Niepodległość z przyzwyczajenia
To ostatnie lata na podjęcie próby zagwarantowania Polsce przyszłości. Jednak niestety coraz więcej nam mówi, że okazja ku temu nie zostanie wykorzystana – pisze Andrzej KRAJEWSKI
.Rok po wyborach parlamentarnych, które przyniosły w III RP wymianę obozu władzy, przyszłość Polski zdaje się być najmniej pewna od 1989 r. Warunkują to nie tylko pogłębiający się kryzys ustrojowy państwa i agresywna polityka Rosji.
Te dwa czynniki to ładunki wybuchowe z opóźnionym zapłonem. W III RP istnienie władzy sądowniczej, obok ustawodawczej i wykonawczej, staje się coraz większą fikcją. Fakt, że Sąd Najwyższy to już tylko kłębowisko sędziowskich frakcji walczących ze sobą w coraz większym amoku, zacznie się przekładać na codzienne funkcjonowanie państwa oraz życie zwykłych ludzi stopniowo i z biegiem lat. Podobnie zresztą jak to, iż obecnie rząd może wyroki Sądu Najwyższego traktować uznaniowo. Wykonuje te, które mu się spodobają. Równie wielkiego komfortu, acz destrukcyjnego dla demokracji i życia społecznego, może zażywać parlamentarna większość po uznaniu Trybunału Konstytucyjnego de facto za nieistniejący. To daje możliwość przyjmowania – gdy tylko się zachce – ustaw zupełnie oderwanych od zapisów konstytucji. Jedyne, na co musi się jeszcze oglądać większość w codziennej praktyce, to prezydenckie weto i społeczne niezadowolenie – a jego lepiej nie wzbudzać. Dodajmy jeszcze traktowanie Krajowej Rady Sądownictwa niczym kota Schrödingera, który istnieje lub nie istnieje w zależności od tego, jak zostaje zaobserwowany przez obserwatora, z czego wynika podział na sędziów i „neosędziów”, prowadzący do kompletnej degrengolady w codziennym funkcjonowaniu wymiaru sprawiedliwości. Zatem należy oczekiwać w przyszłości tego, iż nawet prawomocny wyrok okaże się bytem czasowym, zawsze możliwym do anulowania.
Wyliczanie min, podłożonych pod władzę sądowniczą i cały aparat sprawiedliwości w Polsce, które z czasem będą wybuchać, można długo kontynuować, a następnie przejść do kwestii rosyjskiego zagrożenia. Dopóki na Kremlu zasiada Władimir Putin, dopóty Moskwa już nie odpuści walki o odzyskanie choć części dawnych obszarów wpływu. I już tylko to przynosi Polsce bardzo nieodpowiedni moment na pogrążanie się w kryzysie ustrojowym. Zwłaszcza że wcześniej czy później musi przerodzić się on w kryzys polityczny. Odsunięta od władzy prawica na razie pozostaje całym biegiem zdarzeń kompletnie oszołomiona i brak jej pomysłu na przyszłość. Jednak trzydziestoprocentowy elektorat, czujący się z nią mocno związany, nie zniknął. A posiadając taki fundament, wcześniej czy później prawica podejmie walkę. Tymczasem władza sądownicza, czuwająca nad przestrzeganiem demokratycznych reguł podczas walki politycznej, znika. Zatem reguły też zaczną zanikać.
W stronę chaosu
.Siła zderzenia obu wrogich obozów może okazać się spora, jeśli popatrzeć na to, jak desperacko miota się premier Donald Tusk. Przypomnijmy, że szedł on do władzy pod hasłem: „Rozliczenie zła, zadośćuczynienie krzywdom i pojednanie”. Od początku tego roku jesteśmy w punkcie pierwszym i wygląda na to, iż w nim już pozostaniemy. Najlepszym pomysłem szefa rządu na radzenie sobie ze skomplikowaną rzeczywistością są telewizyjne transmisje z obrad sztabów kryzysowych lub Rady Ministrów z wplecionymi w nie elementami przemocy słownej premiera wobec podwładnych, co ma udowadniać obywatelom jego moc sprawczą. Zważywszy na zagrożenia kryzysowe, jakie nadciągają, należałoby się spodziewać w momentach kulminacyjnych przechodzenia od przemocy słownej w fizyczną. Ale jak wspomniano na początku, na razie mówimy o ładunkach wybuchowych z opóźnionym zapłonem. Gdy wreszcie eksplodują, wielkość zniszczeń przez nie poczynionych może uwarunkować zamiany zachodzące nie w Polsce, ale poza jej granicami.
