Michał BONI: "Style debaty"

"Style debaty"

Photo of Michał BONI

Michał BONI

Poseł do Parlamentu Europejskiego. Były minister pracy i polityki socjalnej, sekretarz stanu odpowiedzialny m.in. za politykę rynku pracy, szef zespołu doradców strategicznych Prezesa Rady Ministrów, minister administracji i cyfryzacji.

Ryc.: Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Często w ostatnich dniach pytano mnie, jak się czuję po uderzeniu przez posła Janusza Korwin Mikkego. Niezręcznie mi o tym pisać, ale nie czuję bólu, nie czuję złości ani nienawiści. Janusz Korwin Mikke nie jest w stanie mnie dotknąć psychicznie, kulturowo, moralnie. Tylko Jego pycha może mu podsuwać myśl, że jest w ogóle w stanie komukolwiek odebrać honor. Ale całe to zdarzenie sprawiło mi ból zupełnie innego rodzaju. To bolesna refleksja, gdzie, w którą stronę zmierza polska polityka. Jest w polityce bardzo dużo języka nienawiści – trzeba to zmieniać perswazją i promowaniem dobrych wzorców. Gorzej, jak ostry język agresji przeradza się w czynne, fizyczne zachowania agresywne. A następny krok – chwycimy za pistolety ? i to nie te pojedynkowe ze śmiesznego filmu historycznego, ale prawdziwe, gotowe do strzału…. Narutowicz, Kennedy…?

A następny krok – chwycimy za pistolety ? i to nie te pojedynkowe ze śmiesznego filmu historycznego, ale prawdziwe, gotowe do strzału…. Narutowicz, Kennedy…?

Polityka jest sztuką walki. Nie jest więc tylko walką, ale powinna być sztuką. To wymaga pewnej subtelności i inteligencji. Zarazem jest jednak, albo powinna być – sztuką rozwiązywania konfliktów. Sposobem na poszukiwanie rozwiązań spośród propozycji częstokroć bardzo sprzecznych. Niektórzy mówią więc, że jest sztuką kompromisu, w najlepszym tego słowa znaczeniu. Kompromisu, który służy ludziom i ich sprawom. Bo w dzisiejszym, współczesnym świecie – polityka wprzęgnięta jest w mechanizmy i tradycje demokratyczne. Liczyć się powinna z wynikami wyborów. Szanować większościowe rezultaty rozstrzygnięć. Ale także – uznawać, iż mniejszości mają swoją rolę do odegrania i należy im się szacunek i pełnia praw. Tak w ogóle, to współczesna demokracja odpowiadając na oczekiwania obywateli musi docenić ich potrzebę wpływu nie tylko na wybór reprezentantów do instytucji demokratycznych, ale i rosnące oczekiwanie uczestniczenia w procesach decyzyjnych, co umożliwia internet.

Czemu ma służyć ten wywód? Czy jest uzasadnieniem dla tej cechy polityki, którą definiujemy poprzez różnorodność znaczeń pojęcia „walka”? Czy ma pokazać, że pałacowa polityka arystokratów i niby-arystokratów skupionych na polityce wyłącznie jako  ekspresji własnego „ego” leży w zakurzonych szafach muzealnych? Czy ma odsłonić coraz bardziej zapominaną cechę polityki – jaką jest służebność wobec obywateli?

Przede wszystkim, opisany kontekst uprawiania polityki ma uświadomić, iż określonemu modelowi i stylowi polityki odpowiada określony język i styl debaty. Debaty publicznej, bo nawet prywatne w polityce sprzęga się z publicznym. Uczestnicząc w polityce – jest się w roli. I albo umie się ją wypełnić, albo nie. To właśnie ta rola narzuca ramy postępowania – może i prywatnie mogę się z kimś bić, jeśli mam taką potrzebę chuligaństwa, czy moje „ego” potrzebuje nasycić siebie oraz swoje słabości takim animalnym zachowaniem. Ale publiczne istnienie, funkcjonowanie na scenie – zabrania takich form „bycia politykiem”.

