„Sirat” Oliviera Laxe o zbliżającej się apokalipsie

Sirat

Bohaterowie mojego filmu wyczuwają nadciągającą apokalipsę. Mówią, że koniec świata trwa już od dawna. Dzielę z nimi to spostrzeżenie – powiedział Oliver Laxe. Jego obraz „Sirat”, doceniony nagrodą jury festiwalu canneńskiego, trafił w 19 września do kin.

.Oliver Laxe (ur. 1982 r.) jest reżyserem, scenarzystą i aktorem urodzonym w Paryżu, w rodzinie galisyjskich emigrantów. Studiował na Uniwersytecie Pompeu Fabra w Barcelonie. W 2010 r. jego pełnometrażowy debiutancki dokument „Wszyscy jesteście szefami” zakwalifikował się do sekcji Directors’ Fortnight canneńskiego festiwalu. Ddoceniono go nagrodą FIPRESCI. W 2016 r. jego „Mimosas” otrzymał w Cannes Grand Prix Międzynarodowego Tygodnia Krytyki. Również kolejne filmy Laxe’a spotkały się z uznaniem na tym festiwalu – w 2019 r. nagrodą jury konkursu Un Certain Regard uhonorowano „Siłę ognia”, a w maju 2025 r. nagrodę jury konkursu głównego zapewnił twórcy „Sirat”.

Od 19 września nowy film Olivera Laxe’a można oglądać w polskich kinach. Jego dystrybutorem jest Stowarzyszenie Nowe Horyzonty. 

Film „Sirat”

.W sercu marokańskiej pustyni trwa impreza rave z udziałem kilkuset osób. Muzyka dudni z głośników, sprawia, że nie można usłyszeć własnych myśli. Przez tłum tańczących ludzi przedziera się Luis (w tej roli Sergi López), któremu towarzyszy syn Esteban (Bruno Nunez) i terier Pipa. Mężczyzna szuka swojej córki, z którą od kilku miesięcy nie ma kontaktu. Podsuwa ludziom jej zdjęcia, wypytuje, czy kiedykolwiek ją widzieli. W pewnym momencie na miejsce przyjeżdża wojsko. Żołnierze powiadamiają zgromadzonych o wprowadzeniu stanu wyjątkowego. Impreza zostaje zakończona. Zrozpaczony Luis postanawia dołączyć do grupy nomadów (w tych rolach naturszczycy Stefania Gadda, Joshua Liam Henderson, Jade Oukid, Richard Bellamy i Tonin Janvier), którzy planują udział w kolejnym ravie. Podąża za nimi zdezelowaną furgonetką, nieprzystosowaną do pustynnych warunków. W głębi serca wierzy, że odnajdzie zaginioną dziewczynę.

Daria PORYCKA: W kulturze arabskiej „sirat” to most umieszczony nad otchłanią piekła, który łączy świat doczesny z rajem. Pokonać go mogą wyłącznie dobrzy, wierzący ludzie, ale nie jest to łatwe. Przejście wydaje się wąskie, chwiejne. Ten obraz odzwierciedla sposób, w jaki postrzegasz świat?

Oliver LAXE: Oczywiście. W szerszym znaczeniu „sirat” oznacza drogę. Ścieżka naszego życia jest poprzetykana przeszkodami. Wyrastają na niej klify i pnącza zasłaniające widok. Popadamy w kłopoty, przeżywamy tragedie. Ale głęboko wierzę, że nasze dusze potrzebują wyzwań, które trudno zrozumieć. Innymi słowy, choćby z najgorszych momentów możemy wyciągać lekcje. Filmowego Luisa utrata dziecka skłania do zajrzenia w głąb siebie, zrozumienia swojej córki, do rozwoju. Dopiero wtedy zaczyna ufać sobie.

Co zaintrygowało cię w grupie techno nomadów, których sportretowałeś w filmie?

Oliver LAXE: Cenię w nich to, że nie boją się odsłaniać blizn. Taka postawa jest całkowicie obca naszym społeczeństwom. Przywykliśmy do kreowania idealnych wizerunków samych siebie. Jesteśmy neurotyczni. Nawet jeśli nomadzi kojarzą nam się z Piotrusiem Panem, cechuje ich szczególna dojrzałość. Pod koniec pracy nad filmem uświadomiłem sobie, że zacząłem akceptować własne niedoskonałości. Wiem, że stanowią część mnie, mojej historii, tradycji. Uważam też, że osoby należące do tej grupy mają doskonałą intuicję. Wyczuwają nadciągającą apokalipsę. Mówią, że koniec świata trwa już od dawna. Dzielę z nimi to spostrzeżenie. Wszyscy czekamy, aż nastąpi reset. Przygotowujemy się do tego.

