
Europa traci swoje mechanizmy obronne
Potrzebna jest prawdziwa globalna świadomość, katharsis, prawie rewolucja. Rządy, zwłaszcza francuski i niemiecki, muszą w końcu przyznać, że sytuacja jest bardzo zła. Muszą przestać kłamać, przestać pogardzać obywatelami. Muszą zacząć ich słuchać. To nieuniknione, jeśli Europa chce pójść do przodu – mówi Boualem SANSAL w rozmowie z Nathanielem GARSTECKA
Nathaniel GARSTECKA: Jakie są Pana osobiste więzi z Europą Środkową?
Boualem SANSAL: Moja pierwsza żona była Czeszką, mamy dwie dorosłe córki, było to w czasach Czechosłowacji i komunizmu, więc kilka lat w tych niespokojnych czasach tam mieszkałem. Bywałem potem także w innych krajach Europy Środkowej, w Polsce, na Węgrzech itd. Polskę odwiedziłem wiele razy. Kilka moich książek zostało przetłumaczonych na polski, w tym 2084. Miałem także sposobność odbyć kilka podróży literackich po kraju, organizowanych przez mojego polskiego wydawcę. Jestem osobą bardzo wrażliwą na wszystko, co dzieje się w tym regionie świata, bo nadal żyją tutaj moje dzieci.
Jaka jest Pana obecna sytuacja po tym, jak kilkukrotnie już nawoływał Pan do potępienia islamizmu?
Jestem Francuzem algierskiego pochodzenia. Na razie wolę mieszkać w Algierii, głównie ze względów zawodowych. Początkowo byłem badaczem, naukowcem. Moja wiedza zaprowadziła mnie do pracy dla organizacji międzynarodowych, w tym NASA. Jednak obecnie rozważam przeprowadzkę na stałe do Francji. Sytuacja w Algierii stała się dla mnie bardzo trudna.
Po kilkudziesięciu latach nieobecności kwestia islamu i islamizmu na nowo zagościła w debacie publicznej. Czy możemy mówić o jakiejś formie przebudzenia?
Widzimy, że we wszystkich krajach muzułmańskich istnieją partie zwane „Ennahda”. To arabskie słowo oznacza właśnie „przebudzenie”, „rewolucję”. Od VII do XII wieku islam przeżywał fazę ekspansji w kierunku Europy, Azji i Afryki. Dało to początek znamienitym imperiom, takim jak imperium Abbasydów. Między XI a XII wiekiem Imperium Arabskie było odpowiednikiem Cesarstwa Zachodniego. Potem nastąpiło swego rodzaju osłabienie – upadek imperium arabsko-muzułmańskiego, podobnie jak wcześniej, w V wieku, stało się to z imperium rzymskim. Imperium arabsko-muzułmańskie upadło wskutek ataku Mongołów, którzy zdobyli Bagdad, niszcząc wszystko dokoła. Imperium arabskie utraciło w ten sposób swoją siłę intelektualną i gospodarczą. Tym, co po nim zostało, jest jedynie tradycja.
Jak więc doszło do odrodzenia? Początek dali mu europejscy orientaliści, którzy od XVII–XVIII wieku zaczęli odwiedzać Afrykę, Azję, świat arabsko-muzułmański, i spotykać się z ludźmi. W ten sposób odkryli islam, o którym wiedzieli bardzo niewiele, jeśli nie nic. Orient ich uwiódł. Kiedy wracali do siebie, do Niemiec, Francji i Wielkiej Brytanii, opowiadali o tym, jak odkryli islam. Zdawali relację z tego, co widzieli, robiąc to w romantyczny i fantazyjny sposób.
W tamtym czasie niejaki Dżamal ad-Din al-Afghani podczas rozmów z orientalistami wpadł na słowo „Ennahda”, „przebudzenie”. To był prawdziwy szok zarówno w świecie zachodnim, jak i muzułmańskim. Słowo zaczęło żyć swoim życiem i wszędzie ludzie zaczęli mówić o powrocie islamu, przebudzeniu islamu, przebudzeniu wielkiej cywilizacji arabsko-islamskiej.
Ówcześni muzułmanie zastanawiali się, w jaki sposób zamierzają uczynić „Ennahdę” rzeczywistością. Niektórzy mówili: „Róbmy jak ludzie Zachodu, Europejczycy, idźmy w stronę oświecenia, stwórzmy oświecenie muzułmańskie za pomocą nauki, refleksji, studiów, wprowadzenia racjonalizmu do wiary”. Stworzyli ruch intelektualny w Afganistanie, Iranie, Syrii, gdzie zaczęto pracować nad przebudzeniem, ponownym odkryciem Koranu i języka arabskiego, sukcesywnym odkrywaniem cywilizacji muzułmańskiej. Było wielu interesujących pisarzy i intelektualistów, którzy zresztą zafascynowali także Europę.
