Monika MIZGIER: "Produkt KULTUROWY Brutto. Wkład kultury w PKB siedem razy większy niż branży samochodowej. We Francji"

"Produkt KULTUROWY Brutto. Wkład kultury w PKB siedem razy większy niż branży samochodowej. We Francji"

Photo of Monika MIZGIER

Monika MIZGIER

Ekspert ds. nowych mediów. Absolwentka London School of Economics and Political Science i Uniwersytetu Warszawskiego. W trakcie studiów doktoranckich na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW zaczęła studiować marketing w nowych mediach na paryskiej Sciences Po. Obecnie przekłada teorię na praktykę i przygląda się sposobom wykorzystania nowych mediów w dyplomacji. Pracuje w Ambasadzie RP w Paryżu.

 

Wszystko zaczęło się od węgla i stali, od wspólnego rynku surowców, który miał niemal podprogowo niwelować powojenną wrogość i szerzyć „rzeczywistą solidarność” na bazie gospodarczej opłacalności. Węgiel i stal powiązały rozbitą Europę cienką nicią wzajemnych korzyści. A gdyby… zacząć od kultury? Czy kultura, poza tym, że cywilizuje i socjalizuje, może się też opłacać? Francuzi znają już odpowiedź: tak. I to bardzo.

W okresie powojennym, Jean Monnet, wówczas komisarz rządu ds. planowania modernizacji i rozwoju francuskiej gospodarki, zaproponował m.in., aby uregulować francusko-niemieckie tarcia, mające swoje epicentrum w Zagłębiu Ruhry, poprzez wspólny mechanizm zarządzania surowcami o strategicznym znaczeniu. Mimo to, pod koniec życia Jean Monnet miał wyznać: “Gdybym miał zrobić to wszystko od nowa, zacząłbym od kultury”. Od kultury? Przekonanie o łagodzącym obyczaje wpływie, jaki ma cultura animi na funkcjonowanie jednostek i społeczeństw jest powszechne zarówno w wymiarze duchowym, jak i społecznym czy politycznym. Ale czy kultura się opłaca?

Francuzi, intensywnie poszukujący dziś sposobów na wyprowadzenie spowolnionej kryzysem gospodarki na prostą, podeszli do problemu metodycznie: zmierzyli kulturę i zważyli jej udział we francuskim PKB.

Wiele rozważań na temat opłacalności projektów kulturalnych rozbija się o to, że rozwój społeczny czy podnoszenie jakości życia obywateli poprzez upowszechnianie kultury, chociaż oczywiście bardzo wzniosłe, są trudne do umieszczenia w tabelach Excela. Dlatego Francuzi, intensywnie poszukujący dziś sposobów na wyprowadzenie spowolnionej kryzysem gospodarki na prostą, podeszli do problemu metodycznie: zmierzyli kulturę i zważyli jej udział we francuskim PKB.

Było to możliwe dzięki współpracy francuskich Ministerstw Gospodarki oraz Kultury, co już samo w sobie jest interesujące, bo przeczy powszechnemu przekonaniu, że gospodarką i kulturą rządzą odmienne interesy i prawa. Owocem przedsięwzięcia jest opublikowany niedawno raport, który poza liczbami, o których za chwilę, po raz pierwszy we Francji identyfikuje na potrzeby statystyczne te formy działalności gospodarczej, które mieszczą się w kategorii „kultura” (tzw. branże kreatywne). Skądinąd ciekawe, że potrzeba takiej klasyfikacji nie zaistniała wcześniej w kraju tak bardzo przywiązanym do rodzimej kultury, by toczyć o exception culturelle zażarte boje na forum międzynarodowym, jak to miało miejsce w przypadku transatlantyckich negocjacji porozumienia o wolnym handlu.

Głównym wnioskiem płynącym z ministerialnego raportu jest przekonanie, że wkład kultury w rozwój gospodarczy Francji jest mierzalny i, co ważniejsze, istotny. Po tłustych latach 1999-2005, kiedy udział kultury we francuskim PKB osiągnął 3,5%, a następnie chudych latach kryzysu gospodarczego na świecie, ale i krytycznych przekształceń trendów konsumenckich (spadek cen nowinek technologicznych, spadek popularności muzyki nagrywanej na płyty, boom czytelnictwa cyfrowego, etc.), w 2011 roku branże kreatywne wytworzyły we Francji wartość dodaną równą 57,7 miliardom euro, czyli 3,2% PKB. Jeżeli dodatkowo uwzględnić pozytywne oddziaływanie sektora kultury na inne gałęzie gospodarki, np. koszt elektryczności, najmu, materiałów, etc., to okazuje się, że całkowity dochód uzyskany z kultury i powiązanych z nią sektorów wyniósł w 2011 roku 104,5 miliarda euro, a więc prawie 6% PKB!

Całkowity dochód uzyskany z kultury i powiązanych z nią sektorów wyniósł w 2011 roku 104,5 miliarda euro, a więc prawie 6% PKB!

To dużo czy mało? Zastanówmy się. Francja powszechnie kojarzy się z winem, serami i francuskimi samochodami. Według danych przedstawionych w raporcie wkład kultury do francuskiej gospodarki tylko nieznacznie odbiegał w 2011 roku od wkładu sektora spożywczo-rolnego (60,4 miliardy euro) i był aż siedem razy większy niż wkład branży samochodowej (8,6 miliardów euro). Zatem okazuje się, że tym bardziej uzasadnione są skojarzenia z bogatą francuską historią, malarstwem, literaturą, niepowtarzalną architekturą, wieżą Eiffla, francuskimi komediami, Asteriksem, a ostatnio także tajemniczym duetem Daft Punk, który dopiero co wrócił z Los Angeles z czterema nagrodami Grammy.

Istotną z punktu widzenia walki prowadzonej przez francuski rząd z bezrobociem jest także informacja, że kultura – a przede wszystkim sztuki teatralne i przedstawienia, branża reklamowa oraz prasa, zatrudnia w sumie 670.000 tysięcy osób, co stanowi 2,4% wszystkich zatrudnionych w skali kraju. Dlatego właśnie, jak powiedziała w niedawnym wywiadzie minister kultury, Aurélie Filippetti, “kultura jest kluczowym sektorem strategicznym z perspektywy rozwoju gospodarczego Francji”.

Przykład znad Sekwany pokazuje, że wydatki państwa na kulturę – w przypadku Francji 13,9 miliarda euro z państwowego budżetu plus ok. 7,5 miliarda euro z budżetów lokalnych w 2011 roku, zwracają się z nawiązką. Każde euro zainwestowane w festiwal muzyczny czy filmowy pozwala liczyć na zwrot na poziomie od czterech do siedmiu euro. Może zatem, gdyby zacząć nie od węgla i stali, lecz, jak sugerował Jean Monnet, od kultury, proces integracji i rozwoju Europy przebiegałaby podobnie z tą tylko różnicą, że nie byłoby dziś potrzeby powtarzać jak mantry, że Unia Europejska to nie tylko rynek?

Monika Mizgier

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 10 stycznia 2014