In vitro w Japonii. Rekordowa liczba urodzeń
Liczba dzieci urodzonych w Japonii w wyniku zapłodnienia in vitro w 2021 roku wyniosła 69 797, co jest najwyższą liczbą w historii kraju – poinformowało japońskie towarzystwo położnictwa i ginekologii. Dane ukazujące wzrost popularności in vitro w Japonii kontrastują ze spadającym ogólnym wskaźnikiem dzietności w Japonii.
In vitro w Japonii
.W 2021 roku w Japonii na świat przyszło ok. 811 tys. dzieci, co oznacza, że na 11,6 dziecka jedno urodziło się z zapłodnienia pozaustrojowego. W porównaniu z rokiem poprzednim liczba ta wzrosła o 9 416, czyli 15 proc. Największą grupę kobiet, które urodziły po zapłodnieniu in vitro stanowiły 39-latki, a następnie kobiety w wieku 40 i 41 lat.
Specjalne systemy ułatwiające podjęcie leczenia bezpłodności
.Leczenie niepłodności jest w Japonii objęte publicznym ubezpieczeniem zdrowotnym od 2022 r. Pierwsze dziecko w wyniku zapłodnienia in vitro urodziło się w Japonii w 1983 r. Ponad 70 proc. ze 100 dużych firm w Japonii wdrożyło systemy ułatwiające swoim pracowniczkom podjęcie leczenie bezpłodności – wynika z ankiety przeprowadzonej przez gazetę „Asahi Shimbun”, której wyniki podano w tym tygodniu. Większość przedsiębiorstw wprowadziła też w związku z tym dni wolne, nawet do 50, skrócone godziny pracy lub dofinansowania w wysokości 300 tys. jenów (ok. 8,5 tys. zł).
Kryzys demograficzny w Japonii
.Japonia od lat zmaga się z kryzysem demograficznym. W 2022 roku w kraju urodziło się zaledwie 770 747 dzieci, najmniej od 1899 roku, kiedy zaczęto prowadzić statystyki. Współczynnik dzietności zmalał do 1,26 osiągając najniższy od 17 lat poziom – informuje japońskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Komunikacji. Tym samym Japonia odnotowała spadek populacji o 0,65% do 122,4 mln obywateli. 2022 r. okazał się 14 rokiem z rzędu w którym Japonia odnotowała ubytek całkowitej liczby ludności. Do złagodzenia zjawiska spadku demograficznego nie przyczynił się także rekordowy wzrost liczby obcokrajowców, których w tym kraju jest już prawie 3 miliony. Jak podaje japońskie ministerstwo cudzoziemcy stanowią obecnie około 2,4% populacji Japonii.
Brak zastępowalności pokoleń w Europie
.Na temat coraz bardziej osłabiającego Europę problemu niskiego przyrostu naturalnego i braku zastępowalności pokoleń, na łamach „Wszystko Co Najważniejsze” pisze Jan ŚLIWA w tekście „Demografia, głupcy!„. Autor zwraca w nim uwagę na ogrom zagrożeń wiążących się z tzw. „polityką otwartych drzwi”.
„W 1885 r. Afryka miała tylko 100 milionów, m.in. w wyniku wywozu niewolników przez Arabów i Europejczyków przez stulecia. Europa (bez Rosji) miała wtedy 275 milionów – stosunek wynosił prawie 3:1 na korzyść Europy. Obecnie (2020) Afryka ma 1,3 miliarda, a w 2050 r. ma mieć 2,4 miliarda, 1/4 ludności świata”.
„To nie może nie mieć konsekwencji. Społeczeństwa afrykańskie są również bardzo młode, 40 proc. ludności ma poniżej 15 lat. To znaczy, że dominuje młodzież, w naturalny sposób aktywna seksualnie (stąd olbrzymia skala AIDS) i skłonna do ryzyka (dzieci żołnierze). To powoduje również, że połowa ludności nie ma praw wyborczych. Nawet na Zachodzie widzieliśmy rebelie młodzieży – liczebnej, lecz bez znaczenia w polityce: pokolenie dorosłych wysyła nas do Wietnamu, a my nie mamy nic do powiedzenia. W Afryce rządzą dorośli, również starzy dyktatorzy. To budzi niezadowolenie. Narusza też transmisję tradycji i kultury między pokoleniami. Kiedyś dzieci uczyły się, obserwując starszych i naśladując ich zachowanie, teraz żyją we własnym świecie. Taki przyrost uniemożliwia budowę odpowiedniej infrastruktury, państwo nie nadąża, przeżycie ułatwia korupcja. Kto może, wysyła dzieci do szkół za granicę, kilkadziesiąt procent chce emigrować. Emigrują nie tylko do Europy, również do lepiej prosperujących krajów afrykańskich i do lokalnych metropolii. Lagos, stolica Nigerii, w 1965 r. miało 350 tysięcy mieszkańców, a w 2012 r. – 21 milionów. Oczywiście większość to slumsy, ale chęć wyrwania się jest silniejsza. Podobnie wygląda z emigracją do Europy”.
.„Nieliczni mają możliwość wyjazdu w formie cywilizowanej. Posiadają wykształcenie, które pozwala na pracę, a dzięki zasobom mogą kursować między oboma światami. Na dole są ci, którzy tylko w telewizji widzą świat białego człowieka i o nim marzą. Kto przekracza pewien próg zamożności, może myśleć o ucieczce. Finanse są ważne, bo transfer kosztuje 2000–3000 dolarów, czyli roczny dochód. Chęć wyrwania się jest potężna, lecz przeprawa nie jest łatwa. A z drugiej strony otwarte granice nie są rozwiązaniem, trzeba widzieć fakty. Sam kiedyś napisałem (i zostałem zrugany za cynizm), że otwarcie granic przez Angelę Merkel było zachętą do ładowania się na chybotliwe łódki i ryzykowania życia na morzu. Co ciekawe, gdy w 2017 ruch się zmniejszył, a łodzie ratunkowe podpływały aż pod wody terytorialne Libii, proporcjonalna liczba zaginionych wzrosła pięciokrotnie. Popyt rodzi podaż – przemytnicy ładowali na 9-metrowe pontony do 130 osób, wielokrotnie więcej niż dopuszczalnie. Na „nawigatora”, który miał nawiązać kontakt z ratownikami, wyznaczano jednego z pasażerów (za zniżkę w cenie). Do tego, by silnik wartości 8000 euro nie przepadł, przemytnicy podpływali drugą łódką i go zabierali, pozostawiając pasażerów w dryfującym pontonie. Sama droga przez Libię wiąże się z brutalnym wykorzystywaniem przez przemytników, a droga przez Niger i Algierię jest ponoć jeszcze gorsza, lecz tam się żaden dziennikarz nie zapuszcza. Promocja takiej migracji ma z humanitaryzmem niewiele wspólnego” – pisze Jan ŚLIWA.
PAP/WszystkoCoNajważniejsze/MJ