A zatem jesteś fatalistą.

Oliver LAXE: Takie jest życie, czyż nie? Wierzę w przeznaczenie. Bohaterowie filmu próbują się uchronić przed nadciągającą katastrofą. Tak naprawdę każdy z nas ucieka przed samym sobą. Jesteśmy złamani, słabi psychicznie, ukrywamy blizny. Uważam, że jako ludzkość nie jesteśmy wolni. Ktoś kiedyś powiedział, że życie jest jak droga kolejowa. Masz jedynie margines swobody. Nie możesz zdecydować, czy skręcić w lewo, czy w prawo. Możesz natomiast wybrać, czy wolisz jechać w pierwszej, czy w drugiej klasie. Wszystko zależy od twojej zdolności akceptacji rzeczy.

Twój film obfituje w zmiany nastrojów. Chciałeś, by był bardziej zmysłowym doświadczeniem niż klasyczną opowieścią?

Oliver LAXE: W moim kinie eksperymentuję z obrazami. Kadry oddziałują na widzów w bardzo tajemniczy sposób. Czasami oglądamy filmy, które wcale nam się nie podobają, ale niektóre sceny wracają do nas sześć miesięcy później. Jak to wytłumaczyć? Lubię pracować ze zmysłowymi obrazami, dźwiękiem, muzyką. Jeśli forma i treść równoważą się, film może być doświadczeniem dla publiczności. Chciałem zabrać widzów w duchową podróż, wstrząsnąć nimi. W życiu też tak jest. Nikt nie puka do naszych drzwi z pytaniem, czy jesteśmy na coś gotowi. Rzeczy po prostu się dzieją.

Realizację filmów postrzegasz jako praktykę duchową?

Oliver LAXE: Zaznaczę tylko, że nie chcę nikogo do niczego przekonywać. Dla mnie życie jest okazją do wzrostu. Nie jesteśmy cząstkami zawieszonymi w kosmosie, obowiązują nas pewne zasady. Jedną z nich jest ta, że możesz piąć się w górę albo spadać. Jeśli pozostaniesz bierny, nie unikniesz konsekwencji.

Studiuję w szkole psychoterapii Gestalt. Uważam, że sztuka jest dobrym narzędziem samopoznania. Każdy kolejny film to płodna podróż, proces, w trakcie którego wciąż dowiaduję się o sobie czegoś nowego. Ale są pewne granice. Nie wiem, czy sztuka może nam pomóc się wyemancypować. Na pewno sprzyja zrozumieniu pewnych kwestii, ale ma też swoje ograniczenia.

Producentami „Sirata” zostali bracia Pedro i Agustin Almodóvar. Jak doszło do waszego spotkania?

Oliver LAXE: W kinie hiszpańskim uchodzę za outsidera. Przez 12 lat żyłem w Maroku, teraz mieszkam w górach, w Galicii. A więc jestem trochę dziwakiem. Pierwszym filmem, jaki nakręciłem w Hiszpanii, była „Siła ognia”. Obraz spotkał się z pozytywnym przyjęciem. Zapewnił mi nominację do nagród Goya. Okazało się, że do jego zwolenników zalicza się również Pedro Almodóvar. Od tamtego czasu mamy dobry kontakt. Kiedy ukończyłem scenariusz „Sirata”, od razu mu go pokazałem. Spodobał mu się. Bracia Almodóvar otoczyli mnie opieką, są dla mnie jak rodzina.

Początkowo nie mogłem się nadziwić, że ludzie zajmujący tak wysoką pozycję mogą być tak ludzcy, mieć czyste intencje. Przy pracy nad tym filmem po raz pierwszy otrzymałem też wsparcie hiszpańskiej telewizji publicznej. Zyskałem możliwości, jakich do tej pory nie miałem. Producenci zapewnili mi totalną wolność artystyczną.

Jak outsider odnajduje się w najważniejszej sekcji canneńskiego festiwalu – konkursie głównym? Nie obawiasz się, że sukces może zmienić trajektorię twojej drogi twórczej, skusić możliwością kręcenia filmów wysokobudżetowych?

Oliver LAXE: Nadal interesuje mnie tworzenie kina arthouse’owego, a nie komercyjnych produkcji. Nie chcę dramatyzować, ale bycie filmowcem czasami wiąże się z cierpieniem, to zawód pełen sprzeczności. Czasami czuję się jak dziecko na placu zabaw. Realizacja filmu na pustyni wydaje się czymś niedorzecznym. A jednak coś podpowiada mi, że muszę robić filmy. Teraz mam w tym więcej swobody niż kiedykolwiek wcześniej. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Nigdy nie należałem do grona reżyserów, którym proponuje się pracę. Robiłem wyłącznie to, w co sam wierzyłem, co czułem. Na pewno muszę być czujny.

