Agaton KOZIŃSKI: Wojna o prawdę historyczną z Rosją potrwa jeszcze wiele lat

Wojna o prawdę historyczną z Rosją potrwa jeszcze wiele lat

Photo of Agaton KOZIŃSKI

Agaton KOZIŃSKI

Publicysta. Wcześniej pracował we "Wszystko co Najważniejsze", "Polska The Times", redakcji zagranicznej PAP oraz tygodniku "Wprost". Absolwent dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego. Płocczanin.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Putin sięga przede wszystkim po podtrzymywanie mitu wielkiego zwycięstwa w 1945 r. A każdy, kto staje na drodze i próbuje ten mit podważyć, staje się wrogiem Rosji. Teraz takim wrogiem stała się Polska. Wszystko dlatego, że Warszawa przestała biernie akceptować mity polityki historycznej wykuwane na Kremlu. Każda okazja do ataku historycznego na Polskę jest dobra – pisze Agaton KOZIŃSKI

To Polacy byli winni wybuchu II wojny światowej. 20 lat po traktacie wersalskim Niemcy mieli prawo domagać się Gdańska oraz eksterytorialnego korytarza przez polskie ziemie. Gdyby Warszawa nie odmówiła, wojny by nie było – ale jako że Polska straciła poczucie rzeczywistości, to do wojny doszło. Z kolei Stalin nie miał innego wyjścia, niż przekroczyć polską granicę 17 września 1939 r. Gdyby tego nie zrobił, Niemcy zajęliby dużo lepsze pozycje strategiczne przed nieuniknionym atakiem na ZSRR w kolejnych latach.

Powyższy akapit to omówienie artykułu Fikcje i fałszerstwa w ocenach roli ZSRR w przededniu wybuchu II wojny światowej, który pojawił się na stronach internetowych rosyjskiego ministerstwa obrony. Jego autorem był pułkownik Siergiej Kowalow z Instytutu Historii Wojennej tego resortu. Data publikacji? Czerwiec 2009 r., dwa miesiące przed 70. rocznicą wybuchu II wojny światowej.

Przeskoczmy 11 lat do przodu. Czerwiec 2020 r. W „National Interest”, znanym konserwatywnym dwumiesięczniku w USA, ukazuje się artykuł sygnowany przez samego Władimira Putina pod tytułem Prawdziwe lekcje 75. rocznicy II wojny światowej. Główne tezy? Polacy byli winni wybuchu II wojny światowej. Utrzymanie ładu wersalskiego 20 lat po nim było niemożliwe. Jednocześnie Związek Radziecki musiał zająć wschodnie tereny Polski, bo inaczej przejęłaby je III Rzesza, zajmując w ten sposób lepsze pozycje strategiczne przed nieuniknionym atakiem na ZSRR w kolejnych latach.

Polityka historyczna Kremla w pigułce. Ona zawsze porusza się po tych samych koleinach.

Bez względu na temat działa według jasno zdefiniowanego schematu, zbudowanego na trzech zasadach.

Po pierwsze, należy historię opowiadać w sposób jednoznacznie wskazujący, że Rosja (ZSRR) to kraj miłujący pokój – agresorami są wszyscy dookoła, ale nie Moskwa.

Po drugie, konsekwencja – raz użyty argument, gdy się sprawdził, będzie powtarzany bez końca.

Po trzecie, trzeba być ofensywnym – Rosjanie wiedzą, że jeśli sami swojego historycznego przekazu nie narzucą innym, to się nie przebiją. Dlatego zawsze w kwestiach przeszłości są w ofensywie. Jak Kowalow w 2009 r. Jak Putin w roku 2020.

Polska – padająca ofiarą rosyjskiej polityki historycznej najczęściej – ma duże problemy z reakcjami na nią. Najlepiej pokazuje to sekwencja zdarzeń przy okazji 70. rocznicy wybuchu wojny. Po tekście Kowalowa u nas zawrzało, ale reakcje były w ogóle nieskoordynowane, nieprzygotowane, dominował chaos. Byliśmy powszechnie oburzeni, ale nie miało to żadnego przełożenia na konkretne działania. I wystarczyło, żeby artykuł Kowalowa został zdjęty ze strony internetowej ministerstwa, by zapanowało powszechne przekonanie, że sprawa jest załatwiona. 1 września 2009 r. Putin przyjechał do Gdańska na obchody rocznicy wojny, rozmawiał z Donaldem Tuskiem na molo w Sopocie. Wydawało się, że demony takich oskarżeń nie wrócą.

W starannie wypracowanych schematach działania Kremla w kwestii polityki historycznej nie ma takiego zwrotu jak „nie wrócą”. Każda kwestia zawsze wraca – jeśli tylko pojawia się potrzeba operacyjna.

