
Rzeź Woli – nierozliczone ludobójstwo

Rzeź Woli to jeden z najbrutalniejszych aktów Powstania Warszawskiego. Już w dniach 1-4 sierpnia podczas walk na Woli Niemcy dokonywali morderstw na ludności cywilnej. Apogeum zbrodni przypada jednak na 5-7 sierpnia, kiedy działania okupanta przybrały charakter masowej eksterminacji. Dokładna liczba ofiar nie jest znana. Współcześnie szacuje się, że w wyniku rzezi Woli śmierć poniosło ok. 38-65 tys. osób. Wydarzenie to uznawane jest tym samym za jedną z największych, bądź największą jednorazową masakrę ludności cywilnej, popełnioną przez Niemców podczas II wojny światowej.
.We „Wszystko co Najważniejsze” dostępne są teksty poświęcone relacjom tych, którzy przeżyli rzeź Woli. Wspominając tragiczne wydarzenia sierpnia 1944 r., warto oddać głos świadkom historii.
„Rzeź Woli. Zbrodnia nierozliczona”
.Piotr GURSZTYN, historyk, dziennikarz i publicysta, w książce „Rzeź Woli. Zbrodnia nierozliczona”, której obszerny fragment opublikowany został przez „Wszystko co Najważniejsze”, opisuje realia panujące na Woli w pierwszych dniach sierpnia, powołując się na relacje świadków.
— Ósmego dnia sierpnia był wtorek. Ten sam dzień, w którym tydzień wcześniej, wybuchło Powstanie. Z kościoła św. Wojciecha Niemcy wyprowadzili pracujących tam księży. Byli to wikarzy: 56-letni ks. Stanisław Kulesza, 37-letni ks. Stanisław Mączka oraz ks. rezydent Roman Ciesiołkiewicz. Zostali zastrzeleni przy ul. Moczydło. Tego samego dnia, około godziny 10 przed południem, Niemcy wpadli na ul. Dworską. Mieszkańcy domu nr 7 usłyszeli wrzask żołnierzy: „Widzimy, tych Niemców cała gromada, chmara wpadła – to był dosyć duży, trzypiętrowy dom – i słyszymy walenie, strzały, więc nie wiemy, czy zabijają od razu, wybuchy granatów w domu, w środku budynku. A oni tam, gdzie były drzwi zamknięte, wrzucali granaty do środka i szli do następnych” – opowiadał Stanisław Kicman, w 1944 r. 7-letni chłopiec.
Piotr GURSZTYN podkreśla, że — Ludzie spodziewali się najgorszego. Mieszkali przecież ledwie kilkaset metrów od ul. Wolskiej, gdzie trzy dni wcześniej okupanci mordowali, nie zważając na wiek i płeć. Mieszkańcy byli niemal pewni, że zostaną rozstrzelani, tak jak ludzie z sąsiednich ulic, zwłaszcza że ci, którzy w tamtym momencie próbowali się ukryć, byli mordowani na miejscu. Stanisław Kicman wspominał dramatyczną scenę, której był świadkiem: „Otwiera się okno na trzecim piętrze, okazuje się, że ojciec z synem, synek był w moim wieku, może młodszy nawet, schowali się, myśleli, że im się uda. I słyszeliśmy strzał, więc tego ojca widocznie zastrzelili, a tego dzieciaka wyrzucał przez okno Niemiec. Chłopiec złapał się go za klapy i tak zacisnął piąstki, że z tymi klapami spadł na jezdnię. Zginął natychmiast”.
Kolejna przytoczona przez historyka relacja, jest nie mniej tragiczna.
— Wygnańcy jeszcze zdążyli zobaczyć, jak Niemcy podpalają ich dom. Potem pędzono ich do kościoła św. Wojciecha. „Ulica Wolska wydawała się jednym, gorącym piecem, oprócz domów paliły się po lewej stronie na chodniku stosy, wydające straszną woń” – relacjonowała po wojnie Monika Kicman, matka Stanisława. Na kościelnym podwórzu zobaczyła zwały trupów. „Po lewej stronie przy pierwszych drzwiach piętrzyła się we wgłębieniu sterta ciał ludzkich. Do dziś pamiętam niektóre, wysuwające się spod stosu twarze, głowy pomordowanych i jeszcze, małe w lakierkach i pomarańczowych skarpetkach, nóżki dziecka”. Ona i wszyscy inni byli pewni, że to ostatnie minuty ich życia. Cały czas wycelowane w nich były karabiny maszynowe. Mały Staś klęczał 5 metrów od lufy karabinu i wpatrywał się w jej wylot. „Mama była przekonana, że będą strzelać. A ja cały czas – tak można powiedzieć – kwiliłem: «Mamusiu, co będzie?». Babcia po mojej lewej ręce klęczała, siedziała na piętach i trzymała różaniec. Nie słyszałem jej słów, tylko widziałem, że wargi się poruszają.
