Święto Przemienienia Pańskiego. Prawosławni pielgrzymują na Grabarkę

Na św. Górze Grabarce (Podlaskie) rozpoczęły się doroczne obchody Święta Przemienienia Pańskiego, najważniejszego w tym prawosławnym sanktuarium. Po południu 18 sierpnia 2025 roku dotarły tam ostatnie piesze pielgrzymki, m.in. grupa z Białegostoku oraz pielgrzymka wojska i służb mundurowych, gdzie wspólnie rozpoczęto Święto Przemienienia Pańskiego.
Święto Przemienienia Pańskiego
.Święto Przemienienia Pańskiego i uroczystości na Grabarce przypadają 18-19 sierpnia, w tym roku podczas tych obchodów polska Cerkiew chce szczególnie upamiętnić jubileusz 1700 lat od pierwszego powszechnego soboru w 325 r. w Nicei w Bitynii (obecnie Turcja).
We wtorek głównej liturgii przy ołtarzu polowym przewodniczyć będzie zwierzchnik Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego (PAKP) metropolita Sawa, w asyście hierarchów z kraju i zagranicy.
Tradycją święta Przemienienia Pańskiego na Grabarce są piesze pielgrzymki; rokrocznie biorą w nich udział wierni nie tylko z regionu. W tym roku były to grupy m.in. z Sokółki, Warszawy, Jabłecznej, Bielska Podlaskiego i Hajnówki.
Jako jedna z ostatnich na Grabarkę dotarła w poniedziałek po południu – zorganizowana po raz 40. – pielgrzymka z Białegostoku. Jej organizatorem było Bractwo Młodzieży Prawosławnej diecezji białostocko-gdańskiej. Z Białegostoku wyruszyło w piątek ponad trzysta osób, które w tym roku miały do pokonania przez cztery dni blisko 100 km.
Kilka pielgrzymek przyszło na Grabarkę z Siemiatycz, oddalonych od sanktuarium o kilkanaście kilometrów. Ponad tysiąca osób liczyła tegoroczna piesza pielgrzymka wojska i służb mundurowych. Również z Siemiatycz dotarła na Grabarkę grupa wiernych tamtejszych parafii oraz pielgrzymi z polskiej parafii prawosławnej w Brukseli.
Najszczersze intencje wiernych
.Wiele osób przynosi na Grabarkę krzyże, pozostawiane tam z różnymi intencjami, najczęściej prosząc o zdrowie, pomyślność w rodzinie czy – w przypadku młodzieży – dobre wyniki w nauce. Uczestnicy większych, zorganizowanych pielgrzymek, tradycyjnie ustawiają na wzgórzu wokół cerkwi duże krzyże.
Policja, która monitoruje ruch na drogach dojazdowych i sytuację na parkingach, większej liczby wiernych spodziewa się na wieczornym nabożeństwie. Apeluje, by stosować się do poleceń funkcjonariuszy (patrole są widoczne na drogach dojazdowych), którzy wiedzą, jak wygląda natężenie ruchu i gdzie jeszcze są wolne miejsca do parkowania.
Grabarka, z małą cerkwią na wzgórzu i założonym w 1947 r. żeńskim klasztorem, to dla prawosławnych miejsce święte. Ma dla nich takie znaczenie, jak Częstochowa dla katolików. Często nazywana jest też wzgórzem krzyży, z racji krzyży wotywnych, przynoszonych i ustawianych na wzgórzu przez wiernych. Przez lata ustawiono ich na Grabarce tysiące.
Tradycja pielgrzymowania w to miejsce sięga 1710 r. Wówczas jeden z okolicznych mieszkańców doznał objawienia, że wszyscy, którzy tam dotrą, zostaną uratowani od panującej wtedy epidemii cholery. Jak głosi przekaz, ci, którzy przybyli na Grabarkę i ustawili tam krzyż, zaczęli zdrowieć. Najliczniejsze pielgrzymki zaczęły przybywać tam po II wojnie światowej, gdy główne ówczesne sanktuaria prawosławne na terytorium Polski znalazły się w granicach ZSRR.