Zacznijmy od tego, że wielkim stabilizatorem sytuacji wewnętrznej III RP jest jej rozwój ekonomiczny. Przez trzy dekady żadne zawirowania w światowej gospodarce nie powstrzymały bogacenia się Polaków. Zatem wszelkie niedomagania ustrojowe czy dysfunkcjonalność państwa nie są dla nich nadmiernie odczuwalne. Jakkolwiek źle by się działo na scenie politycznej, większości obywateli i tak żyje się coraz lepiej. W dorosłość weszło pokolenie, które nie zaznało prawdziwego kryzysu ekonomicznego i tego, jak to potrafi zaboleć i zniszczyć bezpieczną codzienność milionów ludzi.
Tymczasem jesteśmy świadkami momentu, gdy główne gospodarki Unii Europejskiej tracą grunt pod nogami, nie mogąc sprostać konkurencyjności gospodarki Chin. Ten stan rzeczy syntetycznie ujął w swym raporcie Mario Draghi. Niemcy, Francja, Włochy, a wraz z nimi cała Unia Europejska zmieniały się w rynek zbytu dla wyrobów chińskiego przemysłu, zwłaszcza tych najbardziej zaawansowanych technologicznie. To nie powinno dziwić, bo największe korporacje Starego Kontynentu zajmują się wytwarzaniem i doskonaleniem produktów powstałych w XX w. Samochody elektryczne, baterie, panele fotowoltaiczne, smartfony etc. są domeną Chińczyków lub innych państw Dalekiego Wschodu. Jednocześnie Amerykanie starają się właśnie włączyć dodatkowe ekonomiczne turbodoładowanie w postaci protekcjonistycznej polityki celnej oraz nowej polityki przemysłowej. To na niwie ekonomicznej nie zwiastuje Unii Europejskiej nic dobrego.
Przegrywanie konkurencji i idące z tym w parze ubożenie stało się bardzo odczuwalne dla mieszkańców największych państw UE. I będzie jeszcze gorzej. „Unia może umrzeć i jesteśmy o krok od bardzo ważnego momentu” – oznajmił 3 października 2024 r. podczas konferencji Berlin Global Dialogue Emmanuel Macron, komentując wnioski płynące z raportu Mario Draghiego, dodając od siebie, że wydarzenia decydujące o przyszłości UE nadejdą w ciągu najbliższych 2–3 lat. Wiele wskazuje na to, iż Macron się nie mylił. Zatem Francja, Niemcy, Włochy itp. zaczną rozgrywać grę w ratowanie Unii i własnych gospodarek. Przy czym wcale musi to oznaczać tej samej gry, bo w momentach kryzysowych dla wymienionych państw ich interes narodowy jest zawsze priorytetem.
A teraz popatrzmy na mapę i zobaczmy słabnącą ekonomicznie Unię, wciśniętą między idące pełną parą do gospodarczego zwarcia USA i Chiny. Po czym rzućmy okiem na jej wschodni cypel, leżący na kluczowych szlakach komunikacyjnych, wciśnięty między Niemcy a egzystencjalnie zagrożone przez Rosję kraje Europy Wschodniej.