To wówczas zaczęto się zastanawiać, kto tak naprawdę jest prawdziwym muzułmaninem, kto może tworzyć „Ennahdę”. Arabowie mówili, że tylko oni są do tego uprawnieni, ponieważ islam narodził się w ich świecie, prorok jest Arabem oraz Koran jest napisany po arabsku. Potem włączyli się Persowie. Dla nich to sunnici są zdrajcami islamu. Prawdziwym islamem jest Iran, czyli islam szyicki.
Kolejnym problemem stała się metoda działania. Ponieważ Prorok i jego towarzysze podbili świat bronią, poprzez dżihad, to „Ennahdę” islamu także należało przeprowadzić z użyciem przemocy. Dlaczego? Dlatego, że miecz ma tę zaletę, że mobilizuje, stwarza człowieka odważnego, mającego poczucie oddania sprawie, poświęcenia. To podejście, które dziś nazywamy islamizmem, ma na celu stworzenie „Ennahdy” islamu, promocji islamu poprzez przemoc. I to był błąd, ponieważ zwolennicy tej metody odkryli, że świat muzułmański jest bardzo słaby i bardzo biedny.
Należało więc opracować pewną liczbę instrumentów, do których zaliczały się głoszenie kazań, entryzm, sianie podziałów w krajach przyjmujących muzułmańskich imigrantów, następnie także terroryzm.
Dlatego właśnie „Ennahda” przeniosła się dziś do Europy. Ideolodzy islamizmu zrozumieli bowiem, że trzeba to zrobić właśnie tam, w potężnych i zaawansowanych technologicznie krajach. Szczególnie na przedmieściach, gdzie populacja muzułmanów ciągle rośnie. To Europa umożliwia kontakt ze współczesnym światem, IT i uniwersytetami. To tu „Ennahda” spotyka się z polityką, której nie ma w świecie muzułmańskim. Przedstawia kandydatów w wyborach i tworzy stowarzyszenia, przenika do wszystkich ruchów dezintegrujących zachodnie społeczeństwo. Islamiści wspierają LGBT, ruch woke, rewolucyjną lewicę, która chce obalić „kapitalistyczny i wyzyskujący” Zachód. Dziś w krajach muzułmańskich mamy do czynienia z islamem, który jest bardzo regresywny, brutalny i tradycjonalistyczny. To on dominuje w Afganistanie, Iranie, Algierii, Sahelu, niemal wszędzie. Jednak najbardziej groźny islam to ten, który rodzi się w Europie, wyzyskując cały dorobek Europy w zakresie kultury, władzy itp.
Jak na tym historycznym tle możemy umiejscowić rewolucję islamską w Iranie? Jaką rolę ona odgrywa?
Irańczycy szybko dostrzegli, że w świecie sunnickim zaczęła się „Ennahda”. Przede wszystkim w sposób czysto religijny: odkrywano na nowo Koran, język, islam. Trzeba wiedzieć, że muzułmanie na całym świecie zapomnieli o prawdach wiary. W momencie uzyskania niepodległości, uwalniając się spod angielskiego i francuskiego nadzoru oraz dzięki dochodom z ropy naftowej, kraje arabskie mogły zainicjować ten ruch. Zbudowano uniwersytety, instytuty islamskie, które zaczęły rozprzestrzeniać się w całym świecie muzułmańskim, rozwinięto skuteczną politykę i dyplomację.
W pewnym momencie Irańczycy zwrócili uwagę, że sunnici to heretycy, ludzie, którzy zdradzili Proroka i jako tacy nie mają prawa stać na czele odrodzenia islamu. Iran był wówczas krajem świeckim, ulegającym westernizacji i zbliżającym się do Europy i Stanów Zjednoczonych. Chciał zerwać z religią, tak jak zrobiła to Turcja. Wraz z rewolucją Irańczycy próbowali przekonać świat muzułmański, że tylko oni mieli prawo przewodzić islamskiej „Ennahdzie”. Ale Irańczycy są szyitami, a Arabowie sunnitami i żadna przyjaźń, żadne porozumienie między nimi nie jest możliwe. Mają inne zwyczaje, inną kulturę, nie wyznają tych samych wartości.
Wreszcie jest Turcja, która twierdzi, że to ona ma legitymację do przeprowadzenia „Ennahdy”. Nie zapominajmy, że to ona była ostatnim kalifatem i że to stanowi jej główny argument w tej walce o wpływy i władzę. Kalifat zajmował dużą część wybrzeża Morza Śródziemnego i dopiero interwencja Zachodu położyła mu kres. Kontrolę nad Bliskim Wschodem przejęli wówczas Francuzi i Anglicy. Turcja wypracowała dziś prawdziwą politykę międzynarodową, jest członkiem NATO i dysponuje nowoczesną bronią. Jest to jeden z najbardziej rozwiniętych krajów muzułmańskich.
Turcja, która stara się także wpływać na muzułmanów w Europie.
