Jak wygrać wojnę informacyjną. I jak jej nie przegrać
Może jestem romantykiem, ale takie postawienie sprawy, że celem jest ogłupić tamtych, zanim tamci ogłupią nas, jakoś mi nie wystarcza. Prawda jest fascynująca. Parafrazując rosyjskie przysłowie, można powiedzieć: Całej wódki nie wypijesz, obiektywnej prawdy nie poznasz – ale starać się trzeba – pisze Jan ŚLIWA
Propaganda i wojna informacyjna
.W skrócie – propaganda polega na tym, żeby drugiego skłonić, by z własnej woli zrobił to, co mi odpowiada. Chcę, by pokochała mnie dziewczyna, by klient kupił mój produkt, by wyborca zagłosował na mnie, by naród wspólnie działał według mojego planu, by przeciwnik stracił wolę walki.
W małej i wielkiej skali działania te są podobne. Oceniając moralność stron sporu, mamy skłonność do uznania naszych za szlachetnych, a tamtych za niecnych. My informujemy, oni szerzą propagandę. Podobnie w piłce – karny przyznany przeciwnikom częściej wydaje się niesprawiedliwy. Są jednak obiektywne różnice, zależnie od stosowanych metod: można rozpowszechniać prawdziwe, logiczne informacje, a można też nagłaśniać sieczkę informacyjną i świadome kłamstwa, wzbudzać zbiorową psychozę, a przeciwników zastraszać, bić lub potraktować herbatką z polonem.
Gdy w 1969 r. kupowałem w Empiku kolorowy miesięcznik „Ameryka” ze zdjęciami z Księżyca, niewątpliwie byłem obiektem propagandy sterowanej przez CIA, było to jednak dość bezbolesne, a wybór należał do mnie. Gdy jednak dziś tancerz Władimir Szkliarow, krytyk wojny Putina, zmarł po upadku z piątego piętra, to są to metody dyskusji innej kategorii. Owszem, są kraje bardziej autorytarne i bardziej demokratyczne. Patrzeć na ręce należy jednak wszystkim. W krajach ocenianych jako demokratyczne statystycznie jest więcej wolności, jednak liczne tematy obwarowane są tabu politycznej poprawności. Również tak czczone przez niektórych indeksy wolności i praworządności często oceniają raczej stopień lewicowości niż prawdziwą swobodę i różnorodność.
Tu interesuje nas wykorzystanie informacji w konflikcie między państwami, organizacjami lub innymi uczestnikami politycznego sporu, choć przyjrzymy się też propagandzie jako takiej i jej działaniu na ludzkie umysły.
Różne są metody rozwiązywania konfliktów. Najpiękniej byłoby usiąść do stołu, rzeczowo przedstawić swoje pozycje i argumenty, by w końcu dojść do akceptowalnego przez obie strony kompromisu. Gdy jednak antagonizm nie daje się rozwiązać, pozostaje wojna – pod różnymi postaciami. Wojna kinetyczna, gdzie latają i spadają na głowy fizyczne pociski, jest droga dla obu stron, a rezultat jej jest niepewny. Dla uzyskania niewielkiej przewagi obie strony muszą się najpierw wykrwawić. Dlatego też od niepamiętnych czasów rozsądni wodzowie wiedzą, że lepiej odebrać najpierw przeciwnikowi wolę walki. Gdy jednak dojdzie do starcia, zmylenie przeciwnika jest tańsze od frontalnego ataku. W piłce nożnej wie o tym każdy dobrze dryblujący napastnik – robi zwód, obrońca biegnie w lewo, a on go okrąża z prawej; powtarza to z kolejnymi obrońcami, a w końcu strzela w prawe okienko, a bramkarz się rzuca w lewy róg.
.Oszukiwanie przeciwnika jest stare jak świat. Dopiero jednak od czasu, gdy (prawie) całe społeczeństwa stały się piśmienne i nabrały świadomości politycznej, manipulacja masami stała się istotna. Nawet w dyktaturze lepiej jest, gdy społeczeństwo – choćby ogłupione i zastraszone – popiera dyktatora. Jednym z pierwszych teoretyków jest Gustave Le Bon, który już w 1895 r. opublikował klasyczne dzieło Psychologia tłumu (Psychologie des foules). Jego kontynuatorem był Edward Bernays, autor takich prac, jak Propaganda (1928) i Public relations (1945). Jego praktycznym dokonaniem w reklamie było przekonanie kobiet do palenia papierosów, określanych w sloganie reklamowym jako „pochodnie wolności”. Podwoił tym nasycony już wtedy rynek tytoniu. Jako pierwszy profesjonalny spin doctor sprzedawał polityków jak produkty. Jego czytelnikiem był Joseph Goebbels, wybitny praktyk propagandy. Ważną postacią jest francuski myśliciel Jacques Ellul. Mimo upływu 60 lat wciąż warta przeczytania jest jego książka Propagandes (1962), głęboka analiza psychologicznych i socjologicznych aspektów propagandy.
Poruszymy tu następujące aspekty (z konieczności niekompletnie):
- Manipulacja treści – jak kłamać.
- Zasięgi – jak dotrzeć do szerokich kręgów.
- Kanały dostępu – jak być naprawdę słuchanym.
- Reputacja – jak zdobyć szacunek i zaufanie.
- Pranie mózgów – propaganda totalna.
- Destabilizacja społeczeństwa – jak rozłożyć przeciwnika od wewnątrz.
- „Aktywne środki” – fizyczna przemoc.
- Czy komuś można wierzyć?
