Manewry USA i sojuszników na Morzu Południowochińskim

W odpowiedzi na wspólne ćwiczenia wojskowe Filipin, Stanów Zjednoczonych, Australii i Japonii na Morzu Południowochińskim Chiny przeprowadziły patrole morskie i powietrzne. Państwowe media chińskie określiły manewry jako prowokację.

Ćwiczenia wojsk dowodem na bliską współpracę sojuszników

.Ćwiczenia odbyły się 7 kwietnia w strefie, do której roszczą sobie prawo zarówno Filipiny, jak i Chiny.

Manewry przeprowadzono na kilka dni przed trójstronnym szczytem w Waszyngtonie, podczas którego prezydent USA Joe Biden ma się spotkać z prezydentem Filipin Ferdinandem Marcosem Jr. oraz premierem Japonii Fumio Kishidą. Do spotkania przywódców w Białym Domu ma dojść 11 kwietnia.

Filipińskie siły zbrojne oświadczyły, że manewry miały wzmocnić współpracę regionalną i międzynarodową na rzecz wolnego i otwartego Info-Pacyfiku.

W ćwiczeniach wziął udział niszczyciel japońskich Morskich Sił Samoobrony Akebono, amerykański okręt bojowy Mobile, australijski okręt wojenny HMAS Warramunga i fregata filipińskiej marynarki wojennej Antonio Luna.

Chiny odpowiadają na manewry

.Chińskie wojsko poinformowało, że przeprowadziło patrole strategiczne zarówno morskie, jak i powietrzne.

Państwowa chińska agencja prasowa Xinhua oceniła, że manewry przeprowadzone przez USA i sojuszników sabotują wysiłki Chin i Stowarzyszenia Narodów Azji Południowo-Wschodniej (ASEAN) na rzecz utrzymania pokoju i stabilności w regionie. Jej zdaniem zaangażowanie Filipin w międzynarodowe ćwiczenia wojskowe to element prowokacji wobec Chin.

Stały Trybunał Arbitrażowy w Hadze unieważnił w 2016 r. roszczenia Chin do suwerenności nad niemal całym Morzem Południowochińskim. Do części tego akwenu pretensje zgłaszają także Filipiny, Brunei, Malezja, Wietnam i Tajwan. 

Widmo konfrontacji na dalekim wschodzie

.O tym, czy możemy spodziewać się konfrontacji pomiędzy Chinam a USA mówił Miles YU, amerykański historyk i strateg, główny doradca ds. Chin sekretarza stanu USA Mike’a Pompeo, który w rozmowie z Michałem KŁOSOWSKIM odpowiadał na jego pytania w tej kwestii.

Michał KŁOSOWSKI: – Wobec zagrożenia ze strony Chin i Rosji słychać głównie o „powstrzymywaniu”. Czy Zachód ma strategię zwycięstwa? Czym w ogóle byłoby zwycięstwo w tych zmaganiach?

Miles YU: – Bardzo dobre pytanie. Mam wrażenie, że na Zachodzie niewiele osób w ogóle je sobie zadaje. Tak jak wielokrotnie w historii, zwłaszcza w historii konfliktów, nie ma powrotu do wcześniejszego świata. To pierwsza rzecz, którą musimy sobie uświadomić – nie ma powrotu do tego, co było. Patrząc zaś w kierunku Chin, musimy pamiętać, że mamy do czynienia z bardzo zdyscyplinowanym, silnym gospodarczo i sprawnym militarnie systemem. Ale właśnie historia uczy nas przecież, że istnieje wiele sposobów radzenia sobie z takim przeciwnikiem. Przede wszystkim trzeba zbadać jego słabości i braki. Największą zaś słabością reżimów jest ich własny charakter.

– Charakter?