Turcja dysponuje potężnymi sieciami wpływów w Europie i jest w stanie je zmobilizować w celu wzniecenia niepokojów. Rzeczywiście, oczy wszystkich zwrócone są na europejski islam. Przybiera on na sile we Francji, Belgii i Wielkiej Brytanii dzięki infrastrukturze europejskiej, czyli zakładom pracy, uniwersytetom i administracji publicznej. Są inne kraje europejskie, które zrozumiały niebezpieczeństwo tego „lokalnego” islamu. Chodzi mi o Europę Środkową i państwa takie jak Polska, Czechy czy Węgry.
Jak Europa Zachodnia mogła dopuścić do rozwoju tego entryzmu na własnym terytorium?
Powodów jest kilka. Wszystko zaczęło się, jak już mówiłem, od orientalistów. To ludzie, którzy w XVIII wieku dużo podróżowali, nauczyli się starożytnych języków i odkrywać te cywilizacje. Po powrocie do domu relacjonowali, co widzieli i czego się nauczyli. Wokół tych odkryć panowało wielkie poruszenie. Na uniwersytetach utworzono wydziały orientalizmu i zaczęto uczyć języka pasztuńskiego, arabskiego, syryjskiego.
Odkrywając świat arabsko-muzułmański, Europejczycy zauważyli, że jest on bogaty, ale słaby. Doszło zatem do kolonizacji połączonej z chęcią „ratowania” tych osłabionych kultur, chęcią sprowadzenia do nich cywilizacji zachodniej. Reakcją było pojawienie się ruchów niepodległościowych, a następnie dekolonizacja. Ci ludzie na nowo odkryli swoją kulturę dzięki zachodnim orientalistom i chcieli ją odzyskać. Proszę sobie wyobrazić, że najlepszymi nauczycielami języka arabskiego w tych krajach byli katoliccy orientaliści, zwłaszcza jezuici i mnisi trapiści!
Kraje te uległy następnie dekolonizacji, często pod wpływem Chin i ZSRR, które widziały w tym doskonałą okazję do odepchnięcia Zachodu. Następnie islamiści zmusili Europejczyków do przyjęcia winy, co eksploatowały partie lewicowe, a następnie ruch woke. Doprowadziło to do masowej imigracji do Europy, do wykształcenia się całych społeczności.
Co ciekawe, ten europejski islam, który rośnie, budzi lęk islamu arabskiego, islamu irańskiego czy islamu tureckiego ze względu na konkurencję. Jest obawa o przetrwanie głównych ośrodków muzułmańskich, islamskich uniwersytetów, takich jak ten w al-Azhar, które mogłyby zostać zastąpione przez nowe instytuty w Europie, takie jak Wielki Meczet w Paryżu.
W międzyczasie Zachód upadł, po II wojnie światowej wszedł w fazę schyłkową. Został zaatakowany z dwóch stron. Od wschodu przez ZSRR i Chiny, które zasiały nasiona komunizmu, syndykalizmu, walki z imperializmem, z kapitalizmem. Od zachodu przez Amerykę, która odziedziczyła europejską potęgę i nie chciała mieć konkurenta. Dlatego chciała utworzenia Unii Europejskiej, aby uczynić ją jedynie rynkiem, a na pewno nie siłą polityczną i kulturową.
Wspomniał Pan o ZSRR, który forsował rozwój komunizmu i marksizmu kulturowego w naszym kraju. Pytanie trudne, ponieważ niesie ze sobą niemal paraliżujący ciężar moralny: okropności II wojny światowej głęboko zmodyfikowały filozoficzny i antropologiczny paradygmat świata zachodniego. Prawdziwa trauma była taka, że nie potrafiliśmy rozumować w kategoriach kultury, religii, pochodzenia etnicznego, nie mówiąc już o rasie, skoro zakazano używania tego terminu. Zideologizowane elity narzuciły dogmat o wewnętrznej i absolutnej winie białego zachodniego chrześcijanina. Czy to, w połączeniu z kulturowym marksizmem jako „nieprzekraczalnym horyzontem”, że przywołam termin Jeana-Paula Sartre’a, nie stanowi sedna problemu, z którym mierzy się Zachód?
Ma Pan całkowitą rację. To właśnie dzieje się na Zachodzie, w szczególności w Europie, ten schyłek, nieustanne poczucie winy, ruch woke itp. Jest to dokładnie wynik owego przebudzenia islamu w różnych ośrodkach: arabskich, tureckich, irańskich czy azjatyckich, a który dzisiaj rozpoczyna atak na Europę, także po to, aby zemścić się na niej za trwającą wieki dominację nad tymi obszarami.
