Co to znaczy być żołnierzem? O powołaniu i służbie żołnierskiej
Praca żołnierza posiada służebny wobec człowieka charakter, jest swego rodzaju powołaniem, wymaga szczególnych predyspozycji i gotowości do szczególnych poświęceń – mówił prof. Zbigniew STAWROWSKI podczas wykładu wygłoszonego w Wyższej Szkole Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie, 5 czerwca 2013 r. Wykładu ponadczasowego.
.To bardzo pozytywny i wyjątkowy znak, że w czasach, kiedy z wielu wyższych szkół cywilnych usuwa się przedmioty humanistyczne, władze uczelni wojskowej zapraszają kogoś, kto zajmuje się królową humanistyki, czyli filozofią. Szykując się do przyjazdu do Dęblina zadałem sobie pytanie, co ja – człowiek przybywający tu jakby z innej planety – miałbym powiedzieć przed takim audytorium. Oczywiście mógłbym przygotować i przedstawić normalny wykład dotyczący tego, czym się na co dzień zajmuję, czyli coś z szerokiego obszaru filozoficznej refleksji nad państwem i polityką. Ale zaproszenie to potraktowałem jako impuls i wyzwanie, aby zastanowić się nad tą ważną sferą życia naszej wspólnoty, którą Państwo reprezentują i która, o ile wiem, rzadko bywa przedmiotem filozoficznego namysłu. Stąd wziął się tytuł mojego dzisiejszego wystąpienia – Co to znaczy być żołnierzem?, chociaż podjęcie się takiego tematu w tych szacownych progach wygląda trochę tak, jak owa mityczna szarża ułańska z lancami na czołgi. Dlatego przywołam tutaj na pomoc jednego z najwybitniejszych filozofów wszechczasów, Sokratesa, i podobnie jak on powiem, że jeśli czegoś nie wiem, to i nie będę udawał, że wiem.
Przede wszystkim nie będę więc udawał, że znam się cokolwiek na nowoczesnym uzbrojeniu i technice wojskowej. Nie znam się również na zasadach prowadzenia działań wojennych i sposobach szkolenia żołnierzy. Mój osobisty kontakt z wojskiem ograniczył się w zasadzie do zajęć prowadzonych w czasie studiów, a było to jeszcze pod koniec lat 70-tych poprzedniego wieku. Proszę zatem wybaczyć mi pewną niezręczność, a może nawet bezczelność, mówienia o tym, co to znaczy być żołnierzem – mnie stuprocentowemu cywilowi – przed audytorium złożonym niemal z samych wojskowych. Przypuszczam, że gdybym posiadał umiejętność czytania w ludzkich myślach, mógłbym tutaj usłyszeć jakąś wersję znanego powiedzenia: „nie ucz ojca, jak się dzieci robi”. To wszystko prawda, przyznaję otwarcie, że co do pewnego wymiaru wojskowości jestem zupełnym ignorantem.
Z drugiej strony, czy trzeba koniecznie być kucharzem, aby dostrzegać walory dobrego jedzenia, albo kompozytorem, aby słuchać i oceniać jakość utworów muzycznych? Czasem właśnie niezbędny jest dystans, aby dostrzec to, co istotne. Czasem potrzebne jest zewnętrzne lustro, w którym możemy się przejrzeć, po to, by bardziej obiektywnie dostrzec nasze własne oblicze – nasze cechy, nasze wady i zalety.
Proponuję zatem Państwu takie właśnie spojrzenie z zewnątrz – spojrzenie życzliwego i pełnego empatii, ale jednocześnie zdystansowanego obserwatora. A jeśli z tej garści dość swobodnych refleksji, które na dziś przygotowałem, coś okaże się dla Państwa ważne, interesujące i pożyteczne – będzie to dla mnie tylko wielką radością i satysfakcją. Nie zamierzam zresztą odkrywać tu żadnych nowych prawd, lecz co najwyżej poszukać odpowiednich słów dla opisu tego, co Państwo sami czują, znają i wiedzą lepiej ode mnie.
