Jan ŚLIWA: Imperia dobre i złe

Imperia dobre i złe

Photo of Jan ŚLIWA

Jan ŚLIWA

Pasjonat języków i kultury. Informatyk. Publikuje na tematy związane z ochroną danych, badaniami medycznymi, etyką i społecznymi aspektami technologii. Mieszka i pracuje w Szwajcarii.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Ocena sytuacji jest tym trudniejsza, że prawie wszyscy kłamią. I tak na przykład ci, którzy jeszcze niedawno bronili się rękami i nogami przed drażnieniem Putina, dziś stoją murem za Ukrainą i są gotowi wysłać tam wojska na linię demarkacyjną. Wojska, które Putin z pewnością ostrzela, choćby dlatego, by sprawdzić (i ośmieszyć) gotowość i spójność Zachodu. Nie wygląda to dobrze – pisze Jan ŚLIWA

Nowy koncert mocarstw

.Stabilna przez kilka dekad sytuacja „końca historia” dokonuje ostatnio zaskakujących zwrotów, czasem kilka razy dziennie. Nie komentuję więc aktualności, ale na pewno widzę, że wszystkie ustalone założenia podlegają rewizji. Postęp techniki, zwłaszcza sztucznej inteligencji, prowadzi do nowych problemów, ale z drugiej strony powracają pewne sytuacje i zdarzenia, które – jak się wydawało – powinny być dawno zapomniane.

Mamy do czynienia z brutalną grą mocarstw, gdzie żądania wyrażane są jawnie i ostro. Do tej pory było to domeną Rosji, która otwarcie żądała powrotu do sytuacji sprzed rozszerzenia NATO, czyli przywrócenia dla siebie strefy wpływów Związku Sowieckiego. Jak na razie jako jedyna pokazała, że nie boi się wymuszać swoją wolę siłą. Obecnie również Ameryka nie krępuje się jawnie oznajmić, czego sobie życzy / chce / żąda. Chyba tylko Europa używa jeszcze retoryki opartej na wartościach, ale wydaje się ona coraz bardziej staroświecka i zakłamana.

Triumfuje realizm. Prowadzi to do stanu, gdzie trzeba będzie akceptować fakty takie, jakie są, nawet jeżeli odczuwane są jako niedopuszczalne i niesprawiedliwe. Wielcy decydują nad głowami małych. Koncert mocarstw, Realpolitik, jak w XIX wieku. Wracamy do punktu wyjścia? Zaakceptować sytuację, czy się opierać, jakim kosztem? Teraz przed takimi decyzjami stoi Ukraina, ale Polska jest tylko o jedną granicę dalej.

Spróbujmy się na chłodno zastanowić

.Od rozbiorów celem było odzyskanie i utrzymanie niepodległości. Nie jedynym – przez ten ponad wiek ludzie się przecież rodzili, uczyli, pracowali. Ale co generację Polacy podejmowali próbę wyzwolenia się. Koszty były ogromne. W końcu się udało – choć nie musiało. Już po dwóch latach, podczas wojny bolszewickiej, niepodległość Polski znowu zawisła na włosku. Polska walczyła – i znowu wygrała.  Wolna Polska przetrwała łącznie 21 lat. I znowu się zaczął cykl walki, potwornych zniszczeń, biernego oporu i starań o zachowanie tożsamości, aż do teraz. Komunizm wydawał się nie do pokonania. Ale jednak padł, chociaż nie do końca i wciąż podnosi swoją głowę. W końcu więc Polska istnieje (jak na razie), choć wielokrotnie można było zwątpić w sens tego wysiłku. 

Ale gdyby się nie udało? „Wesele” Wyspiańskiego, pisane na poprzednim przełomie wieków, pełne jest tej niepewności. Chcielibyśmy wolności, ale już się nam nie bardzo chce chcieć. Ze złotego rogu ostał się jeno sznur. A z drugiej strony życie staje się znośniejsze. Pod Franz-Josephem działał w Krakowie polski uniwersytet, była autonomia, a w 500-lecie bitwy grunwaldzkiej odsłonięto pomnik upamiętniający klęskę germańskiego Drang nach Osten. No i po kawiarniach inteligenci dyskutowali polskie sprawy. W zaborze niemieckim Polacy mieli swoich przedstawicieli politycznych. Nawet w Rosji Polacy kształcili się na uniwersytetach, Sienkiewicz i Prus publikowali ważne dla narodu dzieła, a Łódź była ważnym centrum przemysłowym rosyjskiego imperium. Gdyby nie bezsensowna, wyniszczająca Europę I wojna światowa, system by trwał. I co wtedy?

