Stefan Bratkowski - ikona polskiego dziennikarstwa
22 listopada 1934 roku urodził się Stefan Bratkowski – dziennikarz i publicysta. Zwolennik pracy u podstaw, dla którego nie było rzeczy niemożliwych. „Jaki byłem, taki będę” – napisał, kiedy jesienią 1981 r. wyrzucono go z Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.
Stefan Bratkowski – życiorys
.”Wedle mojego życiowego doświadczenia rzeczy sensowne, a niemożliwe dzielą się na te, które po głębszym zastanowieniu przestają się wydawać niemożliwe, i na rzeczy całkowicie niemożliwe, które wymagają więcej czasu. Czasu lub – innymi słowy – cierpliwości” – czytamy w książce Stefana Bratkowskiego „Nie tak stromo pod górę. Krótki poradnik dla tych, którzy nie wiedzą, że nic nie da się zrobić” (1980).
Autor tych słów, to postać bez której trudno wyobrazić sobie polskie dziennikarstwo ostatnich kilkudziesięciu lat – honorowy prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich (SDP), kierujący nim również po zdelegalizowaniu przez władze, wieloletni członek PZPR i współpracownik Radia Wolna Europa.
Zdaniem Adama Michnika, Bratkowski to „ikona polskiego niezależnego dziennikarstwa, obywatel Rzeczypospolitej rogatych dusz”. „Miał świetne pióro, pisał reportaże i manifesty polityczne, analizy gospodarcze i eseje o historii. Jego twórczością można by obdzielić kilka zespołów redakcyjnych” – podkreślił w 2021 r. wieloletni redaktor naczelny „Gazety Wyborczej” dodając, że Bratkowski „z ducha był rewolucjonistą i kontestatorem, lecz ze swego programu – pozytywistą i zwolennikiem pracy organicznej”. „Chciał Polski „wspólnej”, ale chciał, by ta wspólna Polska była nowoczesna i demokratyczna” – zaznaczył.
Stefan Bratkowski urodził się 22 listopada 1934 r. we Wrocławiu, a właściwie w należącym wówczas do Niemiec Breslau, gdzie jego ojciec – Stefan Janusz Bratkowski kierował konsulatem RP, jednocześnie pracując dla polskiego wywiadu. „Mój ojciec, konsul przedwojennej Rzeczypospolitej Polskiej we Wrocławiu, był właśnie tym cytowanym w opracowaniach historycznych konsulem polskim, który w roku 1935, po wprowadzeniu w Niemczech tzw. ustaw norymberskich, zadeklarował publicznie: „Obywatelom naszym wyjaśniam, że dla Konsulatu istnieją jedynie obywatele polscy bez względu na wyznanie i pochodzenie, z czego wynika, że żaden obywatel polski nie podpada pod określenie 'Juden’ ustawy norymberskiej” – wspominał Bratkowski w książce „Pod tym samym niebem. Krótka historia Żydów w Polsce i stosunków polsko-żydowskich” (2006).
„Wcześniej uratował we Wrocławiu przed hitlerowskim pogromem, który miał zdemolować ich sklepy, 150 rodzin niemieckich Żydów o polskich nazwiskach i pomógł im, powołując się na te polskie nazwiska, wyjechać z Niemiec do Polski, skąd udali się na Zachód. Wedle tego, co pamiętam z informacji mojej matki, w roku 1936 otrzymał list dziękczynny od Związku Żydów Amerykańskich. List ten spalił się, jak nasz dom i całe mienie, w Warszawie burzonej przez hitlerowców po Powstaniu Warszawskim roku 1944. Po wojnie jednak nikt z uratowanych nie pytał o los owego polskiego konsula – i nie dziwne: wedle przyjętych wtedy w Ameryce opinii Polak nie mógł po prostu zrobić niczego dobrego dla Żydów” – podsumował Bratkowski.