Jednak to moje spojrzenie będzie zewnętrznym opisem tylko po części. Jest przecież wiele istotnych rzeczy, które łączą cywila z żołnierzem. To, czym się chciałem z Państwem podzielić, to próba zastanowienia się nad tymi wymiarami żołnierskiego losu, żołnierskiej doli i niedoli, które są mi bliskie i w których – podobnie jak Państwo, jak każdy z Was, każdy z nas – również uczestniczę.
Mój nieżyjący od kilkunastu lat mistrz i nauczyciel ks. prof. Józef Tischner mawiał o sobie nieco przekornie, że najpierw jest człowiekiem, następnie filozofem a dopiero potem księdzem. Chciałbym skorzystać z jego określenia, ale na pożytek dzisiejszego spotkania nieco je zmodyfikować. Powiedziałbym tak: my wszyscy tu zebrani, najpierw jesteśmy ludźmi, potem Polakami, to znaczy obywatelami tego kraju i tej Ojczyzny, a dopiero na końcu tym, co wybraliśmy dla siebie jako swoją drogę życiową i swój zawód: Państwo są w większości żołnierzami, a ja – najlepiej jak potrafię – staram się być filozofem.
Żeby nikogo nie przestraszyć tą autodeklaracją, dodałbym jeszcze, że bycie filozofem nie jest sprawą wcale tak wyjątkową, lecz – przeciwnie – całkiem powszechną i przysługuje, choć oczywiście w różnym stopniu, nam wszystkim. Wszyscy filozofujemy, podobnie jak wszyscy mówimy prozą, choć niekoniecznie o tym wiemy. Filozofia – zgodnie ze swym greckim źródłosłowem – to przecież po prostu umiłowanie mądrości. Gdybym się tu na tej sali spytał, czy lepiej być mądrym czy też głupim, jestem przekonany, że nikt nie opowiedziałby się po stronie głupoty. Każdy z nas chce być mądry! Każdy ceni i szanuje mądrość! Już taki prosty eksperyment pokazuje, że miłość mądrości – a więc to, czym jest i z czego rodzi się filozofia – pozostaje głęboko zakorzeniona w każdym z nas, w naturze każdego bez wyjątku człowieka. Niezależnie od tego, na jaki temat rozmawiamy, tam gdzie pojawia się autentyczne myślenie, gdzie stawiane są ważne pytania i poszukuje się rozumnych odpowiedzi, tam do głosu dochodzi pragnienie mądrości, czyli właśnie filozofia.
Wróćmy jednak do naszego najważniejszego i wbrew pozorom bardzo filozoficznego pytania: co to znaczy być żołnierzem? Warto się najpierw zastanowić, czym wojsko i służba wojskowa różni się od innych profesji.
Otóż, bycie żołnierzem to nie jest zwykłe zajęcie, zwykły zawód, jak każdy inny. To nie jest po prostu wykonywanie jakichś czynności, za które otrzymuje się stosowne wynagrodzenie. Owszem to też, ale jest jeszcze coś ponadto – nie bez powodu mówi się przecież: żołnierska służba.
Bycie żołnierzem to służba. A co to jest służba? Służba ma zawsze na celu pewne dobro związane z drugim człowiekiem – jest służeniem konkretnym ludziom. Znamy oczywiście różne zawody z natury służebne, których celem jest troska o tych, którzy potrzebują jakiejś formy pomocy i opieki. Może to być na przykład zawód lekarza, pielęgniarki, nauczyciela, księdza. O takich służebnych zawodach, które wymagają szczególnych predyspozycji i gotowości do szczególnego poświęcenia, słusznie się mówi, że to nie tylko zawód, ale przede wszystkim powołanie. Trzeba to jasno powiedzieć: praca żołnierza, w swej istocie, także posiada służebny wobec człowieka charakter. Również i ona jest swego rodzaju powołaniem, wymaga szczególnych predyspozycji i gotowości do szczególnych poświęceń.
Są jednak cechy, które ją odróżniają od wyżej wspomnianych innych zawodów służebnych. Celem istnienia wojska i celem bycia żołnierzem jest troska o bezpieczeństwo całej wspólnoty a głównym znamieniem tej służby jest umiejętne posługiwanie się środkami przemocy – siłą i bronią. Także używanie siły, przemocy, a w ostateczności – również zabijanie, może mieć charakter służebny, może być powołaniem, które troszczy się o dobro jednostek i ich wspólnoty. Trzeba o tym nieustannie przypominać, zwłaszcza w czasach, gdy rozpowszechnia się absurdalne twierdzenia jakoby wszelka przemoc zawsze była czymś złym. Istnieje bowiem przemoc usprawiedliwiona i słusznie stosowana, a wojsko jest tego dobitnym przykładem.