Manipulacja treści
.W 1938 r. amerykański Institute for Propaganda Analysis opublikował listę siedmiu podstawowych chwytów propagandowych: „Seven Common Propaganda Devices”.
- 1. Name calling – epitety zamiast argumentów: prawicowy populista, lewak.
- 2. Glittering generality – dobrze brzmiące, puste hasła: przywracanie praworządności.
- 3. Transfer – skojarzenie z pozytywnymi wartościami: prezydent na tle flagi.
- 4. Testimonials – świadectwo autorytetu / celebryty: piosenkarka mówi, jak głosować.
- 5. Plain folks – jestem jednym z was, nie noszę krawata, mówię slangiem.
- 6. Card Stacking (Cherry Picking) – wybieranie tylko przykładów potwierdzających tezę.
- 7. Bandwagon – rozumowanie stadne: wszyscy tak mówią.
Można wymienić wiele konkretnych metod manipulacji. Pewną grupę stanowią apele do emocji (argumentum ad…):
- ad absurdum – inne rozwiązanie to oczywisty nonsens,
- ad antiquitatem (do tradycji) – zawsze tak było,
- ad ignorantiam – nie wiem, jak jest, ale to przeciwnik ma udowodnić swoją rację,
- ad metum (do strachu) – staną się rzeczy straszne, planeta płonie,
- ad misericordiam (do miłosierdzia) – nożownikom w ich ojczyźnie grożą surowe kary,
- ad necessitatem (do konieczności) – musimy tak zrobić, nie ma innej opcji,
- ad novitatem – nowe = lepsze, wiatraki zastąpią elektrownie,
- ad numerum (do liczby) – większość stoi za nami, możemy robić, co chcemy,
- ad populum – musimy wszyscy zgodnie kroczyć w jednym kierunku,
- ad verecundiam (do autorytetu) – świat nauki ustalił, laureatka Pulitzera napisała,
- ad temperantiam (do umiarkowania) – nie będziemy nadużywać naszej (totalnej) władzy,
- ad hominem – atakowanie osoby, nie treści.
I dalej:
- fałszywa pilność problemu – mamy ostatnie dwa lata na uratowanie planety,
- wzbudzanie paniki – sztuczna susza,
- wyrywanie z kontekstu – szukanie swastyk na Marszu Niepodległości,
- złoty środek – „prawda leży pośrodku”; błąd: prawda leży tam, gdzie leży, czasem poza zakresem,
- przynęta z podmianą – głosimy pojednanie narodowe, po wyborach totalna wojna z opozycją,
- wina przez skojarzenie – X ma zdjęcie z Y, Y ma zdjęcie z Putinem => X to agent Kremla,
- estetyka – nasz polityk uśmiechnięty, przeciwnik skrzywiony,
- grupy specjalnej troski – szantaż moralny, musimy im pomóc,
- historia, rewizjonizm historyczny,
- okno Overtona – akceptacja czegoś niechcianego, krok po kroku,
- stereotypy – tamci mają mniejsze mózgi, nie czytają, nie myją nóg,
- manicheizm – demonizacja przeciwników, uosobienie zła, kordon sanitarny,
- legendowanie – sztuczne tworzenia bohatera,
- teorie spiskowe – fałszywe korelacje, „połączmy punkty”,
- astroturfing – „spontaniczny” masowy ruch, mający ukrytych sponsorów,
- gaslighting – destabilizacja psychiczna oponenta, by nie wierzył własnym zmysłom,
- chochoł – tworzenie fałszywego obrazu przeciwnika, by go łatwiej atakować,
- polityczna poprawność – wykluczanie z góry ludzi i opinii,
- fałszywa przyczynowość – post hoc, ergo propter hoc,
- wbijanie sloganów do głowy – 100 razy powtarzane kłamstwo staje się prawdą,
- wrzutki i przykrywki – odwracanie uwagi,
- reductio ad Hitlerum (klasyk wszech czasów).
Zasięgi
.Chcemy, by nasza propaganda docierała do szerokiego grona odbiorców. Poza przemyślnymi metodami manipulacji należy zadbać o ich fizyczną dostępność.
Na internetowych forach dobrze jest mieć za sobą pospolite ruszenie entuzjastów, dają oni indywidualizowaną, przemyślaną treść. Z kolei farma trolli daje ilość, można nią też łatwo sterować, wyznaczając kierunki ataku lub nawet robiąc nagłe zwroty o 180 stopni. Dla płatnego trolla to nie problem – płacą mu za wydajność, nie za myślenie. Z nadmiarem trzeba uważać, bo zalew prymitywnych wpisów typu „Zamknij się, ***** kurtyzano!” może raczej powodować odrzucenie przekazu. Niemniej odbiorca z przeciwnej strony, zalewany głupstwami i kłamstwami, może się poczuć osamotniony i wycofać z dyskusji, uciekając przed obelgami.
Jeżeli propagandyści mają naprawdę duże pieniądze, mogą pomyśleć o wielojęzycznych portalach czy telewizji internetowej. Subtelną sprawą jest to, jak konsekwentnie sączyć swój przekaz, nie sprawiając wrażenia nachalności. Dobrze jest zapraszać lokalnych respektowanych ekspertów, odrzucanych przez mainstream i dać im platformę dla głoszenia ich poglądów. Odbiorca znajdzie tu sensowne materiały niedostępne gdzie indziej, przeplatane z sympatycznie opakowaną propagandą przeciwnika. Ważne jest, żeby odbiorca złapał haczyk – polubił kanał i stał się otwarty na kolejne materiały.
