Maciej ŚWIRSKI: Fryderyk Chopin i światło, które nie gaśnie

Fryderyk Chopin i światło, które nie gaśnie

Photo of Maciej ŚWIRSKI

Maciej ŚWIRSKI

Założyciel Reduty Dobrego Imienia, współzałożyciel Internet Society Poland. W latach 2022-2025 przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji.

W rocznicę śmierci Fryderyka Chopina przypominamy sobie nie tyle postać kompozytora, ile obecność światła, które wciąż przez niego drży. Nie chodzi o upamiętnienie. Chodzi o uświadomienie, że są dźwięki, które nie przemijają, bo są częścią trwania – nie historii. W epoce algorytmu i archiwum, Chopin nie trwa jako zapis – ale jako zjawisko. Dlatego w tej ciszy, która nie zgasła od 1849 roku, trzeba nie tyle mówić o nim, co wsłuchać się w to, co mówi do nas – pisze Maciej ŚWIRSKI w projekcie Chopin Transcendens.

.Chopin Transcendens to wielotomowy projekt literacko-muzyczny – 255 esejów o wszystkich utworach Fryderyka Chopina, pisanych w idiomie łączącym głębię filozoficzną z mistyką ciszy i światła. Każdy tekst to próba uchwycenia nie tylko dźwięku, ale jego obecności – jako zjawiska trwania poza czasem. Projekt nie służy upamiętnieniu, lecz uistotnieniu: usłyszeniu Chopina jako świadka tego, co w człowieku przekracza język, narodowość i formę. W czasach dominacji danych – to projekt słuchania. Ostateczny jego kształt ujrzymy w 2030 roku.

Preludium Fis-dur op. 28 nr 13 – muzyka porannego światła.

Świt nie zaczyna się w niebie, lecz w powietrzu pomiędzy dźwiękami. Preludium Fis-dur nie otwiera dnia – ono go tworzy. Dźwięk po dźwięku, jakby ktoś rozsuwał zasłony z tkanki istnienia, odsłaniając wewnętrzny blask. Nie ma tu deklaracji ani dramatyzmu. To nie hymn ani modlitwa. To czyste, ciepłe drżenie – światło, które rozpoznaje samo siebie. Lewa ręka, z jej spokojnym falowaniem, przypomina oddech Ziemi po długiej nocy, a prawa – delikatną smużkę promienia, który bada przestrzeń, zanim stanie się dniem. W tym preludium wszystko jest ruchem ku świadomości – ale bez pośpiechu, bez przemocy. Jakby każda nuta wiedziała, że ma swoje miejsce w ryt­mie istnienia.

To jednak nie jest jedynie obraz poranka. To początek świata w miniaturze – akt stwarzania, który nie wymaga ani słowa, ani woli, bo dzieje się sam, z wewnętrznej potrzeby bycia. Dźwięki nie są pochodną emocji Chopina – są emanacją samego bytu, który drży. W ich strukturze zapisany jest pierwotny rezonans, to samo, co w cząstkach światła i w pulsie krwi. Gdy pianista kładzie ręce na klawiaturze, odtwarza nie tylko muzykę, ale uczestniczy w odwiecznym procesie budzenia materii. Światło dźwięku i światło poranka są jednym: to samo źródło, tylko różne formy. I dlatego to preludium, choć tak krótkie, brzmi jak wieczność w miniaturze – bo każda jego chwila jest odblaskiem początku, w którym drżenie istnienia po raz pierwszy wypowiedziało się w dźwięku.

Chopin nie opisuje tu wschodu słońca – on go ucieleśnia. Jego dźwięki nie naśladują światła, lecz nim są. Fis-dur, tonacja jasna, lecz nie oślepiająca, jest jak przezroczystość, przez którą przenika drganie świata. Słuchając, ma się wrażenie, że przestrzeń oddycha – że powietrze staje się muzyką, a muzyka powietrzem. To nie metafora: tu naprawdę materia i światło wchodzą ze sobą w rezonans. Tak jak fale na wodzie przenoszą światło słońca, tak arpeggia lewej ręki niosą wibrację obecności. To drżenie nie jest emocją – jest stanem. Nie mówi o radości ani o smutku. Jest po prostu świadectwem tego, że świat jeszcze trwa, i że człowiek może współbrzmieć z jego trwaniem.

