
Koniec Hyde Parku
Jak zmienia się amerykański konserwatyzm – pisze Mateusz MATYSZKOWICZ
.Bądźmy szczerzy, amerykańskiej prawicy sprzed lat już nie ma. Poczciwego amerykańskiego konserwatyzmu już nie ma. Został przejechany przez walec współczesnych ideologii, przygnieciony ciężarem własnego dziedzictwa i sprzedany za pięć centów w sklepie ze starociami. Co zatem jest? Silne przekonania, które kiełkowały od wielu lat. Lekceważone na uniwersytetach, zepchnięte do niszowych think tanków, wyśmiewane w Nowym Jorku. Tryumfalnie weszły razem z Donaldem Trumpem do Białego Domu, ale nie jako ubodzy krewni z prowincji. One – po pierwsze – ukształtowały sporą część Trumpowego zaplecza, z wiceprezydentem na czele. A po drugie, zyskały w poprzednich latach możnych sponsorów, jak choćby Petera Thiela, założyciela platformy PayPal, który przez wiele lat był promotorem libertarianizmu, by wreszcie zacząć przeznaczać środki na choćby postliberalnych katolików, którzy śmiało wywrócili stolik, do którego bali się podchodzić ich poprzednicy i nauczyciele.
Na rynek amerykańskich idei weszło więc „nowe” – i nawet poczciwe instytucje, jak Heritage Foundation, musiały to uznać i dopasować się do tempa. Nie przychodzi to trudno, bo przeciwnik sam ułatwił sytuację. Skala ideologizacji przestrzeni publicznej w USA w ostatnich latach za sprawą lewicowej korekty kulturowej przybrała rozmiary trudne do wytrzymania nawet dla umiarkowanych intelektualistów.
Rozpoznajmy więc to „nowe”, zaczynając od uproszczonego, ale jednak czytelnego podsumowania intelektualnej przeszłości.
Gruzy starego
.Przetestujmy dwie hipotezy badawcze. Dotyczą one zjawiska konserwatywnej krytyki porządku liberalnego w Ameryce, która to krytyka narastała od kilku lat, ale wyraźnie doszła do głosu podczas wyborów prezydenckich w USA w 2024 roku. Nie tylko doszła do głosu, ale wręcz zdominowała debatę polityczną. Zarówno bowiem Project 2025, przygotowany przez Heritage Foundation, jak i refleksja przede wszystkim prawno-konstytucyjna, jaka dokonuje się w środowiskach postliberalnych katolików, są jak gotowy program rządzenia Trumpa podczas jego kadencji. Oba te projekty nie tyle korygują politykę amerykańską, ile dążą do jej radykalnej transformacji, a w przypadku myśli prawnej postliberalnych katolików są pierwszą od dawna tak odważną rewizją założeń amerykańskiego ustroju.
Ale zacznijmy od odpowiedzi na pytanie, gdzie swoje źródło ma intelektualna zmiana, jaką obserwujemy w USA. Można przecież powiedzieć, że to reakcja na przyspieszone zmiany w kierunku liberalno-lewicowym, jakie miały miejsce w ostatnich dwóch dekadach, pewne naturalne przechylenie wahadła w ramach cyklu politycznego. Byłaby to diagnoza uproszczona i nieoddająca głębi tego procesu. Rzadko bowiem mamy do czynienia w USA z tak kompleksowym planem przemyślenia całości amerykańskiej filozofii politycznej. „Liberalism has failed – not because it fell short, but because it was true to itself” (Liberalizm zawiódł – nie dlatego, że nie spełnił oczekiwań, ale dlatego, że był wierny samemu sobie) – mówi Patrick Deneen w Why Liberalism Failed.
Aby to zrozumieć, nie wystarczy więc powiedzieć, że to po prostu reakcja. Trzeba mocniej wniknąć w samo konserwatywne myślenie w USA i zmiany, jakie się dokonują w jego obrębie.
Przede wszystkim powiedzmy o pewnym wyczerpaniu się – nie ostatecznym, ale wymagającym rewizji – trzech silnych nurtów, które w poprzednich dekadach definiowały amerykańskie postawy konserwatywne.
