Jedno ze zdań, które wzbudziło ostatnio moje szczególne zainteresowanie brzmi „Przepraszam, gdybym miał więcej czasu, napisałbym krótszy list” – pisze Jarosław KORDZIŃSKI
Zalewani potokiem słów, z coraz większym trudem dochodzimy do tego, co jest prawdą, co czczą obietnicą, a co zwykłym kłamstwem.
Za nami rok szkolny, który bez wątpienia zapamiętamy jak jeden z najtrudniejszych. Okres, w którym wielu z nas musiało podejmować decyzje w materii, której nie znało, nie rozumiało i do rozstrzygania których nie było przygotowanym. W efekcie popełniliśmy wiele błędów. Ministerstwo, bo uznało, że nic się nie stało i szkolne życie powinno samo toczyć się dalej. Organy prowadzące szkoły, bo zbyt często uznało, że skoro nauczyciele nie przychodzą do pracy w szkole, to najprawdopodobniej nie pracują. Dyrektorzy, bo uznali, że skoro muszą zarządzać na odległość, to najlepiej żeby na wszystko mieć jakąś papierową podkładkę i zarzucili nauczycieli koniecznością „produkcji” dokumentów dokładnie po nic. Nauczyciele, bo podobnie jak dyrektorzy (też nauczyciele) nie wiedząc jak rozliczyć swoich uczniów z ich pracy, zarzucili ich koniecznością „produkcji” wielu zadań również dokładnie po nic.
Popełnili też błędy rodzice, bo zbyt łatwo zawierzając swoim dzieciom, że czegoś nie mogą i skrajnie nie ufając ich nauczycielom, rzucili się do odrabiania zadań za swoje pociechy, od czasu do czasu tylko wrzucając negatywne komentarze na ten temat do internetu.
W tym potoku działań i odczuwanej w związku z nimi frustracji mało kto pomyślało o prawdzie, którą jakiś czas temu ogłosiła amerykańska pisarka Anne Lamott, która stwierdziła że: „NIE jest pełnym zdaniem”. Zamotaliśmy się. Jesteśmy dorosłymi, odpowiedzialnymi profesjonalistami. Uznaliśmy, że żadna niespodziewana sytuacja nas nie zaskoczy. Uroiliśmy sobie, że wystarczy chcieć, a zrobimy wszystko, co trzeba jak najlepiej. A jak nie wyjdzie dość dobrze- znajdziemy winnego i powiesimy na nim wszystkie psy świata!
Biedne zwierzęta. Okazało się, że wszyscy są winni. Nie wyszło zbyt dobrze. Bardzo chcieliśmy, żeby mimo braku właściwej infrastruktury, kompetencji oraz niemożności bezpośredniego kontaktu z uczniami, zajęcia które zorganizowaliśmy były takie, jakby nic się nie stało. Bardzo chcieliśmy, żeby uczniowie byli aktywni, sami odrabiali zadania, uczyli się na odległość tak, jakby siedzieli naprzeciwko nas i czuli zarówno, że znajdują się pod stałą kontrolą jak i to, że w każdej chwili mogą wzrokiem czy gestem poprosić nas o udzielnie pomocy. Tak się nie stało. Postanowiliśmy więc tę niefajną rzeczywistość zagadać. Ministerstwo chwaliło się swoimi nieprzeliczonymi sukcesami. Rodzice uznali, że są najlepszymi nauczycielami świata a niektórzy nawet wysłali do ministerstwa wnioski o zapłatę za wykonaną przez nich pracę. Nauczyciele doszli do wniosku, że skoro wystawili oceny, to znaczy, że ich uczniowie czegoś się nauczyli więc w gruncie rzeczy nie mają sobie nic do zarzucenia. Jest dobrze!
No nie jest! Kolejny Amerykanin, tym razem Josh Billings napisał przed laty, że: połowa problemów w życiu bierze się ze zbyt szybkiego mówienia „tak” i zbytniego ociągania się z mówieniem „nie”. Gdybyśmy, w każdym z wymienionych środowisk, na początku powiedzieli po prostu „nie”, zapewne zrobilibyśmy mniej, ale być może miałoby to więcej sensu. Kilka krajów, które znalazły się dokładnie w takiej samej sytuacji jak my, w ciągu pierwszych tygodni pandemicznego kryzysu, doprowadziło do opracowania platformy, która w bezpiecznych, metodycznie poprawny a nawet angażujący sposób włączyła uczniów do pracy nad własnym rozwojem, zgodnie z ich możliwościami oraz warunkami jakie wymusiła na szkole kryzys. Zrezygnowano z egzaminów zewnętrznych i oceniania, więcej uwagi poświęcono na budowanie relacji. Zadbano o wykluczonych i wsparto metodycznie nauczycieli. U nas tak raczej nie było.
.Za nami rozdanie świadectw. Tydzień temu usłyszeliśmy, że we wrześniu lekcje będą nadal zdalne. W przeddzień zakończenia roku szkolnego premier ogłosił, że lekcje na pewno będą się odbywać w szkole. Dzieci szczęśliwe już pozostały w domu na wakacje (przepraszam za tę frazeologię, ale starałem się ją dostosować do realiów). I tyle. Choć… w gruncie rzeczy zostało tylko jedno. Powtórzyć cytowane na wstępie słowa: „Przepraszam, gdybym miał więcej czasu, napisałbym krótszy list”. Chciałbym. Naprawdę chciałbym. Niestety obawiam się, że nie ma czasu.
Jarosław Kordziński