– Reżimy takie jak chiński zawsze starają się przekonać resztę świata, że obywatele ich krajów są po ich stronie. Ale nie są, przynajmniej jeśli chodzi o wolność i swobody obywatelskie. Wbrew pozorom także w Chinach wielu obywateli jest przeciwko obecnemu reżimowi. Jednak charakter każdego reżimu określa zawsze relacja do ludzi, którymi dany reżim rządzi. Dlatego w Chinach jedynym sposobem na utrzymanie się przy władzy jest podsycanie nacjonalizmu. Z historii wiemy jednak, że to błędna droga i ostatecznie to zwykli ludzie płacą najwyższą cenę za tę grę pozorów. Zatem najlepszą bronią przeciwko reżimom w krajach takich jak Chiny jest bezpośredni kontakt z obywatelami, koniecznie otwarty i przejrzysty. Władze chińskie są najbardziej zaniepokojone, kiedy amerykański rząd prowadzi – a przynajmniej stara się prowadzić – bezpośredni dialog z chińskim społeczeństwem.

– To wystarczy? Przecież Zachód nie ma bezpośredniego dotarcia do obywateli Chin. Reżim, o którym rozmawiamy, o to zadbał. Widzimy to też na przykładzie Rosji. Tam w zasadzie również nie ma komunikacji z obywatelami – poza oficjalnymi kanałami, którymi włada Kreml.

– Oczywiście, słowa i rozmowy nie wystarczą. To nie wszystko. Niezbędne jest też rozwijanie zdolności militarnych i śmiercionośnych broni, to przecież oczywiste. Siła ma fundamentalne znaczenie w relacjach z przywódcami reżimów, którzy jedynie siłę uznają za argument w jakichkolwiek dyskusjach czy negocjacjach. Dlatego musimy rozwijać możliwości walki i śmiercionośność naszych narzędzi wojennych. Nijako musimy zagrać w grę, w której do tej pory przodowali nasi oponenci. Jako Zachód nie będziemy przecież używać tych narzędzi do prowokacji, ale nie możemy też zostać w tyle. Wykorzystamy je jednak do obrony i odstraszania. To jedyny język, który rozumieją i szanują dyktatorzy tacy jak Xi Jinping czy Władimir Putin. Zachód musi się zbroić. Nie po to, żeby atakować, ale żeby móc się skutecznie bronić.

– „Chcesz pokoju, gotuj się na wojnę”, chciałoby się powiedzieć.

– Właśnie tak. Wojna zawsze jest możliwa, ale aby jej uniknąć, trzeba być na nią gotowym. Wiedział o tym chociażby Ronald Reagan, kiedy w podobny sposób pokonał Związek Radziecki.

– Wróćmy do pytania o to, jak wygrać. Zwycięską strategią Zachodu byłoby więc doprowadzenie do zmian w społeczeństwach Chin, Rosji czy Iranu?

– Tak. Nie powinniśmy bać się mówić o zmianie reżimu w tych krajach. Na Zachodzie termin „zmiana reżimu” jest używany przez lewicę jako synonim imperializmu i neokolonializmu, które były taktykami stosowanymi przez zachodnie mocarstwa w celu zdominowania innych narodów na różnych kontynentach. A przecież obecnie sami Chińczycy chcą zmienić reżim partii komunistycznej…

– To zaskakujące. Sami Chińczycy chcą zmienić reżim partii komunistycznej?

– Tak. Głównie dlatego, że obecny reżim nie pozwala im uczestniczyć w świecie, w handlu, w globalnej sieci wymiany dóbr i kultury. Ten sam reżim blokuje także jakiekolwiek głosy sprzeciwu, chociażby cenzurując internet. Musimy zrobić wszystko, co możliwe, aby stworzyć warunki, które zachęcą Chińczyków do samodzielnego wybrania własnego rządu. Przede wszystkim musimy zapewniać przestrzeń takim głosom, skoro reżim chiński na to nie pozwala. To po pierwsze. Po drugie, musimy stale pamiętać, że reżimy, o których mówimy, też nie są bezczynne. Dlatego jeśli się nie zmienią, to doprowadzą do zmiany innych społeczeństw, nie tylko sąsiedzkich. Zresztą proces ten już się rozpoczął, już to widzimy. Reżimy Chin czy Rosji chcą „wywrócić stół” relacji międzynarodowych i w ogóle wywrócić cały świat do góry nogami. Widzimy to też na Ukrainie.

– Jakie narzędzia ma Zachód, żeby temu przeciwdziałać?