Ważnym czynnikiem otwierającym drogę dla obcej propagandy jest postępująca erozja „mediów wysokiej jakości”. W tzw. demokracjach liberalnych często zakłada się, że istnieją media, które powinny stanowić bazę rzetelnej i wyważonej komunikacji społecznej, stanowić normę prawdy. W Europie będą to publiczne/rządowe rozgłośnie (pod warunkiem, że nie rządzą populiści), w Ameryce np. CNN, do tego tradycyjna renomowana prasa. Odchylenia od ich linii można traktować jako fejki i tępić, a nawet ścigać prawnie, do czego zmierzają ustawy o walce z dezinformacją.
Ale czy te media same spełniają zadane kryteria? Niemiecki dziennikarz Claas Relotius latami produkował zmyślone historie z trudno dostępnych obszarów konfliktu, atrakcyjne jak powieści sensacyjne. Były trudno sprawdzalne, a niektóre powinny alarmować czytelników jako zbyt piękne, podobnie jak polska opowieść z granicy białoruskiej o Ibrahimie, który przez 6 dni pływał w Bugu. Teksty te, publikowane np. przez „Spiegel”, były nagradzane przez liczne fachowe gremia. Wreszcie redakcyjny kolega nabrał podejrzeń i zaczął sprawdzać fakty. Nie była to tylko literacka koloryzacja, Relotius przedstawiał wykreowaną przez siebie rzeczywistość. Skandal był wielki – ale w międzyczasie przycichł.
Inny dziennikarz, Udo Ulfkotte, w książce Kupieni dziennikarze (Gekaufte Journalisten) opisał pewne praktyki dziennikarskie, w których pracując dla „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, sam brał udział. Pierwsze doświadczenie jako reporter wojenny, wojna Iran-Irak, lata 80.: z Bagdadu w stronę frontu (ale nie za blisko) jedzie autobus z dziennikarzami, każdy ma kanister z benzyną, podjeżdżają pod wypalone transportery, polewają je benzyną, zapalają, a żołnierze irakijscy biegają z karabinami, robiąc marsowe miny. Kamery idą w ruch, reporterzy nadają swoje teksty, co jakiś czas kucają. Dlaczego kucają? Odpowiedź: dla podkręcenia napięcia, potem się w studio na to nałoży odgłos strzałów i mamy piękną relację z pola walki. Matka autora, widząc to w telewizji, zadzwoniła do niego przerażona: „Synku, zaraz cię tam zabiją!”.
.Dziennikarze korzystają z kontaktów z politykami. Dostają pierwsi sensacyjne informacje – „dotarliśmy do dokumentów”. I podróżują. Kto się raz dostał do kanclerskiego samolotu, chce latać dalej. Trzeba jednak pisać teksty przyjazne, inaczej można wylecieć z obiegu. Łatwiej jest też powtarzać obiegowe opinie niż stawiać kontrowersyjne tezy. Hitler odgórnie narzucał mediom „Gleichschaltung”, zrównanie kroku. Dziś przemoc nie jest potrzebna, wystarczy trochę konfitur i lenistwo umysłowe. Ostracyzm zapewni samo środowisko. Udo Ulfkotte ostrzegał też przed islamizacją, czym zasłużył sobie na miano prawicowo-populistycznego, islamofobicznego propagatora teorii spiskowych. Dziś to raczej jego krytycy powinni się wstydzić swoich opinii. Zmarł na zawał serca w wieku 56 lat. Niektórzy pytali, czy to trochę nie za wcześnie.
Cenzura i manipulacje – „wszyscy to wiedzą, ale telewizja tego nie pokaże” – tworzą rynek dla mediów alternatywnych. Mogą one rzeczywiście zwiększać pluralizm, ale mogą być świadomie sterowane z zewnątrz. Dla oglądalności podkręcają emocje: „Zobacz, zanim usuną!”. I tak jesteśmy osaczeni przez emocjonalne, upiększane przekazy – czy to od wrogich sił, czy to od „demokracji walczącej”. Ale jeżeli Anne Applebaum w wywiadzie dla niemieckiej TV głosi: „Musimy upewnić się, że sposób, w jaki ludzie uzyskują informacje, pozostaje zgodny z zasadami demokracji”, to ja na to nic poradzić nie mogę.
Kanały dostępu
.Nie wystarczy wysyłać informację w świat. Ważne jest jeszcze, żeby została ona odebrana i przyjęta. Jeżeli mainstreamowe kanały zostaną przyłapane na kłamstwach i manipulacjach, odbiorcy będą szukali źródeł alternatywnych. Kiedyś było to radio Londyn, potem Wolna Europa, potem dla wielu Russia Today. W komunizmie źródła krajowe były traktowane jako obce, nie było więc barier psychologicznych do słuchania Wolnej Europy. Obecnie źródło kontrowersyjne woli swoje powiązania zatrzeć, stąd zmiana nazwy Russia Today na RT. Dobrze też mieć lokalnych powielaczy informacji, którzy sami zdobędą sobie zaufanie. Będą wyglądać na zatroskanych obywateli, tyle że będą zasilani z obcych źródeł. I takimi obywatelami też będą. W sieci jest tego wiele. W polskiej infosferze przewija się narracja rosyjska, amerykańska, niemiecka, izraelska i wiele innych.