Spróbujmy się na chłodno zastanowić nad różnymi opcjami, bo nie da się przewidzieć, jak skończy się obecna zawierucha i co nam przyniesie los. Los, bo nie wiadomo, na ile będziemy mieli na to wpływ. Oczywiście wszystkie okoliczne imperia mogą się rozpaść, jak w 1918. Może to my stworzymy imperium, choćby regionalne. Ale może się po nas przejedzie walec historii – byle by za dużo nie rozgniótł. Rosjanie w sytuacjach bez wyjścia mawiają: priwykniesz, poljubisz. A Szwejk: Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było. Więc jeżeli nawet się trzeba będzie dostosować, zawsze otwarte pozostaje pytanie, jak się dostosować. Przypominam, że w hegemonicznych strukturach już jesteśmy – w UE i NATO. I to nie my jesteśmy hegemonem. Przyjrzyjmy się więc różnym opcjom. Żeby nie było wątpliwości: jestem wychowany w tradycji niepodległościowej i cenię sobie naszą odmienność. Nawet jeżeli muszę wysłuchiwać krytyk, czasem sensownych, częściej bezsensownych – staram się ustać pod tymi ciosami. Argumenty za imperiami przytaczam trochę jako advocatus diaboli, trochę jednak by się im przyjrzeć, bo naprawdę nie wiadomo, co będzie.

Mocarstwo, hegemonia, imperium

.Różne są formy dominacji jednych państw (narodów) nad innymi. Rozróżnia się często między mocarstwami i imperiami. Mocarstwa są raczej jedno-, a imperia wielonarodowe. Pomijam tu fakt, że jednonarodowych państw już prawie nie ma, ale tradycyjnie mówimy, że w Niemczech mieszkają Niemcy, a we Francji Francuzi. Mocarstwa, jak niemiecka II Rzesza, mogą na peryferiach obejmować obszary podbite, jak Wielkopolska i Alzacja. Różnica ta jest jednak płynna. Austro-Węgry były wielonarodowe, wiele języków było używanych w życiu publicznym. Hitlerowska III Rzesza miała być Grossdeutschland, Wielkimi Niemcami.

W pełnoskalowym imperium, nad którym słońce nie zachodzi, mieszkańcy różnych jego części nie mieli o sobie wielkiego pojęcia. Poddanymi Karola V Habsburga byli mieszkańcy Pragi i Tenochtitlanu. Poddanymi królowej Wiktorii – mieszkańcy Kalkuty i Toronto. Tradycyjne imperia były terytorialne, istotne było faktyczne zarządzanie wielkimi obszarami. Istnieją jednak inne warianty hegemonicznej zależności, jak kontrola zasobów, szlaków handlowych, waluty światowej, kodów do rakiet i myśliwców oraz posiadanie kanonierek (lub europejskich komisarzy) mających możliwość ustanawiania i obalania rządów.

Jak zostać mieszkańcem imperium? Najprościej to osiągnąć przynależąc do imperialnego centrum. W szczęśliwym przypadku będzie to centrum demokracją lub parlamentarną monarchią, jak wiktoriańska Anglia. Przy pechu, będzie to centrum tyranią, ale niektórym potęga państwa może kompensować osobisty ucisk. Tak odczuwał Lermontow, pisząc: „Mogę być niewolnikiem, ale jestem niewolnikiem cara wszechświata!” (Пускай я раб, но раб царя вселенной!)

Polski dotyczy jednak raczej życie na peryferiach. Można tu dołączyć poprzez podbój, przymus lub inspirowaną z zewnątrz zmianę władcy na takiego, który sam podpisze wszystko, co trzeba. Powstaje wtedy pytanie: Bić się, czy nie bić? Widzieliśmy powyżej, że zależy to od analizy zysków i kosztów. Walka jest piękna – na kartach historii i powieści – ale może być wyniszczająca. Można się wreszcie w większy organizm połączyć dobrowolnie. Tak było w przypadku Polski i Litwy (z Rusią w tle). Układ musiał być na tyle uczciwy, że państwo mimo trudności przetrwało kilka wieków. Tak miała działać Unia Europejska, ale obecnie niezbyt przypomina wersją demo z broszurki reklamowej.

Blaski i cienie imperium

Wbrew pierwszemu wrażeniu, bycie częścią imperium może mieć swoje zalety. Wszystko zależy od tego, jakie jest to imperium i z czym je porównujemy. 

