Potrzebujemy strategii, a nie deklinizmu [Andrew A. MICHTA]

W swoim najnowszym wpisie na portalu X amerykański ekspert ds. bezpieczeństwa Andrew A. Michta skrytykował sposób, w jaki zachodnie elity polityczne i think tanki analizują wzrost potęgi Chin. Jego zdaniem w dyskusji dominuje defetyzm i bezrefleksyjne powtarzanie argumentów Pekinu, zamiast rzetelnej oceny bilansu sił i poszukiwania rozwiązań.
Czas odbudować własny potencjał
„To koniec. Chiny są potęgą przemysłową, przejęły inicjatywę w wielu kluczowych dziedzinach, takich jak sztuczna inteligencja czy systemy zautomatyzowane, a my przegrywamy” – w ten sposób Andrew A. Michta podsumował ton dyskusji, w której uczestniczył. Jak napisał na swoim profilu X, to właśnie takie ujęcie problemu pokazuje brak równowagi w ocenie korelacji sił między USA a Chinami.
Ekspert zwrócił uwagę, że debaty o „wielkiej strategii Chin” zbyt rzadko dzielone są na strategie regionalne, uwzględniające ograniczenia geograficzne i logistyczne. „Ogłaszanie triumfu PLAN-u jest przedwczesne” zauważył, podkreślając problemy chińskiej marynarki wojennej, w tym niedoskonałości systemów napędowych i brak zdolności wielu jednostek do przenoszenia nowoczesnych wyrzutni VLS.
W swoim wpisie Andrew Michta wyraził sprzeciw wobec narracji, zgodnie z którą Chiny miałyby już zdominować przyszłość dzięki energii odnawialnej, przewadze liczebnej floty czy wyższym dochodom w parytecie siły nabywczej. Jak stwierdził, takie opinie ignorują „ograniczenia geograficzne, które kształtują zaangażowanie wojskowe, umiejętności i logistykę”.
Jednocześnie przyznał, że Ameryka sama osłabiła swoje możliwości, m.in. przez „korporacyjną chciwość”, błędne decyzje po zimnej wojnie oraz kosztowną politykę interwencji militarnych. „To niesamowite, ile władzy zmarnowaliśmy w ciągu zaledwie jednego pokolenia” – podkreślił.
Andrew Michta ostrzegł jednak przed popadaniem w deklinizm. „Może czas uznać, że analiza powinna robić coś więcej niż tylko ubolewać nad naszymi słabościami i doceniać mocne strony przeciwników” – napisał. Wezwał do praktycznych działań, w tym do uniezależnienia łańcuchów dostaw od Chin, odbudowy przemysłu w USA oraz ograniczenia kształcenia przyszłych chińskich konstruktorów broni na amerykańskich uczelniach.
„Obowiązkiem naszej społeczności politycznej jest zaprzestanie mówienia w kategoriach normatywnych o obronie ‘porządku opartego na zasadach’. Jeśli znajdziesz się w dołku, przestań kopać” – zaznaczył ekspert.
Na zakończenie zaapelował do środowiska eksperckiego: „Think tanki powinny mniej ‘tankować’, a więcej myśleć”.
Europa potrzebuje planu awaryjnego
.W jednej z najciekawszych debat tegorocznych Conversations Tocqueville o konsekwencjach rosyjskiej agresji na Ukrainę i relacjach między Europą a Ameryką dyskutowali Bernard CAZENEUVE, Francis FUKUYAMA, Andrew MICHTA i Patrick POUYANNÉ. Dyskusję prowadziła Rebeccah HEINRICHS.