O żołnierskiej służbie i powołaniu można również powiedzieć, że z pewnością nie jest zabawą, jak to się wielu wydaje, zwłaszcza młodym chłopcom – zapalonym miłośnikom gier komputerowych. Wojsko to sprawa poważna, a nawet śmiertelnie poważna, ponieważ żołnierze obok policjantów i członków służb specjalnych należą do tych wyjątkowych zawodów, gdzie stawką jest ludzkie życie. Nie chodzi tu jedynie o ryzykowanie własnym życiem (jak w przypadku himalaizmu czy innych sportów ekstremalnych), lecz o coś więcej – o gotowość do poświęcenia swego życia dla innych i za innych. Służba wojskowa polega jednak nie tylko na gotowości ofiarowania własnego życia, lecz także na dysponowaniu życiem swoich podwładnych. Wreszcie jej istotnym elementem jest umiejętność i gotowość zabijania innych, likwidowania wroga czy napastnika. To są sprawy poważne, wymagające naprawdę wyjątkowych predyspozycji.
Współczesna służba wojskowa posiada jednak również inną dość niezwykłą, charakterystyczną cechę. Otóż, osoby pełniące tę służbę w czasie pokoju zdobywają pewne umiejętności i ćwiczą się w nich ze świadomością, że im lepiej będą przygotowani, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że będą musieli z tych umiejętności zrobić realny użytek. Przychodzi mi do głowy pewne porównanie. Wyobraźmy sobie, jak to muzycy wielkiej orkiestry symfonicznej nieustannie przygotowują się do koncertu. Ciągle ćwiczą pojedynczo i grupowo, a od czasu do czasu odgrywają nawet próby generalne. Co więcej, im lepiej oni sami i cała orkiestra będzie przygotowana, wyćwiczona i zgrana, tym bardziej maleje szansa na to, że kiedykolwiek zagrają koncert. Trudno nie zauważyć, że sytuacja, w jakiej znajduje się nieustannie wojsko jest paradoksalna, a dla niektórych może być wręcz frustrująca. Ostatecznie każdy uczy się po to, aby móc sprawdzić swoje rzeczywiste umiejętności. Każdy chciałby przecież oglądać owoce swojej pracy. Skąd bierze się ten paradoks, który, mówiąc brutalnie, polega na tym, że żołnierze uczą się zabijania, po to, by nie musieli nigdy zabijać? Otóż stąd, że na szczęście nie patrzymy dziś na świat oczami członków barbarzyńskich hord, czy też władców agresywnych imperiów, których celem było zbrojne podbijanie sąsiadów, lecz przyjmujemy, jako oczywisty, punkt widzenia naszej cywilizacji – cywilizacji opartej na fundamentach chrześcijańskich, w której pokój jest istotną wartością, a jeśli już mowa o wojnie, to zawsze chodzi o wojnę obronną, albo mówiąc bardziej precyzyjnie: o wojnę sprawiedliwą – to znaczy taką wojnę, w której działania zbrojne podporządkowane są idei przywrócenia sprawiedliwego ładu.
Oczywiście, sprostanie tej paradoksalnej sytuacji wynikającej z idei wojny sprawiedliwej wymaga od żołnierzy szczególnych predyspozycji, wyjątkowych cech charakteru. Gotowość dysponowania życia swoim i innych, oraz gotowość zabijania, musi być nieustannie powstrzymywana wewnętrzną dyscypliną, musi jej towarzyszyć poczucie sprawiedliwości, umiarkowanie oraz powściągliwość.
.Wróćmy do słów, od których wyszliśmy: każdy z tu obecnych jest przede wszystkim człowiekiem, następnie Polakiem i dopiero na końcu żołnierzem. Mówiąc wprost, oznacza to, że nie będąc dobrym człowiekiem i dobrym obywatelem po prostu nie można być dobrym żołnierzem. Bez uwzględnienia obecności dwóch pierwszych wymiarów: ludzkiego i obywatelskiego, bycie żołnierzem traci wszelki sens.
