CPK jest logicznym elementem wzmacniania obronności Polski - Andrzej Krajewski

Polski

W historii Polski, zarówno w II RP, jak i dziś nastąpiła degeneracja elit politycznych – uważa Andrzej KRAJEWSKI, historyk, autor książki „Rzeczpospolita kryzysowa”. Jak twierdzi, po odzyskaniu niepodległości i po 1989 roku Polską rządzili ludzie o szerokich horyzontach, potem nastąpiło „obniżenie jakości o dwie ligi”.

Mira SUCHODOLSKA: Po lekturze pańskiej książki „Rzeczpospolita kryzysowa. Dwadzieścia lat spaceru po linie” zaczęłam się zastanawiać, jak bardzo sytuacja polityczna, społeczna w dzisiejszej Polsce przypomina tę z czasów II RP…

Andrzej KRAJEWSKI: Myślę, że jest sporo analogii, chociaż ten czas dwudziestolecia był dużo trudniejszy, ponieważ kryzysy były głębsze, bardziej niebezpieczne, każdy z nich mógł się zakończyć upadkiem państwa polskiego. Wojna domowa też wisiała nad nami, szczególnie w latach 20. Wówczas to wszystko działo się z większym natężeniem, z większą intensywnością: stronnictwa polityczne walczyły, ludzie strzelali do siebie i ginęli. Pierwszego prezydenta, Narutowicza, zastrzelono pięć dni po objęciu prezydentury.

Niemniej jednak i wówczas, i obecnie możemy zauważyć degenerację elit politycznych. To jest dosyć bolesny temat i duży problem. W czasach II RP, kiedy odzyskiwała ona niepodległość, mieliśmy fantastycznych polityków o szerokich horyzontach, wybitne osobowości. To jest cała długa lista takich ludzi jak Piłsudski, Dmowski, Witos, Korfanty, Rataj, Daszyński etc.

20 lat później sanacja i ci, którzy zachowali władzę, to w większości miernoty typu minister spraw wojskowych Tadeusz Kasprzycki, który awansował, bo był z obozu sanacyjnego, choć absolutnie nic sobą nie reprezentował. Tak samo jak część kadry dowódczej, która awansowała w latach 30. czy środowisko pułkowników, gdzie wybitnych jednostek nie było zbyt wiele. A kiedy już się znalazły, jak na przykład Ignacy Matuszewski, to byli odsuwani na bok.

Wyjątkiem jawi się tutaj ostatni minister skarbu i wicepremier II RP Eugeniusz Kwiatkowski, wybitna postać, ale już o naszym ostatnim premierze Felicjanie Sławoju Składkowskim niewiele, moim zdaniem, dobrego można powiedzieć – no, chyba będziemy mu pamiętać sławojki.

Spójrzmy teraz na polityków, których mieliśmy w Polsce w latach 90. XX w., w Polsce biednej, zacofanej, na marginesie Europy. I porównajmy z tymi, których mamy teraz. A w zasadzie nie mamy, gdyż są dwie partie wodzowskie, wokół przywódców których kręci się gromada ludzi. To jest totalne obniżenie jakości elit politycznych w ciągu wymiany pokoleń, przynajmniej o dwie ligi niżej.

Zarówno wtedy, jak i dziś mamy do czynienia z napiętą sytuacją międzynarodową: stary porządek świata się wali.

Andrej KRAJEWSKI: To prawda, w latach 30. XX w. ład wersalski zaczął się sukcesywnie rozpadać, a kraje demokratyczne nie stanęły do walki w jego obronie kiedy był jeszcze czas, kiedy Hitler wkraczał do Nadrenii, kiedy dokonywał anszlusu Austrii, kiedy zażądał od Czechosłowacji oddania Sudetów – ani Francja, ani Wielka Brytania nie miały odwagi pójść na wojnę, żeby bronić porządku, który same ustanowiły w Wersalu.

Obecnie także ten nasz światowy ład się wali, a demokracje zachodnioeuropejskie do niedawna w ogóle nie miały odwagi stanąć w jego obronie. Obawiam się, czy nie jest za późno na to, żeby nadrabiać zaległości, np. w zbrojeniach. Sto lat temu Europa nie mogła liczyć na Stany Zjednoczone, które były zajęte swoimi problemami i wybrały izolowanie się od spraw Starego Kontynentu. Dziś kraje Europy nie zadbały o to, żeby bezpieczeństwo nie opierało się tylko na tym jednym, amerykańskim opiekunie – jak dziecko, które wpędzono w syndrom wyuczonej bezradności, a teraz „tatuś” mówi: „już cię nie kocham, odchodzę”.