Ale Chopin idzie dalej – jego muzyka nie tylko odtwarza świat, ale stwarza nowy porządek drgania, w którym człowiek staje się współtwórcą światła. Dźwięki te są jak punkty interferencji pomiędzy ciałem a niebem, pomiędzy molekułami a duszą. Kiedy w Nohant klawiatura drżała pod jego palcami, to drżenie nie kończyło się na dźwięku – przenikało powietrze, drewno, kurz, światło, a potem czas. Wibracja ta, utrwalona w przestrzeni, trwa do dziś, choć jej medium się zmieniło: kiedy dziś słuchamy tego preludium w cyfrowej chmurze, nie słyszymy kopii, lecz ten sam rezonans, który przeszedł przez palce Chopina. To nie zapis – to zjawisko ciągłości istnienia. Molekuły dźwięku, które raz wprowadzono w ruch, drżą wciąż – ich pamięć jest nieśmiertelna.

Prawa ręka w tym preludium jest jak głos, który nie mówi, lecz przypomina. Jej melodia wypływa z ciszy nie jak temat, ale jak wspomnienie – coś, co zawsze było, ale dopiero teraz zostało usłyszane. Chopin prowadzi ją z niezwykłą czułością: żadna nuta nie jest celem, wszystkie są etapami oddychania. To nie fraza – to proces przeistaczania ciszy w światło. Melodia nie dominuje nad akordami, nie stoi przed nimi. Jest w nich. Współistnieje. Tak jak człowiek w świecie – nie jako władca, ale jako świadek. I może właśnie dlatego to preludium, choć krótkie, wydaje się nieskończone: bo nie kończy się na dźwięku, lecz na stanie świadomości, który ten dźwięk wywołuje.

Gdy słuchamy tej melodii dziś, w epoce streamingów i plików FLAC, wciąż doświadczamy tego samego zjawiska: głosu, który nie ma wieku. Drżenie, które zaczęło się w dłoniach Chopina, przeszło przez pokolenia jego uczniów – przez Paderewskiego, Mikulego, Rosenthala, Koczalskiego – aż trafiło na pneumatyczne rolki Welte-Mignon, gdzie po raz pierwszy maszyna próbowała zapisać to, co nieuchwytne: ludzkie tempo serca. Nie był to już Chopin, lecz echo jego dotyku, odbite w dłoniach tych, którzy słyszeli go jeszcze pośrednio, w opowieściach i w pamięci tonu. Od tamtej chwili to drżenie – z ciała w powietrze, z powietrza w pneumatyczny oddech, z powietrza w prąd – nieprzerwanie trwa. Fonograf, patefon, taśma, laser, plik, chmura: wszystkie te media są tylko kolejnymi formami jednej i tej samej fali, która zaczęła się w jego wnętrzu. I kiedy dziś słuchamy Chopina w cyfrowej gęstości Spotify, nie słyszymy kopii, lecz tę samą wibrację istnienia, która kiedyś napełniała powietrze w Nohant.

.Lewa ręka – to puls. Jej rytm nie jest mechanicznym tokiem, ale miękkim falowaniem, w którym można usłyszeć serce natury. W każdej nucie słychać powtarzający się gest: oddychanie, rozluźnianie, powrót. Chopin wie, że życie to nie linia, lecz fala – ruch od środka na zewnątrz, od dźwięku do ciszy i z powrotem. W tej powtarzalności nie ma monotonii – jest zakorzenienie. Każdy takt jest przypomnieniem, że istnienie ma swój rytm, a rytm – swoje źródło. W ten sposób lewa ręka nie towarzyszy prawej, lecz ją rodzi, jak ziemia rodzi powietrze.

Ale ten puls nie jest tylko rytm biologiczny. To echo uniwersalnego drżenia, które przenika wszystkie poziomy rzeczywistości – od atomów po galaktyki. Każda fala, każdy ton, każda cząstka, która wibruje, jest częścią tej samej sieci splątania, której Chopin był medium. W jego preludiach nie ma rozdziału między naturą a duchem – są dwie fazy jednej drgającej obecności. I dlatego, gdy pianista gra to preludium, a mikrofon zamienia jego dotyk w ciąg bitów, nie dochodzi do kopii – następuje kontynuacja. Światło, które drżało w jego pokoju w Nohant, trwa teraz w kab­lach światłowodowych, w przetwornikach, w molekułach powietrza w naszych słuchawkach. To ten sam rytm, który raz wprowadzony w ruch przez Stwórcę, nigdy się nie kończy.