– Gdy mówię o konieczności zmiany reżimów, nie mam na myśli działań ofensywnych, ale działania obronne i samoobronne. Suwerenność ma ogromne znaczenie. Dlatego uważam, że nie powinniśmy bać się mówić o zmianie reżimu. Nie powinniśmy się też skupiać na tym, jak dokonać zmiany, ale odpowiedzieć na pytanie, kto jej dokona. I to nie w stary, na wskroś zły imperialistyczny sposób, ale dając obywatelom krajów rządzonych przez reżimy prawo do decydowania, czy zmienić ten reżim, czy nie. Musimy przekonać obywateli Chin, Rosji czy Iranu, że reżim, który nimi zarządza, jest zły. Częściowo o tym wiedzą, tak. Ale to oni sami, większością, muszą podjąć taką decyzję, a rolą Zachodu jest pokazać alternatywę. Jeśli sami obywatele tych krajów stwierdzą: „Nie chcemy nic zmieniać, podoba nam się reżim w Chinach i podoba nam się partia komunistyczna odbierająca nam prawa”, to niech tak będzie.

Należy jednak zapewnić realizację zasad demokracji. Dlatego tak ważne jest, abyśmy wchodzili w otwarty i szczery kontakt z Chinami.

– Mówi się, że Chiny z powodzeniem przekonują ludzi na globalnym Południu do przyjęcia ich światopoglądu. Jak to możliwe, skoro amerykańska demokracja i zachodnie wartości są tak wspaniałe?

– Faktycznie, Chiny próbują eksportować model rządzenia, który praktykują u siebie. Model ten to rządy jednej partii, która ustanawia własne standardy z naruszeniem zasad międzynarodowych, a obecnie nawet model, w którym jeden, coraz bardziej autokratyczny przywódca ustanawia swoje prawa. Jeśli chodzi o wspomniany flirt Chin z globalnym Południem, uważam, że ostatecznie ich próby się nie powiodą. W krajach, o których mówimy, potrzebne są chińskie pieniądze i inwestycje – widzimy, że w ten sposób Chiny kupują sobie przychylność. Jednak forma chińskich rządów, która często idzie za tymi pieniędzmi i inwestycjami, nie cieszy się taką popularnością. Nikt nie chce być zniewolony przez rząd – ani swój, ani tym bardziej obcy. W tej chwili Chiny radzą sobie całkiem nieźle w części słabo rozwiniętych krajów, ale zawdzięczają to wyłącznie przekupstwu gospodarczemu i swoistej, bardzo obłudnej manipulacji prawnej w zakresie warunków umów oraz innym podobnym praktykom.

– Tak jak kiedyś Zachód.

– Tak. I tak samo jak wtedy ludzie w końcu to dostrzegą. Kolonializm nie zniknął, zmienił się jedynie jego charakter. Chiny są zaś obecnie największym kolonizatorem świata i wykorzystują do tego metody rodem z XIX wieku. Regułą jest, że im więcej dany kraj ma do czynienia z komunistycznymi Chinami, tym mniej są one w nim popularne, nawet pomimo początkowych profitów. Widać to w Europie Środkowej, gdzie Chiny rozpoczęły program 17+1, próbując oddzielić tę część Europy od Europy Zachodniej, widać to też we Włoszech, które odchodzą od zaangażowania w chińską inicjatywę Pasa i Szlaku. Obecnie obie te inicjatywy, które miały być kołem zamachowym chińskich wpływów w świecie, zawodzą. Chiny borykają się z wieloma problemami, a w przypadku inicjatywy 17+1 niektóre kraje, chociażby państwa bałtyckie, wycofały się z niej zupełnie. Nie bez przyczyny przecież litewskie podejście do chińskiego zaangażowania w świecie jest coraz szerzej dyskutowane także w Waszyngtonie. Coraz więcej krajów regionu rozumie, że jeśli nadal będziecie podążać tą ścieżką, w końcu ucierpi na tym wasza suwerenność. Mam nadzieję, że zaczynają to rozumieć również Polacy.

PAP/WszystkocoNajważniejsze/MB
Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 8 kwietnia 2024
Fot.:https://www.navy.mil