Oto klasyczny bubel prawny – wprowadzone w 2003 r. „janosikowe”. Rozwiązanie to miało z nadwyżek wypracowanych przez bogatsze samorządy wspierać te, które sobie nie radzą. Okazało się jednak, że system zjada własny ogon. Zamiast wyrównywać szanse, sprawiło, że biednieją ci, którzy mieli być motorem napędowym zmian. Samorządowcy, posłowie i obywatele wspólnot, które są tłamszone, rozpoczęli walkę o zmiany przepisów. Nie jest to łatwa batalia. Skutecznie utrudnia ją SLD – de facto twórca niszczącego algorytmu. Warszawscy działacze Sojuszu Lewicy Demokratycznej zamiast naprawić swój błąd, cynicznie wykorzystują okazję do zaistnienia w mediach i odwrócenia kota ogonem.
A miało być tak pięknie! Miało być szlachetnie. Miało być sprawiedliwie. Mniej więcej po równo. Ci, którym trafiła się kopalnia lub inna żyła złota, powinni dołożyć tym, którzy mają wokół pustynię. Dzielić mają się również ci, którzy intensywnie pracowali, by ściągnąć na swój teren inwestorów i ich tu utrzymać. I nawet można by się zgodzić, że potrzebny jest mechanizm, który pozwoli, by samorządy wzajemnie się motywowały, wspierały, poganiały. Idea została jednak wypaczona. Po 10 latach funkcjonowania przepisów okazało się, że wytworzyła się niezdrowa reguła – jest garstka stale płacących i rzesza otrzymujących. Dawcy dwoją się i troją, by móc się rozwijać, jednocześnie oddają na rzecz „janosikowego” coraz większe kwoty. Biorcy przyzwyczaili się, że solidną część ich budżetów stanowi wpłata z „janosikowego”, czyli subwencji wyrównawczej, i uważają, że tak ma po prostu być, że im się należy.
O demotywującym działaniu „janosikowego” płatnicy mówili już od dawna. Traktowano to jedynie jako utyskiwania krezusów, którzy nie rozumieją potrzebujących. Dopiero, gdy kryzys spustoszył Mazowsze i wiele powiatów z całej Polski, coraz więcej osób zrozumiało, że przepisy nijak się mają do rzeczywistości. Dlaczego? Bo ich twórcy nie przewidzieli kryzysu. Tymczasem przyszedł moment, gdy wpływy podatkowe spadły. Samorządy nie miały fizycznie pieniędzy, bo przy prawie pustej kasie musiały płacić kwotę, która została naliczona na podstawie dochodów sprzed dwóch lat (!) – z czasów, gdy był urodzaj.
Ponad 155 tys. obywateli podpisało się pod inicjatywą „STOP Janosikowe”. Sprawa trafiła do Sejmu.
O tym, jak destrukcyjne są przepisy o subwencji wyrównawczej, najwyraźniej pokazała sytuacja Mazowsza. Województwo, które w statystykach wypada wysoko, musiało spasować w rozwoju i skupić się jedynie na swoich podstawowych zadaniach – ograniczonych zresztą do minimum. Jest dokładnie w myśl konkluzji Levensteina – Statystyka jest jak kostium bikini: pokazuje wiele, ale nie pokazuje najważniejszego. Kwota przeznaczana na rzecz „janosikowego” musi być księgowana w budżecie jako „wydatek własny”, a w rzeczywistości nie są to pieniądze idące na własne inwestycje, tylko oddawane na rzecz innych samorządów. Statystycznie można więc być bogatym. Realia są jednak inne. Po wpłaceniu pieniędzy na rzecz „janosikowego” najbogatsze województwo staje się najbiedniejszym – zostaje mu najmniej na inwestycje per capita, a dochody spadają poniżej średniej krajowej i plasują Mazowsze na trzeciej od końca pozycji wśród wszystkich województw. Czy taki był cel „janosikowego”?