Bez pomysłu na nowe czasy
.Dziś sytuacja ekonomiczna Polski nie wygląda źle. Prognozy gospodarcze szacują wzrost polskiego PKB w 2024 r. na 2,7 proc. Bardzo korzystnie odbija się to na tle kurczącego się PKB Niemiec czy Francji i Włoch, gdzie wzrost gospodarczy ma wynieść w tym roku niewiele ponad 1 proc. PKB. Dzięki temu kontynuowany jest trend, zgodnie z którym Polska się bogaci, a nie biednieje. Główne państwa Unii są już w odwrotnym trendzie. Jak łatwo sprawdzić w danych Eurostatu, na początku XXI w. PKB Wspólnoty i USA znajdował się na niemal identycznym poziomie. Dziś amerykański jest już o 18 proc. wyższy od PKB całej Unii pomimo jej rozszerzenia o państwa Europy Środkowej. Jeśli wierzyć analitykom Bloomberg Economics, unijny PKB w 2050 r. może być już o 40 proc. niższy od amerykańskiego.
Prześledzenie tego, jak Chiny, posiadające pod koniec XX w. gospodarkę wielokrotnie mniejszą od unijnej, wyprzedziły UE pod względem wielkości PKB w 2020 r., możemy sobie darować. Czasami warto oszczędzać sobie rzeczy skrajnie pesymistycznych. Unia, aby przetrwać, dramatycznie potrzebuje nowych kół zamachowych dla swojej gospodarki. Inaczej nie uczyni jej bardziej konkurencyjną i duch rozwoju oraz bogactwo znikną definitywnie.
Polska nie jest samotną wyspą, tylko trwałym elementem tej układanki. Gospodarka III RP również potrzebuje tego, co sprawia, że Chiny i USA wygrywają z Europą. Zatem: innowacyjności, wysokiej konkurencyjności i utrzymania produkcji przemysłowej, bo to głównie ona generuje dwa poprzednie czynniki. Jednocześnie Warszawa ma bardzo ograniczone pole manewru. Polityka celna, pozwalająca chronić własny rynek, jest w gestii Unii. Zasoby finansowe Polski i zdolności pożyczkowe, dające możność wspierania narodowej gospodarki, są bardzo skromne w porównaniu z niemieckimi czy francuskimi. Z kolei o tym, gdzie i na co płyną fundusze unijne, decydują ci, którzy posiadają największą siłę przebicia w Brukseli.
Skoro tak to wygląda, należy starać się optymalnie wykorzystywać dostępne atuty. Świadomość tego w kraju nad Wisłą prawie nie istnieje. Niekorzystne zmiany, zachodzące w otoczeniu Polski, nijak nie wpływają na jej politykę wewnętrzną. Tu ważniejsza jest spolaryzowana codzienność. Zdecydowała ona o tym, że przejmując władzę, trójpartyjna koalicja z założenia odrzuciła wszystko, co pozostawił po sobie PiS, poza transferem socjalnym, dającym nadzieję na kupienie głosów wyborców. Uczyniono to zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami partyjnych liderów. Dopiero po wyborach okazywało się, iż większość obywateli wcale nie poczuła się zachwycona prymitywną regułą „zaorywania” wszystkiego, co pozostawili po sobie poprzednicy. Jednak „zaorywanie” zastąpił stan niejasności i zawieszenia w odniesieniu do rzeczy będących jakimiś pomysłami na koła zamachowe dla polskiej gospodarki.
Tymczasowość i beznadzieja
.W efekcie o kluczowych projektach można mówić dziś jedynie w trybie warunkowym. Pierwsza w Polsce elektrownia jądrowa ma powstać i nawet zaczęło się coś dziać na placu budowy. Jednak rząd jest obecnie na etapie rozmów z Komisją Europejską co do kwestii szczegółów pomocy publicznej oferowanej wykonawcom. Zasadniczego kontraktu na realizację projektu z koncernem Westinghouse jeszcze nie podpisano.
CPK po przycięciu „kolejowych szprych” powinien (wedle obietnicy premiera Tuska) powstać, acz ze sporym opóźnieniem. Na razie spółka Centralny Port Komunikacyjny zajmuje się wydzierżawianiem na rok posiadanych przez siebie gruntów w gminach: Baranów, Teresin i Wiskitki. Potem ma tam ruszyć budowa (albo przedłuży się umowy dzierżawy).
Głębokowodny Terminal Kontenerowy w Świnoujściu jest – jak czytamy w oficjalnym komunikacie – „w fazie planowania i przygotowania inwestycji”. Wprawdzie ze wszelkich sił budowę próbuje zablokować prezydent Świnoujścia Joanna Agatowska, działaczka Lewicy, jednak jeśli będzie wola polityczna, żeby inwestycja ruszyła, to ruszy.
