
Polska aktywna i słyszalna
Dla pana prezydenta to jest kwestia fundamentalna. Suwerenność, bezpieczeństwo, własny głos w Europie i świecie to nie tylko polityka, to filozofia państwa. Polska nie będzie biernym obserwatorem historii; będzie aktywnym uczestnikiem, decydującym o swojej przyszłości – mówi Marcin PRZYDACZ w rozmowie z Michałem KŁOSOWSKIM
Michał KŁOSOWSKI: Rozmawiamy podczas 80. Zgromadzenia Ogólnego ONZ w Nowym Jorku. Polska delegacja przyjechała tutaj z określoną agendą, zwłaszcza dotyczącą bezpieczeństwa. Jak została przyjęta przez kraje uczestniczące w obradach i jaki jest odbiór polskiego punktu widzenia na globalne i europejskie bezpieczeństwo?
Marcin PRZYDACZ: Tak, przede wszystkim prezydent Karol Nawrocki przyjechał tutaj z tematyką bezpieczeństwa, ale również z mocnym podkreśleniem zasad, na których oparta jest Organizacja Narodów Zjednoczonych, oraz kwestii respektowania prawa międzynarodowego. W swoim przemówieniu przed Zgromadzeniem Generalnym ONZ mówił wyraźnie, że świat jest oparty na zasadach prawa międzynarodowego i nie można ustępować tym, którzy chcą prowadzić politykę w oparciu o argument siły, powracając do swoistego „koncertu mocarstw” czy „koncertu imperiów”. Ten głos wybrzmiał bardzo mocno.
– Ale wystąpienie prezydenta Karola Nawrocki mogło wielu zaskoczyć, bo poruszone w nim były chociażby kwestie dotyczące relacji z krajami bardziej od Polski odległymi.
– Faktyczne, podkreślony został także szacunek wobec państw, które w Zgromadzeniu Ogólnym stanowią większość. Mówimy tu o krajach Afryki i Azji. Prezydent Karol Nawrocki stwierdził wprost, że Rosja kontynuuje dziś politykę kolonialną wobec innych państw. To coś, co w przeszłości przyniosło ogromne tragedie narodom globalnego Południa, i fakt, który przywódcy tych krajów rozumieją. Dziś polityka kolonialna i jej skutki to coś, co powinno być przypominane i pokazywane właśnie na przykładzie Rosji, państwa, które, będąc stałym członkiem Rady Bezpieczeństwa ONZ, ponosi szczególną odpowiedzialność za pokój, a tymczasem stało się głównym burzycielem pokoju i całej architektury bezpieczeństwa na świecie. Architektury, która choć nieidealna, od czasu II wojny światowej, a zwłaszcza po roku 1989 i 1991, dawała wielu narodom szansę na realizowanie własnej, suwerennej polityki. Trzeba jednak dodać, że w rozmowach kuluarowych wojna na Ukrainie nie jest głównym wątkiem 80. Zgromadzenia Ogólnego. Na pierwszy plan wysuwa się kwestia Bliskiego Wschodu, zwłaszcza sytuacja w Strefie Gazy, relacje z Izraelem i problem dwupaństwowości. To również znalazło się w wystąpieniu prezydenta Karola Nawrockiego.
– Rzeczywiście, kwestia Strefy Gazy była obecna w niemal wszystkich wystąpieniach członków Zgromadzenia Ogólnego ONZ…
– Jednak naszą rolą było przede wszystkim przypominanie o tym, co dzieje się w Europie Środkowej i Wschodniej. To temu poświęcone było w głównej mierze wystąpienie prezydenta Karola Nawrockiego oraz rozmowy prowadzone w kuluarach z partnerami.
Nie sposób jednak uciec od tematu Gazy. I prezydent Karol Nawrocki, jako odpowiedzialny lider państwa demokratycznego, również tego nie uczynił. Z jednej strony wyraźnie podkreślił, że Izrael, zaatakowany przez Hamas, ma prawo do samoobrony. Prawo to jest oczywiste, gdy państwo staje się celem brutalnej agresji. Z drugiej jednak – ta obrona nie może przekraczać zasad wynikających z prawa międzynarodowego i rezolucji ONZ, a nade wszystko norm humanitarnych. Tymczasem to właśnie ich naruszenia obserwujemy dzisiaj w praktyce.