Można być politykiem, można być pieniaczem. Można chcieć służyć działaniem politycznym innym, można służyć wyłącznie własnej pysze i zdobywaniu pustej popularności. Można uprawiać politykę w stylu, który zbliża – nawet poprzez najostrzejsze konflikty i szczęk oręża – do znajdowania wspólnych rozwiązań. A można też w języku polityki uruchamiać taką spiralę niechęci, napięcia, wręcz nienawiści – że nigdy nie pokona się wyrosłych różnic. Można narzucić samemu sobie (uczestnicy politycznego starcia) ramy debaty w taki sposób, iż odrobina szansy na porozumienie, a przede wszystkim szansa na rozmowę będzie ciągle istniała. Można jednakże ulec pokusie totalnej destrukcji języka debaty – i wówczas tak naprawdę zostaje tylko krzyk, albo milczenie. Ani krzyk, ani milczenie – nie posuwają w świecie polityki rozwiązań do przodu, nie przybliżają ich.

To przełamanie granicy – niszczy politykę w dotychczasowych jej sensach. Zabija politykę jako porozumiewanie się w celu znajdowania rozwiązania, zabija jakąkolwiek próbę porozumiewania się.

Tak, jak to przedstawiłem – tak można byłoby scharakteryzować obecne style debaty w polskiej polityce. Coraz mniej szans na wspólnotę, coraz więcej obcości. Ale spór, niezgoda, brak akceptacji w takim modelu polityki nie wykracza poza kanony sporu słownego. Dzieje się w języku.

Tak się działo do niedawna. Bo – może trochę niezręcznie mi to pisać – sytuacja zmieniła się wraz z kolejną prowokacją Janusza Korwin Mikkego. Przekroczona została granica. Polityka i jej język, w tym wypadku pełen niechęci i nienawiści, przestały istnieć w słowie, przeniosły się do sfery działań fizycznych. Polemika i atak werbalny zamieniły się w uderzenie. To przełamanie granicy – niszczy politykę w dotychczasowych jej sensach. Zabija politykę jako porozumiewanie się w celu znajdowania rozwiązania, zabija jakąkolwiek próbę porozumiewania się.

Dosadnie to wyrażając – „mordobicie” nie może stać się językiem polityki. Nawet wtedy, gdy wzbudzić by miało zachwyt części opinii publicznej, dać swoistym dresiarzom politycznym satysfakcję i kompensację ich kompleksów, realnych i urojonych frustracji. I na nic się nie zda przywoływanie przez prowokacyjnego promotora tej okrutnej zmiany stylu polityki, Janusza Korwin Mikkego – zdań o kodeksie honorowym z dawnych lat i tradycji Boziewicza. Bo kodeksem honorowym polityki jest i musi być: wyjaśnianie, spór na argumenty i rzetelność przywoływanych faktów, chęć rozwiązania problemu, a nie tylko emocjonalna erupcja ubierana w fasadę niby dżentelmeńskiej muszki. W polityce nie można żyć bajkami. Dlatego w świecie polityki jedynym kodeksem honorowym muszą być reguły i rygory prawne, a jedyną instancją rozstrzygania sporów powinien być sąd, poprzedzony procedurami prawnymi. I odpowiednie instytucje życia publicznego tych zasad powinny pilnować, występując z urzędu w ochronie osób zagrożonych fizyczną przemocą.

Kodeksem honorowym polityki jest i musi być: wyjaśnianie, spór na argumenty i rzetelność przywoływanych faktów, chęć rozwiązania problemu, a nie tylko emocjonalna erupcja ubierana w fasadę niby dżentelmeńskiej muszki.

Reguły debat oksfordzkich mówią – można atakować, ale nie ad personam. Więc proszę przyjąć, że analiza, jaką tu prezentuję jest charakterystyką przypadku po to, by zająć się poważnym problemem. Próbą ratowania polskiej polityki przed przekroczeniem granicy, zza której już może nie być powrotu. 

Michał Boni

13 lipca 2014

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 13 lipca 2014