Tego typu działania prowadzone są od lat niezależnie od zmian systemu. Francuski dziennikarz Vincent Jauvert odnalazł w odtajnionych archiwach czechosłowackiej bezpieki (Státní bezpečnost; StB) dokumenty dotyczące infiltracji francuskich mediów i opisał je w książce Na moskiewskim żołdzie(À la solde de Moscou). Lista współpracowników jest długa, z ważnymi nazwiskami z dziennikarstwa i polityki. Na ciepłe stosunki z Sowietami miała wpływ polityka de Gaulle’a manewrowania między Sowietami a Ameryką. Kontakt był często towarzyski, z nadmierną szczerością, do tego kontakty z Czechosłowacją powodowały mniejsze opory. Byli jednak też tacy, którzy brali pieniądze, pisali raporty do GRU lub zamieszczali w prasie francuskiej teksty dyktowane przez czeską bezpiekę. Było to dawno, ale pewnie nie minęło, kontakty towarzyskie żyją długo.
Inny autor, Nicolas Quénel, w książce Halo Paryż? Tu Moskwa (Allô, Paris ? Ici Moscou) opisuje współczesną rosyjską infiltrację we Francji. Trzeba przyznać, że rosyjska agentura pracuje bardzo solidnie. Agenci chodzą na przyjęcia dyplomatyczne i konferencje, służbowo konsumują kanapki i wino, a przy tym prowadzą miłe konwersacje, umawiają się na prywatne pogawędki, zbierają informacje i wpływają na swoich rozmówców. Partnerzy rozpracowywani są indywidualnie – trzeba rozpoznać ich zainteresowania i czułe punkty: próżność, chciwość i pożądanie. Mogą to być przywileje (specjalny gość w Moskwie, dostęp do poufnych informacji), prymitywna mamona lub damskie towarzystwo. Jak śpiewał Gilbert Bécaud w Nathalie: wszyscy studenci sobie poszli, a ja zostałem sam z moją przewodniczką… (która rano pewnie napisała raport do KGB). Czasem przedsięwzięcie wymaga czasu i cierpliwej pracy, krok po kroku. Rosyjskim agentom najpierw udało się umieścić na wydziale nauk politycznych (Sciences Po) pewną młodą Rosjankę. W czasie studiów nawiązała ona wiele kontaktów, a dyplom renomowanej uczelni otwierał przed nią wszystkie drzwi, w tym ważnej firmy zajmującej się cyberbezpieczeństwem.
.Ze względu na swoją lewicowość i sympatię dla Rosji Francja uchodzi za miękkie podbrzusze Europy. Ale niech to nie uśpi naszej czujności. Myślę tu o sprawie Pabla Gonzáleza alias Pawła Rubcowa, ważnego oficera GRU, który latami był w Polsce hołubiony przez szerokie kręgi dziennikarskie, kulturalne i polityczne, a gdy 1 sierpnia dotarł do Moskwy w ramach wymiany szpiegów, został szczególnie serdecznie powitany osobiście przez Władimira Putina.
Mechanizm jest prosty: lewicowy bojownik o wolność i demokrację znajduje łatwy dostęp do lokalnej lewicy, która nie cierpi wszystkiego, co konserwatywne i narodowe. Iberyjski macho jest atrakcyjny dla dam, znajduje partnerkę, która mu dodatkowo otwiera wiele drzwi. Jako dziennikarz dużo jeździ i pyta. Przez ich warszawski salon przewijają się liczni dziennikarze i aktywiści, a łączy ich niechęć do ówczesnego rządu, a szerzej – nastawienie postępowe i kosmopolityczne, a co za tym idzie – ojkofobiczne. Mają oczywiście smartfony, które chętnie podładowują na dostępnych ładowarkach. Powiada się, że ładowarki te mogły ściągać dane z telefonów. Dziwne by było, gdyby było inaczej. Telefony były również dostępne bezprzewodowo, dla kopiowania danych i instalowania oprogramowania szpiegowskiego. Nie mam na to dowodów, ale jesteśmy przecież w mieszkaniu oficera GRU. Aresztowany Rubcow przed wymianą miał dostęp do materiałów śledztwa, mógł więc wprawnym okiem zidentyfikować metody polskich służb i osoby, które go obserwowały i przyczyniły się do jego wpadki. Dziś to wszystko jest na Łubiance. Posiadając książki adresowe, listę połączeń telefonicznych i korespondencję polskiej klasy medialno-politycznej, GRU ma na lata materiały do szantażu i nacisku. Nie muszą to być dane dotyczące wielkiej polityki, również obyczajowe i finansowe kompromaty są niezmiernie użyteczne.
Rubcow z partnerką pisali dla wielu zachodnich mediów. W okresie wojny hybrydowej na polsko-białoruskiej granicy dostarczali materiałów przedstawiających polskie służby jako brutalnych, sadystycznych rasistów. Informacja rozprzestrzeniała się dobrze, tak że odpowiadała wyobrażeniom odbiorców i je wzmacniała. Zatrutą wisienką na tym torcie był film Agnieszki Holland Zielona granica. Samo aresztowanie Rubcowa było dla władz Unii Europejskiej kolejnym potwierdzeniem braku praworządności w Polsce. Tak to dzięki sprawnemu wykorzystaniu kanałów przekazu, chętnych agentów wpływu i powszechnych uprzedzeń opinia władz Unii stała się zbieżna z propagandą GRU. Nie pierwszy raz i nie ostatni.
Reputacja
.Reputacja to bardzo wymierny zasób strategiczny. Weźmy jako przykład wojnę rosyjsko-ukraińską. Praktycznie od początku Ukraina zależała od pomocy zewnętrznej. Musiała więc przekonać partnerów, że na taką pomoc zasługuje – że stoi po właściwej stronie, że jej przetrwanie leży w interesie Zachodu, że ma wolę walki i szansę na (choćby ograniczony) sukces i ogólnie jest cool. Wsparcie rządów było ważne, ale też sympatia ludności.