– Polska ma w tej kwestii chyba dość spójny od wielu lat punkt widzenia?
– Polska od lat powtarza, że tylko rozwiązanie dwupaństwowe może przynieść trwały pokój i stabilność na Bliskim Wschodzie – pokój zarówno dla Izraelczyków, jak i dla Palestyńczyków. Ten głos, wypowiedziany tym razem w Nowym Jorku na 80. Zgromadzeniu Ogólnym ONZ ustami prezydenta Karola Nawrockiego, był kontynuacją naszego stanowiska. Symbolicznie współbrzmiał on także podczas innych spotkań na marginesie wizyty w Stanach Zjednoczonych.
– Czego dotyczyły rozmowy ze środowiskami żydowskimi, w tym z przewodniczącym Światowego Kongresu Żydów, Ronaldem Lauderem?
– Tradycją jest, że podczas szczytów w Nowym Jorku polski prezydent spotyka się nie tylko ze środowiskami biznesowymi czy technologicznymi, tak ważnymi z punktu widzenia bezpieczeństwa i przyszłości gospodarki, ale także z tymi, które są szczególnie istotne z perspektywy naszej historii. Spotkania ze społecznością żydowską mają więc wymiar szczególny. W tym roku rozmowy toczyły się przede wszystkim wokół wspólnej przeszłości, sześciuset lat wspólnego życia narodu polskiego i żydowskiego, historii, której nie można redukować wyłącznie do tragedii Holocaustu. Shoah, dokonany przez nazistowskie Niemcy, był dramatem niewyobrażalnym, ale wyrósł na tle wielowiekowej wspólnoty losów, relacji i kultury, o której nie możemy zapominać. Podczas spotkania z panem Ronaldem Lauderem rozmawiano także o pamięci i o jej materialnych śladach: o kulturze żydowskiej, która przetrwała w Polsce, oraz o tym, jak Polska troszczy się o jej zachowanie, o miejsca pamięci i upamiętnienia ofiar Zagłady. Pamiętajmy, że wielu z tych, którzy zostali zamordowani, to nie tylko przedstawiciele narodu żydowskiego, lecz także obywatele Rzeczypospolitej. W tym sensie ich historia jest również naszą historią. Dlatego rozmowy te nie były jedynie dyskusją o współczesnej sytuacji na Bliskim Wschodzie, ale przede wszystkim refleksją nad odpowiedzialnością pamięci, nad tym, jak przeszłość kształtuje teraźniejszość i przyszłość – zarówno Polski, jak i wspólnoty narodów.
– Czyli z jednej strony rozmowy o przeszłości, z drugiej o teraźniejszości. W Nowym Jorku wybrzmiewa też coraz silniejszy głos regionu, w tym państw Trójmorza i całej Europy Środkowej, zwłaszcza w kontekście rosyjskiej agresji.
– Tak, i to nie jest przypadek. Kancelarii Prezydenta zależy na tym, aby budować silny, spójny sojusz państw naszego regionu w kontrze do tego, co robi Rosja. Kreml doskonale wie, że jego siła nie wynika dziś z realnych możliwości gospodarczych, ale z brutalnej propagandy, destabilizacji i prób narzucania swojej narracji w różnych miejscach świata. Rosja próbuje „sprzedawać” światu opowieść o konieczności powrotu do logiki stref wpływów. My odpowiadamy na to jasno: przyszłość należy do wspólnoty państw równych, a nie do koncertu imperiów.
– Co to w praktyce znaczy?
– Naszą podstawą jest oczywiście Sojusz Północnoatlantycki – NATO – oraz jedność europejska. To są filary, na których opieramy bezpieczeństwo Polski. Ale nie mniej ważne jest to, że Polska konsekwentnie buduje własną siłę zbrojną. Wojsko Polskie ma być nie tylko narzędziem obrony, ale i środkiem odstraszania. Bo tylko wtedy, gdy jesteśmy naprawdę silni, nasz głos w NATO i w Unii Europejskiej brzmi donośniej. Dlatego tak istotnym instrumentem jest Bukareszteńska Dziewiątka, forum, na którym polski prezydent przemawia nie tylko w imieniu Polski, lecz w imieniu dziewięciu państw całej wschodniej flanki NATO. Taki głos waży więcej, brzmi mocniej, trudniej go zignorować. Podobnie w ramach inicjatywy Trójmorza. Wszystkie jego państwa są członkami Unii Europejskiej, a wspólne wystąpienie dwunastu stolic w Brukseli ma zupełnie inną wagę niż samotne apele pojedynczych krajów.