Także te oskarżenia wróciły w 2019 r., kiedy najpierw przypadała 80. rocznica paktu Ribbentrop-Mołotow, a później wybuchu wojny. Kolejna seria ataków – na początku 2020 r., przy okazji 75. rocznicy wyzwolenia obozu Auschwitz (i próby organizacji obchodów tej rocznicy bez strony polskiej w Jerozolimie). I kolejne uderzenie – tekst Putina w „National Interest”, przygotowany przy okazji parady zwycięstwa w Moskwie (przełożonej z powodu pandemii z 9 maja na 24 czerwca).

Tego typu działaniami Kreml konserwuje mit wielkiego zwycięstwa ich kraju w II wojnie światowej. Mit kluczowy – bo stanowiący fundament ideowy całego państwa. Wojciech Zajączkowski, jeden z najlepszych w Polsce znawców specyfiki rosyjskiej, w swojej książce Rosja i narody zwrócił uwagę na proces, który zachodził w ZSRR po śmierci Stalina. Wtedy radzieccy ideolodzy zaczęli dążyć do ujednolicenia mieszkańców całego imperium – tak by stopniowo zanikły poszczególne narody, wszystkie zlały się w jeden naród sowiecki. Właśnie w tym celu tworzono czy podtrzymywano mity uniwersalne, czytelne dla każdego mieszkańca Związku Sowieckiego bez względu na narodowość. Zwycięstwo w wojnie świetnie odgrywało tę rolę – bo trudów wojennych doświadczyła właściwie każda sowiecka rodzina, każda z nich w podobny sposób przeżywała zakończenie konfliktu. Mieli co wspólnie świętować.

Tyle że proces ujednolicania kompletnie się nie powiódł – i to w dwójnasób. Jak zauważa Zajączkowski, narodów tworzących Związek Radziecki zlać się w jeden nie udało, zbyt wiele je dzieliło, a zbyt mało łączyło. Natomiast Kreml bardzo długo był przekonany, że ten proces sowietyzacji się powiódł – dlatego też dał się zaskoczyć tendencjami do samodzielności poszczególnych nacji, które zaczęły się odrywać od ZSRR, gdy tylko pojawiła się taka możliwość na przełomie lat 80. i 90. XX wieku. To właśnie ten podwójny Matrix, w którym tkwiły komunistyczne władze Kremla, sprawiły, że Związek Sowiecki się rozpadł.

Od chwili przejęcia władzy w 2000 r. Putin dąży do odwrócenia tej tendencji. Przez kolejne lata działa zgodnie z doktryną, którą sam zdefiniował podczas Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium w 2007 r., nazywając rozpad ZSRR największą geopolityczną tragedią XX wieku. Rosyjski prezydent próbuje to odwrócić, sięgając po metody sprawdzone w latach istnienia Związku Sowieckiego.

Putin sięga przede wszystkim po podtrzymywanie mitu wielkiego zwycięstwa w 1945 r. A każdy, kto staje na drodze i próbuje ten mit podważyć, staje się wrogiem Rosji. Teraz takim wrogiem stała się Polska. Wszystko dlatego, że Warszawa przestała biernie akceptować mity polityki historycznej wykuwane na Kremlu.

Rosjanie przekonują, że to oni uratowali świat od nazizmu i Hitlera. Polska (podobnie jak inne kraje naszego regionu, głównie Litwa, Łotwa i Estonia) tymczasem zaczęła zadawać pytania. Jak to było możliwe, że tak wielki i bohaterski Związek Sowiecki współpracował z nazistowskimi Niemcami w 1939 r.? Jak to było możliwe, że tak kochający pokój kraj dokonał z III Rzeszą podziału Europy Środkowej na swoje strefy wpływu, podpisując Pakt Ribbentrop-Mołotow? Jak to było możliwe, że chcący jak najlepiej ZSRR dokonywał mordów na polskich żołnierzach i oficerach? 

Widać, że Kreml dziś nie umie znaleźć odpowiedzi na te pytania. Przyzwyczaił się, że ciągle porusza się koleinami, którymi od dekad prowadzi swoją politykę historyczną – i nie umie zareagować w sytuacji, gdy pojawiają kontrargumenty. Szczególnie bezradny czuje się wtedy, gdy na wierzch wypływa kwestia tajnych załączników do paktu Ribbentrop-Mołotow, mówiących precyzyjnie o tym, jak będzie wyglądał podział krajów leżących w 1939 r. między Niemcami i Związkiem Radzieckim po rozpoczęciu wojny.