Żołnierz, który przestaje być człowiekiem, to znaczy, kiedy wyłącza w sobie to, co stanowi o istocie człowieczeństwa – krytyczny rozum oraz zmysł moralny, czyli sumienie – taki żołnierz nie jest już żołnierzem, lecz staje się automatem, maszyną, i to, co gorsza, maszyną do zabijania.
Można by zauważyć, iż sprawa wcale nie jest tak oczywista, bo czy profesjonalizm nie polega właśnie na tym, że swoje działania potrafimy zautomatyzować do tego stopnia, by w pewnej sytuacji już nie myśleć, tylko działać tak, jak się wcześniej wyuczyło i wytrenowało – by zamienić się właśnie w niezawodną maszynę. Potrzeba automatyzacji działania dotyczy zresztą w jakimś sensie wszystkich dziedzin życia. W kontekście wojska chodziłoby tutaj raczej o dostrzeżenie problemu i postawienie pytania, jakie warunki muszą być spełnione, żeby człowiek – wolna i rozumna istota, godził się na to i uważał za dobre i słuszne, że w pewnych sytuacjach będzie działał jak sprawna maszyna do zabijania.
Odpowiedź na to pytanie jest w gruncie rzeczy prosta. Aby żołnierz uważał, że dokonał dobrego wyboru, kiedy postanowił zostać żołnierzem, musi być przekonany, że jest częścią większej całości, która działa w sposób sensowny i służy dobrym celom, czyli – innymi słowy – musi wierzyć, że jest dowodzony we właściwy sposób i walczy w słusznej sprawie. Podstawowa jest tutaj kwestia zaufania. Skoro godzę się na to, iż czasem będę musiał ryzykować życie swoje i innych, i zachowywać się jak maszyna do zabijania, mam prawo ufać, że to moje poświęcenie nie zostanie zmarnowane, nadużyte i wykorzystane w taki sposób, na który nigdy świadomie nie dałbym swojej zgody. Żołnierz po prostu musi ufać, że to, co czyni, jest słuszne i dobre.
To zaufanie może zresztą dotyczyć wielu poziomów, może w nim chodzić o zaufanie do bezpośrednich zwierzchników, do dowódców wyższych szczebli, ale także do osób wyznaczających wojsku strategiczne cele, czyli do kierownictwa politycznego danego kraju, wreszcie również do pewnej nadrzędnej idei, w imię której żołnierz gotów jest walczyć. Jeśli ta wielowymiarowa struktura zaufania zostanie w jakimś miejscu podważona, trudno oczekiwać, że nie odbije się to zarówno na postawie moralnej i zaangażowaniu w pełnioną służbę, jak i w konsekwencji na skuteczności działań żołnierzy.
.Dotykając problemu zaufania do zwierzchników warto wspomnieć o kwestii hierarchii. Wojsko jest instytucją hierarchiczną, w której z jednej strony słucha się rozkazów, a z drugiej – rozkazy się wydaje. Istnieją jednak dwa skrajnie różne, przeciwstawne typy hierarchii. Pierwsza z nich, oparta wyłącznie na sile i strachu, to tak zwana popularnie „hierarchia dziobania”, gdzie panuje uległość i służalczość wobec silniejszych, stojących wyżej w hierarchii oraz równocześnie okazywanie wyższości i wykorzystywanie władzy wobec jednostek słabszych i podporządkowanych. Druga to hierarchia, w której posłuszeństwo nie jest wymuszane siłą, lecz pojawia się w sposób naturalny jako wewnętrzne uznanie i szacunek wobec kogoś, kto jest dla nas niewątpliwym, sprawdzonym i wiarygodnym autorytetem.