Moja mama chciała się modlić i zapomniała modlitwy. Cały czas powtarzała: «Zdrowaś Mario», zapomniała, co dalej. Jak Niemiec ruszył bronią, mama mnie wzięła przed siebie, mówi: «Zamknij oczy, będzie mniej bolało» – i przytuliła”.
Podobnie brzmiała relacja dwóch innych kobiet, które tego dnia też się tam znalazły. Tuż po Powstaniu relacjonowały: „(…) kazano wszystkim usiąść twarzą ku kościołowi, a z tyłu ustawili się żołnierze z bronią. Ponieważ ludzie sądzili, że w tej pozycji zostaną zastrzeleni, więc kobiety wzięły dzieci na kolana przed siebie, zasłaniając je, a same wyprostowały plecy, aby śmierć nastąpiła szybko, trafnym strzałem. Nikt nie płakał ani nie jęczał, panowało powszechne milczenie”. Po trzech godzinach klęczenia rodzina Kicmanów i pozostali zostali zapędzeni do wnętrza kościoła. Wewnątrz ujrzeli sceny dantejskie. Pijani żołnierze włóczyli się poprzebierani w szaty liturgiczne, co rusz wywlekali kobiety. Podłoga była zabrudzona fekaliami. Ci, dla których nie starczyło miejsca wewnątrz, spędzili noc na przykościelnym dziedzińcu, sztywno leżąc obok siebie, bez możliwości zmiany położenia ciała, bo Niemcy zabraniali im się poruszać. Następnego dnia Kicmanowie zostali przegnani do obozu w Pruszkowie — opisuje Piotr GURSZTYN.
W swej książce historyk przywołuje losy także innych osób, które relacjonowały, jak wyglądała rzeź Woli. O części z nich przeczytać można na łamach „Wszystko co Najważniejsze”. [LINK PONIŻEJ]
Wola, 5 sierpnia 1944
.Wspomnienia mieszkańców Woli, którzy zdołali przeżyć rzeź, gromadzi również Instytut Pamięci Narodowej. Poniżej kilka z nich.
Relacja Wandy Lurie:
„Podeszłam […] w ostatniej czwórce razem z trojgiem dzieci do miejsca egzekucji, trzymając prawą ręką dwie rączki młodszych dzieci, lewą – rączkę starszego synka. Dzieci szły, płacząc i modląc się. Starszy, widząc zabitych, wołał, że i nas zabiją. W pewnym momencie Ukrainiec stojący za nami strzelił najstarszemu synkowi w tył głowy, następne strzały ugodziły młodsze dzieci i mnie. Przewróciłam się na prawy bok. Strzał oddany do mnie nie był śmiertelny. Kula trafiła w kark z lewej strony i przeszła przez dolną część czaszki wychodząc przez lewy policzek. Dostałam krwotoku ciążowego. Wraz z kulą wyplułam kilka zębów. Byłam jednak przytomna i – leżąc wśród trupów – widziałam prawie wszystko, co się działo dokoła. Obserwowałam dalsze egzekucje.
Wprowadzono nową partię mężczyzn, których trupy padały i na mnie. Przywaliły mnie około cztery trupy. Wprowadzono dalszą partię kobiet i dzieci – i tak, grupa za grupą, rozstrzeliwano aż do późnego wieczora. Było już ciemno, kiedy egzekucje ustały. W przerwach oprawcy chodzili po trupach, kopali, przewracali, dobijali żyjących, rabowali kosztowności… Ciała dotykali przez jakieś specjalne szmatki. Mnie samej zdjęto z ręki zegarek, nie zauważyli przy tym, że żyję. W czasie tych okropnych czynności pili wódkę, śpiewali wesołe piosenki, śmiali się.”
Relacja Jana Grabowskiego:
„5 sierpnia 1944 r. wpadło na podwórze naszego domu przy ul. Wolskiej 123 ok. 100 żandarmów niemieckich, ustawili się szpalerem aż do kuźni, która mieściła się w głębi ul. Wolskiej nr 124, prawie naprzeciwko naszego domu […] Wyszedłem razem z żoną Franciszką, córką Ireną (lat 4) i synem Zdzisławem Jerzym (5 miesięcy).
Na placu przed kuźnią padł rozkaz, by wszyscy położyli się na ziemi. Z naszego domu grupa wynosiła ok. 500 osób. Gdy ja z rodziną doszedłem, na placu już leżeli ludzie. Gdy już leżałem, zobaczyłem, iż jest ustawiony na podstawie karabin maszynowy […] w odległości ok. 5–10 m. Niemcy zaczęli strzelać z karabinu maszynowego i karabinów ręcznych, a także rzucać granaty w tłum leżących ludzi […] Po jakimś czasie strzelanina ustała, zobaczyłem, iż Niemcy przypędzili nową grupę ludzi… strzelanina trwała z przerwami na dobijanie co najmniej 6 godzin […] Po mnie żandarm trzy razy przeszedł butami, sam ranny nie byłem, ale żona i dzieci zostały zamordowane.