Reputacja miała więc strategiczne znaczenie. Dla wielu Rosja uchodziła za potęgę, z którą wygrać się nie da, mającą w zanadrzu broń nuklearną. Ukraina była mniejsza i słabsza, a podczas zajęcia Krymu w 2014 r. nie stawiła oporu. Miała też zaszłości, na szczęście mało znane na świecie: kolaborację z Hitlerem, rzeź wołyńską, rządy skorumpowanych oligarchów, dziwne interesy, jak produkcja dzieci przez matki zastępcze. Ale gdy wszyscy spodziewali się szybkiej klęski i ucieczki, Zełenski jeszcze nocą wyszedł na ulicę i zadeklarował: „Ja tut, my wsie tut” – wszyscy zostajemy. I potem: „Potrzebuję nie podwózki, ale amunicji”. Nie wybrał drogi na Zaleszczyki. Śmiano się z Zełenskiego, że to aktor. Jeżeli zagrał, to zagrał dobrze. Z talentów należy korzystać. W zestawieniu z Putinem różnica w image’u nie mogła być większa: z jednej strony niedogolony, stojący w wojskowym dresie dynamiczny przywódca underdoga, narodu walczącego o wolność, a z drugiej urzędnik w pałacu o pozłacanych klamkach, strachliwie siedzący za kilkumetrowym stołem, zarządzający imperialną armią, „którą do boju popędzają biczem, aby nie pierzchła przed wolnych obliczem”.
Ukraińcy przejęli inicjatywę narracyjną. Wpuszczali do sieci przekaz „Dawid pokonuje Goliata”: ukraińskie tanie drony niszczą rosyjskie czołgi, traktor ciągnie porzucony czołg. Propaganda akcentowała sprawność i waleczność. Opowiadano o dzielnym pilocie „Duchu Kijowa”, który zestrzelił 10 samolotów, oraz o trzynastu obrońcach Wyspy Wężowej, którzy tam bohatersko zginęli. Obie te historie okazały się fejkiem, lecz podbudowały morale obrońców, a słowa „Russkij wojennyj korabl’ idi nach.j” przeszły do historii. Słowa równie prawdziwe, jak te, które rzekł Cambronne pod Waterloo: „Gwardia ginie, ale się nie poddaje!”. Z propagandą można przedobrzyć. Spektakularne historie, które okazują się fałszywe, podważają wiarygodność. Śmieszne historyjki lub memy typu św. Javelin (rakieta przeciwczołgowa) naruszają powagę wojny. Filmiki pokazujące polowanie dronów na rosyjskich żołnierzy z wesołą muzyczką trącą cynizmem i mogą odwrócić sympatię.
.W początkowym okresie wojny promowano piosenkę „Polska, Ukraina, jesteśmy jak rodzina”. Dziś nie zostało z tego wiele. Powodem były dziwne zwroty kursu Ukrainy, obiektywne problemy i ogólne zmęczenie. A ukraińscy politycy (delikatnie mówiąc) nie pomagali. Mogli znaleźć nowych bohaterów, ale znowu wyciągnęli Banderę, niszcząc swoją reputację w Polsce i nie dostając od innych (Niemców) nic w zamian. Teraz współpraca możliwa jest tylko rozumem, a nie sercem – czyli na pół gwizdka. Jeżeli Ukraińcy myśleli, że nas wykiwali – dużo biorąc, mało dając, to się przeliczyli. Historia mianowicie trwa dalej i rewanż za przysługę nie jest tylko uprzejmością, lecz inwestycją w dalszą współpracę. Jeżeli nasi politycy czasem postępują głupio, nie znaczy to, że inni nie są jeszcze głupsi. Niech będzie to jakimś pocieszeniem.
Prawdziwie wiecznym konfliktem jest spór izraelsko-arabski. Obok wojny realnej prowadzona jest wojna propagandowa, ale poszukiwanie obiektywnej prawdy i słusznych racji jest prawie niemożliwe. Mamy świeży przykład manipulacji, sprostowań, walki uprzedzeń z faktami. 7.11.2024 po meczu Ajax Amsterdam – Maccabi Tel-Aviv (przegranym przez Maccabi 0:5) agresywni izraelscy kibice rzucili się z kijami i pięściami na holenderskich przechodniów. „Renomowane media” (Reuters itp.) poinformowały o antysemickim ataku na Izraelczyków, przywołując pogromy, noc kryształową i Annę Frank. Oburzenie wyrazili tacy światowi liderzy, jak Joe Biden, Ursula von der Leyen. Problem w tym, że było na odwrót. Kibice Maccabi są znani z brutalności. Śpiewają czasami wesoło: „Czemu nie ma szkoły w Gazie? Bo nie ma tam już dzieci!”. Można zapytać, czy sami tam nie działali podczas służby wojskowej. Autorka kopiowanego przez wszystkich filmiku, która widziała symbole Maccabi na dresach, protestowała, lecz Reuters tylko zmienił opis na „Pewien świadek zdarzenia twierdzi, że byli to kibice Maccabi”. U piszących i czytających zadziałał utrwalony schemat myślowy. Prawda zremisowała z kłamstwem 1:1, w sieci można znaleźć obie wersje. W konsekwencji potwierdził się pogląd, że wiodące media kłamią, a „pewnych grup nie wolno krytykować”. A szukając „bbc goebbels israeli hooligans”, łatwo dotrzeć do kanału chwalącego Rosję i Eurazję. Czy to sukces?