Rebeccah HEINRICHS: Jesteśmy świadkami spektakularnego powrotu USA do europejskiej polityki i objęcia roli lidera świata zachodniego w walce z agresją Putina. Przed przystąpieniem Ukrainy do NATO powinniśmy zapewnić zwycięstwo Ukrainy i doprowadzić do przegranej Rosji. A więc uzbroić Ukrainę do prowadzenia takiej walki z Rosjanami, jaką prowadziłoby NATO. Powinniśmy dostarczyć systemy uderzeniowe dalekiego zasięgu, amunicję kasetową, a także zapewnić przewagę w powietrzu poprzez przekazanie F-16. Należałoby zrobić to wszystko znacznie wcześniej. Tymczasem sączyliśmy wsparcie niczym lek w kroplówce, co sprawia, że wojna się przedłuża i nie ma zwycięzcy. Jest to nie tylko strategiczna niespójność – jest to również niemoralne.
Stany Zjednoczone i nasi sojusznicy z NATO nadal nie działają w tempie, w jakim powinien rozwijać się potencjał przemysłowy niezbędny do produkcji odpowiedniej ilości broni, której potrzebujemy nie tylko do obrony przed Rosją, ale także do skutecznego odstraszania przed jeszcze większą i gorszą wojną na Pacyfiku.
Francis FUKUYAMA: Stany Zjednoczone powinny były dostarczyć przede wszystkim F-16 znacznie wcześniej. Teraz usilnie próbują nadrabiać zaległości. Ale mleko się rozlało i niestety nie uda się nam tego szybko naprawić. Uważam jednak, że pomimo powolnych postępów sił ukraińskich wciąż możliwe jest, że dokonają przełomu. Niezwykle ważne jest, aby Ukraińcy przerwali połączenie lądowe Krymu z Rosją.Trudności w wyobrażeniu sobie końca wojny wynikają z tego, że bardzo trudno dostrzec możliwość takiego zawieszenia broni lub porozumienia pokojowego, które nie dałyby Putinowi szansy na ponowne uzbrojenie i zaopatrzenie swoich sił, a następnie wznowienie wojny w krótkim czasie. Właśnie dlatego tak ważne jest przerwanie tego połączenia lądowego. Stworzyłoby to bowiem poważne ryzyko dla Krymu i uczyniłoby ten region zakładnikiem Ukrainy. Choć nikt nie wyobraża sobie dziś zawarcia ostatecznego porozumienia pokojowego, to w przypadku przerwania połączenia lądowego można by sobie wyobrazić stabilne zawieszenie broni.
Jednak w rzeczywistości zależy to od tego, czy Ukraina wejdzie do NATO. Biorąc pod uwagę wątłość wszystkich gwarancji, które zachodni sojusznicy dali temu krajowi w przeszłości, myślę, że jedyną okolicznością, która powstrzyma wznowienie wojny, jest członkostwo Ukrainy w NATO. NATO mówi: „Rozważymy członkostwo Ukrainy, kiedy wojna się skończy”. Tymczasem jestem przekonany, że to właśnie przyjęcie Ukrainy do Sojuszu jest sposobem na zatrzymanie wojny, ponieważ zachęci obie strony do czegoś w rodzaju trwałego zawieszenia broni. Nie sądzę, by Ukraina kiedykolwiek formalnie zrezygnowała z Krymu i Donbasu. Ale może zaakceptować zawieszenie broni i nie kontynuować ofensywnych operacji w celu odzyskania terytorium, jeśli uzyska członkostwo. Moim zdaniem w tej kwestii Stany Zjednoczone się ociągają. Sądzę, że administracja Bidena jest zbyt ostrożna nie tylko w sprawie dozbrajania Ukrainy, ale także nacisków na jej członkostwo w NATO.