Po dojściu lub przyjeździe do monasteru tradycyjnie wiele osób najpierw udaje się do kapliczki z cudownym źródłem u podnóża Świętej Góry. Wierzą, że tamtejsza woda ma moc uzdrawiania. Przemywają twarze i chore, bolące miejsca, a mokre chusteczki zostawiają przy kapliczce z przekonaniem, że zostawiają tam też swoje choroby. Potem wielu uczestników pieszych pielgrzymek na kolanach, modląc się, obchodzi małą cerkiew na wzgórzu.
Dokładnych danych co do liczby prawosławnych w Polsce nie ma. Hierarchowie tego Kościoła szacują, że wiernych jest ok. 500 tys. W Narodowym Spisie Powszechnym przeprowadzonym w 2021 r. przynależność do Kościoła prawosławnego w Polsce, drugiego w kraju pod względem liczebności wiernych, zadeklarowało (pytanie o wyznanie było dobrowolne, można było odmówić na nie odpowiedzi) niecałe 151,7 tys. osób.
Jesteśmy nowym rodzajem istoty – człowiekiem postreligijnym
.Co zrobić, gdy nie ma czego zachować? Odpowiedź zależy od tego, co w ogóle próbowaliśmy chronić. W Wielkiej Brytanii, która przez stulecia przewodziła nowoczesnej rewolucji, wszystko, co było stałe, zamieniało się w dym co najmniej od czasów Oświecenia. W konsekwencji kraj stracił niemal wszystko, co Edmund Burke, który już dwa wieki temu został przyparty do muru, uznałby za warte zachowania. Podobny proces toczy się we współczesnym świecie – nazwałem to wielkim niepokojem.
W tym niespokojnym świecie coraz głośniej mówi się, że Zachód niszczeje, upada, umiera, a nawet popełnia samobójstwo. Podejmowane są liczne działania mające wzmocnić tę chyboczącą się konstrukcję. Nowoczesność, którą Zachód stworzył i wyeksportował, okazała się dzbanem, któremu w końcu urwało się ucho i z którego wylewa się na nas śmierdzący szlam.
Jeśli jednak chcecie spierać się o to, jak zachować „Zachód” lub jak go obronić, najpierw musicie wiedzieć, czym on właściwie jest. W tym celu należy przypomnieć sobie jego początki.
Opowieść zaczyna się w ogrodzie, na samym początku wszystkich rzeczy. Jest on pełen wszelkich form życia: można tu znaleźć każdą żywą istotę, każdego ptaka i zwierzę, każde drzewo i roślinę. Żyją tu także ludzie. Oraz Stwórca – źródło wszystkiego – który jest tak blisko, że można ujrzeć Go „przechadzającego się po ogrodzie”. Jest to wizja, którą zawsze kochałem. Wszystko tu pozostaje w komunii ze wszystkim innym.
W centrum tego ogrodu rosną dwa drzewa, z których jedno może przekazać ukrytą wiedzę. Pewnego dnia ludzie, ostatnie stworzenie powołane do życia przez Stwórcę, będą gotowi, by zjeść owoc z tego drzewa. Kiedy to zrobią, posiądą sekretną wiedzę i wykorzystają ją mądrze, z korzyścią dla siebie i wszystkich innych stworzeń żyjących w ogrodzie. Na razie jednak nie są jeszcze gotowi. Są wciąż młodzi i – w przeciwieństwie do reszty stworzenia – tylko częściowo ukształtowani. Gdyby już teraz zjedli owoc z drzewa poznania, konsekwencje byłyby straszne.
„Nie jedzcie tego owocu” – mówi Stwórca. „Możecie jeść wszystko inne, ale nie to”. Znamy dalszą część tej historii, ponieważ przytrafia się nam ona wciąż i wciąż na nowo, w każdej godzinie dnia. „Dlaczego nie mielibyście jeść tego owocu?” – pyta kusząco wąż, głos skryty w głębi naszych umysłów. „Dlaczego nie mielibyście posiąść mocy, której jesteście godni? Dlaczego Stwórca miałby zatrzymać to wszystko dla siebie? Czemu mielibyście go słuchać? Ponad wszystko pragnie nad wami górować. Skosztujcie tego owocu. Macie do tego prawo. Jesteście tego warci!”.