– Jak z Nowego Jorku patrzy się na Trójmorze?
– Trójmorze to nie tylko infrastruktura ekonomiczna, to także narzędzie polityki bezpieczeństwa. Drogi i korytarze transportowe to dziś nie tylko autostrady dla towarów, ale i arterie militarne, dzięki nim wojska polskie czy amerykańskie mogą szybko przemieszczać się w regionie. To realny wymiar odstraszania. I widać już efekty. Wielu ekspertów mówi otwarcie, że przyspieszenie prac nad Via Carpatia, która łączy północ z południem kontynentu, jest właśnie owocem inicjatywy Trójmorza. Gdy dwanaście państw zaczyna mocno naciskać na Brukselę, to projekty wcześniej zamrożone czy spychane na margines nagle dostają zielone światło. Ale to tylko część układanki. Polityka wobec Rosji to przede wszystkim nasze własne zdolności obronne; po drugie – współpraca ze Stanami Zjednoczonymi; po trzecie – wspólne działania w ramach NATO; po czwarte – konsekwentne wsparcie dla Ukrainy. Bo to właśnie Ukraina dzisiaj zatrzymuje rosyjską machinę wojenną i trzyma jej wojska jak najdalej od granicy wschodniej flanki NATO.
– Czyli nie ma Trójmorza bez Ameryki? Po 3 września, po wizycie prezydenta Karola Nawrockiego w Waszyngtonie, można było odczuć, że ten projekt odżył, że otrzymał nowy impuls. Czy inwestycje, na przykład w wojskowe rurociągi NATO na wschodzie, w infrastrukturę związaną z mobilnością armii, z przemieszczaniem się wojsk, są na poziomie realnego zaawansowania, czy to wciąż bardziej nasz projekt polityczny, wizja strategiczna?
– Projekt Trójmorza zrodził się z woli liderów regionu, ale w naturalny sposób zyskał silne zainteresowanie Stanów Zjednoczonych już za pierwszej kadencji Donalda Trumpa. Amerykański prezydent dostrzegł w nim użyteczne narzędzie, wehikuł budowania podmiotowości Europy Środkowej. Widział też, że wcześniej Chiny rozpoczęły w tym regionie własny format współpracy, próbując wciągnąć państwa w swoją orbitę. Trójmorze jawiło się więc Amerykanom jako przeciwwaga, tak geopolityczna, jak i gospodarcza. Ale nie oszukujmy się: Amerykanie widzieli w tym również biznes. Dwanaście państw, które – choć miały historyczne zapóźnienia infrastrukturalne – cieszą się stabilnością polityczną, należą do Unii Europejskiej i NATO, mają wysoką etykę pracy i trwały wzrost gospodarczy, tworzy naturalne środowisko inwestycyjne. To jak z anegdotą o czeskiej firmie Bata wysyłającej dwóch sprzedawców butów do Afryki: jeden wraca z opinią, że nie ma tam rynku, bo nikt nie chodzi w butach; drugi mówi zaś, że rynek jest gigantyczny, bo nikt jeszcze w butach nie chodzi… Europa Środkowa była dla Amerykanów właśnie takim gigantycznym, niewykorzystanym rynkiem.
– Czyli przede wszystkim nadganianie zapóźnień ekonomicznych?
– Tę logikę Amerykanie przenieśli także na kwestie energetyczne. Donald Trump promował swoją doktrynę Drill, Baby, Drill – więcej wydobycia, więcej gazu. My jesteśmy regionem, który nie ma własnych zasobów, ale ma możliwości przyjmowania LNG, więc naturalnie wpisujemy się w tę układankę. To proste: jeśli w Europie Środkowej znajdzie się amerykański gaz, to automatycznie zabraknie miejsca na rosyjski. Energetyka staje się w tym momencie bronią, a gaz amunicją w wojnie narracji. Donald Trump mówił o tym otwarcie także w ONZ, mocno krytykując Niemcy. W jego ocenie niemiecka polityka prowadzi do zapaści gospodarczej: jest prowadzona pod dyktando ideologii, przede wszystkim zielonej transformacji, która nie wzmacnia, lecz osłabia konkurencyjność Europy. Fakty są proste: Europa, wypychając przemysł, nie sprawiła, że świat mniej produkuje, lecz że produkuje się w Chinach czy Indiach, gdzie standardy ekologiczne są znacznie niższe. Efekt? Europa traci sterowność i produktywność, a klimat globalnie nie zyskuje.
