
Kiedy kończą się iluzje. Ewoluujące stanowisko Donalda Trumpa wobec Rosji i Ukrainy
Gdy amerykański prezydent przyjął bardziej zdecydowane stanowisko wobec Rosji, zaostrzyło się również stanowisko jego elektoratu – pisze Melinda HARING
.Czy w tym szaleństwie jest metoda? Niektórzy zwolennicy Donalda Trumpa uparcie twierdzą, że jego polityka zagraniczna spod znaku „America First” to wzór klarowności: zmusić sojuszników do większych wydatków wojskowych, stawiać na transakcyjność i przede wszystkim dopilnować, by to prezydent USA zbierał laury za wszelkie porozumienia pokojowe. Tak przynajmniej brzmi teoria. Rzeczywistość, jak pokazuje zmienna postawa Donalda Trumpa wobec Ukrainy, wygląda zupełnie inaczej.
W kampanii 2024 roku Donald Trump przyprawił Polskę o ból głowy: wychwalał strategiczny geniusz Władimira Putina i obiecywał zakończyć wojnę w Ukrainie w 24 godziny po objęciu urzędu. Każdy, kto śledził sytuację Ukrainy jeszcze przed wojną – albo po prostu pochodzi z Europy Wschodniej – wiedział, że to bzdura i że Donald Trump wkrótce dostanie tę samą bolesną nauczkę co jego poprzednicy. Moskwy nie da się oczarować, przekonać ani uwieść osobistą dyplomacją. Moskwa rozumie tylko język siły.
Prezydent Donald Trump próbował zrealizować swoje szumne obietnice. Przez sześć miesięcy proponował rosyjskiemu przywódcy podjęcie negocjacji, lecz ten tylko szczerzył zęby. Pół roku uprzejmych, lecz jałowych telefonicznych pogadanek z Moskwą i równie bezowocnej dyplomacji wysłannika Steve’a Witkoffa nie przyniosło nic poza kilkoma wymijającymi odpowiedziami. Dopiero po wysłuchaniu godzinnego wykładu Putina w Anchorage o „należnym miejscu” Rosji w świecie prezydent Donald Trump zrozumiał, że został wykiwany.
Od tamtego feralnego sierpniowego spotkania przyjął wobec Moskwy mniej wyrozumiałą postawę. Spotkanie w Budapeszcie zostało odroczone. Biały Dom wreszcie wdrożył szerzej zakrojone sankcje. Trump oświadczył również, że Ukraina może odzyskać ziemie okupowane przez Moskwę od 2022 roku, choć później zaprzeczył, jakoby kiedykolwiek to powiedział. Rozważał również pomysł przekazania Ukrainie pocisków Tomahawk w nadziei, że zmusi tym rosyjskiego prezydenta do rozmów.
Wysłanie Ukrainie odpowiedniej liczby rakiet dalekiego zasięgu zakończyłoby tę wojnę. Wszyscy ukraińscy dowódcy brygad i emerytowani generałowie amerykańscy, z którymi rozmawiałam, twierdzą, że kilkaset takich rakiet pogrzebałoby putinowską fantazję o podboju Ukrainy. Kijów zna położenie najważniejszych rosyjskich celów: centrów dowodzenia, składów amunicji i rafinerii. Jeden z ukraińskich dowódców, którego spotkałam w maju w Odessie, powiedział wprost, że dwieście rakiet dalekiego zasięgu zakończyłoby tę wojnę.
.A potem Donald Trump nagle się wycofał i ogłosił, że wcale nie brał na serio pomysłu przekazania Tomahawków. Kilka dni temu znów zrobiło się o nim głośno – tym razem twierdził, że wcale nie sprzeciwia się przekazaniu Ukrainie tych pocisków.
Na razie nie sposób powiedzieć, jaką decyzję ostatecznie podejmie, ale jedno widać wyraźnie: Donald Trump zrozumiał, że Putin nie jest wiarygodny. A dodatkowo pierwsza dama uważnie śledzi przebieg wojny i regularnie przypomina mężowi, jak wiele jest do stracenia.
Melania, rodowita Słowenka, rozumie naturę Putina. Wie, że to brutalny zabójca, który uprowadził setki tysięcy ukraińskich dzieci. Ta sprawa mocno ją porusza, choć pierwsza dama z zasady trzyma się z dala od polityki i niewiele robi sobie z waszyngtońskich gier. Donald Trump przyznał ostatnio, jak często słyszy od żony o rosyjskich bombach spadających na ukraińskie szkoły, szpitale i domy.
Gdy amerykański prezydent przyjął bardziej zdecydowane stanowisko wobec Rosji, zaostrzyło się również stanowisko jego elektoratu. Według sondażu Harris przeprowadzonego jesienią 2025 roku aż 73 procent wyborców Partii Republikańskiej popiera dziś zaostrzenie sankcji wobec Rosji i dalsze dozbrajanie Ukrainy. Co więcej, jak wynika z najnowszych badań ankietera Stevena Moore’a, historia o uprowadzaniu ukraińskich dzieci spowodowała wzrost poparcia wyborców MAGA o ponad dwadzieścia punktów procentowych.
Widziałam to na własne oczy. Niedawno zabrałam jednego z uratowanych ukraińskich chłopców do Shreveport w Luizjanie, rodzinnego miasta Mike’a Johnsona, spikera Izby Reprezentantów. W kościele, do którego uczęszcza, pastor opowiedział historię 16-letniego Danyła Ałeksiejenki, porwanego w Chersoniu i oddzielonego od matki, Ally. Setki wiernych zaczęły się wówczas modlić za chłopca. Dzięki determinacji jego matki i wysiłkom niezwykłej ukraińskiej organizacji Save Ukraine Danyło został po sześciu miesiącach odnaleziony i uwolniony z rosyjskiego ośrodka na okupowanym Krymie.
Gdyby Save Ukraine i jego matka nie zdołali sprowadzić Danyła do domu, chłopak najpewniej zostałby wcielony do rosyjskiej armii i wysłany do walki przeciwko własnym rodakom.
Jak dotąd Putin nie poniósł żadnych konsekwencji za porywanie ukraińskich dzieci. Ich napływ to dla niego podwójna korzyść, gdyż pomaga łagodzić rosyjski kryzys demograficzny, a jednocześnie osłabia Ukrainę: młodzi obywatele są sprowadzani do Rosji, gdzie urzędnicy próbują „przeprogramować” ich tożsamość. Historia Danyła, podobnie jak historie wielu innych niewinnych ukraińskich dzieci zwabionych na „dwutygodniowe” letnie wyjazdy, boleśnie przypomina, dlaczego trzeba nieustannie naciskać administrację Trumpa i domagać się wsparcia dla Ukrainy.
.Prezydent i jego zwolennicy nie pozostają obojętni. Zaczynają dostrzegać grozę putinowskiej agresji. Czy Donald Trump utrzyma twardszą politykę wobec Rosji? Raczej nie. Ale klapki spadły mu z oczu – właśnie dlatego przyjaciele Ukrainy muszą wciąż opowiadać historię Danyła i docierać do wyborców oraz liderów MAGA. Bo w końcu prezydent Donald Trump podejmie właściwą decyzję.



