Wołodymyr JERMOŁENKO
"Produkt KULTUROWY Brutto. Wkład kultury w PKB siedem razy większy niż branży samochodowej. We Francji"
Wszystko zaczęło się od węgla i stali, od wspólnego rynku surowców, który miał niemal podprogowo niwelować powojenną wrogość i szerzyć „rzeczywistą solidarność” na bazie gospodarczej opłacalności. Węgiel i stal powiązały rozbitą Europę cienką nicią wzajemnych korzyści. A gdyby… zacząć od kultury? Czy kultura, poza tym, że cywilizuje i socjalizuje, może się też opłacać? Francuzi znają już odpowiedź: tak. I to bardzo.
W okresie powojennym, Jean Monnet, wówczas komisarz rządu ds. planowania modernizacji i rozwoju francuskiej gospodarki, zaproponował m.in., aby uregulować francusko-niemieckie tarcia, mające swoje epicentrum w Zagłębiu Ruhry, poprzez wspólny mechanizm zarządzania surowcami o strategicznym znaczeniu. Mimo to, pod koniec życia Jean Monnet miał wyznać: “Gdybym miał zrobić to wszystko od nowa, zacząłbym od kultury”. Od kultury? Przekonanie o łagodzącym obyczaje wpływie, jaki ma cultura animi na funkcjonowanie jednostek i społeczeństw jest powszechne zarówno w wymiarze duchowym, jak i społecznym czy politycznym. Ale czy kultura się opłaca?
Francuzi, intensywnie poszukujący dziś sposobów na wyprowadzenie spowolnionej kryzysem gospodarki na prostą, podeszli do problemu metodycznie: zmierzyli kulturę i zważyli jej udział we francuskim PKB.
Wiele rozważań na temat opłacalności projektów kulturalnych rozbija się o to, że rozwój społeczny czy podnoszenie jakości życia obywateli poprzez upowszechnianie kultury, chociaż oczywiście bardzo wzniosłe, są trudne do umieszczenia w tabelach Excela. Dlatego Francuzi, intensywnie poszukujący dziś sposobów na wyprowadzenie spowolnionej kryzysem gospodarki na prostą, podeszli do problemu metodycznie: zmierzyli kulturę i zważyli jej udział we francuskim PKB.
Było to możliwe dzięki współpracy francuskich Ministerstw Gospodarki oraz Kultury, co już samo w sobie jest interesujące, bo przeczy powszechnemu przekonaniu, że gospodarką i kulturą rządzą odmienne interesy i prawa. Owocem przedsięwzięcia jest opublikowany niedawno raport, który poza liczbami, o których za chwilę, po raz pierwszy we Francji identyfikuje na potrzeby statystyczne te formy działalności gospodarczej, które mieszczą się w kategorii „kultura” (tzw. branże kreatywne). Skądinąd ciekawe, że potrzeba takiej klasyfikacji nie zaistniała wcześniej w kraju tak bardzo przywiązanym do rodzimej kultury, by toczyć o exception culturelle zażarte boje na forum międzynarodowym, jak to miało miejsce w przypadku transatlantyckich negocjacji porozumienia o wolnym handlu.
Głównym wnioskiem płynącym z ministerialnego raportu jest przekonanie, że wkład kultury w rozwój gospodarczy Francji jest mierzalny i, co ważniejsze, istotny. Po tłustych latach 1999-2005, kiedy udział kultury we francuskim PKB osiągnął 3,5%, a następnie chudych latach kryzysu gospodarczego na świecie, ale i krytycznych przekształceń trendów konsumenckich (spadek cen nowinek technologicznych, spadek popularności muzyki nagrywanej na płyty, boom czytelnictwa cyfrowego, etc.), w 2011 roku branże kreatywne wytworzyły we Francji wartość dodaną równą 57,7 miliardom euro, czyli 3,2% PKB. Jeżeli dodatkowo uwzględnić pozytywne oddziaływanie sektora kultury na inne gałęzie gospodarki, np. koszt elektryczności, najmu, materiałów, etc., to okazuje się, że całkowity dochód uzyskany z kultury i powiązanych z nią sektorów wyniósł w 2011 roku 104,5 miliarda euro, a więc prawie 6% PKB!
Całkowity dochód uzyskany z kultury i powiązanych z nią sektorów wyniósł w 2011 roku 104,5 miliarda euro, a więc prawie 6% PKB!
To dużo czy mało? Zastanówmy się. Francja powszechnie kojarzy się z winem, serami i francuskimi samochodami. Według danych przedstawionych w raporcie wkład kultury do francuskiej gospodarki tylko nieznacznie odbiegał w 2011 roku od wkładu sektora spożywczo-rolnego (60,4 miliardy euro) i był aż siedem razy większy niż wkład branży samochodowej (8,6 miliardów euro). Zatem okazuje się, że tym bardziej uzasadnione są skojarzenia z bogatą francuską historią, malarstwem, literaturą, niepowtarzalną architekturą, wieżą Eiffla, francuskimi komediami, Asteriksem, a ostatnio także tajemniczym duetem Daft Punk, który dopiero co wrócił z Los Angeles z czterema nagrodami Grammy.
Istotną z punktu widzenia walki prowadzonej przez francuski rząd z bezrobociem jest także informacja, że kultura – a przede wszystkim sztuki teatralne i przedstawienia, branża reklamowa oraz prasa, zatrudnia w sumie 670.000 tysięcy osób, co stanowi 2,4% wszystkich zatrudnionych w skali kraju. Dlatego właśnie, jak powiedziała w niedawnym wywiadzie minister kultury, Aurélie Filippetti, “kultura jest kluczowym sektorem strategicznym z perspektywy rozwoju gospodarczego Francji”.
Przykład znad Sekwany pokazuje, że wydatki państwa na kulturę – w przypadku Francji 13,9 miliarda euro z państwowego budżetu plus ok. 7,5 miliarda euro z budżetów lokalnych w 2011 roku, zwracają się z nawiązką. Każde euro zainwestowane w festiwal muzyczny czy filmowy pozwala liczyć na zwrot na poziomie od czterech do siedmiu euro. Może zatem, gdyby zacząć nie od węgla i stali, lecz, jak sugerował Jean Monnet, od kultury, proces integracji i rozwoju Europy przebiegałaby podobnie z tą tylko różnicą, że nie byłoby dziś potrzeby powtarzać jak mantry, że Unia Europejska to nie tylko rynek?
Monika Mizgier
PRZECZYTAJ TAKZE: Eryk Mistewicz: „Pourquoi j’aime la France”