Islamiści grają dzisiaj przeciwko nam na tej bardzo wrażliwej strunie chrześcijańskiej, a mianowicie na strunie żalu, miłosierdzia i poczucia odpowiedzialności. Nie tylko zresztą oni! Rosjanie czy Chińczycy również odkryli słaby punkt tej Europy, której nie była w stanie się zjednoczyć, pozostając zlepkiem różnych krajów o różnych wizjach długoterminowych. Europa się rozpada, żyje swoją wspaniałą tradycją kulturową, ale niczego już nie tworzy. Nie potrafiła się odnowić. Istnieje również słynny syndrom sztokholmski, kiedy ofiara w końcu solidaryzuje się ze swoim katem. Francja zostaje wzięta jako zakładniczka przez różne siły i ostatecznie się im podporządkowuje, więc wszyscy próbują na tym zyskać: islam, Ameryka, Rosja, Azja, ale także ruchy lewicowe, LGBT…
Jak możemy wyjaśnić Europejczykom, że z jednej strony rzeczywiście miały miejsce okropności XX wieku, ludobójstwa, masakry i że nieuchronnie musi istnieć świadomość zbrodni popełnionych w przeszłości, a z drugiej strony, że na ich ziemi rozwija się potężna kultura, islam, i że trzeba zareagować? Czy to nie paradoks, że mówimy Europejczykom, że muszą dźwigać tę winę za przeszłość, że nie mogą zajmować się kwestiami kultury, cywilizacji, religii, bo to prowadzi do przestępstw, a z drugiej strony, że pozwala się na pewną sytuację i rezygnuje z reakcji? Jak możemy obudzić Europejczyków, nie budząc jednocześnie demonów przeszłości?
Europa traci swoje mechanizmy obronne. Naród, państwo, kraj to żywe organizmy, które podlegają wpływom zewnętrznym, jednym szkodliwym, innym korzystnym, ale mają układ odpornościowy, który ma je chronić przed wszystkim, co agresywne i co może je zniszczyć. Trzeba wiedzieć, że układ odpornościowy jest bardzo inteligentny. Wymyśla własne mechanizmy obronne, własne środki zaradcze. Europa to jednak utraciła. Najmniejsza epidemia powoduje znaczne szkody. Tak to po prostu działa.
Ważnym elementem tego układu odpornościowego była na przykład religia, religia chrześcijańska, która nadawała sens życiu i służyła ludności. Kolejnym elementem byli przedsiębiorcy. Odważni ludzie, gotowi prowadzić wojnę gospodarczą, odkrywać i eksplorować. Nieśli siłę, wewnętrzną energię cywilizacji. A potem oczywiście była historia. Ta historia była świetnym spoiwem. Kiedy dzielimy tę samą historię, możemy się zrozumieć, możemy budować wspólne losy. Kultura i nauka również przyczyniły się do rozwoju układu odpornościowego, pomagały mu się odnowić. Wszystko to ulega załamaniu w wyniku celowego wpływu działań pochodzących nie tylko z zewnątrz – z Rosji, Chin, Ameryki oraz świata arabsko-muzułmańskiego i afrykańskiego – ale także z wewnątrz.
Europa w sensie instytucjonalnym odgrywa rolę niezwykle szkodliwą, rozumuje jedynie normatywnie, nie potrafiła wyposażyć się w atrybuty państwa, czyli konstytucję, „obronę wspólnego języka”. W Brukseli, w Strasburgu, trzeba stale negocjować i nic nie posuwa się do przodu.
Ale czy w związku z tym Europa nie powinna stać się jednorodnym państwem? Czy nie powinna zmierzać w stronę większego federalizmu, w stronę politycznej, gospodarczej czy wręcz demograficznej unifikacji?
O nie, teraz jest już za późno. Na razie się to nie zmieni, będą ruchy trochę w lewo, trochę w prawo… Tym, czego potrzeba, jest prawdziwa globalna świadomość, katharsis, prawie rewolucja. Rządy, zwłaszcza francuski i niemiecki, muszą w końcu przyznać, że sytuacja jest bardzo zła, i nadać impuls do odnowy. Rządy europejskie muszą przestać kłamać, przestać pogardzać obywatelami. Muszą zacząć ich słuchać. To nieuniknione, jeśli Europa chce pójść do przodu.
Jeśli chodzi o kraje światowego Południa, to gdy stamtąd spogląda się na Europę, dochodzi się do głębokiego przekonania, że to już koniec, że to domek z kart, który zawali się przy najmniejszym wstrząsie. Wystarczy komando odważnych Irakijczyków lub Syryjczyków, aby Europa wybuchła jak beczka prochu.
Do tego wszystkiego Europa dodaje swoje własne problemy. Jest niewiarygodnie zadłużona, zbiurokratyzowana w taki sposób, że niczego nie da się tutaj dokonać. Cokolwiek robisz, zderzasz się z administracją. Znam ludzi, którzy mają pieniądze, którzy chcieliby inwestować, ale nie mogą ze względu na przytłaczającą biurokrację, normy, przepisy.