Rozmawiała Daria Porycka/PAP

Mądrość filmu

.Badacz mediów audiowizualnych, prof. Grzegorz ŁĘCICKI, na łamach „Wszystko co Najważniejsze” twierdzi, że: „Do najwybitniejszych produkcji z gatunku dramatów sądowych należy film Dwunastu gniewnych ludzi. Obraz niemal całkowicie pozbawiony dynamicznej akcji, rozgrywający się w jednym pomieszczeniu, ukazuje dwunastu przysięgłych, którzy muszą uzgodnić jednomyślny wyrok w sprawie o morderstwo. Początkowo ustalenie werdyktu wydaje się szybkie, proste, jednoznaczne. Jednak jeden z przysięgłych ma wątpliwości co do słuszności oskarżenia i przedstawionego przebiegu morderstwa. Szuka argumentów, prowadzi jakby własne śledztwo, wgłębia się w szczegóły opisu tragicznego wydarzenia i powoli przekonuje do swych racji pozostałych przysięgłych, którzy ostatecznie uniewinniają niesłusznie oskarżonego”.

„Arcydzieło Lumeta akcentowało konieczność głębokiego i wszechstronnego namysłu przed wydaniem sądowego wyroku oraz przestrzegało przed pochopnym osądem. Choć fabuła filmu dotyczyła amerykańskiego systemu wymiaru sprawiedliwości, to jednak w sensie najbardziej ogólnym przekazywała mądrość o nieuleganiu pozorom, sugestiom i rozmaitym manipulacjom; postulowała zaś nie tylko sprawiedliwość, ale i roztropność oraz męstwo. Główny bohater analizowanego obrazu, przysięgły nr 8 (Henry Fonda) dobrał odpowiednie środki, aby udowodnić niemożność popełnienia zbrodni przez oskarżonego, a także musiał wykazać się męstwem w przeciwstawieniu się całej grupie”.

„Film Erin Brockovich przedstawiał autentyczną bohaterkę, kobietę o niskim statusie społecznym, która – jako pomoc biurowa w kancelarii prawnej – podjęła skuteczną walkę z gigantem przemysłowym. Dynamiczna Erin Brockovich (Julia Roberts) zajęła się sprawą zatruwania środowiska naturalnego przez koncern energetyczny, co skutkowało chorobami mieszkańców. Energiczna, śmiała, operatywna kobieta doprowadziła do tego, że sąd przyznał ofiarom 333 miliony dolarów, co stanowiło największe odszkodowanie w historii USA. Prowadzona przez Erin Brockvich walka o sprawiedliwość wymagała odwagi, uporu, determinacji i wiary – mimo złych doświadczeń – w praworządność”.

„Istotnym przejawem mądrości jest dzielenie się nią z innymi. W sposób szczególny mądrość łączy się z wiedzą w profesji pedagogicznej. Ideałem jest nauczyciel, który potrafi być równocześnie wychowawcą uczniów i podopiecznych. W tradycji akademickiej istnieje szczególna relacja mistrz-uczeń, która wykracza poza schemat zdobywania wiedzy, albowiem dotyczy także kształtowania charakteru i osobowości”.

„Kino niejednokrotnie pokazywało zarówno fikcyjnych, jak i prawdziwych nauczycieli oraz wychowawców, których mądrość stanowiła fundament odnoszonych sukcesów pedagogicznych. Jednym z klasycznych i najpiękniejszych obrazów tego rodzaju dramatu obyczajowego jest film Nauczyciel z przedmieścia. Fikcyjny bohater, bezskutecznie poszukujący pracy młody, czarnoskóry inżynier, Mark Thackeray (Sidney Poitier) zostaje zatrudniony w szkole średniej w uboższej dzielnicy Londynu. Z oddaniem przygotowuje dość niesforną klasę maturzystów do dorosłego życia. Mimo początkowych trudności nie zraża się, jest konsekwentny, pomysłowy, niekonwencjonalny. Klasa przekonuje się, że jej nowemu nauczycielowi naprawdę zależy na dobru młodzieży. Doświadczywszy jej wdzięczności pedagog rezygnuje z wcześniej wymarzonej pracy” – pisze prof. Grzegorz ŁĘCICKI w tekście „Mądrość filmu” – cały artykuł [LINK]

Daria Porycka/PAP/eg

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 19 września 2025