Dla ścisłości trzeba dodać, że zarówno Żydzi, jak i Arabowie chętnie zepchnęliby swoich przeciwników do morza i zajęli cały kraj. Obecna wojna zaczęła się od ataku Hamasu 7.10.2023 i brutalnej masakry izraelskich cywilów. Następnie jednak bezwzględna akcja Izraela (i sławiące ludobójstwo wypowiedzi izraelskich polityków) przykryła akcję Arabów. Izrael masywnie stracił na reputacji, a mało jest już miejsc na świecie, gdzie Żydzi się mogą czuć bezpieczni.
Zajmijmy się teraz przykładem Polski. Leżąc między Niemcami a Rosją, Polska przeszkadza sąsiadom samym swym istnieniem, zwłaszcza gdy ma ambicję wzmocnienia swojej roli politycznej czy gospodarczej. Stąd była wielokrotnie przez nich niszczona, a przygotowaniem do tego były kampanie propagandowe przedstawiające ją jako niepotrzebny kraj, który nie potrafi się rządzić sam. Polska miewała swoje pięć minut – podczas powstania listopadowego, walcząca z Hitlerem (bitwa o Anglię, Breda, Monte Cassino), ojczyzna wielkiego papieża, kolebka Solidarności.
Ale jest to rzadkie. Wbito na świecie do głów schemat: Polak – antysemita. Do tego „Polish death camps”, „Jewish Ghetto in Warsaw, Poland” – przy czym Niemcy są nieobecni lub przefarbowani na nazistów. Przykre, że w tym procederze uczestniczą też Żydzi. Ostatnio dorzucono homofobię, nieprzestrzeganie „praw kobiet”, czyli aborcji na życzenie, oraz systematyczne naruszanie praworządności. Pomoc dla Ukrainy, która nas tyle kosztowała, jest wygumkowana. Nawet w dobrze udokumentowanych, antyputinowskich publikacjach (Sylvie Kauffmann, Zaślepieni (Les aveuglés)) po rosyjskiej inwazji na Ukrainę Polska znika z narracji. Według Kauffmann do Kijowa pierwsi jadą w czerwcu (!) Macron, Scholz i Draghi, marcowa wyprawa Kaczyńskiego, Morawieckiego i innych przywódców z naszego regionu nie istnieje. Odpowiada to narracji, że „Polska pod rządami PiS nic nie pomagała, wyczekiwała na upadek Ukrainy”, która pojawiła się ostatnio w polskich mediach. Wydawało się, że po 2,5 roku takie przekręcenie faktów jest niemożliwe, a jednak. Polacy sami niszczą swój dorobek. I kto się cieszy? Putin, a trochę też kanclerz Niemiec. To oczywiście wynika z tego, że naród jest podzielony na dwa zwalczające się plemiona. A z tego kto się cieszy? Jak wyżej. A atuty gospodarcze są wyrzucane na śmietnik. Nawet nie pytam, kogo to cieszy.
.Co z tym można zrobić – nie wiem. Jesteśmy w głębokiej defensywie, pod wieloma względami. Tymczasem Europa i świat przechodzą radykalne przemiany o nieznanym rezultacie. Nowe rozdanie – new deal. Można by to rozegrać, tylko trzeba mieć dobrego gracza. A my nie mamy naszego Churchilla. Ale gdzie indziej na kontynencie też takowego nie widać, choć słaba to pociecha.
Pranie mózgów – propaganda totalna
.Pranie mózgu polega na możliwie kompletnym oczyszczeniu go ze starych poglądów i zastąpieniu ich nowymi. Termin powstał w maoistowskich Chinach. Oczyszczenie mózgu (洗脑 – xǐnǎo) nawiązuje do taoistowskiego pojęcia oczyszczenia serca (洗心 – xǐxīn), dokonywanego przed wejściem do świętego miejsca. Celem oczyszczania mózgu w nowym wydaniu jest przekształcenie osobników nieprawomyślnych w entuzjastycznych budowniczych nowego świata. W praktyce polega to na odcięciu od innych źródeł informacji i bombardowaniu informacjami własnymi, układającymi się w nową spójną całość, opartą na nowych aksjomatach, sprzecznymi z dotychczasową logiką. Stary sposób myślenia jest ośmieszany i otoczony pogardą. Najlepiej przeprowadzać to w odizolowanym miejscu (obóz reedukacyjny), w grupie podobnie formowanych uczestników.
Można zapytać, co te chińskie metody mają wspólnego z nami, nie żyjemy przecież w systemie totalitarnym. W zasadzie zgoda, choć nawet takie pomysły krążą w wielu głowach, również liberalnych. Jeżeli bowiem już zniszczymy partie populistyczne, co zrobimy z ich wyborcami? Co zrobimy („my”, ci lepsi) z kaczystami, trumpistami, lepenistami, AfD-owcami? Wybić i zamknąć wszystkich przecież się nie da. Po przejęciu większości mediów można ich jednak potraktować zmasowanym atakiem informacyjnym. Niech widzą wielkie plakaty, pokazujące naszych w jasnych barwach, uśmiechniętych, a swoich przywódców w mroku, z wykrzywionymi gębami. Niech ciążą nad nimi oskarżenia, kilku można wtrącić do aresztu. Komentarze przy tym bez zbędnych uprzejmości: „Banda kolesi się nachapała, będą gnić w więzieniu”, „Matce aresztowanego nie żal syna, tylko jego pieniędzy”. Mają się wstydzić, mają się bać.