Przypomina mi to moją własną sytuację sprzed 30–40 lat. W tamtym czasie w Algierii byliśmy mniej więcej w położeniu dzisiejszej Francji. Islamizm jeszcze tak naprawdę nie zaczął działać, nadal ograniczał się do jakichś aktów wandalizmu i drobnej przestępczości. Potem stopniowo przeszedł do zamachów, ataków na policję. Intelektualiści nie mieli odwagi poruszać tej kwestii, bo się bali. Zadawali jednak właściwe pytania, badali islamizm, ale nie mogli na głos formułować odpowiedzi. W tym czasie islamiści przeniknęli do wszystkich struktur społecznych: instytutów, uniwersytetów, związków zawodowych, armii… Byłem wtedy pracownikiem naukowym. Widziałem rosnące niebezpieczeństwo. Ostrzegłem ludzi z mojego otoczenia przed negatywnymi wpływami tego, co się dzieje. Reakcja była jednak niemożliwa, bo robiło się coraz bardziej niebezpiecznie, i tak właśnie dzieje się dzisiaj w Europie Zachodniej. Nie przestaję ostrzegać, teraz już w Europie. Jest to mój sposób na walkę z islamizmem.
Co w Europie mogłoby wywołać prawdziwą świadomość, prawdziwe katharsis? Było wiele zamachów, nasilają się ataki na tle antysemickim. Jak daleko powinniśmy się posunąć, aby zmiana paradygmatu była w ogóle możliwa?
Ona nie nastąpi. Przynajmniej nie w obecnych warunkach. Nie z tymi władzami, nie w tej Unii Europejskiej, która udaje, że wszystko jest w porządku, nie dzięki woke. Nieważne, ile się będzie debatowało – katharsis nie nastąpi.
Władze publiczne blokują wszystko, co jest niezgodne z ich zapatrywaniami, pod pretekstem, że coś jest rasistowskie, anty-to, anty-tamto, blokują narrację sprzyjającą katharsis. W pewnym momencie ludzie muszą powiedzieć „dość”. Tak doszło do skrętu na prawo we Włoszech. A to dopiero początek. Niewystarczający, zgadzam się, ale początek i należy temu przyklasnąć.
Jednak te prawicowe partie, gdy dochodzą do władzy, nie są w stanie wiele zrobić. Mają ręce związane praworządnością, europejską biurokracją i progresywizmem. W końcu rozczarują swoich wyborców i w ten sposób problem nigdy nie będzie mógł być rozwiązany.
Oczywiście zajmie to trochę czasu, ale w pewnym momencie odejdziemy od tej doktryny jedynie słusznej myśli. Będziemy świadkami pojawienia się prądów potępiających ten system rezygnacji, zarówno po lewej, jak i po prawej stronie, i które będą stanowić przeciwwagę, nawet jeśli nigdy nie dojdą do władzy. Być może model wyjścia z kryzysu będzie się opierał na układzie, w którym istnieje skrajna lewica, skrajne centrum i skrajna prawica o równoważnej sile.
Chodzi także o przyznanie się przez Europejczyków do swoich błędów. Sprowadzono imigrantów na masową skalę, nie robiąc nic, by integrowali się tak oni, jak i ich dzieci. Planowanie urbanistyczne umieściło ich w gettach, a ich emigracja zubożyła także ich własne kraje. To błędne koło.
Czy z perspektywy czasu nie było błędem ignorowanie tych, którzy od lat 70. ostrzegali przed niebezpieczeństwami związanymi z masową imigracją arabsko-muzułmańską i afrykańską do Europy?
Oczywiście, że był to błąd. Wielu ludzi wypowiadało się przeciwko imigracji. Mówili, że nawet jeśli ta imigracja jest konieczna, równie dobrze może to być imigracja z krajów bliskich kulturowo. Dużym problemem byli przedsiębiorcy, którzy widzieli zanik przemysłu w Europie pod naporem przemysłu azjatyckiego i amerykańskiego oraz widzieli, jak europejska konkurencyjność przegrywa globalną walkę. Mieli do dyspozycji dwa rozwiązania: albo przenieść produkcję do krajów o niższych kosztach i mniejszej liczbie przepisów, albo sprowadzić tę niskokosztową siłę roboczą do Europy. A nią nie byli już Portugalczycy czy Włosi, tylko Afrykańczycy. Tak naprawdę przedsiębiorcy wybrali jedno i drugie, przy wsparciu rządów.