Imperium jest większe i silniejsze od składających się na nie państw, w skali globalnej gra w wyższej lidze. Niepodległość jest cenna, ale można zapytać, jaka jest najmniejsza sensowna samodzielna jednostka. Yoram Hazony, chwalący państwa narodowe, pisze, że odrębność państwowa ma sens, jeżeli państwo to jest spójne i może samodzielnie istnieć. Nie wszystkie faktyczne państwa spełniają ten warunek, jak choćby Belgia. Nadmierna bałkanizacja nie ma sensu, gdy niedaleko od siebie mamy Słowenię (a trochę dalej Słowację) i Sławonię, serbską część Chorwacji. Jak się w tym połapać, jak ma się w tym połapać amerykański sekretarz stanu? Już po I wojnie światowej widziano załamanie znaczenia państw europejskich i wzrost siły mocarstw zewnętrznych – Stanów zjednoczonych i Rosji. Stąd idea Paneuropy, która miała być w skali światowej równorzędnym graczem.

Imperium zapewnia wolny handel na większym obszarze. Dotyczy to nawet imperium mongolskiego. W cesarstwie rzymskim władza centralna zwalczała piratów na morzu Śródziemnym. Stąd mógł św. Paweł, zwłaszcza jako obywatel rzymski, podróżować i misjonować po całym imperium. Jego listy dochodziły do adresata. Wewnątrz imperium panował pokój (na ogół). Wojny prowadzono na peryferiach, a cesarstwo było na tyle silne, by obronić granice.

Jeżeli imperium jest sensowne, to zyskiem jest rozwój cywilizacyjny i dobrobyt – koleje, drogi, szpitale. Sensowne imperium pozwala na podtrzymanie tożsamości, o ile nie narusza to jedności państwa. Imperium rzymskie było tolerancyjne, problemem byli jednak Żydzi, którzy radykalnie bronili swojej odrębności i swojego jedynego Boga. Wtedy Rzym pokazał całą swoją brutalną siłę. Rzym jest dobrym przykładem na to, jak po wstępnym podboju (podbój Galii przez Cezara pełen był zbrodni wojennych), nastąpiła faza spokoju – wino, oliwki, pismo, kultura. Niestety na północy Rzym został zatrzymany przez Hermana (Arminiusza) Cheruska. Gdyby nie rozbicie legionów Warusa w lesie Teutoburskim, może by i Słowianie (którzy tam chyba jeszcze nie mieszkali) mieliby tysiąc lat wcześniej pisaną historię, drogi rzymskie i łaźnie. Może byśmy mówili wszyscy do dziś po łacinie, a w roku 1000 by rakieta Rzymskiej Agencji Kosmicznej (Agentia Spatialis Romana) wylądowała na Księżycu. Gdy na autostradzie pod Bazyleą widzę drogowskazy na rzymskie miasto Augusta Raurica, odczuwam żal – i komu to przeszkadzało?

Czy chcemy być Niemcami?

Różne imperia różnie układają stosunki między centrum a peryferiami. Centrum gra na siebie, ale może zapewniać mniej więcej równy rozwój lub też stosować brutalny wyzysk. Nawet przy dominacji jednego narodu i języka może ono ewoluować w kierunku wspólnoty. Wielcy cesarze, Trajan i Hadrian, pochodzili z Hiszpanii. W Rzeczpospolitej wiele było wielkich ruskich rodów – Gente Ruthenus, natione Polonus / Z pochodzenia Rusin, z narodowości Polak / З роду русин, нації польської. Ale stosunek ten może się opierać też na ucisku, prześladowaniach, czystkach etnicznych, czy wręcz ludobójstwie.

Im większy ucisk, tym większa skłonność do buntów, tym mniejsze zainteresowanie zachowaniem całości. Dlatego pod naporem małej grupki Hiszpanów tak łatwo upadły państwa Azteków i Inków. Były to młode imperia, brutalne dla podbitych ludów, które widziały w Hiszpanach swoich wyzwolicieli. Zwłaszcza Aztecy potrzebowali ciągle jeńców na ofiary z ludzi. W kraju Majów z kolei istniało wiele niezależnych miast, które prowadziły między sobą niekończące się wojny, również składając jeńców w ofierze. Przybycie Hiszpanów to ukróciło i prawdopodobieństwo gwałtownej śmierci radykalnie zmalało. Czy była to korzyść czy strata?

