Paulina MATYSIAK: Mam w sercu małe miasteczka

Mam w sercu małe miasteczka

Photo of Paulina MATYSIAK

Paulina MATYSIAK

Filolożka i filozofka. Posłanka na Sejm IX i X kadencji. Przewodnicząca Parlamentarnego Zespołu ds. Walki z Wykluczeniem Transportowym. Autorka felietonów "Pisane lewą ręką", które ukazują się w każdą sobotę we "Wszystko co Najważniejsze".

Ryc. Fabien CLAIREFOND

zobacz inne teksty Autorki

Mam w sercu małe miasteczka. Chciałabym, żeby obecny rząd także je miał w sercu. I na sztandarze – pisze Paulina MATYSIAK

.Nasz dyskurs publiczny jest zogniskowany wokół Warszawy z suplementem kilku pozostałych wielkich miast. Tu skupia się uwaga mediów, tu lgną kapitał i miejsca pracy, a za nimi mieszkańcy mniejszych ośrodków. Tu wreszcie zlokalizowane są wszystkie najważniejsze urzędy. I każdy moment jest dobry, żeby przypomnieć, że tak wcale nie musi (i nie powinno) być.

Niektórzy żartują ze mnie, że rozwijam markę osobistą znaną jako „posłanka z Kutna” (choć trudno zarzucać temu określeniu jakiś fałsz – po prostu jestem posłanką i pochodzę z Kutna, w tym mieście mieszkam i jestem z nim związana), bo poruszam temat mniejszych miejscowości, gdzie mogę; i dodam, że jest to akurat obowiązek bardzo miły.

Połowę swojego życia spędziłam w Kutnie, miejscowości mającej trochę ponad 40 tys. mieszkańców. Później przyszedł czas studiów i pierwszych lat pracy w Toruniu, z którym również czuję się bardzo związana – niecałe 200 tys. mieszkańców.

Odkąd jestem posłanką, spędzam większość czasu w Warszawie i dopiero gdy tu przyjechałam, zdałam sobie sprawę, jak wiele zasobów wysysa z Polski największe miasto. Wcześniej widziałam i wiedziałam, jak skromnymi zasobami dysponują miasta małe i średnie, ale dopiero obserwacja drugiej strony medalu dała mi pełen obraz.

Ktoś powie, że to naturalna tendencja każdego kraju, wręcz każdej cywilizacji. Miasta zawsze będą się rozwijać, ludzie z mniejszych miejscowości zawsze będą do nich lgnąć w poszukiwaniu lepszego życia. To jednak nie jest do końca prawda. Można się zgodzić, że dzieje się tak w większości przypadków, co wcale nie oznacza, że taki proces nie zachodzi jedynie w państwach o marginalnym znaczeniu. Co więcej – to wcale nie jest proces naturalny i niemożliwy do zatrzymania.

Mądra polityka państwa może jak najbardziej zatroszczyć się o to, żeby wsie i miasteczka nie były zasysane przez metropolie jak przez odkurzacz. W końcu graniczące z nami Niemcy nie bez powodu są nazywane „krajem średnich miast”. W kraju mającym prawie 85 milionów ludzi tylko Berlin ma więcej niż 3 miliony mieszkańców. Ponad milion – tylko Hamburg, Monachium i Kolonia. Ale w pierwszej setce największych miast w Niemczech miażdżącą większość stanowią te 100-, 200- i 300-tysięczne. Dość powiedzieć, że tylko w 20 niemieckich miastach mieszka powyżej 300 tys. mieszkańców. Za tradycyjnym rozkładem ludności podąża więc polityka państwa, poczynając od całego ustroju federalnego, a kończąc na konkretnych rozwiązaniach. Jednym z nich jest deglomeracja urzędów. Poza stolicą i kilkoma największymi miastami najważniejsze urzędy federalne w Niemczech są rozproszone po aż 24 średnich i mniejszych miastach.

.I tak Sąd Najwyższy, Trybunał Konstytucyjny i Prokuratura Federalna mają siedziby w Karlsruhe, Naczelny Sąd Administracyjny w Lipsku, Federalny Sąd Pracy w Erfurcie, Federalny Sąd Ubezpieczeń w Kassel. W byłej stolicy, Bonn, została z czasów RFN część ministerstw i np. siedziba poczty. Ponieważ lokalne ośrodki są silne, również wielkie koncerny nie koncentrują się w jednym mieście, tylko są rozsiane po całym kraju: wzdłuż Renu, w Bawarii, na północy w Hamburgu i Bremie, zaskakująco mało w Berlinie jak na potencjał tego miasta.

Dzięki temu Niemcy od dekad utrzymują zrównoważony rozwój całego kraju. Każdy, jeśli chce, może znaleźć dobre wykształcenie i dobrą pracę w swoim mieście lub regionie. W dziesiątkach miast tworzą się lokalne elity (i to elity, nie kliki i układy), które dopiero później tworzą elitę ogólnonarodową. Przy okazji, zbierając dane do tego felietonu, dowiedziałam się, że w Karlsruhe, mieście najważniejszych sądów i siedziby głównej prokuratury, na lokalnym uniwersytecie nie ma wydziału prawa – właśnie po to, żeby nie dopuścić do sytuacji, w której całe środowisko prawnicze zna się z jednych studiów. Jest to zdecydowanie argument za tym, żeby poprzeć pomysł przeniesienia Trybunału Stanu do Piotrkowa Trybunalskiego.

Ale wróćmy do Polski. Dyskusje o deglomeracji toczą się u nas od jakichś 20 lat. Przy czym wiele partii chętnie mówi o tym w kampanii, a mniej chętnie, gdy już przejmie władzę nad tymi wszystkimi instytucjami zlokalizowanymi w Warszawie.

Warto zatem docenić sam fakt utworzenia przez rząd Donalda Tuska Ministerstwa Przemysłu w Katowicach. Niemniej jest to jednostkowy przypadek, ponieważ rząd nie przedstawił żadnej długoterminowej wizji w kierunku deglomeracji. Ponadto jest to utworzenie urzędu w innej dużej aglomeracji.

Jednak najbardziej symptomatyczna i bulwersująca jest pewnego rodzaju fikcja związana z utworzeniem Ministerstwa Przemysłu w Katowicach. Najważniejsze bowiem merytorycznie departamenty (jak np. departament energii jądrowej, departament ropy, gazu i gospodarki wodorowej czy też duża część departamentu górnictwa i hutnictwa) znajdują się bowiem w Warszawie. W Katowicach utworzone zostały departamenty obsługowe o administracyjnym charakterze, których pracownicy często są gorzej opłacani od pracowników merytorycznych.

.Skutek utrzymywania tej fikcji był prosty do przewidzenia. Ponoszone są nakłady na dwa biura w dwóch miastach, odchodzą pracownicy z departamentów warszawskich i tych umieszczonych na Śląsku oraz występują duże problemy z rekrutacją nowych pracowników. Tak niestety wygląda deglomeracja w wykonaniu Platformy Obywatelskiej.

Mam w sercu małe miasteczka. Chciałabym, żeby obecny rząd także je miał w sercu. I na sztandarze.

Paulina Matysiak

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 15 listopada 2024