Zjadamy więc owoc i orientujemy się, że jesteśmy nadzy. Zaczynamy odczuwać wstyd. Nasz umysł wypełnia się pytaniami, a koła zębate w jego wnętrzu zaczynają się obracać. Nagle powstają pojęcia my i oni, ludzkość i natura, ludzie i Bóg. Pomiędzy nami a resztą stworzenia zatrzaskuje się brama słów i droga do domu zostaje na zawsze zamknięta. Zaczynamy niszczeć i nie ma już dla nas miejsca w ogrodzie. Opuszczamy więc go, by nigdy już nie powrócić. Znika stan beztroskiego spokoju, który był naszym przyrodzonym prawem. Wybraliśmy wiedzę zamiast komunii; władzę zamiast pokory.
Teraz naszym domem jest Ziemia. A Ziemia jest wadliwą wersją ogrodu. Na Ziemi musimy trudzić się, by uprawiać glebę i sadzić nasiona oraz walczyć z drapieżnikami. Chorujemy i umieramy. Wszystko zjada wszystko inne. Takie są konsekwencje naszej pogoni za wiedzą i władzą. Mimo to wciąż za nimi gonimy – nie widzimy bowiem innego wyjścia. Poza tym potrzebujemy czegoś, co zajęłoby nasze wielkie, poszukujące mózgi. Budujemy wieże i miasta, zapominając, skąd pochodzimy. Zapominamy o Stwórcy i zaczynamy czcić samych siebie. Wszystko to dzieje się w naszych wnętrzach każdego dnia.
W końcu Stwórca się nad nami lituje. Po wielu stuleciach nieustannego zjadania owocu przez ludzi przeprowadza On interwencję. Przybywa na Ziemię w ludzkiej postaci, aby pokazać nam drogę powrotną do domu. Lecz, będąc ludźmi, torturujemy go i zabijamy. Tymczasem okazuje się, że o to właśnie chodziło. Stwórca nie posługuje się językiem władzy, ale pokory, nie podboju, lecz poświęcenia. Jego ofiara otwiera nam drogę powrotną do domu. Jeśli nią podążymy, możemy odzyskać duchową jedność. Możemy być takimi, jakimi mieliśmy być, czyli świętymi – słowo to [mowa o angielskim „holy” – red.] wywodzi się ze staroangielskiego halig, które oznacza całość [ang. whole].
Taka jest nasza historia. Teraz wyobraźcie sobie, że wokół tej historii zbudowana jest cała kultura. Wyobraźcie sobie, że ta kultura przetrwała ponad tysiąc lat i jest fundamentem, na którym zbudowano kolejne warstwy znaczeń, tradycji, innowacji i wytworów, jakkolwiek niedoskonałych.
Następnie wyobraźcie sobie, że ta kultura umiera, pozostawiając po sobie wyłącznie ruiny.
Jeśli mieszkacie na Zachodzie, nie musicie sobie tego wyobrażać. Żyjecie wśród ruin, i to od urodzenia. Są one pozostałościami po tym, co zwano „chrześcijaństwem” – po trwającej 1500 lat cywilizacji, przenikniętej opowiedzianą wcześniej świętą historią, która ukształtowała każdy aspekt życia, naginając, zmieniając i przekształcając wszystko na swój obraz.
Nie możemy jednak żyć pośród ruin zbyt długo. Ludzie są budowniczymi, a Natura nie znosi próżni. Myślę, że Bóg również jej nie znosi i że, czy nam się to podoba, czy nie – a w dzisiejszych czasach przeważnie nie – ludzie potrzebują Boga. To dlatego każda ludzka kultura zawsze i wszędzie kierowała swój wzrok ku boskości.
To właśnie powinniśmy zrozumieć, jeśli chcemy myśleć lub mówić o „zachowaniu”, „powrocie” lub „przywróceniu” czegokolwiek. Gdy mowa jest o „obronie Zachodu”, chodzi tak naprawdę o obronę chrześcijaństwa i wartości przez nie stworzonych i/lub stworzonej przez nie kultury liberalnej, która została wzniesiona na tych wartościach.