Po pierwsze, jesteśmy świadkami echa zmian po pontyfikacie Jana Pawła II. Od jego śmierci minęło 20 lat, ale jego myślenie i sposób definiowania demokratycznego państwa długo jeszcze oddziaływały na konserwatywne rozumienie polityki. W USA dotyczy to przede wszystkim środowisk skupionych wokół czasopisma „First Things” i myślicieli takich jak Michael Novak. W Polsce słowa Jana Pawła II po 1989 roku były dla nas zachętą przede wszystkim do nieulegania liberalnym mitom państwa świeckiego. Zamykało się to w ogólnym i niosącym szerokie konsekwencje stwierdzeniu, że demokracja wymaga społeczeństwa opartego na wartościach. Jednak w przypadku refleksji amerykańskiej o wiele istotniejszy jest inny aspekt, a raczej konsekwencja myślenia o polityce Jana Pawła II. To próba eksperymentu uzgodnienia katolickiej myśli społecznej z państwem liberalnym. Konserwatyści mieli pogodzić się z tym, że w ramach demokracji liberalnej możliwe jest realizowanie agendy katolickiej. Idąc głębiej, już nie w pogranicze filozofii i publicystyki, jak to ma miejsce w „First Things”, ale w systematyczną filozofię, dobrze widoczne jest to w nowej szkole prawa naturalnego i w myśli Johna Finnisa, gdzie przywołane i odnowione zostaje pojęcie prawa naturalnego w rozumieniu św. Tomasza z Akwinu, ale wpisane jest w anglosaskie rozumienie demokracji liberalnej, a jego aspekt aksjologiczny zostaje ujęty w ramy racjonalne i konsensualne. Zakłada więc społeczne przyzwolenie i wolność w obszarze aksjologicznym. Ten projekt w ostatnich latach przeżywał swój kryzys, bo im więcej czasu mijało od proklamacji w eseju Fukuyamy końca historii w jej dotychczasowym rozumieniu, tym silniejsza była skłonność demokratycznych rządów do odgórnych korekt zbiorowej moralności w stronę oczekiwaną przez polityków i środowiska liberalno-lewicowe, co wywołało nie tylko opór reszty społeczeństwa, ale też intelektualny kryzys nurtów, które szukały konsensualności konserwatywnej w ramach demokracji liberalnej.
Po drugie, republikańska i konserwatywna refleksja nad państwem w USA po II wojnie światowej naznaczona była akademicką formacją Leo Straussa, Allana Blooma, ale też Russella Kirka. Mimo wielu różnic w ich podejściu istotnym elementem łączącym te style aktywności intelektualnej było odstąpienie od konstruowania konserwatywnych utopii i założeń ustrojowych. Konserwatyzm to przede wszystkim pewien styl myślenia, założenia myśli i metody rozprawiania o polityce, a nie ustroju państwa. Konserwatyści kształcą na uniwersytetach osoby, wprawiając je w klasyczny sposób myślenia – w Platona, Arystotelesa i Tukidydesa. Wiedzą od Leo Straussa, że Machiavelli nauczył Zachód zła i trzeba go przekroczyć, ale nie przez zapomnienie tego, co Machiavelli pisał, bo nie ma już powrotu, nie ma retroutopii przeniesienia siebie w świat starożytny. Elita natomiast ma być gotowa, by widzieć świat bez złudzeń, politykę w jej metafizycznej nagości, nawet jeśli są to myśli dla demokracji liberalnej niebezpieczne. Nie tylko się ich nie wypowiada, ale także nie ogłasza publicznie, by nie podważać stabilności politycznej, bo społeczność nie jest na to gotowa, jak Ateńczycy nie byli gotowi na Sokratesa.