Natomiast wydaje się, że sytuacja ekonomiczna Polski jest lepsza niż wtedy.

Andrzej KRAJEWSKI: Nieporównywalnie lepsza niż w okresie międzywojennym. Po pierwsze, mieliśmy więcej czasu, po drugie, mieliśmy fantastyczną koniunkturę, dostęp do europejskiego i światowego rynku, możliwość pozyskiwania kapitału zagranicznego.

W dwudziestoleciu byliśmy odcięci barierami celnymi, kapitał zagraniczny prawie nie napływał, o pożyczki też było ciężko, więc mieliśmy ograniczone środki na inwestycje, a do tego doszedł Wielki Kryzys. Dopiero około 1935 r. zaczęliśmy wychodzić na prostą. Ale mimo to udało nam się dużo zrobić, tworzyć inwestycje, które wzmacniały siłę państwa – że wymienię choćby port w Gdyni, zbudowanie magistrali węglowej ze Śląska do Gdańska, co umożliwiło eksport węgla, stali i innych produktów.

Odbudowaliśmy także przemysł ciężki, lotniczy, włókienniczy, które zostały zdemolowane podczas I wojny światowej – najpierw Rosjanie wywieźli wszystkie urządzenia przemysłowe, jakie mogli, a potem jeszcze przetoczyły się przez nasz kraj wojska niemieckie i z okręgów przemysłowych jedynie Górny Śląsk uniknął zniszczeń. Nie należy zapominać o takich „drobiazgach” jak odtworzenie linii kolejowych czy mostów. Zaczęliśmy też budować Centralny Okręg Przemysłowy, który miał nam nakręcić koniunkturę, i on powstał, tylko niestety te fabryki startowały dopiero w 1939 r., natomiast ta inwestycja procentuje obecnie.

Dolina Lotnicza w Rzeszowie, Mielcu i okolicach, te wszystkie nowoczesne huby, gdzie produkowane są zaawansowane technologicznie samoloty, inne urządzenia i podzespoły, swój początek mają w COP.

Tyle że wtedy, mimo gorszej sytuacji gospodarczej, inwestowaliśmy, a teraz raczej ograniczamy wydatki i rozmach – np. CPK.

Andrzej KRAJEWSKI: Jeśli chodzi o CPK, mam mieszane uczucia – niby ma zostać wybudowany, ale zostało to odsunięte w czasie, zwłaszcza że teraz najwięcej środków będziemy przeznaczać na zbrojenia.

Moim zdaniem CPK jest takim logicznym elementem tworzenia zdolności obronnych Polski. Jeżeli chcemy móc szybko przerzucać sprzęt, wojsko z Zachodu, potrzebujemy dużego, w miarę centralnie położonego lotniska, które będziemy w stanie obronić.

Poza tym Polska potrzebuje innych inwestycji, które nakręcą koniunkturę gospodarczą, bo na zagraniczne niespecjalnie możemy, jako państwo przyfrontowe, w tym momencie liczyć. 15 lat temu taką inwestycją były autostrady budowane na Euro 2012, dziś potrzebujemy czegoś na tę skalę, najlepiej z udziałem funduszy unijnych.

Jak ocenia pan zdolności obronne II RP w odniesieniu do obecnych?

Andrzej KRAJEWSKI: Mówi się o tym, że Polska jest największą armią lądową NATO. Owszem, na papierze. Ten sprzęt jest zamówiony, ma przyjechać, żołnierze mają być wyszkoleni, ma być zwiększona liczba kadr… Tak naprawdę to dopiero zaczynamy rozbudowywać armię i ją przezbrajać.

II Rzeczpospolita też miała takie plany i została złapana na wykroku, bo siły zbrojne miały zostać rozbudowane i zmodernizowane w drugiej połowie lat 30. Ale zabrakło czasu. Poza tym miotaliśmy się wtedy od ściany do ściany… Dam taki przykład: wiadomo było, że trzeba rozbudować siły lotnicze, tyle tylko, że przede wszystkim postawiliśmy na projekt nowoczesnego bombowca PZL Łoś i w niego inwestowaliśmy, nie biorąc pod uwagę tego, że bombowce są nam średnio potrzebne, bo nie zbudujemy tak wielkiej floty, żeby wybombardować Niemców. Potrzebowaliśmy myśliwców, ale nie zdążyliśmy i zostaliśmy ze starymi PZL P 11, które totalnie odstawały od niemieckich maszyn.