Im uczciwsze są stosunki między centrum i peryferiami, tym większe ma imperium szanse, by przetrwać długo. A nawet po swoim upadku może pozostać kulturalną referencją. W przeciwnym przypadku, jak w przypadku hitlerowskich Niemiec, próba narzucenia dominacji kończy się klęską. Niemiecki, jeden z wielkich światowych języków nauki i kultury, po II wojnie światowej stał się niszowy. A łacina trwa.

Zależnie od punktu siedzenia i widzenia, niektórzy głoszą nawet pożytki kolonializmu, choć brzmi to jak herezja. Ale ważne jest to, co porównujemy z czym. Tak jak dawniej przedstawiano lokalnych mieszkańców jako dzikie ludy, obecnie mamy skłonność do idealizowania ich, przypisując białemu człowiekowi wszystko co najgorsze.

Weźmy taką Afrykę. Nie była ona żadną idyllą. Wstępowały tam królestwa prowadzące wojny – podobnie zresztą jak w Europie. Normą było niewolnictwo – czarni niewolnicy u czarnych właścicieli. Na północy i na wschodnim wybrzeżu działali arabscy handlarze, którzy wywieźli miliony niewolników, często ich okaleczając. Biali ludzie nie wprowadzili więc niczego nowego, choć rozwinęli ten proceder na wielką skalę. Ale to właśnie biali w końcu zlikwidowali niewolnictwo i z nim walczyli. Nikt inny niczego takiego nie zrobił. A zwłaszcza od XIX wieku, gdy w Europie nastąpiła rewolucja przemysłowa i naukowa, biały człowiek miał do zaoferowania koleje, drogi, maszyny, szpitale, szkoły. Oczywiście nie dla wszystkich równo, ale jednak. Koleje w Indiach były budowane dla europejskich interesów, ale jednak były. Zwłaszcza anglosascy autorzy twierdzą, że kolonie brytyjskie dały najlepsze warunki dla powstania demokracji parlamentarnych. Kulawych, ale jednak. No i język angielski otworzył inteligentnym ludziom drogę na szeroki świat. Piękna i bogata jest tradycja setek języków indyjskich, lecz to dopiero angielski spaja cały kraj. Tak jest zwłaszcza dlatego, że między indoeuropejskimi językami północy (hindi, marathi…) i drawidyjskimi językami południa (tamilski, telugu…) jest ostra bariera. Liczne są opinie, że za rządów kolonizatorów był pewien porządek, który się potem załamał. Można zapytać, czy przyczyną było to, że kolonizatorzy naruszyli tradycyjne struktury, czy problemem był właśnie powrót do dawnych zwyczajów i do wojen plemiennych, jak wojna o Biafrę w Nigerii. Ale stosunki między białymi i nie-białymi to odrębny temat.

Duża część argumentów odwołuje się do tematów emocjonalnych i godnościowych. Czy chcemy zachować nasz język, naszą literaturę i tradycję? Czy zależy nam na tym, by samemu pisać własną historię, czy akceptujemy obcą, rodem z III Rzeszy? Wtedy też dostępne były przewodniki po Generalgouvernement, gdzie piękne miasto Krakau było świadectwem wysokiej niemieckiej kultury, zaniedbanej przez prymitywnych Słowian. Może to nie problem, byleby była micha i wypasiona komórka. Czy jesteśmy gotowi bezkrytycznie przejąć cudze zwyczaje? Fakt, ludzie emigrujący na przykład do Stanów Zjednoczonych po czasie stają się Amerykanami, ale jednak są świadomi swoich korzeni. A co z Niemcami i Rosją? Czy chcemy być Niemcami? Wiem, niektórzy chcą. Ale kiedyś germanizacja i rusyfikacja budziła opór, zwłaszcza że była przymusowa, nastąpiła po podboju i wywózkach na Sybir oraz wymagała zaparcia się własnej tradycji, a najlepiej okazywania jej pogardy. Realiści będą dowodzić, że to argumenty dla pięknoduchów. Mielibyśmy więc odrzucić wszystko to, czym nas karmiono przez lata, co było takie piękne i godne? Możemy się stać narodem kupieckim, ale czy to ma być wszystko? Do tego z ręką na sercu – nie wiem, jaka jest tożsamość unijczyka. Patrząc statystycznie, pewnie wkrótce będzie wyznawcą Allaha.