Każda kultura zbudowana jest wokół świętego rdzenia. To właśnie zaniedbanie rdzenia powoduje gnicie wszystkich kultur. Zazwyczaj oznacza to, że ludzie oderwali wzrok od świętego centrum i skierowali go w inną stronę – ku fałszywym bogom, złotym cielcom lub własnemu upiększonemu odbiciu w lustrze. Chesterton i w tej kwestii nie zgadzał się z Marksem. „W rzeczywistości to brak religii jest opium dla ludu” – pisał. „Gdy ludzie nie wierzą w nic poza światem, będą czcić świat”. Jest to kult, który chrześcijaństwo zwykło potępiać jako „bałwochwalstwo”, a któremu dzisiejszy Zachód oddaje się na całego.
Wiele osób mówiących o „obronie Zachodu” próbuje bronić albo bezlitosnej agresji kapitalizmu – systemu, który bardziej niż cokolwiek innego przyczynił się do zniszczenia kultury i odwiecznych wartości Zachodu – albo wolności słowa, indywidualizmu i prawa do złośliwego zachowania w internecie. Powiedziałbym, że te elementy same w sobie są wynikiem ugody opracowanej w ramach procesu znanego obecnie jako „Oświecenie”, mającej na celu zastąpienie pierwotnej świętej historii Zachodu wersją nową, skoncentrowaną na człowieku.
Była to ugoda liberalna. Zakładała, że ludzie są odseparowanymi jednostkami, które mogą przemierzać świat i wypowiadać się oraz konsumować bez ograniczeń, a także narzucać światu racjonalny, naukowy porządek mający zapewnić postęp. Ugoda ta połączyła wartości moralne i uniwersalizm zachodniego chrześcijaństwa z prawnie usankcjonowanym indywidualizmem oraz wiarą w naukę i technologię. Przyniosła też nową historię pochodzenia, która zastąpiła tę o ogrodzie i wężu.
Nowa historia opowiadała o tym, jak zostaliśmy uratowani od przesądów i ignorancji przez świętą trójcę nowoczesności: Rozum, Naukę i Technologię. Przestaliśmy wierzyć w niedorzeczne opowieści o bogach i potworach wymyślonych przez naszych niedouczonych przodków. Zaczęliśmy dostrzegać trudną, ale ekscytującą rzeczywistość, w której wszechświat jest niczym więcej niż tylko pozbawionym znaczenia kłębowiskiem materii i energii, które powstało z niczego i bez żadnego powodu i w którym ludzie są tylko machiną replikujących się genów. Teraz zaś usiłujemy wymyślić, jak racjonalnie zarządzać całym tym przedstawieniem. Jesteśmy nowym rodzajem istoty – człowiekiem postreligijnym.
Dorastając, do pewnego stopnia wierzyłem w tę nową historię. Myślałem, że religia się skończyła, a my porzuciliśmy jej głupie przesądy. Dzisiaj już w to nie wierzę. Dzisiaj wierzę w coś innego, a mianowicie w to, że w istotnym sensie wszystko jest religijne.
W 2021 roku, po bardzo długich poszukiwaniach prawdy, zostałem chrześcijaninem – prawosławnym chrześcijaninem – czym zaskoczyłem samego siebie i czym na początku się przeraziłem. Późniejsze zanurzenie się w chrześcijańskiej historii pozwoliło mi lepiej zrozumieć to, co działo się wokół mnie w 2020 roku. Przede wszystkim odkryłem święte fundamenty ludzkiej kultury. Marks twierdził, że historia wszystkich społeczeństw była historią walk między klasami, ja jednak sądzę, że była to historia wierzeń religijnych. Choć „wiara” to nieodpowiednie słowo. Może lepszym byłoby „doświadczenie” lub „zanurzenie”.