Hierarchie te występują, a czasem współwystępują i przenikają się we wszystkich dziedzinach życia, bynajmniej nie tylko w wojsku. Mógłbym Państwu podać sporo przykładów, jak to wygląda w dziedzinie nauki, choćby na uniwersytetach. Obie te hierarchie znają Państwo również z własnego podwórka. Z jednej strony to, co nazywa się „falą”, z drugiej – sytuacje, kiedy żołnierze widzą i wiedzą, że ich dowódca jest kompetentny, że potrafi sam robić to wszystko, czego domaga się od swoich podwładnych. Ta druga hierarchiczna relacja, to zresztą nic innego niż dobrze znana z wielu dziedzin naszego życia, a zwłaszcza ze świata nauki, relacja: „mistrz – uczeń”, w której ten drugi podąża sprawdzoną drogą, ufając swojemu mistrzowi, że nie wyprowadzi go na manowce. Ostatecznie, każdy mistrz nigdy nie powinien zapominać o tym, że sam był kiedyś uczniem. Przypominają się tu piękne słowa Arystotelesa: „Nie może dobrze rządzić, kto się wpierw nie nauczył słuchać” (Polityka).
Kiedy mówimy o ludzkim wymiarze bycia żołnierzem, warto postawić pytanie: jakie cechy dobrego człowieka musi posiadać żołnierz? Te dobre cechy dobrego człowieka – choć dziś to słowo nienajlepiej się kojarzy – od wieków nazywa się cnotami. Można by wymienić ich wiele: uczciwość, lojalność, prawdomówność, pracowitość, rzetelność, solidarność. Dotyczą one i są wymagane od każdego dobrego i porządnego człowieka, niezależnie od jego zajęcia i zawodu. Ale już od pradawnych czasów ze stanem żołnierskim wiązano słusznie przede wszystkim jedną, szczególną cnotę – mianowicie męstwo. Panie i Panowie, wy jako żołnierze musicie być przede wszystkim mężni! Co to jednak znaczy? Czym jest męstwo?
Wydaje się, że w odpowiedzi na to pytanie nie wyszliśmy daleko poza to, co wiedzieli już starożytni. Arystoteles – wychowawca wielkiego wodza, Aleksandra Macedońskiego, a zarazem twórca rozbudowanej teorii cnót – zwracał uwagę na to, że cnoty etyczne cechuje pewna powściągliwość i umiarkowanie, że są one „złotym środkiem” pomiędzy ekstremami. I tak męstwo jest czymś pomiędzy, z jednej strony, tchórzliwością a z drugiej – niepohamowanym zuchwalstwem czy brawurą. Z kolei nauczyciel Arystotelesa Platon określał męstwo jako wiedzę o tym, czego należy się bać. Męstwo nie oznacza bynajmniej zupełnego braku lęku, lecz raczej umiejętność stawienia mu czoła. Pomaga w tym świadomości, czego naprawdę powinniśmy się obawiać. Wbrew pozorom wcale nie musi być to śmierć. Platon podkreśla, że o wiele bardziej niż utraty życia winniśmy się obawiać utraty szacunku w swoich własnych oczach oraz w oczach tych, których sami cenimy i szanujemy. Nasuwa się tu słowo, nieznane jeszcze w antycznej Grecji, ale opisujące podobne doświadczenie – słowo honor, również bardzo bliskie każdemu żołnierzowi.
Dobry żołnierz musi być nie tylko dobrym człowiekiem, ale również dobrym obywatelem. Nasza relacja do naszej Ojczyzny jest sprawą fundamentalną. Nie jesteście Panie i Panowie przecież żołnierzami jakiegoś wojska w ogóle, ale żołnierzami Wojska Polskiego – to Was określa i zobowiązuje. Żołnierz, który nie czuje żadnego związku z krajem, którego ma bronić, nie zasługuje na miano żołnierza – a więc obrońcy i strażnika Ojczyzny, lecz co najwyżej na miano najemnika[1].
.Pytanie, co to znaczy dla żołnierza być dobrym obywatelem, jest pytaniem o właściwe rozumienie zadań wojska w ramach państwa. Warto przede wszystkim podkreślić to, że żołnierze należą do szczególnego i wyróżnionego typu obywateli. Każde bowiem państwo – zwrócił uwagę na to już Platon – składa się z tych, którzy wprawdzie mieszkają w państwie, ale zajmują się na co dzień swoimi prywatnymi sprawami, są to ludzie różnych zawodów: rolnicy, robotnicy, kupcy, przedsiębiorcy. Jednak w każdym państwie musi też istnieć pewna grupa ludzi, których właściwym zajęciem i zawodem jest troska o sprawy państwa. Tych ludzi nazywa Platon bardzo trafnie – strażnikami. Strażnicy stoją na straży i służą dobru całej wspólnoty. Wśród owych strażników można z kolei wyróżnić tych, którzy troszczą się o bezpieczeństwo zewnętrzne – to właśnie wojsko, tych, którzy dbają o bezpieczeństwo wewnętrzne – to policja i funkcjonariusze wymiaru sprawiedliwości, są wreszcie ci, którzy stoją na straży całości państwa – to sprawujący władzę politycy.