To samo dotyczy energii. Donald Trump przypominał, że nie chodzi wyłącznie o Nord Stream 2, ale także o LNG, skroplony gaz z Rosji, który trafia nie tylko do Niemiec, lecz także do Francji. Polskie media chętnie krytykowały zakupy ropy przez Węgry czy Słowację, ale często pomijały fakt, że zachodnie potęgi również handlują z Rosją. A prawda jest brutalna: każdy kontrakt energetyczny z Kremlem to finansowanie rosyjskiej produkcji zbrojeniowej, a więc pośrednie przedłużanie wojny.
– Wątek niemiecki często pojawiał się na agendzie 80. Zgromadzenia Ogólnego ONZ. A mina członków niemieckiej delegacji podczas wystąpienia amerykańskiego prezydenta faktycznie była nietęga.
– Coraz mocniej płynąca z Waszyngtonu krytyka Niemiec to nie przypadek. Stany Zjednoczone widzą, jak Unia Europejska przeobraża się w wehikuł realizacji niemieckiej polityki. Polska również to widzi. I każdy, kto nie jest ślepo zaczarowany ideologią, dostrzega tę dominacyjną logikę. Dlatego państwa Trójmorza – nie tylko Polska – stały się naturalnym parasolem dla Europy Środkowej, która nie godzi się na hegemonię Berlina. Nie możemy jednak patrzeć na Trójmorze wyłącznie w kategoriach geopolityki. Ten projekt to przede wszystkim próba nadgonienia straconych szans; utraconych przez 45 lat komunizmu, przez czas, w którym nasz region był sztucznie odcięty od rozwoju. Aspekt polityczny oczywiście istnieje, ale jest wtórny wobec potrzeby nadrabiania zaległości cywilizacyjnych. Amerykanie to rozumieją, a Polacy z racji swojej naturalnej proamerykańskiej postawy zawsze będą szukali bliskiego kontaktu z Waszyngtonem. Zwłaszcza gdy widać wyraźnie, że polityka dominacji Berlina nad Europą jest dziś faktem, gołym okiem widocznym dla każdego, kto patrzy bez złudzeń.
– Podczas briefingu dla mediów w Nowym Jorku wspomniał Pan Minister o różnicy w podejściu państw bałtyckich i Polski do kwestii akcesji Ukrainy do NATO i Unii Europejskiej. Rozumiem, że na obecnym etapie Ukraina nie mieści się w ramach Trójmorza. Jest jego partnerem, ale nie członkiem, ponieważ nie należy do Unii Europejskiej. Może jednak współpracować z tym formatem?
– Prezydent Karol Nawrocki podkreśla swoją asertywną postawę wobec Ukrainy. Nie wynika ona wyłącznie z solidarności, lecz przede wszystkim z interesu państwa polskiego. A ten podpowiada, że nie można spieszyć się z procesem akcesyjnym. Przede wszystkim dlatego, że na Ukrainie trwa wojna, a Polska nie chce stać się jej stroną. Oczywiście wspiera Ukrainę, ale nie zamierza uczestniczyć w konflikcie. Po drugie – integracja z Unią wymaga reform. Polsce zajęło to wiele lat, a w obecnej sytuacji Ukrainie może to zająć jeszcze więcej czasu i wysiłku. W końcu zaś, gdy Polska starała się o wejście do UE, zabiegała o poparcie wszystkich państw członkowskich. To ważna lekcja także dla Ukrainy. Jeśli chce wejść do Unii, musi budować jak najlepsze relacje z Polską, a Polska ma tutaj swoje oczekiwania. Nie są one przesadnie kosztowne ani politycznie, ani finansowo, dotyczą raczej gestów dobrej woli. Mowa m.in. o kwestiach historycznych, jak Wołyń, czy o sprawach cywilizacyjnych, np. godnym pochówku ofiar tego ludobójstwa. Prezydent Karol Nawrocki upomina się o nie i oczekuje, że Ukraina podejdzie do nich poważnie, skoro deklaruje europejskie ambicje. Dlatego też prezydent Karol Nawrocki nie spieszy się z deklaracjami. A jednocześnie przypomnę, że podczas rozmowy toruńskiej ze Sławomirem Mentzenem zarówno prezydent Karol Nawrocki, jak i przewodniczący Mentzen zgodzili się, że przyszłość Ukrainy leży w strukturach euroatlantyckich. To oznacza, że kiedyś stanie się częścią Zachodu – i to jest w polskim interesie. Ale musi się to odbyć na warunkach korzystnych dla Polski. To Ukraina ma zabiegać o zgodę Polski, a nie odwrotnie.