W dzisiejszym myśleniu postliberalnych katolików o polityce widzimy porzucenie tej zasady. Myśli, nawet jeśli antyliberalne w swojej wymowie, są wypowiadane. „Centralnym celem porządku konstytucyjnego powinno być zapewnienie władcy wystarczającej siły do sprawowania dobrych rządów” (Adrian Vermeule, Common Good Constitutionalism). Ta wojna porządkowi liberalnemu zostaje wypowiedziana i ogłoszona. A konserwatywne założenia nie są już ukrywane za ironią czy erudycyjną interpretacją klasyków, ale przekuwane na program, jak w konstytucjonalizmie Vermeule’a czy projekcie dla rządzących, jaki przygotowała Heritage Foundation. I choć nie jest to oficjalny dokument wyborczy Trumpa, to po jego decyzjach widać, że nowa administracja będzie wdrażać wiele elementów tego projektu.
Co tak naprawdę myślą?
.Dla postliberalnych katolików wyjściowe jest zagadnienie klęski projektu liberalnego. To niezwykle ważne, by precyzyjnie zrekonstruować ten moment. Myśliciele tacy jak Deneen czy Vermeule nie piszą, wzorem Fukuyamy, o mijaniu jakiegoś projektu, jakby to była część heglowskiej historii ducha. Nie chodzi także o to, że liberalizm się wyrodził czy wypaczył. Chodzi o to, że projekt został zrealizowany, a ponieważ w tym projekcie immanentnie zakodowana jest destrukcja porządku wspólnotowego, jego realizacja kończy się destrukcją wspólnoty, która wcześniej budowała świat zachodni. Tym samym liberalizm podważa swoją własną rację istnienia, bo naturalnym dla niego środowiskiem była demokracja Zachodu, którą ten sam liberalizm wykończył.
To skłania naszych myślicieli do myślenia o alternatywie. Ale nie o alternatywie do wymyślenia, tylko do odkrycia – przywrócenia tego, co liberalizm zdekonstruował, czyli klasycznego porządku opartego na prawie naturalnym i pojęciu dobra wspólnego. A przynajmniej tak zdaje się sugerować Adrian Vermeule z harwardzkiej szkoły prawa w tekście kluczowym dla zrozumienia postliberalnej koncepcji państwa.
Vermeule wychodzi z założenia, że liberalizm stworzył fikcję neutralnego światopoglądowo porządku: „Porządek liberalny przedstawia się jako neutralny, ale w rzeczywistości nie jest niczym takim. Narzuca wizję, moralność, doktrynę. Jedynym pytaniem jest: czyja doktryna ma rządzić? I przez zbyt długi czas konserwatyści byli zadowoleni z gry według zasad porządku, który jest zasadniczo wrogi ich wartościom”.
To jest nadrzędna sprawa. Wcześniejsza supremacja liberalnego sposobu myślenia opierała się na założeniu, że liberalizm jest neutralnym punktem widzenia, że jest najszerszym zakresowo zbiorem, który może pomieścić pomniejsze. Że jest gwarantem i organizatorem tego ideowego Hyde Parku, w którym każdy kaznodzieja może wejść na swoją beczkę i wygłosić kazanie, jakie mu się podoba – z wyłączeniem jednego: tego, które obaliłoby ideę Hyde Parku.
„Proceduralny liberalizm, który konserwatyści kiedyś akceptowali, nigdy nie był neutralny – zawsze przechylał się w stronę określonej wizji dobra, tej, która stawia autonomiczną jednostkę ponad wszystkimi innymi wartościami, w tym wspólnotą, tradycją i wiarą religijną” (Sohrab Ahmari).
Czas zmian
.Tak liberalizm funkcjonował w świecie zachodnim przez dziesięciolecia i z takim właśnie liberalizmem mierzyli się konserwatyści, w dużej mierze akceptując jego warunki. Ostatnie lata jednak zmieniły to podejście i myślę, że kluczowe dla zrozumienia tego procesu jest nie tyle analizowanie myśli konserwatywnej jako takiej, ale dostrzeżenie postępującej radykalizacji samego liberalizmu w lewicową stronę. To w coraz mniejszym stopniu były neutralne ramy dyskursu, a w coraz większym – pozytywna agenda, realny plan przeprowadzenia społecznej przebudowy, której nie da się pogodzić z agendą chrześcijańską.