W tym kontekście nasuwa się pytanie o zaangażowanie wojska w politykę. Często słyszymy, że wojsko powinno być apolityczne i nie mieszać się do polityki. Jest w tej opinii zawarta słuszna intuicja, która wymaga jednak doprecyzowania. Jeśli bowiem działalność polityczną rozumiemy jako troskę o dobro wspólne, to przecież wojsko nie jest niczym innym niż wcieleniem tak pojętej polityki w tym jej wymiarze, od którego zależy zewnętrzne bezpieczeństwo całej naszej wspólnoty. Wojsko i żołnierze powinni natomiast trzymać się jak najdalej od rozgrywek partyjnych, a więc takich, gdzie chodzi o dobro i interes już nie całości wspólnoty, ale tylko jakiejś jej części, reprezentowanej przez taką, czy inną partię (partia oznacza właśnie część).
Bycie dobrym obywatelem to innymi słowy bycie dobrym patriotą – kimś, kto kocha swoją Ojczyznę i gotów jest dla jej dobra ponosić wyrzeczenia i ofiary, w tym – w sytuacji szczególnego zagrożenia – największą ofiarę własnego życia. Trudno jednak kochać to, czego się nie zna. Dobry obywateli i patriota musi wiedzieć i rozumieć, czym jest jego Ojczyzna. Musi dobrze znać nie tylko jej historię – zarówno jej jasne, jak i ciemne karty – ale jednocześnie nie powinien mieć problemu z oceną historycznych wydarzeń oraz wyborem, co z naszych dziejowych doświadczeń może i powinno być dziś wzorem naszego postępowania. Patriotyzm nie jest bowiem tylko oglądaniem się wstecz, sentymentalnym wspominaniem dawnych dziejów, lecz przeciwnie, jest przede wszystkim patrzeniem w przyszłość, jest nieustannym projektowaniem i wybieraniem na nowo naszej Ojczyzny. Przytoczę w tym kontekście słowa Józefa Tischnera:„Wybierając Ojczyznę, wybieramy również własną historię. Wybór własnej historii oznacza, że pewne wydarzenia odsuwamy na plan dalszy, inne stawiamy sobie w sposób szczególny przed oczy jako jakiś wzór. Ma to ogromne znaczenie. Nawiązując do historii, człowiek ma udział w godności tych, których dzieło kontynuuje”[2]. Nasze przeniknięte duchem patriotyzmu odniesienie do przeszłości nie polega więc po prostu na akceptacji wszystkiego, co się kiedyś w naszym kraju wydarzyło. Jest ono zawsze określonym wyborem dokonanym w świetle jakiegoś uznawanego przez nas wzoru i ideału. To, co pozostaje z nim w sprzeczności, zostaje zanegowane i odrzucone, to, co mu odpowiada, zostaje wydobyte, wybrane i zaakceptowane. W tym sensie my naszą historię wybieramy. Wybieramy te wszystkie wydarzenia z dziejów naszego kraju, z którymi chcemy się utożsamiać. Ale wybierając elementy przeszłości, coś podejmujemy i przejmujemy, kontynuując dzieło naszych poprzedników. Na tym polega różnica między narodem a Ojczyzną. Narodu – podobnie jak naszych rodziców, dziadków, pradziadków – się nie wybiera, naród jest nam dany. Ale to, co było i jest w nim wartościowe, co należy kontynuować a co odrzucić, jest już wyborem Ojczyzny jako pewnego ideału realizowanego tu i teraz w ramach konkretnego narodu.