Potem młodzi Algierczycy i młodzi Kameruńczycy, którzy przyjechali do pracy we Francji, zdobyli know-how, zarobili trochę pieniędzy, w pewnym momencie zapragnęli wrócić do domu. I co zrobiono, żeby powstrzymać ich przed wyjazdem? Wzięto ich jako zakładników, sprowadzając ich rodziny. Słynne „łącznie rodzin”. Gdy ich dzieci trafiły do francuskich szkół, przy wsparciu wszystkich służb publicznych i stowarzyszeń, imigranci nie chcieli już wracać do swoich krajów. Po kilkudziesięciu latach widzimy, że jedne nieszczęścia pociągają kolejne. Przedmieścia zapełniają się imigrantami, którzy tworzą własne ekosystemy, a raczej odtwarzają ekosystemy swoich krajów pochodzenia. Po co mówić po francusku, skoro otaczają Cię ludzie, którzy nie mówią po francusku? Po co się integrować? Z czym się w ogóle integrować, skoro państwo się poddało? Następnie mówi się im, że Francuzi są rasistami, widzą w telewizji lewicowych polityków powtarzających w kółko, że Francuzi są rasistami i ksenofobami. Więc w końcu w to wierzą. To kolejny powód, żeby się nie integrować.
Niedawno w felietonie dla „Le Figaro” wskazywał Pan na wzrost antysemityzmu i antysyjonizmu wśród członków Nowego Frontu Ludowego. Czy lewica słusznie postępuje, poszukując głosów muzułmańskiego elektoratu z przedmieść? Czy może w tle jest jednak rzeczywista ideologia, sięgająca zjadliwego antysemityzmu Karola Marksa?
Mamy do czynienia z jednym i drugim jednocześnie. To efekt sedymentacji. Pierwotnie Żydów postrzegano jako morderców Jezusa. Nie była to nienawiść do Żydów jako takich, ale raczej do Żydów jako rzekomych morderców innego Żyda, który przez całe życie pozostawał Żydem. Jezus nigdy nie dopuścił się apostazji. Wyrzuca kupców ze świątyni, dlatego że nie przestrzegają własnego prawa.
Od tego momentu antysemityzm ewoluował pod wpływem czynników socjologicznych, kulturowych i teologicznych. Potem pojawił się islam. Żydów oskarżano o to, że „zdradzili” Proroka, że „fałszują” Koran i Biblię… Krótko mówiąc, najwyższy pułap teorii spiskowych. Podobnie działo się w Europie, gdy pojawiły się oskarżenia o herezję, lichwę, obłudę, rytuały satanistyczne itp. W XIX wieku oskarżano ich o bycie wielkimi bankierami i wielkimi przemysłowcami, którymi niektórzy z nich rzeczywiście byli. Jednak lewica widziała w nich przeszkodę dla rewolucji, gdyż żyli poza społecznością, byli odmienni i nie wikłali się w socjalizm.
Dziś słyszymy szalone teorie o Żydach, którzy chcą rzekomo zniszczyć chrześcijaństwo, Europę i że to oni leżą u podstaw ideologii woke. Teraz dochodzi do tego Palestyna. Antysemityzm to prawdziwy śmietnik, do którego wrzuca się wszystko, co się nawinie.
Czy założenie Jeana-Luca Mélenchona, że pewnego dnia społeczność muzułmańska ostatecznie przyłączy się do republikanizmu, przyjmując zasadę laickości, moralność i zwyczaje panujące we Francji, może się opłacić? A może to tylko utopia?
Cofnijmy się do lat 70. zeszłego wieku, kiedy zaczęło się łączenie rodzin imigranckich. Spójrzmy na tych młodych Afrykanów, Maghrebczyków, którzy trafili do Francji jako małe dzieci lub urodzili się już na jej terytorium. Czy się zintegrowali? A przecież chodzili do szkoły, gdzie uczono ich francuskiego. Było to zresztą powodem do zawstydzenia dla ich rodziców, którzy po francusku nie mówili. Ta młodzież zamiast spędzać czas w rodzinie, zaczęła spotykać się w swoim gronie, na klatkach schodowych bloków lub przed nimi. A kolejne pokolenie? Także mówi po francusku. Poznało historię Francji, historię kolonializmu, która jest jednocześnie historią ich rodziców, dziadków. Ci ludzie w końcu zaczęli stawiać sobie pytania: Dlaczego ojciec jest tutaj, mimo że urodził się na wsi w Kabylii? Dlaczego matka jest tutaj, w kraju byłego kolonizatora? W końcu uwierzyli, że Francuzi to wyzyskiwacze, źli ludzie, że jest to kontynuacja kolonizacji w innej formie. Niektórzy politycy tylko wzmacniają te przekonania swoją retoryką.
Niektórzy oczywiście się integrują. Ciężko pracują, odnoszą sukcesy, robią karierę w sektorze prywatnym lub w administracji. Nawet zostają ministrami. Jednak pozostali, którym się nie udało, są zazdrośni i mają tamtym za złe ich integrację. Ten, któremu się powiedzie, pracuje, zostaje urzędnikiem, przeprowadza się do lepszej dzielnicy, podróżuje, żyje po europejsku! Traci nawet kontakt z rodziną, która pozostała w swojej pierwotnej kulturze. Nie spędza już wakacji na wsi, nie mówi już w języku ojczystym. Dlaczego? Dlatego, że kiedy odwiedza swoją rodzinę w Algierii lub w innym miejscu, spotyka samych islamistów, którzy spędzają dni w meczecie i nie akceptują jego nowego stylu życia.