Innym problemem jest możliwość polegania na Ameryce. Ci Europejczycy, którzy nie śledzą obsesyjnie amerykańskiej polityki, mogą nie być świadomi wszystkich ostatnich wydarzeń. Tymczasem faktem jest, że Putin po prostu stara się nas przeczekać w nadziei, że Donald Trump wygra przyszłoroczne wybory, co w dużej mierze rozwiązałoby problemy Rosji. Trwa debata na temat tego, jak poważnym kandydatem jest Trump. Ostatni sondaż pokazał, że nie możemy być spokojni – Trump nie tylko ma dwucyfrową przewagę nad każdym republikańskim kandydatem, ale także wyprzedza Bidena w bezpośrednim starciu. Dużo jeszcze się wydarzy, ponieważ przeciwko Trumpowi wpłynęło wiele aktów oskarżenia, a pojawi się ich jeszcze więcej, w tym prawdopodobnie kolejne federalne zarzuty dotyczące działań z 6 stycznia 2021 r. oraz działań w Georgii. Ponadto w grudniu 2023 r. ma także rozpocząć się proces w sprawie dokumentów. Będziemy więc mieli do czynienia z bezprecedensową sytuacją, w której główny kandydat na prezydenta w czasie prowadzenia kampanii broni się przed zarzutami w sali sądowej. Nie sądzę, by mu to pomogło. Nawet jeśli zadziała to na jego korzyść wśród jego zwolenników, to niezdecydowani wyborcy, a zatem ci, którzy w rzeczywistości decydują o wynikach wyborów w USA, raczej nie uznają go za szczególnie atrakcyjnego kandydata. Ale zobaczymy. Myślę, że izolacjonizm republikanów jest problemem długoterminowym, ponieważ nie tylko Trump chce odciąć się od świata. Jednak na razie bez jego aktywności problem ten można jeszcze opanować.
Jeszcze słowo o Chinach. Uważam, że sytuacja na Ukrainie spowodowała duże komplikacje związane z tym krajem, jeśli chodzi o Stany Zjednoczone. Atak Rosji na Ukrainę uświadomił wszystkim, że Chiny mogą zrobić to samo z Tajwanem. W związku z tym nastąpiła naprawdę duża zmiana w polityce Stanów Zjednoczonych: rozpoczęły się aktywne przygotowania, rozważane są scenariusze, analizuje się, jaki rodzaj konkretnej pomocy Stany Zjednoczone i Japonia musiałyby udzielić Tajwanowi, aby powstrzymać chińską inwazję. Europejczycy są niejako poza tą kwestią. Prezydent Emmanuel Macron wygłosił kilka raczej niefortunnych oświadczeń o tym, że Tajwan nie jest szczególnie interesujący dla Europy. Próbował się później z tego wycofać, ale nie da się tak łatwo naprawić szkody. Zresztą myślę, że jego wypowiedzi odzwierciedlają szerszy trend w Europie, która jest po prostu dalej od tej sytuacji i nie przeszła takiej transformacji, jaką przeszli Amerykanie. Stawka jest jednak wysoka, nie tylko pod względem strategicznym, ale także ekonomicznym. Chiny, podobnie jak Rosja, będą wykorzystywać wszelkie podziały – już to robią. Dlatego musimy z wyprzedzeniem wypracować sposób na lepszą koordynację naszych działań. Nie chcemy drugiej porażki odstraszania, tym razem na Dalekim Wschodzie, po dopiero co doznanej ogromnej porażce w Europie.
Andrew MICHTA: Jeśli spojrzeć na debaty w USA od 2012 r., na dość niefortunną wówczas inicjatywę Obamy w zakresie resetu stosunków Rosją – co ewidentnie było przedwczesne – a następnie na zwrot ku Azji, to od ponad 10 lat jesteśmy zaangażowani w dyskusję na temat priorytetowych teatrów wojennych.
Sposób, w jaki administracja Bidena zareagowała na wydarzenia w Europie, pokazał nam strategiczne DNA Ameryki. Te dwa teatry działań – Atlantyk i Pacyfik – są ze sobą powiązane. Nasza wiarygodność w Europie będzie miała wpływ na naszą wiarygodność w oczach naszych sojuszników i partnerów w regionie Indo-Pacyfiku. Uważam, że ta niemal instynktowna reakcja administracji Bidena na napaść Rosji na Ukrainę dała niezwykle potężny przekaz. To dobra wiadomość. Złą wiadomością jest moment, w którym to się dzieje.