– Czyli szybkiej wizyty w Kijowie nie będzie?
– Kończymy maraton międzynarodowych wizyt prezydenta Karola Nawrockiego – od Waszyngtonu, przez Rzym i Wilno, aż po Nowy Jork. Nie należy oczekiwać szybkiej wizyty w Kijowie. Nie jest ona jednak wykluczona. Ukraina pozostaje naszym sąsiadem. Nawet jeśli istnieją różnice zdań czy oczekiwania Polski, to nie oznacza braku dialogu. Prezydent Karol Nawrocki utrzymuje regularne kontakty z prezydentem Wołodymyrem Zełenskim zarówno telefonicznie, jak i osobiście, m.in. tu w Nowym Jorku. Wizyta w Kijowie na pewno nastąpi, ale we właściwym czasie.
– Rozumiem, że można spodziewać się ze strony Kancelarii Prezydenta twardszej polityki niż za prezydentury Andrzeja Dudy, i to szczególnie bardziej asertywnej wobec Kijowa?
– Oceniając politykę ukraińską prezydenta Andrzeja Dudy, trzeba być sprawiedliwym. Prezydent Andrzej Duda bardzo mocno podnosił kwestie historyczne, kiedy był na to właściwy czas, zanim wybuchła wojna. Pamiętamy spory z Petrem Poroszenką; były bardzo poważne. Te tematy były dla niego istotne i rzeczywiście je artykułował.
Kiedy jednak państwowość ukraińska została zakwestionowana i istniało ryzyko, że Ukraina w perspektywie dni czy tygodni przestanie istnieć, Polska słusznie opowiedziała się po jej stronie po rosyjskiej agresji. Prezydent Andrzej Duda odegrał w tym historyczną rolę i to temat dla historyków, ale mogę powiedzieć, że moim zdaniem w pewnym momencie politykę należało nieco zniuansować. Zwłaszcza zauważyć, że Ukraina okrzepła w walce, wspierana przez Polskę, i zacząć artykułować konkretne oczekiwania. Wiem, że prezydent Andrzej Duda próbował to robić w rozmowach bezpośrednich, choć na zewnątrz mogło to wyglądać inaczej. To, że pewne rzeczy się nie udały, obciąża raczej prezydenta Zełenskiego niż Dudę. Natomiast prezydent Karol Nawrocki ma świeży mandat i zobowiązanie wobec Polaków, że politykę wobec Ukrainy poprowadzi inaczej. Szanuję tę decyzję i się z nią zgadzam – uważam, że tak właśnie trzeba postępować. Polska i Ukraina są w innych miejscach geopolitycznych. Polska wspiera prozachodni kurs Ukrainy i jej walkę z imperialną Rosją, ale oczekuje też działań po stronie ukraińskiej. To jest uczciwe postawienie sprawy.
– Mimo tego polskiego wsparcia to Berlin jawi się dziś na arenie międzynarodowej jako kluczowy ośrodek wsparcia dla Kijowa. Jednocześnie relacja prezydenta Karola Nawrockiego z prezydentem Emmanuelem Macronem wydaje się wyjątkowo dobra. Czy w tym kontekście istnieje pomysł na pogłębienie współpracy, choćby w ramach formatu Trójkąta Weimarskiego lub innych relacji z Paryżem?
– Trójkąt Weimarski jest jednym z forów, na których realizuje się politykę, ale nie jest kluczowy ani zasadniczy. Dla niektórych komentatorów wydaje się istotny, lecz w praktyce jego sukcesy sprowadzają się głównie do samej chęci spotkania. Nie deprecjonujemy jednak tego formatu, uważamy go za znaczący, choć nie jedyny i nie najważniejszy.