W przypadku samochodu elektrycznego Izera zaplanowana budowa fabryki nie jest realizowana. Zapewne jeśli projekt przejmie chiński koncern Geely, to ruszy. Jeśli nie, to Izery nie będzie.
Tu można płynnie przejść do tak ważnej, przynajmniej wedle raportu Draghiego, innowacyjności. Sektor nauki i badań rozwojowych został oddany w rządzie pod skrzydła Lewicy. Minister nauki i szkolnictwa wyższego Dariusz Wieczorek oraz jego zastępca prof. Maciej Gdula postanowili z takich instytucji, jak Sieć Badawcza Łukasiewicz, Centrum GovTech czy IDEAS NCBR, wykroić sute posady dla swoich faworytów. Tak zaciekle kroili, że już widać, iż innowacyjności w Polsce nie będzie, podobnie jak komputera kwantowego dla Politechniki Poznańskiej itd., itd.
Pozostawianie w stanie zawieszenia lub likwidacji potencjalnych kół zamachowych dla polskiej gospodarki nie byłoby aż tak złe, gdyby obecnie rządzący wysunęli alternatywne pomysły, czym je zastąpić. Ale w tej kwestii panuje głucha cisza. Nie powinna ona dziwić, skoro najważniejsze w codzienności III RP jest rozliczanie poprzedniego obozu władzy oraz zmagania z kryzysem ustrojowym. Przy czym ani jedno, ani drugie nie generuje jakichś oszałamiających sukcesów dla rządzących. Wręcz przeciwnie – nadeszła faza czekania na wybory prezydenckie. Wedle powszechnej nadziei wreszcie rozwiążą one problem bezwładu państwa. Zatem cała przyszłość Polski opiera się na… nadziei, że może za rok uda się wyjść z pogłębiającej się anarchii prawnej i wówczas coś się wymyśli.
Dzieje się to w momencie, gdy bieg wydarzeń przyśpiesza. Jeśli nadzieja zawiedzie, to otrzymamy kumulację kilku nieszczęść jednocześnie. Bolesne wstrząsy ekonomiczne zbiegną się z zaostrzającym się konfliktem wewnętrznym w kraju oraz dezintegracją jego systemu prawnego, a także politycznego. Gdy szczęście jeszcze bardziej zawiedzie, to Rosja zacznie odnosić sukcesy w wojnie z Ukrainą. W przypadku kumulacji polskiego pecha Zachód zaprzestanie udzielania Kijowowi znaczącej pomocy, Unię dotkną procesy dezintegracyjne, a USA odizolują się od Europy.
.W tej sytuacji małe podsumowanie. Otóż region Europy Środkowej to od wieków obszar państw przejściowych. Ich istnienie pozostaje uzależnione od koniunktury politycznej. Dotąd, gdy dobra koniunktura się kończyła, państwa te znikały, stając się obszarem rozgrywek mocarstw lub ich łupem. Polska w XVII w. utraciła swą mocarstwową pozycję, dołączając do grona statystów, i już go nie opuściła. Biorąc okres od Sejmu Niemego w 1717 r., gdy Rzeczpospolita ostatecznie znalazła się pod protektoratem Rosji, aż do dziś, minęło 307 lat. W tym czasie Polsce udawało się utrzymywać pełną niepodległość (okolice Konstytucji 3 maja, dwudziestolecie międzywojenne i okres po 1989 r.) zaledwie jakieś 60 lat. Jak widać, do tego, że mamy niepodległe państwo, po prostu nadmiernie się przyzwyczailiśmy. Bierzemy przyzwyczajenie za pewnik, choć absolutnie nie ma ku temu powodów.
Tekst ukazał się w nr 67 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [PRENUMERATA: Sklep Idei LINK >>>]. Miesięcznik dostępny także w ebooku „Wszystko co Najważniejsze” [e-booki Wszystko co Najważniejsze w Legimi.pl LINK >>>].