Wczesne lata młodości Bratkowskiego
.Dorastał w Warszawie, gdzie mieszkał od 1936 r. W stolicy przeżył lata wojny oraz powstanie, po którym trafił do państwowego domu młodzieży w Krzeszowicach. Doświadczenie wojenne miało silny wpływ na jego poglądy. W swojej publicystyce często akcentować będzie potrzebę pracy u podstaw oraz wspólnotowości i spółdzielczości. W 1955 r. skończył Uniwersytet Jagielloński, uzyskując tytuł magistra prawa. Jednak to nie prawo, lecz dziennikarstwo okazało się jego powołaniem i w listopadzie 1956 r. związał się z redakcją „Po Prostu”. Dwa lata wcześniej wstąpił do PZPR.
Z partią często było mu jednak nie po drodze. W 1970 r. razem ze swoim bratem Andrzejem, napisał „Grę o jutro” – książkę, w której podważał zasady funkcjonowania peerelowskiej gospodarki. W tym samym roku z jego inicjatywy powstało „Życie i Nowoczesność” – dodatek do Życia „Warszawy”. „Był jego pomysłodawcą i twórcą. Ten dodatek był odpowiedzią na utyskiwania partyjnej propagandy na czarnowidztwo prasy polskiej” – opowiadał w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” reporter Jerzy Szperkowicz.
„W 1971 r. Stefan Bratkowski zaprosił mnie na rozmowę na temat patologii organizacji w Polsce. Miała się ukazać w cotygodniowym dodatku do „Życia Warszawy” – „Życiu i Nowoczesności”. No dobrze – powiedziałem – mogę o tym mówić, ale przecież to się nie ukaże” – opowiadał cytowany we „Wprost” prof. Witold Kieżun. „Zobaczysz, że się ukaże. Kup następny numer – zachęcał Stefan. Rozmawialiśmy późnym wieczorem w środę. Nieprzypadkowo. Rozmowa ukazała się następnego dnia – na całą stronę. Dodatek wydawany był w czwartki, bo w piątki ukazywały się nowe zalecenia cenzury. Bratkowski działał wyprzedzająco. Potrafił prowadzić umiejętną grę z cenzorami” – wyjaśnił Kieżun.
W „ŻiN” Bratkowski współpracował również z Bogdanem Misiem. Z ich znajomością wiąże się ciekawa, wspominana przez Misia – z wykształcenia matematyka -historia, która dużo mówi o Bratkowskim. „W latach 60. prowadziłem na Uniwersytecie Warszawskim zajęcia z przedmiotu, będącego zmorą studentów matematyki, a noszącego niewinną nazwę +Wstępu do matematyki+”– wspominał w artykule zatytułowanym „Gdyby Stefana Bratkowskiego nie było na świecie, obowiązkowo trzeba by go było wymyślić”. „Otóż Stefan – w końcu z wykształcenia prawnik, a z pasji historyk – założył się ze mną, że w ciągu przepisowych trzech miesięcy opanuje materiał przewidziany programem i zda u mnie kolokwium. Nie było żadnej taryfy ulgowej: stałem się uboższy o godziwą flaszkę, a Stefan od tamtej pory z uśmiechem rozmawiał o alefach pozaskończonych i hipotezie kontinuum. I zawsze mówił do sensu!” – podsumował Miś. Po niemal 40 latach, w październiku 2008 r. zaczną współtworzyć internetowy portal Studio Opinii, któremu obecnie obaj patronują.
W 1978 r. razem z Bogdanem Gotowskim i Andrzejem Wielowieyskim zainicjowali konwersatorium „Doświadczenie i Przyszłość” (DiP), będące nieformalnym klubem dyskusyjnym, skupiającym środowiska niezależnej inteligencji oraz reformistycznie nastawione osoby z kręgu ówczesnych władz.
Wieczny optymista
.Dwa lata później zostaje prezesem Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich – wybranym demokratycznie. „Stefana wybrali na prezesa Stowarzyszenia Dziennikarzy i on uczynił z tego stowarzyszenie ludzi, którzy chcieli, żeby prasa służyła informowaniu, a nie propagandzie. To był wieczny optymista, chciał zawsze nie burzyć, tylko coś budować. Uważał, że nigdy nie należy rezygnować, tylko wykorzystywać każdą okazję. W każdą szparę się wpychać” – powiedział w 2021 r. na antenie radiowej „Dwójki” publicysta Maciej Wierzyński.