Jeżeli chodzi o Francję to Francuzi dostrzegają to, co my obserwujemy w Polsce: Unia Europejska już nie jest napędzana tradycyjnym silnikiem franko-niemieckim. Ten silnik nabiera dziś barw BMW czy Mercedesa, coraz mniej zaś Renault czy Peugeota. Emmanuel Macron i francuskie elity polityczne szukają partnerów do oddziaływania na politykę europejską, co najlepiej widać choćby w dyskusjach o Mercosurze. Historycznie istniała mniejszość blokująca, współpracująca z Polską, która dziś uległa rozproszeniu, zwłaszcza po zmianie rządu w Polsce, gdy Francuzi poczuli się osamotnieni. Premier Donald Tusk grał bowiem mocno na Berlin.
Obecnie taktyka jest inna: próbuje się negocjować gwarancje w ramach porozumień. Ta lekcja pokazuje jednak jasno, że gdy Polacy i Francuzi chcą coś zrobić w Unii Europejskiej – lub zablokować negatywne konsekwencje – mogą to osiągnąć. Zarówno prezydent Macron, jak i prezydent Nawrocki rozumieją to doskonale. Ich pozytywna relacja wynika nie tylko ze wspólnych interesów, ale też z osobistej więzi, którą widziałem osobiście. To dobry fundament pod przyszłą, silną relację między prezydentami.
– Gdzie zatem w tym wszystkim Berlin, i to tuż po prezydenckiej wizycie w stolicy Niemiec?
– Jeśli chodzi o Berlin, to przecież współpracujemy z nim na wielu obszarach, ale istnieją też wyraźne, ostre różnice. Najbardziej widoczna dotyczy kwestii zadośćuczynienia za II wojnę światową. Będziemy podnosić ten temat tak długo, aż doprowadzi do skutecznego finału, i to z powodów etycznych, politycznych, ekonomicznych, ale także sprawiedliwościowych.
– Stąd w wystąpieniu prezydenta Karola Nawrockiego przed ONZ wątek zadośćuczynienia sprawców wobec ofiar?
– Często w Polsce nie docenia się, że dyskusja o zadośćuczynieniu przywraca proporcje w ocenie historycznej. Jeszcze kilka lat temu wielu komentatorów nie wiedziało, kto był sprawcą, a kto ofiarą. Dziś już wiadomo, bo ta dyskusja przywraca klarowność, kto był katem, a kto ofiarą. Podstawą zaś tej debaty jest raport ekspertów, wskazujący konkretną kwotę odzwierciedlającą straty Polski spowodowane polityką niemiecką: zniszczoną infrastrukturę, zmarnowane szanse, utratę suwerenności, a przede wszystkim straty ludzkie – życie i młodość pokolenia, które przeżyło wojnę, a potem trafiło pod reżim komunistyczny, bez dostępu do normalnej edukacji i możliwości rozwoju. To wszystko ma wymierny efekt, który raport sumuje jako rachunek, jaki Niemcy noszą na swoich barkach.
– Ale Niemcy mówią, że nie ma możliwości wypłacenia takich reparacji.
– Forma realizacji zadośćuczynienia może być elastyczna. Nikt nie oczekuje nagłego przelewu setek miliardów euro na konto NBP. Można rozłożyć to w czasie. Świetnym pomysłem jest propozycja prezydenta Karola Nawrockiego z Berlina, a potem wygłoszona z Paryża, by wykorzystać środki niemieckie przeznaczone na zbrojenia w ramach NATO do zakupu sprzętu amerykańskiego, który trafiłby do Polski lub na wschodnią flankę. To rozwiązanie fair, sprawiedliwe, pozwalające również Niemcom zachować twarz, i można je częściowo odliczyć od kwoty wynikającej z raportu. Rozmowy prezydenta Nawrockiego w tej sprawie odbyły się zarówno z prezydentem Steinmeierem, jak i z kanclerzem Merzem. Efekty pozostają w gestii stron, wymaga to jednak zaufania i gotowości do dialogu. Rozmowy w cztery oczy mają charakter delikatny i poufny, dlatego nie mogę mówić o ich konkretnych rezultatach.
– Reforma Unii, bardziej słyszalny głos Polski na szczycie Europy, wchodzi w grę jako forma dialogu z Berlinem i Brukselą?
