostosowania się dostęp do serwisu jest blokowany, za co odpowiedzialni są dostawcy Internetu[i]. Blokady często nie są trwałe, do ich pokonania zazwyczaj wystarcza stosunkowo prosta wiedza techniczna. Same serwisy pozostają nienaruszone. Blokady zdarzały się niejednokrotnie, nie wywołując zazwyczaj większych sensacji.
Tym razem jest inaczej. Dlaczego?
Bezpośrednim powodem do zablokowania wspomnianych serwisów stały się wydarzenia wokół Ukrainy. Na pierwszy ogień poszła Lenta.ru, która opublikowała wywiad z jednym liderów ukraińskiego Prawego Sektora (prawicowej organizacji biorącej aktywny udział w Euromajdanie, w dużej mierze będąca odzwierciedleniem radykalizacji ruchu na początku 2014 r.). Z kolei dzień przed wydaniem decyzji o zablokowaniu Aleksiej Nawalny opublikował na swoim blogu obszerny komentarz wydarzeń ostatnich miesięcy i tygodni, nieprzychylny wobec polityki Putina. Poza wszelkimi wątpliwościami, informacje podawane na wszystkich zablokowanych stronach wyłamywały się znacząco poza schemat narzucony przez Kreml, w szczególności wyraźnie potępiały agresję na Krymie. Działania władz rosyjskich pozwalają wnioskować, że nie są one wyłącznie rutynowym skreśleniem kilku niepokornych “krzykaczy”.
Po pierwsze, pewnym paradoksem jest to, że informacją niepożądaną według rosyjskiego ustawodawstwa jest m.in. szerzenie propagandy wojny, haseł wzniecających nienawiść na tle narodowościowym, rasowym czy religijnym. W trosce o higienę informacyjną obywateli władze rosyjskie zaczęły zatem dbać o to, aby nawet myśli “wrogich sił” wyrażone w wywiadach nie przedostały się do opinii publicznej (i nie ma w danym przypadku znaczenia, na ile wrogie, na ile niebezpieczne, na ile zaraźliwe są one w rzeczywistości). Protest antywojenny stał się w istocie protestem antyrządowym, zagrażającym podstawowym interesom państwa. Gdzieś już to słyszeliśmy. “Wojna to pokój. Wolność to niewola. Ignorancja to siła”.
Po drugie, wraz z decyzją o zablokowaniu wspomnianych stron władze rosyjskie wyraźnie podkreśliły front wewnętrzny toczonej wojny informacyjnej. W zasadzie, czas się zastanowić, przeciwko komu i w imię czego ta wojna się toczy. Jakkolwiek obserwujemy ją tu, na Zachodzie (warto wspomnieć o odnotowanym w ostatnich dniach znacznym wzroście liczby komentarzy antyukraińskich w polskim internecie), to jednak wydaje się, że są to wyłącznie odłamki, działania profilaktyczne. Zachód najwyraźniej nie kupuje rosyjskiej historii w całości. Można także wątpić, że zblokowanie kilku stron zasadniczo zmieni w krótkim czasie preferencje rosyjskiej opinii publicznej. Jak wspomniano wcześniej, podstawowym źródłem informacji pozostaje w tym kraju telewizja. Dla internautów, przeważnie krytycznie nastawionych wobec władzy, blokowanie niezależnych stron jest tylko kolejnym potwierdzeniem ich racji. Jest to zatem wyraz nadgorliwości rosyjskiej biurokracji przestawionej na tryb niemal wojenny. Chodzi o wyeliminowanie z domeny publicznej możliwie największej ilości przejawów myślenia niezgodnego z jedyną słuszną linią, o zepchnięcie myśli niezależnej na dalsze marginesy. Niezwykle intrygująca będzie zatem analiza dalszych wydarzeń w Rosji, mogących pokazać, na ile jest to możliwe w społeczeństwie usieciowionym. Głównym celem wojny nie jest zatem przekonanie (czy pokonanie) Zachodu, lecz wzmocnienie legitymizacji władzy we własnym społeczeństwie.
Wniosek trzeci jest najkrótszy, a jednocześnie najbardziej ponury. W XXI wieku, gdy tak wiele mówimy o demokratyzacyjnym efekcie usieciowienia, prosta (żeby nie powiedzieć prymitywna) propaganda okazuje się bardzo skuteczna. Przeprowadzony przez rosyjski ośrodek badawczy Lewada sondaż pokazuje, że większość Rosjan (58%) popiera wprowadzenie wojsk rosyjskich na terytorium Ukrainy. Bez względu na to, jakim będzie ostateczne rozwiązanie polityczne konfliktu ukraińsko-rosyjskiego, kremlowska wojna informacyjna już teraz zbudowała trwałe podziały światopoglądowe – zarówno między Ukraińcami i Rosjanami, jak i wewnątrz społeczeństw tych krajów. Jej skutki będą odczuwalne jeszcze przez wiele lat.