Im częściej uczestniczyłem w boskiej liturgii, tym bardziej zdawałem sobie sprawę, że to, co kiedyś odrzuciłem jako głupi przesąd, było w rzeczywistości istotą życia. Na Zachodzie w czasach przednowoczesnych – podobnie jak jest to dziś na znacznym obszarze świata – nie istniało coś takiego jak „religia”. Chrześcijańska opowieść była podstawą rozumienia rzeczywistości. Nie było „religii”, ponieważ nie zakładano, że prawda jest opcjonalna lub częściowa – podobnie jak dzisiaj nie uważamy grawitacji bądź kulistości Ziemi za prawdy, z którymi utożsamiamy się tylko w niedzielne poranki.
Powtórzę raz jeszcze: wszystko jest religijne.Nieliczni, którzy uważają inaczej, to ludzie zamieszkujący obszar z lubością nazywany „świeckim” zakątkiem świata. Kiedyś sądziliśmy, że dzięki zniesieniu religii wyprzedziliśmy resztę ludzkości. Lecz nagle ta narracja przestała być głoszona z niezachwianą pewnością. Sytuacja się zmieniła i świecka liberalna nowoczesność nie wydaje się już najlepszym kandydatem na zwycięzcę gry w Koniec Historii.
Jeśli więc wszystko jest religijne, a nasza stara religia jest martwa i to, czym próbowaliśmy ją zastąpić – racjonalny, świecki, humanistyczny postęp – zawodzi, ponieważ nie odpowiada na prawdziwe ludzkie potrzeby, to gdzie jesteśmy? Co będzie dalej?
Warto poszukać odpowiedzi u przedstawiciela filozofii wieczystej René Guénona, ulubieńca naszego nowego króla. Guénon był Francuzem, który przyjął islam, wyemigrował do Egiptu i poświęcił swoje życie próbie ocalenia Zachodu przed jego własnym materializmem. Przewidział, że o ile nie wrócimy na ścieżkę religii, wraz z początkiem XXI wieku nadejdzie coś, co nazwał „rządami ilości”. Będzie to wiek absolutnego materializmu, w którym każdy aspekt życia zostanie zmierzony, policzony i poddany naukowej ocenie i kontroli technologicznej.
Co istotne, pod rządami ilości uczucia religijne również nabiorą charakteru ilościowego. Ludzkość nigdy nie wyzbędzie się pragnienia transcendencji, ale nie będzie w stanie zamanifestować tego pragnienia na żadnym innym poziomie niż materialny. Obiektem kultu nie będzie zatem tajemnicza, nietykalna, święta siła poza stworzeniem, lecz potęga woli w królestwie materializmu.
Myślę, że właśnie w tym punkcie znajdujemy się dzisiaj – impuls religijny manifestuje się w formie materialnej, głównie poprzez wykorzystanie technologii do promowania ludzkiej woli. Zjawisko to, które nazywam Machiną, jest materialną manifestacją ludzkiego pragnienia wyzwolenia poprzez technologię; wyzwolenia, w którym wszystkie formy są porzucane na rzecz ostatecznego i jedynego suwerena: niezależnej racjonalnej jednostki, uwolnionej od więzów historii, wspólnoty i natury.
Według prawosławnego światopoglądu wszyscy jesteśmy ikonami Boga. Ludzkość została stworzona na podobieństwo Stwórcy i nawet jeśli nie udaje nam się wywiązać z wynikającej z tego odpowiedzialności, daje nam to jasny punkt odniesienia. Wiemy, czym są ludzie i jaki jest cel istnienia świata. Jeśli odrzucimy tę historię, gdzie znajdziemy punkt stały dla obracającego się świata? Tego nie wie nikt. Jedynym punktem odniesienia na postchrześcijańskim, postliberalnym Zachodzie jest to, czego akurat chcemy lub co akurat czujemy. A ponieważ liberalizm konsumencki nauczył nas, że pożądanie nie jest czymś, ponad co należy się wznosić lub co należy kontrolować, ale czymś, czemu należy się natychmiast poddać, a następnie uznać za wartościowe, sama rzeczywistość staje się podatna na nieskończoną redefinicję. Któż może wiedzieć, co jest dobre, złe lub prawdziwe?
Tekst dostępny na łamach Wszystko co Najważniejsze: https://wszystkoconajwazniejsze.pl/paul-kingsnorth-czlowiek-postreligijny/
PAP/ LW