Francja w pułapce zastoju [Nathaniel GARSTECKA]

Francuzi zaczynają przyzwyczajać się do hasła „paraliż”. Brak jakiejkolwiek większości, niestabilność rządów, polityczne walki wokół budżetu na 2026 rok… Im dłużej paraliż trwa, tym bardziej wzrasta niezadowolenie Francuzów i ryzyko, że kolejne lata będą burzliwe.
.Media nad Sekwaną pasjonują się losami prac budżetowych. Brak większości w Zgromadzeniu Narodowym i rezygnacja premiera Lecornu z zastosowania artykułu 49.3 konstytucji (dający możliwość rządowi przeforsowania ustawy bez głosowania poselskiego) spowodowały, że rozpętała się prawdziwa wojna o poprawki do budżetu na 2026 rok.
Partie rywalizują o jak najlepszy wizerunek wśród wyborców, mnożąc deklaracje o walce przeciwko wzrostowi podatków, jednocześnie porozumiewając się w sprawie podbijania stawki podatkowej dla najbogatszych. W tym kontekście byliśmy świadkami niecodziennych układów, na przykład między Socjalistami i prawicowym Zjednoczeniem Narodowym Marine Le Pen, co do ustalenia nowego podatku od „kapitału nieproduktywnego”.
Tylko że czas płynie. Posłom nie pozostało już go dużo do uchwalenia ustawy budżetowej (projekt finansów państwa i projekt systemu socjalnego), która następnie musi przejść przez Senat i wrócić do Zgromadzenia Narodowego. Jeżeli nie uda się sfinalizować tego przed końcem roku, rząd będzie mógł tymczasowo przepchnąć rozwiązania rozporządzeniami i dokończyć prace budżetowe na początku 2026 roku. Pod warunkiem że sam przetrwa. Jest też możliwość uchwalenia „specjalnej ustawy”, która zmusiłaby rząd do ograniczenia przychodów i wydatków na kolejny rok. To rozwiązanie zostało wybrane w poprzednim roku, po upadku gabinetu Michela Barniera.
Według prawników jest mało szans na terminowe dokończenie „normalnych” prac budżetowych i w tym przypadku przyszłość rządu Sébastiena Lecornu ponownie będzie wisiała na włosku (w rzeczywistości cały czas wisi na włosku). Socjaliści, którzy już raz uratowali obecnego premiera, wcale nie muszą tego zrobić drugi raz. Postawili jasne warunki, jak na przykład zawieszenie reformy emerytalnej Emmanuela Macrona czy wzrost podatków dla najzamożniejszych. Jak dotąd rząd się ugiął, co z kolei powoduje zgrzyty na centroprawicy: „Socjaliści uzyskali 2 proc. w wyborach prezydenckich, ale to oni rządzą dziś krajem”, komentują politycy prawej strony barykady.
Jednak centroprawicowi Republikanie sami są pogrążeni w kryzysie. Szybko zrezygnowali z narzędzia presji w postaci groźby zagłosowania za wotum nieufności, a ich kierownictwo jest podzielone co do strategii do przyjęcia. Kierownictwo partii opowiada się za ostrzejszym kursem wobec rządu, ale posłowie nie zamierzają doprowadzić do rozwiązania Zgromadzenia Narodowego i w konsekwencji utraty stanowisk. To samo można zaobserwować w Partii Socjalistycznej: kierownictwo grozi wotum nieufności, ale wielu posłów obawia się powrotu do urn wyborczych.
Dlaczego tak się bać demokracji? Bo prawica rośnie w siłę. Zjednoczenie Narodowe Marine Le Pen cieszy się coraz lepszymi notowaniami i prawdopodobnie byłoby jednym z głównych zwycięzców przyspieszonych wyborów parlamentarnych. Nawet gdyby nie osiągnęło bezwzględnej większości, jego wpływy byłby znaczne. Ani Socjaliści, ani Republikanie nie chcą być tymi, którzy doprowadzą do wygranej tzw. „skrajnej prawicy”. Z drugiej strony z powodu wyroku sądowego Marine Le Pen nie mogłaby ponownie kandydować na fotel posła, a jej następca Jordan Bardella wciąż wydaje się za młody, aby wziąć na siebie ciężar kierowania najmocniejszą francuską partią. Dodatkowo rośnie konkurencja na prawicy. Reconquête Érica Zemmoura i Sarah Knafo utrzymuje się na poziomie 5-6 proc. w sondażach i wiele rozczarowanych wyborców Marine Le Pen mogłoby się przenieść do tej prawicowej konkurencji.
W związku z tym obecne życie parlamentarne wygląda jak partyjka pokera, w trakcie której wszyscy aktywnie licytują, ale nikt nie chce pierwszy pokazać swoich kart – bo wszyscy mają je słabe. A im dłużej czekamy, tym bardziej Francuzi będą niezadowoleni. Już tylko 11 proc. ufa prezydentowi Macronowi, a 70 proc. chciałoby, żeby natychmiast zrezygnował z urzędu. Partie tzw. „antysystemowe” uzyskują już ponad 50 proc. głosów we wszystkich sondażach i istnieje ryzyko, że po raz pierwszy w historii Francji do drugiej tury wyborów prezydenckich nie dostanie się żaden mainstreamowy kandydat. A jest szeroko przyjęte, że to właśnie wybory prezydenckie stanowią główną oś francuskiego życia politycznego i tylko one są w stanie odblokować sytuację.
Francja znajduje się zatem w pułapce: paraliż karmi chaos, który sam karmi paraliż, bo strach przed dojściem prawicy do władzy uniemożliwia umiarkowanym partiom zwrócenie się ku wyborcom. Politycy wolą trwać w obecnej sytuacji aż do 2027 roku i odkładać czas odpowiedzialności i najdłużej jak się da. Tylko że ta strategia wiąże się z pewnym ryzykiem dla nich: wyborcy w większości opowiadają się za szybkim odblokowaniem sytuacji. Nie można tyle czasu trwać w niepewności. Wielu ministrów woli nie rozpakowywać się w nowych biurach, bo za kilka tygodni lub dni może ich już nie być. Nie można budować relacji zaufania z urzędnikami, którzy sami nie wiążą długiej przyszłości ze swoimi stanowiskami. A partie, które grają na przeczekanie, zostaną ukarane przez swoich wyborców.
.Istnieje jeszcze gorsza perspektywa: zwycięzca wyborów prezydenckich w 2027 roku może nie uzyskać większości po rozwiązaniu Zgromadzenia Narodowego. Będzie to możliwe, jeżeli drugą turę wyborów wygra wyłącznie na zasadzie odrzucenia przeciwnika, a nie na mobilizacji wyborców wokół własnego projektu. To się już wydarzyło w 2022 roku. W tym przypadku paraliż polityczny nie zostanie zażegnany i Francja pogrąży się w jeszcze większym chaosie.
Nathaniel Garstecka