Dobry żołnierz, będący dobrym obywatelem i patriotą również musi wybierać kształt swojej Ojczyzny, budując jej obraz z tych wszystkich elementów przeszłości, które zasługują na to, by stanowić ideał i wzór. Dlatego z pewnością warto analizować przypadki klęsk polskiego oręża, aby się na nich uczyć, jak na błędach, ale świętować, a więc przedstawiać jako wzór, należy raczej przykłady chwalebnych zwycięstw – szczególnie, gdy nie ma ich aż tak wiele. Warto w tym kontekście postawić pytanie: dlaczego w tym samym 2010 roku hucznym obchodom okrągłej rocznicy bitwy pod Grunwaldem towarzyszyło kompletne zapomnienie o równie okrągłej rocznicy nie mniej wielkiego triumfu polskich wojsk w bitwie pod Kłuszynem?
Ale nie tylko znajomość odległych historycznie wydarzeń jest tutaj potrzebna. O wiele ważniejsze wydaje się dogłębne przemyślenie i wybór własnego stosunku do dziejów najnowszych, ot choćby do dziedzictwa PRL-u. Dzisiaj polscy żołnierze nie muszą już na szczęście przysięgać, że będą bronić swojego kraju „przed zakusami imperializmu, stać nieugięcie na straży pokoju w braterskim przymierzu z Armią Radziecką i innymi sojuszniczymi armiami”. Natomiast na pytanie o to, co z poprzedniego okresu należy odrzucić a do czego warto dziś nawiązać – lub sprowadzając je do prostych symboli: kto był naprawdę patriotą, Kukliński czy Jaruzelski? – każdy z Państwa musi sam sobie udzielić odpowiedzi.
Podobnie jest z pytaniem najbardziej aktualnym, pytaniem o katastrofę pod Smoleńskiem. Niezależnie od tego, jaka padnie – jeśli w ogóle padnie – ostateczna odpowiedź wyjaśniająca przebieg i przyczyny tej katastrofy, nikt Was nie zwolni z samodzielnego myślenia oraz analizy dostępnych informacji i oceny pojawiających się hipotez. Nie zwolni Was nie tylko dlatego, że w katastrofie tej zginęli ludzie Wam bliscy, piloci związani z Dęblińską Uczelnią, ale również ze względu na Wasze zawodowe kompetencje. Sami wiecie najlepiej, jak wyglądają obowiązujące w Polsce i na świecie procedury takich lotów oraz standardy postępowania w przypadku podobnych katastrof, i sami potraficie ocenić, czy te standardy zostały zachowane, a jeżeli nie, kto ponosi za to odpowiedzialność. Nasz stosunek do katastrofy smoleńskiej świadczy o tym, jaką Ojczyznę wybieramy i na jaką się godzimy – ukazuje faktyczny kształt naszego patriotyzmu.
.I na koniec jedna uwaga. Ludzki i obywatelski wymiar służby wojskowej, łączy się z jeszcze innym ważnym wątkiem. Wojsko pełni również istotną funkcję wychowawczą i to nie tylko wobec młodych żołnierzy, ale wobec całego narodu. Właśnie jako instytucja oparta na najprostszych, ale i najważniejszych wartościach: postawie służebnej, męstwie i patriotyzmie, wojsko stanowi w coraz bardziej indywidualistycznym i egocentrycznym świecie jedną z ostatnich enklaw wspierających postawy wspólnotowe i wzmacniających poczucie odpowiedzialności za innych. Dlatego likwidacja obowiązku powszechnej służby wojskowej – nawet jeśli przemawiały za tym pewne argumenty polityczne i ekonomiczne – zamiast jej sensownej i gruntownej przebudowy, wydaje się decyzją pochopną i krótkowzroczną.
Zbigniew Stawrowski
Tekst został opublikowany w książce „Filozof w jaskini cieni”, wyd. OMP 2023 r. [LINK]
[1] Pojawia się tu pewien problem językowy, ponieważ polskie słowo żołnierz, podobnie jak angielskie soldier, niemieckie Soldat, czy rosyjskie sołdat oznacza dosłownie właśnie „żołdaka”, kogoś, kto wykonuje swoje zadania dla pieniędzy (Sold to po niemiecku żołd). Obecne w naszym języku odróżnienie żołnierza (co brzmi dumnie) od żołdaka (co brzmi jak obelga) wydaje się jak najbardziej na miejscu.
[2] J. Tischner, Etyka solidarności, Wydawnictwo Znak, Kraków 1981, s. 98.