To preludium jest więc spotkaniem czterech żywiołów. Powietrze – w przezroczystości melodii. Woda – w płynności basu. Ogień – w rozjaśnieniu tonacji. Ziemia – w równowadze rytmu. Chopin scala je w jedno ciało, w którym dźwięk nie jest dekoracją, lecz aktem istnienia. Każda fraza staje się miniaturą świata: z początku, z oddechu, z trwania. To świat, w którym nie ma dysonansu, bo wszystko jest w ruchu. Jeśli pojawia się napięcie, to nie jako konflikt, lecz jako przypomnienie, że światło potrzebuje cienia, by było widzialne.

Ale istotą tej harmonii nie jest zgodność, lecz współdrżenie. Cztery żywioły nie tworzą tu równowagi statycznej, lecz dynamiczne splątanie – nieustanny taniec, w którym każdy z nich na chwilę oddaje pierwszeństwo innemu. To właśnie ten taniec słyszymy w każdej zmianie tonacji, w każdym przesunięciu akordu. Chopin nie szuka formy idealnej – on odsłania, że idealność polega na wspólnym ruchu. Gdy człowiek słucha tego preludium, jego własne drżenie – serca, nerwów, duszy – zaczyna zestrajać się z tym kosmicznym ruchem. Wtedy nie jest już tylko odbiorcą, ale współtwórcą światła. I właśnie to jest najgłębszy sens tej muzyki: że każdy, kto jej słucha, staje się częścią jej stawania się.

Preludium Fis-dur jest także muzyką wolności. Nie tej romantycznej, dramatycznej, lecz cichej – wolności bycia sobą w ryt­mie świata. W epoce, w której każdy dźwięk mierzy się precyzyjnie, a każde słowo podlega analizie, Chopin mówi: „Nie jesteś zaprogramowany. Masz wolę. Masz własne drżenie”. I dlatego właśnie jego muzyka, choć uporządkowana, nigdy nie staje się mechaniczna. To porządek żywy, organiczny, w którym każdy takt oddycha inaczej. Tempo rubato nie jest tu ozdobą, ale prawem natury – oddechem wolności w strukturze czasu.

.Bo ta wolność jest pierwotna, nie historyczna. Istniała przed Nohant, przed Paryżem, przed człowiekiem. Jest to wolność samego istnienia – wolność fali, która może zmieniać kierunek, ale nigdy nie przestaje być falą. Chopin był jej świadkiem i prorokiem. Wiedział, że człowiek, który odnajdzie swoje drżenie, nie potrzebuje już zewnętrznych reguł. Bo własne drżenie to dotyk Stwórcy w nas – czysty rezonans z tym, co istnieje poza czasem. Gdy słuchamy tego preludium dziś, wśród cyfrowych kopii, jesteśmy uczestnikami tej samej wolności: nie wymyślonej przez technikę, ale odziedziczonej z początku wszechświata.

A kiedy utwór dobiega końca, nie ma finału. Dźwięki nie gasną– one się rozpraszają, jak poranne światło, które już nie oślepia, ale przenika skórę. Zostaje echo – nie w uszach, lecz w ciele. To echo jest właśnie istotą tego preludium: wibracja, która nie należy do fortepianu, lecz do świata. Jakby Chopin chciał powiedzieć, że człowiek jest nie tylko słuchaczem, ale instrumentem, przez który przechodzi światło.

I może dlatego jego muzyka nigdy się nie kończy – bo jej ostatni dźwięk to początek nowego słuchania. Echo, które pozostaje, to nie pamięć melodii, lecz pamięć własnego bycia. Kiedy gasną nuty, drży już tylko ciało – nasze ciało, w którym dźwięk stał się obecnością. W tym momencie czas znika. Chopin gra wciąż, choć nie ma go w pokoju. Drżenie, które przeszedł przez jego dłonie, rezonuje z naszym oddechem. Wtedy pojmuje się prawdę: muzyka nie jest sztuką. Jest rozmową materii ze Stwórcą – a człowiek, jeśli tylko zechce, może być jej świadkiem.