Polska – Unia, NATO, własna droga

Polska należy do dwóch struktur, które są na kursie konfliktowym – Unii Europejskiej i NATO. Miały się one uzupełniać i obie miały być przyjazne. Obecnie drogi ich mogą się rozejść, chociaż werbalnie chyba wszystko zostanie po staremu. Skądinąd dziwne jest, że szefem NATO został Mark Rutte, który jeszcze niedawno wygłaszał peany na cześć gazociągu NordStream. Czy nie zachodzi tu konflikt interesów?

Przyjrzyjmy się tym instytucjom, które zapewniają nam rozwój i obronę. Unia, jaka jest, każdy widzi. Po kolejnych wyborach do Europarlamentu we władzach pozostały te same kadry, sprawniejsze w przerzucaniu worków z gotówką niż w rozwiązywaniu trudnych problemów. Rozwiązanie problemu zagrożenia ze Wschodu widzą w kolejnym gigantycznym zadłużaniu, takim, że podobnie jak przy KPO, płacą wszyscy, a pieniądze dostają posłuszni. Efektem będą wielkie zamówienia dla Rheinmetall, Dassault i innych niemieckich i francuskich firm, a niekoniecznie lepsza obrona, zwłaszcza szybko. Przy okazji w atmosferze paniki strategiczne kompetencje zostaną oddane do Brukseli, w ręce ludzi, którzy nie potrafią się nawet rozliczyć z zakupu szczepionek.

A co słychać w NATO? Będąc wiernymi sojusznikami, zakładaliśmy, że „America First” obejmuje także nas. Okazuje się, że jednak niekoniecznie. Czy to coś nowego? Nowa jest jawność. Bruksela z Berlinem latami wywierały nacisk na Polskę, chcąc wymusić zmianę rządu na bardziej uległy. Metody były brutalne (choć bezkontaktowe) i bezprawne, do wspólników w tej operacji lał się strumień pieniędzy. Ubierano to jednak w retorykę „przywracania praworządności”. Wielu koniunkturalnych naukowców porobiło na tym doktoraty. Kiedyś dobrze będzie je przejrzeć.

Trump i Roosevelt

A czy Trump jest bardziej brutalny? Widziałem ostatnio filmik będący połączeniem wizyty Churchilla u Roosevelta w 1940 i niedawnej wizyty Zełeńskiego u Trumpa. Wydźwięk miał być taki, że Trump był bezczelny i w przeciwieństwie do szlachetnego Roosevelta, dałby wygrać Hitlerowi. Tymczasem Roosevelt wygrał wybory w 1940 obiecując, że NIE przystąpi do wojny. USA były neutralne aż do grudnia 1941 i byłyby dalej, gdyby Hitler nie wypowiedział im wojny. Polska walczyła już od ponad 2 lat. Do tego Roosevelt był cyniczny, podgryzał imperium brytyjskie, wymuszał przejmowanie ich baz morskich. I na pewno nie walczył za „demokrację i ratunek dla Żydów”, choć dziś wielu tak myśli. A co zrobił z Polską, to wszyscy wiemy.

Tak że może wszystko wraca na stare tory. Koniec przerwy. Ale co o tym myśleć, co robić? Ocena sytuacji jest tym trudniejsza, że prawie wszyscy kłamią. I tak na przykład ci, którzy jeszcze niedawno bronili się rękami i nogami przed drażnieniem Putina, dziś stoją murem za Ukrainą i są gotowi wysłać tam wojska na linię demarkacyjną. Wojska, które Putin z pewnością ostrzela, choćby dlatego, by sprawdzić (i ośmieszyć) gotowość i spójność Zachodu. Nie wygląda to dobrze.

Dobrze by było więc uciekać – ale gdzie? Najlepiej w Alpy albo na Vanuatu, ale geografia przyszpiliła nas w tym miejscu na mapie. Przyłączyć się do Szwajcarii się nie da, zwłaszcza że Szwajcaria z niewiadomych przyczyn coraz intensywniej flirtuje z Unią.

Chyba pozostawię to pytanie naszej klasie politycznej, która nie takie problemy potrafiła rozwiązać.

Jan Śliwa

Literatura
Herfried Münkler „Imperien”, 2005
Herfried Münkler, Eva Marlene Hausteiner (red.) „Die Legitimation von Imperien”, 2012
Elvira Roca Barea „Imperiofobia y leyenda negra”, 2023
Bruce Gilley „The Case for Colonialism”, 2023
Tom Holland „PAX”, 2023

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 14 marca 2025
Fot. Leah Millis / Reuters / Forum