Prof. Jerzy EISLER: Polacy w czasie stanu wojennego zademonstrowali wielki rozsądek

Polacy w czasie stanu wojennego zademonstrowali wielki rozsądek

Photo of Prof. Jerzy EISLER

Prof. Jerzy EISLER

Historyk, profesor nauk humanistycznych, nauczyciel akademicki. W latach 1994–1997 pełnił funkcję dyrektora Szkoły Podstawowej i Liceum Ogólnokształcącego im. Adama Mickiewicza przy Ambasadzie RP w Paryżu. W 2002 objął także stanowisko dyrektora oddziału Instytutu Pamięci Narodowej w Warszawie.

zobacz inne teksty Autora

Brak sięgnięcia po broń po wprowadzeniu stanu wojennego był dowodem siły „Solidarności” i źródłem jej późniejszego triumfu w 1989 r. – pisze prof. Jerzy EISLER

.Stan wojenny był największą operacją wojskową przeprowadzoną na ziemiach polskich po 1945 roku. Zawczasu został niezwykle starannie przygotowany oraz dopracowany w szczegółach pod względem logistycznym i organizacyjnym. Zdaniem części obserwatorów niewiele jednak brakowało, żeby okazał się najbardziej krwawą tragedią na terenie Polski od zakończenia II wojny światowej. Ze względu na ogólnokrajowy charakter operacji wprowadzania stanu wojennego do spacyfikowania społecznego oporu w grudniu 1981 roku zaangażowano łącznie około 100 tys. funkcjonariuszy podległych MSW (milicjantów, funkcjonariuszy Zmotoryzowanych Odwodów Milicji Obywatelskiej i Służby Bezpieczeństwa) oraz 49 tys. osób z Rezerwowych Oddziałów MO. Wojsko w akcji wprowadzania stanu wojennego wzięło udział siłami jedenastu dywizji, w tym dwóch desantowych. Było to w sumie ponad 70 tys. żołnierzy, a łącznie z jednostkami zabezpieczenia ponad 200 tys.

Profesor Andrzej Paczkowski ustalił, że wojsko wyprowadziło z koszar 1396 czołgów (51 proc. będących na stanie), 480 bojowych wozów piechoty (76 proc.), 847 transporterów opancerzonych SKOT (39 proc.), 106 pojazdów opancerzonych BRDM (70 proc.) oraz 482 transportery TOPAS i MTLB (42 proc.), a także 9586 samochodów różnych typów i rozmaitego przeznaczenia (34 proc.). Do tego należy dodać setki śmigłowców i samolotów różnych typów. Nigdy w Polsce po II wojnie światowej nie zmobilizowano tak wielkich sił, z których czwartą część skoncentrowano w Warszawie i w jej najbliższym sąsiedztwie.

Zważywszy na użyte środki bojowe, fakt, że w pierwszym miesiącu obowiązywania stanu wojennego zginęło „zaledwie” 10 osób, zakrawał na cud. Nie tyle jednak było to następstwem pewnej powściągliwości organizatorów i bezpośrednich realizatorów stanu wojennego, ile świadczyło raczej o tym, że członkowie i sympatycy zdelegalizowanej „Solidarności” – wbrew długiej polskiej tradycji insurekcyjnej, konspiracyjnej, niepodległościowej – działali z umiarem i raczej rzadko decydowali się na podjęcie radykalnego oporu. Mimo to w następnych miesiącach i latach stanu wojennego (i „powojennego”) nie udało się uniknąć kolejnych ofiar.

W czasie ulicznych demonstracji i w skrytobójczych mordach, dokonywanych zwykle przez tzw. nieznanych sprawców, w Polsce do 1989 r. zginęło w sumie około 100 osób.

Po czterdziestu latach, które upłynęły od wprowadzenia stanu wojennego, można odnieść wrażenie, że na ten temat wiemy naprawdę bardzo dużo. Niestety, nie jest tak dobrze. Wydaje się, że nazbyt często polityczne debaty zdominowane są przez mity i stereotypy, choćby ten dotyczący liczby członków „Solidarności”. Dziś powszechnie mówi się o 10-milionowej organizacji, ale w rzeczywistości związek liczył prawie tyle (ok. dziewięć i pół miliona członków) wiosną i latem 1981 r. Wówczas w części wielkich zakładów przemysłowych (w hutach, kopalniach, stoczniach) oraz w niektórych inteligenckich środowiskach (akademickich, artystycznych, literackich, dziennikarskich, nauczycielskich) niezapisanie się do „Solidarności” mogło łączyć się ze środowiskowym ostracyzmem, nierzadko traktowane było wręcz jako przejaw narodowej zdrady. To sprawiło, że do „Solidarności” wstąpiło także około miliona członków Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Czasem jeszcze dziś można usłyszeć – rzucane bezrefleksyjnie – zdanie: „Wszyscy należeliśmy do Solidarności”.

Tymczasem było inaczej. Gdy 10 listopada 1980 r. Sąd Najwyższy dokonywał rejestracji NSZZ „Solidarność”, członkami związku było trzy i pół miliona osób. Liczba ta rosła w pierwszej połowie 1981 r., kiedy to wstąpienie do „Solidarności” nie wymagało specjalnej odwagi. W miarę jak wśród Polaków zaczęło narastać ogólne zmęczenie sytuacją w kraju oraz poczucie niepewności, jesienią 1981 r. stopniowo zaczął się odpływ członków ze związku.