Nie było innego wyjścia jak ratować się zakupami za granicą. Od 1938 r. wygospodarowaliśmy nawet na to środki. Była wielka pożyczka od Francji, tzw. pożyczka Rambouillet, oraz wielka mobilizacja społeczna. Ludzie oddawali pieniądze i biżuterię na Fundusz Obrony Narodowej. Niestety, nie było już od kogo kupować, bo wszyscy w Europie zorientowali się, że idzie wojna, i zaczęli się na gwałt zbroić. Zatem francuski i brytyjski przemysł w pierwszej kolejności obsługiwał te kraje. Udało nam się zakupić ponad setkę nowoczesnych myśliwców od Francji, ale niestety, nie zdążono ich przetransportować do Polski przed wrześniem 1939 r.

Kolejna istotna kwestia: kiedy w latach 1935-36 planowaliśmy rozwój gospodarczy Polski, zderzyły się ze sobą dwie koncepcje. Pierwsza, generała Kazimierza Sosnkowskiego, mówiła, że pieniądze powinniśmy zainwestować w rozbudowę mocy produkcyjnej istniejących fabryk, które funkcjonowały przy dużych miastach, co poszłoby trzy razy szybciej niż budowa nowych obiektów w nieuzbrojonym polu pod Rzeszowem. Jednak Eugeniusz Kwiatkowski, który miał większe wpływy, był innego zadnia, gdyż sama rozbudowa nie byłaby w stanie ani nakręcić koniunktury, ani zindustrializować biednej części Polski. Wygrał, a my złapaliśmy dwa-trzy lata opóźnienia.

Jeszcze jedna rzecz przychodzi mi na myśl, a mianowicie umocnienia granicy. W 1939 r. zdecydowana większość naszej linii granicznej przechodziła przez tereny prywatne, chłopi nie chcieli słyszeć o stawianiu zapór przeciwczołgowych podczas żniw, a żadnych przepisów w tej sprawie nie było. 

Andrzej KRAJEWSKI: To wszystko prawda. Ale my zrobiliśmy jeszcze jedną, dużo głupszą rzecz… To, że wojna będzie z Niemcami, a nie z ZSRR, zaczęło dochodzić do głów rządzących bardzo późno, bo dopiero na początku 1939 r., co dziś wydaje się co najmniej zaskakujące, gdyż Hitler od początku nie krył swoich planów ekspansji. Wprawdzie Polska nie chciała zostać sojusznikiem II Rzeszy, ale przyjmowała Göringa i najważniejsi politycy, jak Józef Beck, Ignacy Mościcki, Edward Rydz-Śmigły, jeździli z nim na polowania i kupowali jego opowieści o tym, że „jakoś się dogadamy”. Tłumaczyli sobie, że Hitler to przecież nie jest Prusak, który nas nienawidzi, tylko porządny Austriak, który – tak jak za Franciszka Józefa – ma przyjazne podejście do Polski.

I najgłupszą rzeczą, jaką zrobiliśmy, wpadając w taki tok myślenia, było ułatwienie Niemcom rozbioru Czechosłowacji. Wprawdzie godziły się na to zachodnie mocarstwa, sama Czechosłowacja była państwem nam nieprzychylnym, a my bardzo chcieliśmy odzyskać Zaolzie – ale przykładając się do jej aneksji, podważaliśmy wersalski ład. No i bardzo wydłużyliśmy granicę polsko-niemiecką, co się później okrutnie zemściło – totalnie utrudniało tworzenie planów obronnych. Przy czym obrona we wrześniu 1939 r. nie miała żadnych szans powodzenia przy przewadze niemieckiej.

Całe istnienie Polski w dwudziestoleciu było oparte na tym, że Polska była głównym beneficjentem ładu wersalskiego: uzyskaliśmy Wielkopolskę, dostaliśmy Pomorze Gdańskie, zdobyliśmy dużą część Górnego Śląska powstaniami i plebiscytami. Ład wersalski gwarantował stabilność i porządek, a Polska, zamiast bronić go za wszelką cenę, nawet jeśli mocarstwa zachodnie godziły się na jego demontaż, także przyłożyła się wówczas do jego obalenia. Polskie elity nie zauważyły wówczas, że wbijają gwoździe we własną trumnę.

Sam pan powiedział, że Czechosłowacja nie była naszym przyjacielem.