Tradycyjna logika też nie gra roli. Można wczoraj przedstawiać PiS jako patologicznych rusofobów, a dziś głosić, że „PiS to Rosja”. A nasi, ci lepsi, mają się ich brzydzić, tak by nawet stare przyjaźnie zostały zerwane. W ten sposób szczelnie zamknięte bańki działają jak Wielki Mur Chiński. Wewnątrz można opowiedzieć dowolną historię, nie będzie ona z niczym skonfrontowana. Spirala nienawiści się nakręca, „w miarę postępów w budowie socjalizmu walka klasowa się zaostrza”. Takie postępowanie nie zakłada porozumienia lub współpracy, ci drudzy mają zostać nawróceni, złamani lub zniszczeni. Problem w tym, że takie bańki nigdy nie są do końca szczelne. Ku rozpaczy „tych lepszych” w USA system się nie domknął i wolno uszedł Elon Musk, wielki heretyk, pogromca cenzorów. Ale mamy nowy zwrot akcji – druga bańka przenosi się na inną platformę. Zapowiada się wielka schizma, wszelkie kontakty będą zerwane. Doskonałe przygotowanie do konfrontacji z Rosją i Chinami.
W klasycznej wersji tego typu metody stosowane są wobec własnego społeczeństwa, ale mogą być też stosowane wobec obcego po jego wrogim przejęciu. Pamiętamy rozbiory, okupację i komunizm. Można prowadzić taką samą indoktrynację, tyle że ze sterowaniem z zewnątrz. Wystarczy znaleźć dyspozycyjnych ludzi, którzy przejmą media, a przekaz ich powielą lokalne pudla rezonansowe.
Ważne są efekty psychologiczne indoktrynacji. Ludzie poddający się totalnej propagandzie rezygnują ze swojej osobowości na rzecz grupy i lidera. Propaganda dominuje nad całym ich życiem, gotowi są znaki swojej sekty, dehumanizujące ich przeciwników, umieszczać wszędzie – na samochodach, serwetkach w restauracji, tortach weselnych, a nawet na nagrobkach. Budzi to u nich nieopisaną radość.
Celem prania mózgów nie są jedynie poprawne poglądy (ortodoksja), ale też poprawne czyny (ortopraksja). Wspólne czyny spajają grupę. Każda agresja wobec innych powoduje obawę przed konsekwencjami w przypadku utraty władzy, zmusza więc do obrony władzy za każdą cenę. Grupa kontroluje też lojalność. Próba nawiązania kontaktu z przeciwnikami stygmatyzowana jest jako symetryzm, jest grzechem ciężkim. W Polsce do historii przejdzie „incydent 27 czerwca”, gdy posłanka lewicy i poseł prawicy usiedli na murku i ogłosili, że są sprawy ważne dla całego narodu, takie jak Centralny Port Komunikacyjny. Posłanka lewicy (Paulina Matysiak) została obwołana zdrajczynią. Sprawa ciągnęła się miesiącami, rozsądek nie odezwał się u żadnego z jej kolegów, w końcu została wykluczona z partii. Głębokość degeneracji ludzi rządzących Polską jest porażająca.
Destabilizacja społeczeństwa
.Tu niezmiennym klasykiem jest Jurij Biezmienow ze swoim schematem bezkontaktowego rozłożenia kraju na łopatki w czterech krokach:
- demoralizacja (10–20 lat) – wykształcona jest nowa generacja i nauczyciele następnej; społeczeństwo samo odrzuca pragnących wrócić do dawnych wartości,
- destabilizacja (2–5 lat) – przestawienie celów polityki zagranicznej, obronnej i ekonomicznej,
- kryzys – 6 tygodni chaosu, przewrót,
- normalizacja – nowa normalność, Biezmienow widzi tu też przejęcie wojskowe.
Według mnie siłowe, spektakularne przejęcie jest zbyteczne. Próbują tego Rosjanie wobec Ukrainy, ale wysiłek jest ogromny, a skutki mizerne. Jeżeli coś zdobędą, to wyludnione ruiny i zgliszcza. A przecież już zatrata tożsamości ofiary i propaganda ojkofobiczna (najpierw zewnętrzna, potem własna) załatwią większą część roboty. Natomiast formalizacja nowego stanu jest użyteczna. Tak było przy abdykacji Stanisława Augusta, tak może być przy nowych traktatach europejskich – albo ich elementach. Kraj, który nie kontroluje wojska, którego inwestycje definiuje ktoś inny, który współfinansuje naukę „wspólną”, czyli ulokowaną w państwach hegemonach, którego młodzież wychowują inni – co do treści oraz zasad etycznych – może posiadać stolicę, flagę, premiera, ale jego suwerenność jest wydmuszką. Może nawet mieć drużynę piłkarską, ale oczywiście i tu najlepsi zawodnicy przejdą do czołowych klubów Europy.
Europa i świat pełne są marionetek Putina, ale wyłapywanie ich nie jest oczywiste. Rosjanom czasem zależy na wsparciu dla określonej grupy, ale chyba częściej na sianiu niepokoju. Potrafią równocześnie popierać wrogie sobie grupy. W przypadku ruchu Black Lives Matter Rosja stworzyła setki fałszywych kont, z których część wspierała ruch czarnoskórych, a część głosiła białą supremację. Pokazuje to, że Rosjanie wspierają niekoniecznie tych, którym życzą sukcesu, lecz tych, którzy doprowadzą do największego zamieszania. Podobnie w Niemczech w latach 30. wspierali nazistów, by ci osłabili socjaldemokratów, co miało otworzyć drogę komunistów. Hitler okazał się jednak bardziej zdecydowany i to naziści ograli wszystkich innych. Zbyt skomplikowane plany są ryzykowne.