Kiedy władza zdelegalizowała SDP, tworząc w jego miejsce podporządkowane sobie Stowarzyszenie Dziennikarzy PRL, kierowane przez Bratkowskiego SDP działało nielegalnie. „Dla ludzi pozbawionych pracy, środowiska, rozproszonych, osamotnionych i niepewnych, co robić, był bezcennym oparciem. Pozwalał utrzymać pion” – wspominała w „Gazecie Wyborczej” krótko po śmierci dziennikarza Małgorzata Szejnert. Publikował wówczas w wydawnictwach tzw. drugiego obiegu.
Jeszcze przed stanem wojennym Bratkowski został usunięty z PZPR. „Jaki byłem, taki będę” – napisał w składającym się tylko z jednego zdania felietonie opublikowanym w „Życiu i Nowoczesności”.
Wraz z Andrzejem Twerdochlibem współtworzył scenariusz serialu „Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy” (1979-81), przedstawiający walkę Polaków z germanizacją na znajdujących się pod pruskim zaborem terenach Wielkopolski, na przestrzeni ponad stu lat. W latach 1983-88 realizował „Gazetę Dźwiękową”, uzupełnianą piosenkami opozycyjnych bardów. „Kasety z jego audycjami krążyły po Polsce i krzepiły serca, uczyły odwagi, cierpliwości i wyobraźni” – przypomniał Michnik. „Był pionierem informatyzacji. W latach 70. napisał podręcznik programowania” – dodał Wierzyński.
„W PRL Stefan Bratkowski był bardzo ważnym człowiekiem. Miał dobre kontakty z komunistami, a jednocześnie był po stronie patriotycznej. Pamiętam też jego „Gazety Dźwiękowe” w okresie podziemnej „Solidarności”. Zwracał w nich uwagę na ważne problemy i to służyło naszej sprawie. Dla mnie jest idealistą. Lewicowcem, ale wyjątkowo porządnym lewicowcem” – powiedział „Wprost” (2004) Lech Wałęsa.
Idealista, pozytywista, państwowiec
.O Bratkowskim często mówiono – idealista, pozytywista, państwowiec. „Nie ma w czasach popkultury cyfrowej dobrego określenia na kogoś, kto ma gen działania, wrażliwość społeczną i kim kieruje troska o innych. Społecznik, aktywista, działacz – wszystko to brzmi albo nieco anachronicznie, albo negatywnie kojarzy się z okresem błędów i wypaczeń. A Stefan Bratkowski był społecznikiem z krwi i kości” – ocenił socjolog i medioznawca Stanisław Mocek.
„Jego postawa w trakcie całego życia wyrastała z nurtu zapomnianego już polskiego pozytywizmu i inteligencji, która nadawała ton nie tylko nowoczesnym prądom ideowym, ale także służyła upowszechnianiu i propagowaniu przedsiębiorczości i samorządowości oraz wiedzy o gospodarowaniu i samoorganizacji, która tak przydała się podczas wkraczania na drogę wolnorynkowej demokracji po 1989 r.” – podkreślił.
Bratkowski stał się wzorem dla kolejnego pokolenia dziennikarzy. „Jedna z najważniejszych postaci w historii polskiego dziennikarstwa. Mój zawodowy mentor, nauczyciel, szef. Dziś nawet trudno wyjaśnić, kim dla środowiska dziennikarskiego był przez kilkadziesiąt lat Stefan Bratkowski” – wspominał Jerzy Baczyński. Zdaniem redaktora naczelnego „Polityki”, Bratkowski „był człowiekiem lewicy, ale z nurtu socjalistycznego, jawnie nawiązującego do przedwojennych tradycji PPS, odrzucanych przez władze PRL”. „Stąd ciągłe kłopoty Stefana z cenzurą, okresowe zakazy pracy i publikacji. Z autentycznego ruchu socjalistycznego przejął fascynację spółdzielczością” – podkreślił.