Wystarczy przeczytać artykuł Putina w „National Interest”, by zauważyć, że Kreml jest zaniepokojony tym, że utracił monopol na narrację historyczną. Jak dużym to jest problemem dla Rosji, widać, gdy się prześledzi zapis dyskusji najważniejszych rosyjskich historyków, opublikowanych na początku XX wieku w „Russia in Global Affairs”.

Sygnałem alarmowym stała się dla nich rezolucja przyjęta przez Parlament Europejski we wrześniu 2019 r., która mówi o ustanowieniu 25 majaMiędzynarodowego Dnia Bohaterów Walczących z Totalitaryzmem. Wybór daty był nieprzypadkowy – tego dnia wykonano wyrok na Witoldzie Pileckim, bohaterze walczącym i z nazizmem, i z komunizmem. Dla Kremla to wyjątkowo bolesne uderzenie, bo symbolicznie zrównuje zbrodnie tych dwóch ustrojów. 

„Wielu naszych partnerów nie jest gotowych do wspólnej pracy. Przeciwnie, aby osiągnąć swoje cele, zwiększają liczbę ataków informacyjnych przeciw naszemu krajowi, chcą, żebyśmy się tłumaczyli, czuli się winni, przyjmowali pełne hipokryzji, motywowane politycznie deklaracje. Na przykład rezolucja Parlamentu Europejskiego oskarżająca ZSRR razem z nazistowskimi Niemcami o rozpoczęcie II wojny światowej” – napisał Putin w tekście dla „National Interest”. I dodał, że ten dokument to nic innego jak forma zniszczenia powojennego porządku na świecie, a jego celem było sprowokowanie skandalu.

Długi cytat, ale znaczący – bo pokazuje, jak współczesną Rosję boli fakt utraty przez nią monopolu informacyjnego na prawdę o II wojnie światowej. Ale też nie należy się łudzić, że Kreml tak po prostu pozostawi sprawę samej sobie. Zbyt ważny jest mit zwycięstwa w II wojnie dla systemu władzy zbudowanego przez Putina, by ten pozwolił go rozbić tylko dlatego, że kraje Europy Środkowej upominają się o prawdę dotyczącą paktu Ribbentrop-Mołotow.

Należy się przygotować, że przy każdej rocznicy jego podpisania czy przed ważnymi rocznicami dotyczącymi ostatniej wojny światowej strona rosyjska będzie wyprowadzać ataki wymierzone w stronę polską.

Warto jeszcze raz przypomnieć artykuł Kowalowa z 2009 r. – bo tego typu zarzuty będą się powtarzać.

Nie tylko zresztą przy okazji rocznic związanych z wojną. Inną okazją będzie rocznica Bitwy Warszawskiej. Można niemal w ciemno zakładać, że na przełomie lipca i sierpnia ze strony rosyjskiej pojawią się oskarżenia o to, że w 1920 r. Polacy zorganizowali „obozy koncentracyjne”, w których mordowano radzieckich jeńców wojennych. I nie ma znaczenia, że ta sprawa została dawno przez historyków zbadana i wyjaśniona – nie było żadnych obozów koncentracyjnych, tylko zwykłe obozy jenieckie, w których śmiertelność (z powodu chorób) nie odbiegała od średniej. Każda okazja do ataku historycznego na Polskę jest dobra – dlatego trudno zakładać, żebyśmy wkrótce znowu nie usłyszeli jakichś „rewelacji” o obozach w Polsce w 1920 r.

Jak się przed tym bronić? Trzeba po prostu opowiadać swoją historię. I nie trzeba do tego dorabiać żadnej narracji. Nie trzeba robić żadnych łamańców, żonglować datami i zdarzeniami z przeszłości. Wystarczy mówić, jak było, prawda historyczna obroni się sama. Tylko trzeba o niej mówić – chociażby tak jak 1 września 2019 r., kiedy w gazetach na całym świecie pojawiły się artykuły o tym, co się działo w Polsce 80 lat wcześniej (projekt Instytutu Nowych Mediów „Opowiadamy Polskę światu”, więcej na www.1939.eu – dop. red.). Tylko tego typu działaniami uda się obronić prawdę o polskiej przeszłości.

.„Gdybyśmy wszyscy mieli tyle dzielności i uporu co ten Polak, to jaki tyran na świecie by się ostał?” – pisał autor Archipelagu GUŁag. Jego słowa były opisem Polaka Jerzego Węgierskiego, który razem z Sołżenicynem był zamknięty w jednym łagrze – ale dziś świetnie nadają się jako motto do wojny o prawdę historyczną, którą przyjdzie nam toczyć z Rosją jeszcze przez wiele lat.

Agaton Koziński

Tekst ukazał się w 22 nr. miesięcznika opinii „Wszystko Co Najważniejsze” [LINK].

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 22 czerwca 2020