Stany Zjednoczone kończą 20-letni okres globalnej wojny z terroryzmem i zamorskich operacji interwencyjnych. Te dwie dekady przeformatowały nie tylko europejskie siły zbrojne i europejskie armie, ale także armię amerykańską. Nasza struktura nie pozwala na jednoczesne działania w dwóch wojennych teatrach na taką skalę, z jaką mamy do czynienia. A mierzymy się z dwoma niemal równorzędnymi przeciwnikami. Jeśli spojrzeć na dokumenty dotyczące bezpieczeństwa narodowego USA – zarówno na strategię bezpieczeństwa narodowego, jak i strategię obrony narodowej – Chiny są postrzegane jako nadchodzące zagrożenie, określane mianem „pacing threat”, a Rosja jest uznawana za zagrożenie bieżące, palące. Jednak – moim zdaniem – te dwa mocarstwa stoją po jednej stronie, niezależnie od tego, czy są w formalnym sojuszu, czy nie, o co nie będziemy się teraz spierać. Mają wspólny zestaw interesów. Rosja jest kwintesencją mocarstwa rewizjonistycznego. Putin chce zrewidować postzimnowojenną ugodę i niejako usiłuje rozegrać ponownie koniec zimnej wojny.
Można więc powiedzieć, że obecne wydarzenia są ostatnią lub drugą ostatnią bitwą zimnej wojny. Tymczasem Chiny stanowią egzystencjalne zagrożenie dla Stanów Zjednoczonych. Chiny nie chcą zrewidować systemu – chcą wprowadzić nowy system, zbudowany na ich wartościach, instytucjach, modelu gospodarczym i ideologii. Dlatego Stany Zjednoczone mierzą się jednocześnie z dwoma kryzysami i to w czasie, gdy Europa jest praktycznie rozbrojona. Wiem, że jest to surowy osąd, ale wypowiadam go z najwyższą powagą. W ciągu ostatnich trzech dekad obserwowaliśmy serię decyzji politycznych, dywidendy pokojowe i kurczenie się bazy przemysłu obronnego, również w Stanach Zjednoczonych. Liczba firm wykonujących dla nas prace z branży kosmicznej i obronnej zmalała z około 51 do 5. Powtarzano mantry: „koniec z gromadzeniem zapasów”, „w sam raz, w samą porę”, „wydajność” i tym podobne. Działaliśmy w systemie operacji zagranicznych i nasza logistyka funkcjonowała bez zakłóceń.
Dobrą wiadomością jest więc również to, że NATO wyszło z tej sytuacji zjednoczone politycznie. Wygląda na to, że Putinowi należą się za to podziękowania. Jednak kolejna zła wiadomość jest taka, że różne kraje europejskie są w różnym stopniu skłonne podejmować ryzyko. W Helsinkach, Warszawie, Rydze czy Bukareszcie bardzo wyraźnie czuje się zagrożenie ze strony Rosji. Gdy jestem w Berlinie, odczuwam je znacznie mniej. W Paryżu dochodzi jeszcze element południowej optyki – Francuzi patrzą w kierunku Morza Śródziemnego i Afryki. Sojusznicy nie mają jednakowego, wspólnego poczucia zagrożenia, które łączyło nas podczas zimnej wojny. Istotna jest też kwestia wydolności przemysłu obronnego. Zestawienie naszych wydatków na amunicję z tempem, w jakim używa się jej w tym konflikcie, pokazuje, jak żałośnie jesteśmy nieprzygotowani. Gdyby nie zapasy Stanów Zjednoczonych, Europejczycy raczej nie byliby w stanie wesprzeć Ukrainy w walce z rosyjską agresją.