– Zdecydowanie. Pan prezydent Karol Nawrocki, jako strażnik konstytucji i suwerenności państwa polskiego, nie będzie w swojej kadencji uciekał od tematyki unijnej ani abstrahował od niej. Nie pozwoli na złudzenie, że polityka unijna dzieje się wszędzie, tylko nie w Pałacu Prezydenckim. Bo dziś polityka europejska dotyka każdego polskiego obywatela, każdej sfery życia społecznego i gospodarczego. Mandat prezydenta zobowiązuje do aktywnego angażowania się w tę politykę, choć niekoniecznie poprzez udział w każdym spotkaniu, lecz przez artykułowanie oczekiwań i formułowanie głosu w sprawach europejskich. Nie można bowiem dopuścić, aby dobra inicjatywa, zapoczątkowana przez ojców założycieli Unii, chrześcijańskich demokratów, przemieniła się w wehikuł realizacji interesów jednego państwa. Nie możemy pozwolić, by Unia stała się scentralizowanym parapaństwem, w którym państwa przestają być właścicielami Wspólnoty, a Unia staje się podporządkowaną biurokracją, dominowaną przez jeden kraj. Na taką przyszłość zgody nie ma. Głos prezydenta będzie słyszalny i mocny zarówno w rozmowach z partnerami na Zachodzie, jak i w regionie, a także w konkretnych koncepcjach i propozycjach, które Polska przedstawi.
– Czyli pomysł Kancelarii Prezydenta na politykę międzynarodową to nie tylko dobre, osobiste relacje prezydenta Karola Nawrockiego z prezydentem Donaldem Trumpem?
– Strategia państwa polskiego łączy kilka filarów: relacje z Waszyngtonem, sojusz z Ameryką, współpracę regionalną w ramach Trójmorza, koordynację z państwami bałtyckimi, Bukaresztem, a także wpływ w Unii Europejskiej.
– Pojawia się jednak pytanie kluczowe: jak połączyć tę prezydencką wizję z działaniami Ministerstwa Spraw Zagranicznych?
– To istotne pytanie, nie tylko proceduralne, lecz fundamentalne. Wyłania się ono z konstytucyjnego obowiązku współdziałania, obowiązku wynikającego zarówno z konstytucji, jak i z wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 2009 roku, który jasno określił, że polityka zagraniczna nie należy wyłącznie do rządu ani wyłącznie do prezydenta, lecz wymaga dialogu i koordynacji. Osobiście liczę na to, że Ministerstwo Spraw Zagranicznych odłoży na bok dumę urażoną po przegranych wyborach i zacznie koncentrować się na współpracy na rzecz interesu i bezpieczeństwa państwa. W zasadniczych sprawach tego bowiem właśnie oczekują Polacy. Chcą, aby Polska była bezpieczna, suwerenna, zdolna decydować o swojej przyszłości i rozwijać się w sprawiedliwy sposób.
Historia uczy, że państwo pod pełną dominacją innego państwa nigdy nie rozwijało się swobodnie. Ten, kto jest dominowany, zawsze ustępuje dominującemu. Polska nie może się zgodzić i nie zgodzi się na sytuację, w której choćby pod najbardziej szczytnymi hasłami obce państwo zacznie narzucać swoją politykę i wpływać na decyzje suwerennego narodu. Polska, zgodnie z konstytucją, należy do swojego narodu. To naród sprawuje władzę w Polsce, pośrednio lub bezpośrednio, poprzez swoich własnych przedstawicieli, a nie poprzez ingerencję zewnętrzną. Dla pana prezydenta to jest kwestia fundamentalna. Suwerenność, bezpieczeństwo, własny głos w Europie i świecie to nie tylko polityka, to filozofia państwa. Polska nie będzie biernym obserwatorem historii; będzie aktywnym uczestnikiem, decydującym o swojej przyszłości. I w tym sensie każdy ruch, każda decyzja, każdy dialog z Berlinem czy z Brukselą jest wyrazem odwagi, odpowiedzialności i głębokiej świadomości narodowej. Państwo, które nie broni swojego głosu, traci nie tylko wpływ, lecz też prawo do decydowania o sobie. Polska musi być nie tylko obecna w Europie, ale także słyszalna, pewna siebie i gotowa egzekwować swoje prawa. I to będzie główny znak rozpoznawczy tej prezydentury na arenie międzynarodowej – głos mocny, niezależny i nieustępliwy.
Rozmawiał Michał Kłosowski