Fascynacja ta bywała niekiedy dla niektórych irytująca i określana mianem naiwnej. „Jest to pozytywna postać, chociaż mnie irytuje okropnie to jego zadęcie spółdzielczo-społeczno-pozytywistyczne, takie jakieś naiwne” – czytamy w „Abecadle Kisiela”. „Ale muszę powiedzieć, że on ma szalony szwung i działa z przekonaniem, działa na wszystkich frontach” – podsumował Stefan Kisielewski.
Zawsze odważnie komentował wydarzenia polityczne
.W 1989 r. Bratkowski uczestniczył – z ramienia opozycji – w obradach Okrągłego stołu. W późniejszych latach współpracował m.in. z „Gazetą Wyborczą” i „Rzeczpospolitą”. Udzielał się w Centrum Monitoringu Wolności Prasy, będąc od 2002 r. w radzie konsultacyjnej. Prowadził audycję w radiu Tok FM. W 2007 r. reaktywował „DiP”, rok później brał udział we współtworzeniu niezależnego portalu Studio Opinii.
Stefan Bratkowski zmarł w Warszawie 18 kwietnia 2021 r. w wieku niespełna 87 lat. Do samego końca nie był obojętny i odważnie komentował bieżące wydarzenia polityczne.
„To niesłychanie ważna postać w historii polskiego dziennikarstwa. Należał do dziennikarzy, którzy mieli swoje odważne doświadczenia w okresie PRL-u. Był dziennikarzem w drugim obiegu, w prasie podziemnej. Miał swój udział w grupie inicjującej przewrót, dzięki któremu przygotowaliśmy glebę dla współczesnego, niezależnego dziennikarstwa” – podsumowała na antenie Polskiego Radia Janina Jankowska, dziennikarka i działaczka opozycji demokratycznej w okresie PRL.
Czas gasnących latarni
.Informacji jest za dużo. Nikt nie wie, która jest ważna, która nie. Pogasły latarnie – pisze Eryk MISTEWICZ na łamach „Wszystko co Najważniejsze”.
„Niegdyś taką latarnią był Autor (Autor, podobnie jak Czytelnik i Redakcja będzie występował w tym tekście wielką literą). Autor miał imię, nazwisko, w epoce radia miał też głos, a w epoce telewizji i ciągłego komentowania wszystkiego na okrągło w kolejnych stacjach wiedzieliśmy, jak wyglądał”.
„Autor opowiadał nam świat. Gromadził, analizował, przetwarzał dla nas informacje. Łączył je w linie narracyjne, dodawał background, tłumaczył czasami od podstaw, co z czego wynika i dlaczego coś jest takie, jakie jest. Kto wygra wybory. I jaki jest program kandydata, na którego warto zagłosować”.
„Autor dawał gwarancję prawdy i uczciwości. Ponieważ miał imię, nazwisko, głos i twarz, wiedział, jak łatwo to wszystko u odbiorcy stracić. Oczywiście, jeden autor był bardziej na prawo, inny bardziej na lewo, jeden ratunku na wszystko upatrywał w wolnym rynku, inny we własności pracowniczej i w spółdzielniach, jeden w sojuszu z Ameryką, inny w silnej Grupie Wyszehradzkiej. Do wyboru, do koloru. Mogliśmy dobrać sobie Autora, który mówił do nas, opowiadając świat, który miał coraz mniej dysfunkcjonalności i który rozumieliśmy”.
„Kolejną latarnią był dom wydawniczy lub – w polskich warunkach – Redakcja. A więc miejsce, w którym Autor publikował. Dzięki pieczołowitości redaktorów i korektorów, sekretariatu redakcji każdy fakt podawany przez naszego Autora był jeszcze dodatkowo weryfikowany. Autor brał odpowiedzialność za to, co napisał, Redakcja brała odpowiedzialność za to, co publikowała. Podwójny system weryfikacji” – pisze MISTEWICZ.
PAP/ Mateusz Wyderka/ WszystkocoNajważniejsze/ LW