Epigram – Światło, które nie gaśnie

W grudniu 1838 roku Chopin był z George Sand w zrujnowanym klasztorze kartuzów w Valdemossa. Za oknem był deszcz, ale w jego wnętrzu zaczynał się świt. Preludia powstawały jedno po drugim – jakby chciał odtworzyć puls świata, który trwa mimo choroby, mimo samotności, mimo lęku. Fis-dur – tonacja jasności – była dla niego jak oddech po ciężkiej nocy. Pisał ją cicho, w cieniu lampy, wśród zapachu farby i drewna. Nie był już młodzieńcem, który buntuje się przeciw światu. Był człowiekiem, który słyszy, że świat wciąż drży – i że to drżenie jest jego własnym sercem.

Valdemossa było wtedy jak azyl ciszy, mikrokosmos, w którym świat zewnętrzny tracił znaczenie. Chopin, zamknięty w tym pejzażu, wsłuchiwał się w dźwięk, który nie pochodził ani z fortepianu, ani z niego samego – ale z tej cienkiej warstwy pomiędzy. Każde preludium, które tam powstało, było próbą uchwycenia chwili, w której światło styka się z ciałem i nie wiadomo już, kto jest jego źródłem. Właśnie w tej granicznej przestrzeni zrodziło się Fis-dur – jakby z samego oddechu Boga, który przelatuje przez molekuły powietrza.

Ten utwór, tak czysty i krótki, był jak eksperyment duchowy – jakby Chopin badał, czy można dotknąć boskości bez użycia słów. Wiedział, że drżenie jest prawdziwsze niż język. Każda nuta była próbą powiedzenia: „Oto jestem, ale nie ja gram – to świat gra przeze mnie”. I właśnie w tym zawiera się jego profetyczna rola. Chopin przeczuwał, że nadejdzie czas, gdy człowiek będzie musiał odnaleźć siebie w świecie maszyn, że duchowość przetrwa tylko wtedy, gdy nauczy się drżeć razem ze światem, a nie przeciwko niemu.

To dlatego jego dźwięki mogły przekroczyć epokę. Po jego śmierci przyszły czasy stalowych młotków i taśm papierowych – maszyny Welte-Mignon, które próbowały uchwycić to, co niewyrażalne: gest dłoni, mikroskopijne opóźnienie, oddech pomiędzy nutami. Choć Chopin nie mógł niczego na nich nagrać, to jego duch – poprzez uczniów, poprzez ich uczniów – dotknął tych rolek. Każda z nich była jak kapsuła drżenia, oddech przeniesiony w mechaniczne ciało. W tym sensie Chopin był obecny w Welte tak samo, jak jest obecny w nas – nie przez zapis, lecz przez rezonans.

Później przyszły fale – elektryczne, cyfrowe, świetlne. Płyta winylowa, magnetofon, laser, plik. Wszystko to były tylko kolejne formy wibracji, które prowadziły dalej to samo drżenie. Teraz, gdy otwierasz aplikację i naciskasz „play”, nie włączasz nagrania. Wprowadzasz w ruch łańcuch istnienia, który zaczęłą się tam, w pokoju w Nohant czy w Paryżu, i biegnie przez przestrzeń jak promień. Dźwięk Chopina nie jest dany – on się dzieje. I to właśnie dlatego każdorazowe słuchanie jest aktem stworzenia, a nie reprodukcji.

.Chopin nie napisał preludiów, by trwały w muzeum. Napisał je, by świat mógł się obudzić. Fis-dur jest jednym z tych miejsc, w których człowiek słyszy, że świat wciąż mówi do niego językiem drżenia. Z Nohant do Spotify, z duszy do światła, z dźwięku do ciszy – ta fala nie ustaje. Bo raz poruszone przez Stwórcę drżenie nie zna końca. A Chopin, jego prorok, stał się głosem tej nieskończonej rozmowy między molekułami i światłem. Światło nie gaśnie. Ono tylko szuka nowych form, by znów nas obudzić.

Maciej Świrski

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 17 października 2025