
"Machina. Ustawa o odpowiedzialności majątkowej urzędników nie działa"
Petent na stojąco, pochylony przy okienku, za którym urzędnik siedzi w wygodnym fotelu, jeśli akurat nie ma przerwy na kawę. To w zasadzie wyczerpujący opis polskiej urzędowej rzeczywistości.
Urzędnicza machina ma się dobrze. Kolejne rządy obiecywały redukcję administracji, ale rzesza urzędników nie tylko nie maleje, ale wręcz rośnie. Tylko za rządów Platformy Obywatelskiej zatrudnienie w administracji publicznej wzrosło, jak wynika z danych GUS, o prawie 16% – z 361,7 tys. w roku 2007 do 418,5 tys. w 2012. Byłoby to do przyjęcia, gdyby równocześnie poprawiała się też jakość funkcjonowania urzędów, terminowość, ogólny klimat i stopień przyjazności urzędników. Ale niestety się nie poprawia.
Jasne, nie wszyscy urzędnicy są źli – nieuprzejmi, przekładający wszystko na jutro, stojący u drzwi urzędu za pięć szesnasta. Ale ci dobrzy niestety giną w tłumie. Mój znajomy, świeży absolwent, trafił na absolwencki staż do urzędu właśnie. Od pierwszego dnia zaczął gorliwie wypełniać swoje obowiązki. Jak zadania na ten dzień mu się skończyły, zabrał się za stos brudnych kubków po kawie w urzędniczej kuchni. Z radą do niego przyszła jedna z najstarszych pracownic, w urzędzie od zawsze. „Spokojnie, chłopcze, nie ma się co wyrywać, nie ma się co spieszyć, tutaj pracę się celebruje”. Tak właśnie młodzi pracownicy urzędów są wychowywani przez tych starszych. Bo jak „młody” pokaże, że można pracować więcej i lepiej, to i ode mnie będą tego wymagali. A może nawet komuś przyjdzie do głowy, żeby mnie wymienić na takiego nadgorliwego młodszego.
Jedna z najstarszych pracownic, w urzędzie od zawsze: „Spokojnie, chłopcze, nie ma się co wyrywać, nie ma się co spieszyć, tutaj pracę się celebruje”. Tak właśnie młodzi pracownicy urzędów są wychowywani przez tych starszych.
Tak więc, choć czasy się zmieniają, urzędnicza mentalność wydaje się zmieniać o wiele wolniej. Sprzyja temu złe prawo. Im bardziej niejasne przepisy i większe możliwości interpretacji, tym większa arbitralność i swoista władza urzędnika nad obywatelem. Sztywne zasady wynagradzania w zasadzie nie dają możliwości premiowania lepszych i karania słabszych. Premie przyznawane są wszystkim, jak leci – trzeba coś porządnie zepsuć, żeby jej nie dostać. Do tego urzędnikiem bywa się zwykle dożywotnio – czy raczej do emerytury. Za błędy też się nie płaci.
Funkcjonująca od roku 2011 ustawa o odpowiedzialności majątkowej urzędników za rażące naruszenie prawa w praktyce nie działa. Miało być lepiej – jeśli urzędnik, łamiąc albo naginając przepisy podjął decyzję na niekorzyść obywatela, miał zasądzone mu przez sąd odszkodowanie zapłacić z własnej kieszeni. Ale, jak wynika z mojej wiedzy, ani jednego urzędnika przez trzy lata obowiązywania tej ustawy w ten sposób nie ukarano. A trudno uwierzyć, że wszyscy polscy urzędnicy, krystalicznie uczciwi, nigdy nie złamali żadnego przepisu na niekorzyść petenta.
Jedyne rozwiązanie prawne, które poprawiło terminowość działania urzędników, zostało wprowadzone w roku 2003 na wąskim wycinku prawa budowlanego – przy wydawaniu pozwolenia na budowę. Mechanizm jest prosty: za każdy dzień opóźnienia w wydaniu tej decyzji urząd płaci „w górę”, czyli urzędowi wyższego szczebla, 500 zł kary. Urzędnicy jak ognia boją się oskarżenia o niegospodarność – a kara byłaby jej znakomitym dowodem. Po wprowadzeniu tej zasady w największych polskich miastach 97% pozwoleń wydawanych jest w terminie – takich danych dostarcza raport NIK-u z roku 2009. W tej chwili w Sejmie jest ustawa Twojego Ruchu, rozciągająca „500 zł kary” na bardzo szeroki katalog postępowań urzędniczych – pytanie, jakie ma szanse projekt opozycji w starciu z koalicyjną większością.
Z urzędniczą machiną trudno walczyć. Rozwiązaniem byłoby większe uelastycznienie zasad wynagradzania w budżetówce, wprowadzenie jasnych zasad dyscyplinujących i menedżerskiego sposobu zarządzania. I także – a może przede wszystkim – zmniejszenie biurokracji, uproszczenie procedur i ujednoznacznienie przepisów. Ale na to niestety będziemy musieli długo poczekać. Bo bezwład tej urzędniczej rzeszy jest duży, ale siła jeszcze większa.
Łukasz Gibała