Ten proces unieważnił diagnozę, która stawiana była jeszcze pokolenie wcześniej – że liberalizm jest środowiskiem, w ramach którego można pracować nad agendą chrześcijańską i konserwatywną. Niektórzy wręcz porządek liberalny sakralizowali jako naturalną konsekwencję chrześcijańskiej wolności i amerykańskiego sposobu życia. Ostatnie lata rozwiały te złudzenia. Coraz silniejsze parcie na wdrażanie lewicowej agendy w polityce społecznej, w edukacji, posuwanie się do cenzury pod ładnym hasłem cancel culture i wreszcie uderzenie w antropologię, która zbudowała także liberalizm – to wszystko unieważniło wcześniejsze pomysły matrymonialne liberałów i konserwatystów.
Pozostało tylko pytanie, czy próbować jeszcze reanimować stary liberalizm z czasów Straussa, czy też należy na zawsze porzucić ten projekt jako mrzonkę lub ostatecznego wroga. Stanowisko postliberałów jest tu jasne i najdobitniej wyraził je chyba Deneen: liberalizm od początku zmierzał ku temu, w co się wyrodził. Dzisiejsza lewicowa i agresywna postać agendy liberalnej nie jest wynaturzeniem ani błędem, ale konsekwentnym doprowadzeniem tego projektu do końca. Pozostaje tylko zgasić światło. Wchodzą postliberalni katolicy.
Podobnie jak konserwatywni katolicy sprzed dwóch dekad, powołują się na prawo naturalne, ale już nie jako element wypracowania społecznego konsensusu, lecz jako obiektywną podstawę prawa. Powołują się na dobro wspólne – to pojęcie staje się wręcz centralne, ale nie denotuje już sumy dóbr jednostek ani nie jest społecznym kompromisem, lecz wartością samodzielną, postawioną wyżej od dobra jednostkowego. To wyraźna nowość w amerykańskim sposobie myślenia. I wreszcie postulują oni powrót do myślenia o amerykańskiej konstytucji, ale już nie w protestancki i oryginalistyczny sposób, jak ich poprzednicy, nie przez powrót do litery konstytucji, lecz ze świadomością, że musi ona być interpretowana w duchu obiektywnego porządku moralnego. Z tych wszystkich powodów nakładają oni na państwo amerykańskie konieczność wspierania moralnej agendy.
To wszystko jest nowością dla konserwatywnego mainstreamu Ameryki i na razie pozostaje w funkcjonalnym sojuszu z dotychczasowymi bardziej libertariańskimi nurtami. Póki trwa rozliczanie administracji Trumpa, ten sojusz będzie trwał. To, co dla wolnorynkowców jest ograniczaniem państwa, redukcją wydatków rządowych i porzucaniem społecznych utopii, dla postliberalnych katolików jest usuwaniem narzędzi lewicowej agendy państwa rządzonego przez demokratów.
Pozostaje pytanie, co się stanie, gdy proces czyszczenia instytucji zostanie zakończony. Dla kręgów postliberalnych naturalnym krokiem będzie budowanie narzędzi państwa do aktywnej polityki w sprawach rodziny i moralności. I pierwsze oznaki takiego kursu już widać w niektórych decyzjach administracji i wypowiedziach, zwłaszcza wiceprezydenta.
.Ostatecznie amerykański konserwatyzm będzie szedł właśnie w tę stronę. Dziś to w środowiskach postliberalnych widać największą siłę w diagnozie sytuacji i świeżość rozwiązania. Czy to utrzyma się długo? To zależy trochę od przedstawicieli konserwatyzmu – czy władza ich nie zmęczy – ale też od amerykańskiego społeczeństwa, które w sferze wartości jest mocno podzielone, a preferencje pokolenia Z mogą znacznie odbiegać od wyobrażeń, jakie mają konserwatywne elity.
Tekst ukazał się w nr 70 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [PRENUMERATA: Sklep Idei LINK >>>]. Miesięcznik dostępny także w ebooku „Wszystko co Najważniejsze” [e-booki Wszystko co Najważniejsze w Legimi.pl LINK >>>].