Integracja to podróż pełna pułapek dla ludzi z radykalnie odmiennych kultur. Może odnieść sukces w przypadku jednostek, ale nie w przypadku mas.
Kraje Europy Środkowo-Wschodniej mają inną historię niż kraje Europy Zachodniej. Uchroniły się przed zjawiskami obserwowanymi u ich zachodnich sąsiadów. Co Pan sądzi o Polsce, Węgrzech czy Czechach, z którymi łączą Pana osobiste więzi?
Gdy po zrzuceniu jarzma ZSRR kraje te odzyskały wolność, w oczywisty sposób stanęły przed niezwykle ważnym pytaniem: Co zrobić z naszą niepodległością?
Szybko zdały sobie sprawę, że będzie dla nich niemożliwością pozostanie wolnymi i niezależnymi. Musiały dołączyć do jakiegoś obozu. Albo do Zachodu i kapitalizmu, albo do Rosji i komunizmu. Nie miały wręcz odwrotu – były niemal zmuszone przyłączyć się do obozu zachodniego.
Obserwowałem to na gorąco. Na te nowo wyzwolone tereny, do tych krajów zubożałych, kruchych, niczym na podbitą ziemię przybyli Niemcy i wyrządzili wiele krzywdy. Za bezcen wykupywali nieruchomości, by potem odsprzedawać je z dużym zyskiem.
Następnie przekupywali polityków, aby realizowali politykę korzystną dla Niemiec. Wiele ustaw dotyczących ubezpieczeń społecznych, związków zawodowych itp. zostało podyktowanych przez Niemców.
Teraz z biegiem czasu krajom tym udało się podnieść i odbudować pozory suwerenności. Co ważne, nie zaznały one nigdy masowej imigracji. Z jednej strony dlatego, że były przez lata za żelazną kurtyną, gdy Europa Zachodnia szeroko otworzyła swoje granice. Z drugiej strony, ponieważ dostrzegły, jakie szkody społeczne to wywołuje. Podjęły więc decyzję, że nie będą sięgać po imigrantów, gdy ich gospodarki się ożywiły. Mogę tylko przyklasnąć tej polityce.
A jednak Unia Europejska wywiera presję na te państwa, aby przyjęły taką samą politykę migracyjną, jak ich zachodni sąsiedzi. Może to ostatecznie doprowadzić do utraty zaufania społeczeństw Europy Środkowej do instytucji europejskich. Jak te narody powinny stawić czoła temu dylematowi?
To rzeczywiście prawdziwy dylemat. Obecnie wszędzie istnieją zagrożenia, jest też ryzyko wojny, która może się rozprzestrzenić poza Ukrainę. Jest to jeden z elementów wkalkulowanych w politykę krajów Europy Środkowej. Mamy także do czynienia z zachowaniem pewnych dźwigni suwerenności. Widzimy także politykę współpracy regionalnej, czego znakomitym przykładem jest Grupa Wyszehradzka. Rzeczywiście istnieje presja Unii Europejskiej, nierzadko finansowa, na te kraje. Jednak może ona być zrównoważona wzrostem siły ruchów prawicowych w Europie Zachodniej, np. we Włoszech, Holandii i Francji.
Czy zatem lepiej mieć silną Unię, która się jednoczy, federalizuje, ale w której dominuje ideologia woke, czy wręcz przeciwnie, znacznie lepiej jest, aby instytucje europejskie uległy dezintegracji, a rządy, państwa odzyskały suwerenność tak nadszarpniętą przez Komisję Europejską?
Dziś kluczowa jest suwerenność. Idea suwerenności na długi czas zniknęła, ale teraz powraca w różnorodnych postaciach. To koncepcja, którą należy odkryć na nowo, na nowo wymyślić, głównie wewnątrz Unii Europejskiej. Musimy przestać stosować się do nakazów Brukseli, gdy są one dla nas niekorzystne. Nie jest to kwestionowanie idei Europy, ale po prostu potrzeba przywrócenia równowagi kompetencyjnej. Celem jest bycie razem, wspólne działanie, ale przy zachowaniu suwerenności. Zachowanie uświęconych obszarów, takich jak granice. Nie dotykajmy granic. To była idea generała de Gaulle’a, idea Europy narodów. Ci, którzy dzisiaj chcą więcej Europy, tak naprawdę chcą dyktatury biurokratycznej i normatywnej.
Jest też kwestia obronności. Francja może się bronić sama, bo ma bombę atomową, ale inne kraje europejskie, szczególnie w Europie Środkowej, nie mają do niej dostępu. Dlatego tak dużo inwestują obecnie w swoją obronność i dbają o relacje z mocarstwami, które mogą zagwarantować im bezpieczeństwo. W przypadku Polski i Czech są to na przykład Stany Zjednoczone – po prostu dlatego, że Europa nie zbudowała wspólnej obrony.