.My, Polacy, doświadczyliśmy tej gry po katastrofie smoleńskiej, gdy Rosjanie zastosowali taktykę: „Może zrobiliśmy, a może nie, ale kłóćcie się o to”. Na oczach wszystkich niszczyli wrak, przekazali zbezczeszczone szczątki ofiar, blokując przy tym dostęp do dalszych dowodów. Cel osiągnęli doskonale. Demontaż polskiego społeczeństwa posunięty jest obecnie bardzo daleko, ale większość tego nie dostrzega lub uważa, że nie jest w dobrym tonie o tym mówić.
Na marginesie: właśnie ukazało się niemieckie wydanie nowej książki Jessikki Aro, fińskiej autorki książki o trollach Putina. Tytuł: Moskiewska wojna cienia (Moskaus Schattenkrieg). Ważnym (ale nie jedynym) tematem jest Smoleńsk. Publikacja ma 400 stron, warta jest odrębnego omówienia.
„Aktywne środki”
.Zwłaszcza dla agresywnych dyktatur wojna informacyjna jest elementem wielopoziomowej podstępnej wojny bez reguł, która się nie kończy nigdy. Nie osiąga poziomu otwartej agresji, ale wykracza poza czystą propagandę. Często jest prowadzona pod fałszywą flagą lub przez „zielone ludziki”. Rosjanie mówią na to „aktywne środki” (активные меpопpиятия). Walka z przeciwnikami obejmuje oczernianie, zastraszanie, porwania czy w końcu zabójstwa.
Oprócz ataków na osoby możliwe są akty sabotażu: a to spłonie jakiś magazyn, a to przerwany zostanie podmorski kabel danych. W północno-wschodniej Polsce regularnie zakłócany jest sygnał GPS. Sprawcy są nieznani, lecz łatwo zgadnąć, kim są. Moment ataku (usunięcie pomnika Armii Czerwonej, głosowanie przeciw Rosji w ONZ) sugeruje sprawców, ale udowodnić się niczego nie da. Jedną z metod jest użycie migracji jako broni. Kraje wschodniej flanki są regularnie ich celem, niemiej rozmaici humanitaryści udają, że nie widzą tego związku. Metod prowokacji można wymyślić wiele, takich jak przejazd (lub próba przejazdu) motocyklowego gangu Nocnych Wilków.
Wspomnijmy tu o zniszczeniu gazociągu Nord Stream. Istnieje kilka sprzecznych teorii na ten temat: Rosjanie, Amerykanie, Ukraińcy z Polakami. Znajomość prawdy wiele by wyjaśniła, według mnie sprawa jest jednak otwarta. Zniszczono trzy nitki z czterech. Jeżeli to Rosjanie, to czwarta zostawiona jest na zachętę. Ostatnio Putin apelował do Niemców, by nie byli głupi i ją otworzyli, by od razu mieli tańszy gaz.
Pogróżki i czyny, fakty i prawie fakty – wszystko to tworzy atmosferę niepewności i strachu.
Czy komuś można wierzyć?
.Może jestem romantykiem, ale takie postawienie sprawy, że celem jest ogłupić tamtych, zanim tamci ogłupią nas, jakoś mi nie wystarcza. Przy takim pragmatycznym, realistycznym nastawieniu sukcesem jest, gdy ogłupimy się sami, byleby osiągnąć pewne wymierne cele. Tak działa propaganda wojenna – okopy to nie klub dyskusyjny. Chcemy wtedy być silni, zwarci i gotowi. Nasza prawda jest lepsza, bo jest nasza.
Przy głębszej analizie oraz obserwacji z innego punktu widzenia okazuje się czasem, że było inaczej, niż myśleliśmy. Ale może nowe fakty są fałszywe? Z kolei teorie spiskowe okazują się prawdziwe, przynajmniej niektóre. No i dane – niektóre archiwa są zamknięte na pół wieku albo dłużej. Inne są otwierane na krótki czas odwilży i przynoszą coś, jeżeli się akurat znajdzie energiczny badacz, potrafiący np. czytać odręczne pismo chińskie.
Prawda jest fascynująca. Parafrazując rosyjskie przysłowie, można powiedzieć: Całej wódki nie wypijesz, obiektywnej prawdy nie poznasz – ale starać się trzeba.
Temat wojny informacyjnej jest bardzo obszerny. Wciąż pojawiają się nowe aspekty: wojna kognitywna, nowe techniki, sztuczna inteligencja, nanotechnologia. Zajmiemy się nimi w odrębnym tekście.
Jan Śliwa
Literatura:
Gustave Le Bon „Psychologia tłumu”, 1895
Edward Bernays „Propaganda”, 1928
Jacques Ellul „Propagandes”, 1962
Eryk Mistewicz „Marketing narracyjny”, 2010
Christian Hardingshaus „Kriegspropaganda und Medienmanipulation”, 2023
David Colon „La guerre de l’information”, 2023
Keir Giles „Russia’s War on Everybody”, 2023
Vincent Jauvert „À la solde de Moscou”, 2023
Nicolas Quénel „Allô, Paris ? Ici Moscou”,
Jessikka Aro „Trolle Putina”, 2019
Jessikka Aro „Moskaus Schattenkrieg”, 2024
Sylvie Kauffmann, „Les aveuglés”, 2023
Udo Ulfkotte „Gekaufte Journalisten”, 2014