Po wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego odwaga cywilna zdecydowanie „podrożała”. Pojawił się zrozumiały w takiej sytuacji lęk o bezpieczeństwo własne i najbliższych osób. Trudno się dziwić, że nie wszyscy wytrwali i pozostali wierni „Solidarności”. Ze wspomnianych mitycznych dziesięciu milionów członków nie wszyscy pozostali „solidarni”. Nie chodzi przy tym o tych, którzy podpisywali „lojalki” lub decydowali się na emigrację – raczej o tych, którzy wycofali się w prywatność i nie angażowali się później politycznie.

Obecnie stosunkowo często powraca mit dotyczący masowości strajków przeciwko władzy po wprowadzeniu stanu wojennego. Tymczasem wcale nie były one tak masowe, jak się powszechnie uważa. Na Śląsku i w Zagłębiu Dąbrowskim strajkowało kilkadziesiąt kopalń, ale – łatwo się zapomina – że mniej więcej drugie tyle pracowało normalnie. Według danych Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w grudniu 1981 r. strajki wybuchły w 199 zakładach na około 7000 wtedy istniejących. W liczbie strajkujących mieściły się takie „giganty”, jak na przykład Huta Katowice, ale i małe – zatrudniające kilkudziesięciu pracowników – zakłady przemysłu lekkiego czy spożywczego. Nie wiem, czy w takiej sytuacji należy mówić o „tylko”, czy też – pamiętając o rygorach stanu wojennego – „aż” 199 strajkujących wówczas zakładach (w 50 utworzono komitety strajkowe). Podobnie nie bardzo wiadomo, jak odnieść się do informacji mówiącej o tym, że siłą spacyfikowano strajki w 40 zakładach. Jest to liczba mniejsza od ówczesnej liczby (49) województw w Polsce.

Kolejny mit dotyczy obozu władzy. Na początku lat osiemdziesiątych „wszyscy widzieli”, że państwo nie działa sprawnie, że w wielu obszarach stało się po prostu dysfunkcyjne. Ale stan wojenny dowiódł, że proces rozkładu funkcji i instytucji państwa nie dotyczył wojska. Jak już wspomniałem, operacja rozpoczęta 13 grudnia była największą od czasów zakończenia II wojny światowej. Sposób, w jaki wdrożono stan wojenny, miał dla społeczeństwa charakter paraliżujący. Z tego też powodu obóz wtedy rządzący mógł patrzeć na niego w kategoriach sukcesu – bardzo szybko udało się mu bowiem osiągnąć postawione na początku cele.

W tym miejscu nasuwa się – wymagające głębszego namysłu – pytanie, dlaczego w grudniu 1981 r. nie było ze strony społeczeństwa masowego sprzeciwu wobec stanu wojennego i jego władz? Przecież Polacy są narodem od pokoleń wychowywanym w kulcie konspiracji i zbrojnego oporu – tymczasem w kolejnym punkcie krytycznym swojej historii przyjęli dość niespodziewanie postawę non violence, rezygnując ze zbrojnego sprzeciwu wobec dyktatorskich decyzji władz. Jak tę postawę traktować: jako demonstrację siły czy demonstrację słabości ludzi „Solidarności”? Wydaje się, że prawidłową odpowiedzią jest to pierwsze.

Brak sięgnięcia po broń był dowodem siły „Solidarności” i źródłem jej późniejszego triumfu w 1989 r. Gdyby reakcją na wprowadzenie stanu wojennego był zryw zbrojny, to zapewne obchodzilibyśmy kolejną rocznicę największego po II wojnie światowej powstania narodowego oraz pewnie rocznicę krwawej rozprawy polsko-polskiej z wieloma ofiarami po obu stronach.

.Nic jednak takiego nie miało miejsca – to jeden z powodów, dla których „Solidarność” uważa się za fenomen w skali światowej. Stało się to możliwe także dlatego, że za tym zrywem stało pokolenie, które zostało wychowane w atmosferze potężnej narodowej tragedii, w jaką (niezależnie od niebywałego bohaterstwa jego uczestników) zamieniło się Powstanie Warszawskie. Dało ono pretekst Niemcom do niespotykanej wcześniej w takiej skali fizycznej eksterminacji ludności, a także doprowadziło do całkowitego zrujnowania stolicy. Ta tragiczna lekcja po latach zaprocentowała. Stan wojenny okazał się wielką demonstracją rozsądku Polaków, co pozostaje jedną z największych zdobyczy „Solidarności”. Ludzie tamtych czasów pokazali konstruktywną zmianę w myśleniu na temat dążenia do niepodległości i jednoczesnego zachowania tkanki narodowej. Pozostaje mieć nadzieję, że nigdy już nie dojdzie do takich sytuacji, w których nasi następcy będą musieli zachowywać się tak, jak zachowywali się nasi przodkowie.

Prof. Jerzy Eisler

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 13 listopada 2021
Chris Niedenthal / Forum