Do samorządowców dołączyli mieszkańcy – ponad 155 tys. obywateli z całego kraju podpisało się pod inicjatywą „STOP Janosikowe”. Sprawa trafiła do Sejmu. Zajmowały się nią nawet odpowiednie komisje. Okazało się jednak, że przy tym temacie nie obowiązuje klasyczny podział na koalicyjne i opozycyjne kluby parlamentarne, ale na dwa obozy – posłów z samorządów oddających pieniądze, i posłów z terenów, które otrzymują. Tych drugich było znacząco więcej, w związku z czym przez kolejne dwa lata nie wprowadzono w przepisach o „janosikowym” żadnych systemowych zmian.
Gdy koalicja zrozumiała, że musi w miarę możliwości zabrać jednomyślnie głos w tej sprawie, na jaw wyszła inna prawidłowość. Przy wprowadzaniu drobnych zmian – dających na czas opracowywania reformy ratunek głównie Mazowszu – przeciw poprawkom byli przede wszystkim wszyscy posłowie z PiS i niemalże wszyscy z SLD i SP. Także ci z Mazowsza!
O ile prawa strona sceny politycznej, zwłaszcza w wydaniu mazowieckim, wspominała wcześniej o potrzebie pewnych zmian, to SLD od początku blokowało jakiekolwiek reformowanie przepisów. Można by ich postawę traktować jako ideologiczne trwanie przy ustanowionym przez nich prawie (to właśnie rząd Leszka Millera wprowadził w 2003 r. Ustawę o dochodach jednostek samorządu terytorialnego). Trudno jednak nie zauważyć, że pozostawienie złych przepisów jest po prostu SLD na rękę. Nie tylko dlatego, żeby jako opozycja wykazać kontrę do tego, co robi koalicja. Zła sytuacja Mazowsza – centralnego regionu kraju – to idealny moment na próby podważenia rządzącej tu, jak i w Sejmie koalicji. Wygłodniałe SLD ma swoje pięć minut i widać, że łapczywie próbuje ten czas wykorzystać. Podczas gdy samorządowcy z Mazowsza walczą o przeforsowanie zmian, mazowieccy przedstawiciele SLD próbują dramatyczną sytuację wywołaną „janosikowym” rozegrać w kategoriach nieporadności lokalnych władz. W efekcie dają populistyczne argumenty innym regionom i opóźniają sejmowe prace. Oczywiście, jako opozycja nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za swoje marketingowe zagrania. Chyba jednak sami zakładają, że na powrót mają ciągle nikłe szanse. Gdyby bowiem poważnie brali pod uwagę dojście do władzy, nie potęgowaliby problemu, wiedząc, że potem musieliby się z nim sami zmierzyć.
To również jeden z tych momentów, w których czujny wyborca powinien widzieć, w imię czego działa wybrany przez niego polityk.
Nie jest tajemnicą, że spiritus movens całej akcji jest sam Włodzimierz Czarzasty, który wymyślił sobie, że na plecach PSL-owskiego marszałka SLD powróci do gry na Mazowszu. W efekcie zamiast poparcia dla zmiany fatalnych przepisów, mamy wysyp absurdalnych donosów do mediów. W takiej atmosferze mało kto skupia się na rzetelnej dyskusji.
Ten rok miał przynieść rozwiązania w kwestii „janosikowego”. Od tego, jak bardzo o swoje regiony zadbają posłowie, zależy, czy reforma subwencji będzie zracjonalizowaniem przepisów, czy kolejnym bublem. To również jeden z tych momentów, w których czujny wyborca powinien widzieć, w imię czego działa wybrany przez niego polityk. Czy jest to gra o dobro lokalnej wspólnoty, czy o swoje być albo nie być na scenie politycznej? W listopadzie poznamy wynik. Oby do tego czasu żaden z samorządów nie dostał finansowej zadyszki.
Piotr Zgorzelski