Andrzej KRAJEWSKI: Ale nie stanowiła też dla nas zagrożenia. Jednak Beck marzył o Międzymorzu w sojuszu z Rumunią i Węgrami, a także Królestwem Jugosławii jako przeciwwadze i dla Niemiec, i dla ZSRR. Czechosłowację chciał złożyć na ołtarzu tego projektu, tak aby Polska nie tylko odzyskała Zaolzie, ale też zyskała wspólną granicę z Węgrami. To się udało. Tyle tylko, że potem Węgrzy i Rumuni woleli silniejszego partnera, czyli Niemcy.

Krótkotrwały zysk w postaci Zaolzia nie zrekompensował zagłady całej II RP.

Dziś część elit politycznych wraca do idei Międzymorza.

Andrzej KRAJEWSKI: To piękna idea, która byłaby realna wówczas, gdyby jakiś wielki protektor, np. Stany Zjednoczone, zagwarantował temu pomysłowi wsparcie, a nam bezpieczeństwo.

Zarówno w 1939 r., jak i dziś Polska jest zbyt słabym krajem, żeby gwarantować bezpieczeństwo innym, udzielić odpowiedniego wsparcia militarnego czy finansowego.

Teraz idea Międzymorza jest spajana zagrożeniem rosyjskim, ale brakuje tego kogoś, kto jest na tyle potężny, żeby wokół niego zbudować sojusz. Ponadto jest ryzyko, że Rosja zacznie grać dziś jak kiedyś Niemcy, które błyskawicznie wyłuskały sobie w 1938 r. Węgry, a potem Rumunię, i polski pomysł się rozsypał.

To może jakaś bardziej optymistyczna puenta na koniec?

Andrzej KRAJEWSKI: Wciąż jest szansa, że skończymy dużo lepiej niż II Rzeczpospolita, bo nasze położenie jest dziś o niebo lepsze. Wtedy, wraz z zawaleniem się międzynarodowego ładu, sytuacja zrobiła się beznadziejna. Polska była skazana na zagładę, ponieważ jej wrogowie – ZSRR i III Rzesza – byli zbyt potężni i bardzo chcieli jej zniszczenia. Dziś nie jest łatwo, ale mamy sojuszników i to, co się dzieje, nie musi oznaczać katastrofy. Nadal wiele zależy od nas samych.

Rozmawiała Mira Suchodolska / PAP

Sprawa CPK ukazała rosnące ambicje Polski i potrzebę zerwania z dawnymi kompleksami – pisze Maciej WILK

.W artykule „Polacy uwierzyli w siebie” Maciej Wilk, prezes stowarzyszenia #TAKdlaCPK i inicjator obywatelskiej inicjatywy ustawodawczej „TAK dla CPK”, analizuje znaczenie projektu Centralnego Portu Komunikacyjnego (CPK) dla Polski. Autor podkreśla, że debata wokół CPK ujawniła rosnące ambicje polskiego społeczeństwa oraz potrzebę zerwania z dawnymi kompleksami. Zauważa, że Polacy coraz częściej odrzucają wizję kraju jako „ubogiego krewnego Zachodu” i dążą do pozycji lidera w Europie Środkowo-Wschodniej oraz ważnego gracza na arenie międzynarodowej. 

Maciej WILK zwraca uwagę na niebezpieczeństwo zatrzymania strategicznych projektów, takich jak CPK, z powodów politycznych. Krytykuje polską scenę polityczną za skupianie się na bieżących sporach zamiast na przyszłości kraju. Wilk podkreśla, że społeczne poparcie dla CPK, wyrażone m.in. poprzez inicjatywę #TAKdlaCPK, zmusiło rządzących do kontynuacji projektu, co świadczy o sile obywatelskiego zaangażowania. Polacy, uważa Maciej WILK, dzięki międzynarodowym kontaktom i doświadczeniom, dostrzegają swój potencjał ludzki i intelektualny, wierząc, że mogą rywalizować z najlepszymi. Wilk podkreśla, że naturalnym miejscem Polski jest pozycja lidera w regionie oraz aktywnego uczestnika na scenie europejskiej i światowej. 

Zdaniem Macieja WILKA sprawa CPK stała się symbolem rosnących aspiracji Polaków i ich dążenia do pełnienia kluczowej roli na arenie międzynarodowej. Wilk apeluje o przezwyciężenie politycznych podziałów na rzecz realizacji strategicznych inwestycji, które przyczynią się do dynamicznego rozwoju kraju. 

Wszystko co Najważniejsze / MK
Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 12 marca 2025