Myślę, że nasze reakcje na obecny kryzys są zbyt ostrożne. Jestem ostatnią osobą, która lekceważyłaby ryzyko eskalacji nuklearnej; zawsze powinniśmy mieć tę możliwość na uwadze, ale powinniśmy rozpatrywać ją w kontekście aktualnej sytuacji. Zwróćmy też uwagę na tempo niesienia pomocy Ukrainie, na transakcyjność tej relacji – Ukraińcy proszą, my rozważamy, wahamy się, dostarczamy, po czym Ukraińcy proszą o dalsze wsparcie i proces zaczyna się od nowa. Całą tę sytuację należy rozpatrywać w kontekście naszych zdolności produkcyjnych w zakresie broni i amunicji. To nie tylko kwestia woli politycznej. Europa i Stany Zjednoczone muszą zwiększyć produkcję broni i amunicji na dużą skalę.
Zgodnie z naszymi szacunkami podczas ostatniej kontrofensywy w okresie wiosenno-letnim Ukraińcy wystrzeliwali od 3 do 4 tys. sztuk 155-milimetrowych pocisków dziennie. Z kolei Rosjanie w niektóre dni wystrzeliwali nawet od 50 do 60 tys. sztuk. Amerykańska produkcja amunicji kalibru 155 mm wynosiła wówczas ponad 14 tys. sztuk miesięcznie. A zatem w ciągu trzech dni Ukraina wystrzeliwała mniej więcej tyle pocisków, ile produkowaliśmy w ciągu miesiąca. Natychmiast podwoiliśmy tę produkcję. Do 2028 roku planowany jest ośmiokrotny wzrost produkcji tej amunicji. Zwiększana jest również produkcja systemów HIMARS i innej broni. Jednak baza przemysłowa w Stanach Zjednoczonych oraz przede wszystkim w Europie, gdzie nie było kontraktów rządowych na zwiększenie produkcji amunicji i broni, po prostu nie istnieje. Ścigamy się więc z czasem. Z czasem, który kupuje nam Ukraina. Osłabiając rosyjskie siły lądowe, Ukraińcy w istocie likwidują zagrażający nam dylemat kryzysu na dwóch frontach, a jednocześnie stymulują odbudowę naszego potencjału wojskowego: np. Model 2035 i inne programy łączenia sił w różnych dziedzinach, które miałyby wejść w życie już w 2029 roku. Jedyne, o co proszą Ukraińcy, to broń i amunicja. Uważam, że powinniśmy im je zapewnić w ilości, która nie tylko pozwoli im bronić kraju, ale także osiągnąć strategiczny przełom w walce przeciwko siłom rosyjskim.
Zgadzam się z Francisem Fukuyamą co do rozszerzenia NATO. Myślę, że rozmowa o odbudowie Ukrainy bez jej zabezpieczenia, bez stworzenia potężnego środka odstraszającego, to odwrócenie należytej kolejności działań. Chcemy, by prywatne inwestycje trafiły do Ukrainy w celu jej odbudowy – pamiętajmy jednak, że ani jeden cent nie trafi do kraju, który jest stale zagrożony zniszczeniem i kolejną wojną. Przekonaliśmy się, że ze względu na artykuł 5 członkostwo w NATO skutecznie odstrasza Rosję. Finowie to zrozumieli. Poparcie dla członkostwa w NATO błyskawicznie wzrosło tam z 25 do 85 proc. Finowie wiedzą, że nie wystarczy być partnerem – trzeba być członkiem. Myślę, że powinniśmy nad tym pracować. Uważam, że dopóki Ukraina nie będzie w NATO, Europa nie będzie bezpieczna.
Cały tekst dostępny jest na łamach „Wszystko co Najważniejsze”: https://wszystkoconajwazniejsze.pl/bernard-cazeneuve-francis-fukuyama-patrick-pouyanne-andrew-michta/
Laura Wieczorek