Wydaje się, że Francja stanęła po stronie Maroka w kwestii Sahary Zachodniej ze szkodą dla Algierii, która coraz bardziej zbliża się do Rosji. Jaki wpływ mogą mieć strategiczne nieporozumienia między Francją a Algierią na algierską diasporę we Francji?
Wszystko, co dzieje się w Algierii, ma niemal natychmiastowy wpływ na algierską diasporę. Łączność z krajem zapewniają oczywiście konsulaty i ambasada, ale także i przede wszystkim meczety i więzi rodzinne.
Algieria jest obecnie pokłócona ze wszystkimi. Zerwała stosunki z Marokiem, ma złe relacje z Hiszpanią, z Francją, ale też paradoksalnie z Rosją. Sądzono, że stosunki z Moskwą są dobre, ale w rzeczywistości są bardziej skomplikowane. Rosja obiecała sprzedać Algierii najnowocześniejszą broń, ale okazało się, że był to przerobiony stary sprzęt z lat 70. Tak właśnie stało się z samolotami MIG, które Algieria ostatecznie odesłała, ponieważ nie nadawały się do użytku. Rosja odmówiła zresztą zwrotu pieniędzy.
Tak właśnie Rosja i jej oligarchowie traktują swoich partnerów. To, co najlepsze, zatrzymują dla siebie, a innym przekazują stary sprzęt nadający się na śmietnik. Dziwi to tym bardziej, że Algieria na poziomie strategicznym nie reprezentuje dziś zbyt wiele dla Rosji. Kiedyś więzi były silniejsze, bo Algieria miała mocne wpływy w Afryce, a Rosja mogła to wykorzystywać, aby z kolei wejść na kontynent. Dzisiaj już tak nie jest.
W niedawnym wywiadzie dla „Atlantico” oświadczył Pan, że kraje europejskie nie mogą obejść się bez imigracji, dlatego że muszą zaradzić pogarszającej się sytuacji demograficznej i zapewnić sobie siłę roboczą i konsumentów niezbędnych do utrzymania poziomu życia. Czy nie w tym miejscu właśnie popełniamy błąd? Nasza demografia naturalnie słabnie. Ale czy nie powinniśmy raczej dostosować do tego naszych systemów gospodarczych i społecznych, zamiast w dalszym ciągu polegać wyłącznie na wzroście zaludnienia?
Ma Pan całkowitą rację. To właśnie powtarzam od lat osobom wokół mnie i tym, którzy chcą to usłyszeć. Musimy się oczywiście dostosować, ale niestety jest już za późno. Nie umknęło zapewne Pana uwadze, że we Francji już prawie nie ma przemysłu. Kapitalizm francuski i ogólnie kapitalizm europejski nie są dynamiczne. W Stanach Zjednoczonych, gdy zapada decyzja, jest ona natychmiast wdrażana, a efekty w praktyce są szybko widoczne. Zdolność reakcji gospodarki i przemysłu amerykańskiego jest bardzo duża, co znajduje odzwierciedlenie w rezultatach. W Europie mamy obciążenia administracyjne i normatywne. Jedyną zdolnością reakcji przypisaną europejskim firmom był outsourcing. W tym obszarze poszło rzeczywiście bardzo szybko.
Należy zmienić całą mentalność europejskich elit. Trzeba zmienić konstytucje, oczyścić ustawodawstwo, uprościć podatki… W Europie Środkowej jest to znacznie łatwiejsze i zachodnie społeczeństwa na tym korzystają. Polski rząd jest w stanie szybko dostosować swoje regulacje do zagranicznych inwestycji i kapitału. Francja nie jest do tego zdolna.
.Francja i Belgia na przykład są skazane na import siły roboczej, nawet jeśli miałaby ona być skażona islamizmem. A jednocześnie państwa nie są w stanie zaspokoić potrzeb rdzennych obywateli, którzy mają trudności ze znalezieniem pracy czy mieszkania, a potem odłożeniem choćby niewielkiej ilości pieniędzy. Stało się to prawie niemożliwe, bo Francja nic już nie produkuje, coraz więcej importuje i wszystko staje się bardzo drogie. Co Francja proponuje w zamian? Pozwala młodym ludziom wyjeżdżać, opuszczać Francję, a następnie Europę. To jest droga, którą podążamy, ale którą kraje Europy Środkowej absolutnie nie mogą podążać, jeśli chcą przetrwać.
Rozmawiał: Nathaniel GARSTECKA
Tekst ukazał się w nr 67 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [PRENUMERATA: Sklep Idei LINK >>>]. Miesięcznik dostępny także w ebooku „Wszystko co Najważniejsze” [e-booki Wszystko co Najważniejsze w Legimi.pl LINK >>>].