
"Czy słowa mogą zabijać?"
Wczorajsza tragedia zestrzelonego przez rosyjskich terrorystów koło Doniecka samolotu pasażerskiego w sposób dobitny demonstruje, że nienazywanie rzeczy po imieniu rodzi poważne konsekwencje.
Od miesięcy mówimy o konflikcie zamiast wprost o wojnie.
Mówimy o separatystach prorosyjskich zamiast o rosyjskiej interwencji wojskowej i terrorystach, o katastrofie samolotu zamiast o jego zestrzeleniu. Łagodzona jest terminologia, stosowane eufemizmy, a tym samym łagodzona jest reakcja na wydarzenia i usypiana świadomość powagi sytuacji. Krąg się zamyka, stajemy się sami (w przenośni i dosłownie) ofiarą własnego przekłamania bądź fałszywie pojętej konwencji dyplomatycznej.
Gdybyśmy używali języka, który odzwierciedla fakty, być może samoloty cywilne nie latałyby nad terytorium wschodniej Ukrainy, będącej w stanie wojny od miesięcy, a działania zachodniej sceny politycznej – zarówno UE, jak i Stanów Zjednoczonych – byłyby bardziej zdecydowane i skuteczne.
Musimy otwarcie zmierzyć się, także w sferze języka, z rzeczywistością, tak też ją relacjonować i oceniać, bo język w trakcie wojny informacyjnej ma ogromne znaczenie, nie do przecenienia, może być i bronią i tarczą.
Jeśli będziemy nadal twierdzić, wbrew faktom, że to nie wojna i że to anonimowe zielone ludziki, a nie wysyłani przez Rosję wraz z sofistykowaną bronią wojskowi – możemy spodziewać się kolejnych ofiar we wschodniej Ukrainie i nadal nieadekwatnego do powagi sytuacji na nią reagowania.
Jacek Saryusz – Wolski