Słyszałem, jak żandarm mówił, by zabić mego pięciomiesięcznego synka, który płakał, po czym posłyszałem strzał i dziecko ucichło […] Leżąc udawałem zabitego…
Gdy robotnicy noszący trupy przyszli, by i mnie zabrać, wtedy wstałem, wziąłem z nimi trupa do noszenia i robiłem to, aż do zakończenia roboty. Trupy nosiliśmy na dwie kupy […] aż do zmroku. Jeden stos miał długość ok. 20 m, drugi 15 m, szerokość ok. 10 m, wysokość ok. 1,5 m. […] W dalszym ciągu za noszącymi trupy chodzili żandarmi i dobijali jeszcze żyjących”.
Relacja ks. Jana Imielskiego:
„[Żołnierze niemieccy] ustawili grupy księży, innych mężczyzn, kobiet i dzieci. W dniu 6 sierpnia 1944 r. wczesnym rankiem grupę popędzili pod kościół św. Wojciecha, gdzie zaprowadzono kobiety i dzieci. Księży i mężczyzn pogrupowano po kilkunastu i ok. godziny 10.00 zaczęto wyprowadzać na teren składu maszyn rolniczych Kirchmayera i Marczewskiego przy ul. Wolskiej nr 81, i rozstrzeliwać pod dwoma szopami stojącymi w głębi placu. Po rozstrzelaniu czterech grup oddział egzekucyjny otrzymał rozkaz, by zaprzestać rozstrzeliwań. Zwłoki z tej egzekucji i z okolicy zostały spalone na czterech paleniskach. Na drzewie układano zwłoki, polewano benzyną i podpalano”.
Relacja dr Marii Gepner-Woźniewskiej:
„5 sierpnia był tragicznym dniem dla Szpitala Wolskiego, który znalazł się na linii frontu. Około godziny 13.30 do szpitala wtargnęli żołdacy niemieccy, skośnoocy. Rozbiegli się po całym szpitalu, krzyczeli tylko »Raus«, wyrzucali pacjentów z pomieszczeń, a potem grabili należące do nich cenne przedmioty. W międzyczasie wprowadzono dyrektora szpitala – Piaseckiego, prof. Janusza Zeylanda i księdza kapelana Kazimierza Ciecierskiego do gabinetu dyrektora. Tam, jak się później dowiedziałam, zabito ich strzałem w głowę. Nas wypędzono na ulicę i cały ten pochód szedł ulicą Wolską i dalej Górczewską.
Zatrzymano nas za przejazdem kolejowym. Po lewej stronie rozstawiono karabiny maszynowe. Poprowadzono nas wzdłuż torów do domu, w którym już było dużo ludzi z Woli. Wieczorem Niemcy zabrali grupę mężczyzn, mówili, że są potrzebni do pracy. Po chwili rozległa się seria strzałów. I kolejna grupa wychodzi. Potem powiedzieli: teraz lekarze. Ich też zastrzelili”.
Masakra o porażającej skali, której nigdy nie rozliczono
.Nie znamy dokładnej liczby ofiar ludobójstwa dokonanego przez Niemców na Woli z początkiem sierpnia 1944 r. Sprawcy skutecznie zacierali ślady zbrodni, a ocalałych mogących pomóc w oszacowaniu skali masakry, jest stosunkowo niewielu. Współczesne szacunki historyków mówią o 38-65 tys. zamordowanych, co czyni rzeź Woli największą jednorazową masakrę ludności cywilnej, popełnioną przez Niemców podczas II wojny światowej.
Żaden ze sprawców rzezi Woli nie został po wojnie pociągnięty do odpowiedzialności karnej. Dowódca SS i policji niemieckiej odpowiadających za masakrę polskiej ludności cywilnej – Heinz Reinefarth – nie został ekstradowany z RFN do Polski, ponieważ okupacyjne władze amerykańskie nie wyraziły na to zgody, uznając, że pomyślnie przeszedł on procedurę denazyfikacyjną (1949 r.). Kat Woli rozpoczął wobec tego karierę polityczną, stając się wieloletnim burmistrzem miasta Westerland (1951-1967). Śledztwo przeciw Reinefarthowi wszczęto dopiero w 1958 r., kiedy był on już wpływowym politykiem w regionie. Wynik postępowania głosił, że rzekomo nie sposób ustalić, kto wydawał rozkazy niemieckim oddziałom mordującym cywilów na Woli w sierpniu 1944 r. Reinefarth nie został skazany. Zamiast tego otrzymał odszkodowanie w wysokości 100 tys. marek. Po zakończeniu kadencji burmistrza, pracował jako prawnik. Zmarł w 1979 r.
Oprac. Patryk Palka